Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8 [18+]

Tuż po wybudzeniu rozpamiętuję, jak mój narwany niczym narowisty ogier, szef elegancko wszedł do mojego pomieszczenia męki i trosk, aby młotkiem zakończyć żywot nieszczęsnej niszczarki. Chyba nie chciał ryzykować, że tlące się odorem plastiku ustrojstwo, wywoła kiedyś prawdziwy pożar. Toteż z szewską pasją na ustach rozszarpał bezkręgowca w drobny mak. Może przejęłabym się wtedy bardziej, gdybym wiedziała, co czeka mnie w nadchodzących dniach.

A czekało mnie wiele.

Z pełnoetatowej archiwistki rzeczy totalnie niepotrzebnych, stałam się totalnie niezbędną asystentką od noszenia za nim jego teczek z dokumentami.

Jeden dzień różnicy, dwa połamane obcasy później — nie zniszczyły się przypadkowo, po prostu wytłukłam nimi swoją frustrację w tapicerce szefowskiego mercedesa (jeden do zera dla garbowanej skóry, totalna kompromitacja dla chińskiego badziewia zwanego szczudłami), miałam dość.

No cóż... Pomaga mi świadomość, że Hays uznał mnie na tyle ważną, że chciał ewakuować mnie własnymi rękoma. Tak samo, gdy zjawił się w sklepie i bezpiecznie wyrzucił pod apartamentowcem.

Może to wystarczy, aby ustąpił w sprawie małego parku przy Brooklyńskiej inwestycji?

Dzwoni dzwonek do drzwi.

No, cholera jasna!

— O szóstej?! — jęczę. — Czego!

Turlam się z krawędzi łóżka i sunąc do drzwi dwa razy mijam się w lustrze. Wyglądam zabójczo ze splątanymi włosami, zdrowymi rumieńcami i całkowicie nagim ciałem. Podchodzę do ekranu obsługującego kamerę i włączam głośnik.

— Coś się stało? — spinam się w oczekiwaniu, gdy widzę Jonah.

Stoi z jakąś papierową torbą w ręku i...

— O, jasny gwint — stękam.

Jonah Schmidt w drugiej dłoni ma opakowanie chusteczek higienicznych. Każde z nas wie, co ono oznacza. Przenoszę wzrok na oczy, którymi mnie piorunuje. Wysuwa swoją dłoń i lekkim gestem nią potrząsa.

Jakby chciał upewnić się, czy na pewno widzę, co w niej trzyma.

Jakbym mogła pominąć ten znak.

Moje sutki twardnieją. Dzieje się to tak szybko, że lekko zaczynają piec. Mój oddech przyspiesza. Ciało domaga się uwagi tego mężczyzny, ale głowa wysyła alarmujące sygnały ostrzegawcze. Ręka trzymająca guzik zaczyna mi drżeć.

Przymykam oczy i biorę kilka uspokajających oddechów.

— Decyzja należy do ciebie, Say — łagodny baryton wybrzmiewa niemal nie zniekształcony przez głośnik.

Wiem, Jonah. To jest właśnie najgorsze.

Gdybym odpowiedzialność za własne pragnienia mogła scedować na czyjeś zachwiane morale i czerpać z życia, jakby jutra miało nie być, wpuściłabym go w tej chwili. Bo bardzo chciałam znów poczuć to wszystko. Ale chyba nie poradziłabym sobie ze wszystkimi implikacjami, które niesie za sobą to spotkanie.

— Głupie ciało. Przestań czuć.

— Saylor?

Opieram czoło o chłodne lustro, które wisi przede mną.

— Dlaczego? — pytam najprościej.

Jonah nie odpowiada. Może sam nie wie, co go do mnie ściągnęło przed pracą zarówno jego jak i moją.

Pożądanie? Albo zwyczajna tęsknota? Czy Jonah po prostu stał się zazdrosny o to, że poczułam coś — cokolwiek — podobnego do Hays'a? Co nim kieruje?

— Nie wiem. — W jego głosie pobrzmiewa nuta rozdrażnienia. Chyba jego męczy to tak samo jak mnie. — Przyniosłem ci śniadanie. Nie musimy robić niczego innego. Możesz zdecydować czy zjemy je razem, czy potraktujesz mnie jak kuriera. Jest mi to obojętne. Wiesz doskonale, że nie chcę cię skrzywdzić.

Obojętne?

Podnoszę głowę. Jego czekoladowe oczy wyraźnie zawierają w sobie entuzjastyczne nastawienie niż jakąś „obojętność".

To przelewa moją gorycz.

Wciskam guzik, a on niemal natychmiast łapie za klamkę i otwiera drzwi. Znika z mojego pola widzenia bez słowa. Zupełnie jakby mi się przyśnił. Co nie miało miejsca od dłuższego czasu. Bo to nie on zajmował senną przestrzeń w moim wyimaginowanym świecie.

Przełykam ślinę i niemalże sunę po cholernie perfekcyjnie wyrzeźbionych mięśniach, opływających potem, który wsiąka w materiał piaskowych spodni roboczych. Ich właściciel przejmuje moją imaginację, gdy zmierza do mnie wilczym, skradającym się krokiem. Jego jasne oczy przyszpilają mnie ze szwajcarską precyzją a ruda aureola włosów ogniście podnosi moje napięcie. Silny chwyt zaciska się na moim ramieniu, a właściciel ogromnej ręki syczy: „Wygrałaś na zajebistej loterii, bo kasuje tylko te ładne" — słowa, które wraz z adrenaliną wżarły się w moją podświadomość.

Wyciągnęłam z nich to co chciałam. Uznałam, że Hays uważa mnie za ładną i to był chyba pierwszy komplement jaki padł z jego ust.

Gdyby tylko nie mówił reszty...

Jęczę głęboko. Hays jest zbyt przystojny, abym dokładnie mogła oddać każdy jego szczegół w swojej wyobraźni, ale gdy wyobrażam sobie te wredne usta rozciągnięte w filuternym uśmiechu przeznaczonym dla mnie...

Przestaję myśleć.

Otwieram drzwi i przyciągam za krawat nieprzygotowanego, na ten ruch, mężczyznę.

Upuszcza wszystko co trzymał, zachłannie wciągając mnie w swoje ramiona.

— Jonah — szepczę w jego usta, a on zaciska swoją pięść na moich włosach, przyciągając moją głowę jeszcze bardziej do siebie.

Oplatam go nogami w talii. Napieram swoją kobiecością na jego biodra. Jego język łapczywie wsuwa się w moje usta, dodając żarłocznemu pocałunkowi nieco miękkości.

Uderzamy o drzwi łazienki. Mężczyzna chwyta mnie za pośladek i mocno zgniata go w dłoni. Ściskam dłonią jego ramię, a drugą przyciągam jego kark.

Nasze usta nie mogą już być bliżej.

— Chcesz tego? — mruczy, odrobinę odsuwając swoje wargi.

Dotykam jego nosa, swoim.

— Pocałuj mnie — błagam.

Jego usta znów odnajdują moje spragnione wargi. Pieści mnie w zachłanny sposób, bo gdy jego oddech miesza się z moim własny, Jonah jęczy dźwiękiem, który w moich uszach brzmi jak agonia.

Zawsze kochałam jego odgłosy.

Jego kciuk muska mój odbyt, a ja lekko podskakuję, sprawiajac, że moje piersi są teraz prawie na wysokości jego ust.

Moje nagie piersi.

Jonah patrzy na nie wygłodniale, goracym oddechem jeszcze bardziej pobudzając moje sutki.

Chcę go przycisnąć, ale sam z ogromnym zapałem przykłada usta do prawej piersi. Jego język pieści wrażliwy sutek, a dłoń palec ponownie dotyka odbytu.

Zabieram stamtąd jego dłoń, aby lekko ugryźć go w palec wskazujący.

W odpowiedzi chwyta zębami mój sutek i również lekko go ciągnie.

Kopię go łydką w tyłek, więc od razu wraca do milszych pieszczot. Wyjmuję z ust jego mokry palec, i przykładam tą cudowną dłoń do swoich pleców.

Jonah momentalnie sunie nią wzdłuż kręgosłupa i z powrotem. Tak jak uwielbiam.

— Chcesz się kochać, Say? — Jego głos wibruje w mojej klatce, przez nasze ściśnięte ciała.

Ponownie rzucam się do jego ust, a on wita je z przyjemnym pomrukiem.

Sięgam do jego gardła i kładę na nim swoją dłoń. Pod palcami czuję jak szybko krew pulsuje mu w tętnicy. Mam ochotę go zjeść.

U zbiegu nóg napiera na mnie powstałe napięcie. Mam ochotę się wygiąć i po prostu dać mu zrobić to, po co tu przyszedł. Chcę spełnienia i tej narowistej energii, nad którą nie umiem zapanować. Kalejdoskopu emocji wraz z mapą nowych zdarzeń.

— Łóżko czy blat? — harczy, gdyż lekko zaciskam dłoń na jego krtani. — Drzwi wystarczą. Jesteś taka piękna, Say.

Chce mnie pocałować, ale nie pozwalam mu się zbliżyć. Spogląda na mnie, nieco wyrwany z amoku, w którym do mnie przyszedł.

— Podobno jest ci to obojętne, czy będziemy się kochać, czy potraktuję cię jak kuriera.

Uśmiecha się, ale ten gest jest moja zgubą. Zawsze uwielbiałam, gdy był tak radosny, i teraz nie jest inaczej.

Tracę odrobinę buńczucznego rezonu — całą masę, ale kto by tam się bawił w poprawne ułamki.

— Ależ nie krępuj się. Każ mi w tej chwili wyjść, a mój dzień i tak będzie szczęśliwszy niż wiele ostatnich.

— To nie jest śmieszne, Jonah. Nie możesz ot tak do mnie przychodzić i opierać o drzwi.

O seksie już nie mówiąc.

— Mam sobie iść? — mruczy z gardłem w mojej dłoni.

Zsuwam wzrok na jego usta. Są takie wilgotne, nabrzmiałe po pocałunku i pełne wdzięku. Ściskam go mocniej nogami, aby zwiększyć nacisk mojej kobiecości na jego brzuch.

— Tego nie powiedziałam.

— Dobrze.

Wciska dłoń pomiędzy nasze ciała, a ja mu na to pozwalam. Nie bawi się już w półśrodki. Palcem, wciąż mokrym od mojej śliny, dotyka mnie w najwrażliwszym miejscu. Odchylam głowę do tyłu i wzdycham z rozkoszą.

Brakuje mi słów, aby opisać jak wielką ulgę czuję, gdy zaczyna mnie pieścić. Brakuje mi seksu. Rok bez partnera wykańczał mnie psychicznie właśnie z powodu braku zaspokojenia. Ciepłe uczucia, komfort psychiczny i wsparcie emocjonalne otrzymywałam od bliskich, ale seksu z mężczyzną... Cieszę się, że żyję w wieku, w którym kobiety mogą jawnie mówić o swoich potrzebach.

Jonah przykłada środkowy palec do wejścia do pochwy i zgarnia nim trochę wilgoci, którą przenosi na łechtaczkę. Układam swoją miednicę w taki sposób, aby całym ciężarem ciała naciskać na jego dłoń.

— Cholera, Say. — Jonah opiera czoło o moje. — Śpieszy ci się.

— Nie robiłam tego z nikim od roku — chrypię. — Dziwisz mi się?

Schmidt magnetyzuje mnie swoim spojrzeniem. Lekko ściskam jego gardło, ale to marna namiastka poczucia kontroli. Oboje dobrze wiemy, że gdyby tylko chciał, z łatwością pozbyłby się tego ograniczenia. Mężczyzna boleśnie powoli wsuwa we mnie dwa palce.

— Nie wierzę — szepcze wprost w moje ucho.

Zrywam dłoń z jego szyi i obie ręce przenoszę na jego barki. Podpierając się na nim, zaczynam bujać biodrami.

Kurwa, jakie to przyjemne...

— Mam to gdzieś. — Prawie zgrzytam zębami z napięcia. — Przydaj się na coś.

— Co zrobiłaś z moją Say? Nigdy nie byłaś tak bezpośrednia.

Twoją Say?

Trochę trzeźwieję. Znowu. Obcowanie z nim jest jak sinusoida dla mojej świadomości.

— Rozstaliśmy się. Właściwie to nawet mnie rzuciłeś — fukam zirytowana.

— Chcesz o tym rozmawiać — dociska palce do przedniej ścianki pochwy — w tym momencie?

Zalewa mnie uczucie naglącej przyjemności. Może mogę sobie na to pozwolić? Na rozmowę zawsze przyjdzie czas.

O, kurwa... zdecydowanie mogę sobie pozwolić.

Jonah z uśmiechem na twarzy zasysa skórę na mojej szyi. Ściskam jego biały kołnierz i poddaję się budującemu się podnieceniu. Mężczyzna tak dobrze zna moje ciało, że bez żadnych kłopotów odnajduje jeden z najwrażliwszych miejsc w mojej pochwie.

Poświęca mu całą swoją uwagę.

Wtulam się więc w niego mocno i rozkoszuję cudownym wypełnieniem jego palców.

— Wiesz, że jesteś idealna? — Jonah szepcze przy mojej szyi, a potem przyspiesza ruchy. Zaczyna dyszeć, gdy ciszę rozrywają chlupoczące dźwięki. — I tak piekielnie seksowna.

— Nikt nie jest — ledwo odpowiadam. — A twoje komplementy nie robią już na mnie wrażenia.

— Mhm... — mruczy.

Jego palce nie dają mi spokoju. Torturują mnie. Jonah z premedytacją to zwalnia to przyspiesza nie pozwalając dojść mi do punktu kulminacyjnego.

— Jonah, to był rok samotności. Potrzebuję tego.

— Tego? — pyta, znów szybko się we mnie poruszając. — Czy tego? — Całuje mnie namiętnie. W jego zachowaniu wyczuwam tęsknotę z równie mocną dozą pragnienia.

Wyobrażam sobie, jak zdzieram z niego koszulę. Dotykam tych wszystkich mięśni klatki piersiowej i mocno zarysowanych, ośmiu mniejszych na dole. Myślę o tym, jak to byłoby, gdyby tę całą złość i chłód przekuł w wyrachowanie sadystyczny seks, który skupiałby się jedynie na przyjemności. Czysta rozkosz, zero emocji.

Pot, siła, witalność i energia. Szorstki zarost, łakomy język i precyzyjne pchnięcia. Wyliczone z matematyczną wprawą, wykonane z wyrobioną kondycją.

Przed oczami przelatują mi wszystkie momenty, w których patrzył na mnie przychylniej. Gdzie opryskliwość zmieniała się w nikłe lecz obecne zainteresowanie.

Lunch, kawa z deserem, market, próba ewakuacyjna...

Jego dłoń tak idealnie we mnie. Palce znające każdy mój rozkoszny punkt.

Więcej, więcej, więcej.

Wypycham biodra i wstrzymuję oddech, gdy mocno dochodzę na palcach Jonah. Zaciskam mięśnie Kegla, a moja agonia pogłębia swój poziom i daje mi kilka dodatkowych sekund wybuchającej w głowie, przyjemności.

Mężczyzna składa czuły pocałunek na moim czole. Zatrzymuje usta na dłużej niż powinien, a ja mu na to pozwalam. Czuję się jak zdrajczyni, bo to nie o nim myślałam, gdy szczytowałam.

I ta prawda sprawia, że dostaję gęsiej skórki.

— Smakowało mi — odzywa się na pozór łagodnie.

Wiem, że jest zadowolony z mojej przyjemności, ale jego brak zaspokojenia musi być frustrujący. Tylko, że... ja nie chcę więcej.

— Jonah — odchrząkuję, bo lekko ochrypłam — Jestem głodna — ściemniam, ale w jego ciemnych oczach widzę zrozumienie. — Chcesz skorzystać z łazienki, czy...

Nie kończę, bo w sumie co mam mu zaproponować? Pomoc w zamknięciu za nim drzwi? Przyjazne poklepanie po ramieniu, po tym jak podarował mi orgazm?

— Dlaczego się gryziesz w język?

Obie ręce splata z tyłu mojej talii i miękko przytula do swojej piersi. To takie ciepłe uczucie, że ignoruję wszystko inne co dzieje się z jego ciałem.

Mam wyrzuty sumienia. Czułam, że tak może się to skończyć.

— Kotku, to nie tak, że musisz się czymkolwiek odwdzięczać — dobroduszność jego głosu ujmuje mnie bardziej niż czułe objęcia męskich ramion. — Możesz po prostu cieszyć się miłym porankiem.

— Czemu to bagatelizujesz? — pytam, skubiąc guzik w jego koszuli. — Dlaczego nie widzisz w tym problemu?

Naprawdę potrzebuję to wiedzieć.

Jonah głaszcze mnie po głowie. Jego sygnet na lewej dłoni wyrywa mi kilka włosów, ale mężczyzna nie przerywa pieszczoty.

— Nie wiem, Say. — Przynajmniej jest szczery. Zawsze w nim to uwielbiałam. — Gdy widzieliśmy się ostatnim razem, mówiłem, że to nie może się powtórzyć, a kilka dni później funduję ci niespodziankę o szóstej nad ranem. Cholera, naprawdę nie wiem dlaczego tak się zachowuję. — Składa mokry pocałunek na mojej skroni. — Powinienem być lepszym człowiekiem. Powinienem się powstrzymać przed wciśnięciem tego nieszczęsnego dzwonka. Jestem idiotą.

Więc jednak jego również trochę to gryzło. Dostrzegał jak popieprzoną relację właśnie budowaliśmy. Po prostu z innych powodów niż ja. Chyba nie chcę czegoś tak pokręconego między nami.

Ale seks? Był przyjemny. Brakowało mi go.

Odchylam głowę, aby na niego spojrzeć. Szuka mnie wzrokiem, gdy tylko wyczuwa mój ruch.

— Muszę skorzystać z toalety — oznajmiam.

Mężczyzna nie reaguje. Wpatruję się we mnie, jakby nie usłyszał mojego komunikatu.

— Myślę, że przyszedłem do ciebie, ponieważ jesteś bardzo ważną częścią mojego życia. — Unoszę brwi. — Tak, Say. Nadal jesteś.

— Tym razem nie dzwoniłam, a mimo to wyrwałeś mnie ze snu, przydusiłeś do ściany i wypieprzyłeś. Co nakłoniło cię do tej wizyty?

Zsuwam się na podłogę, a potem uchylam drzwi do łazienki, na tyle, aby móc się przecisnąć do środka. Siadam na toalecie, gdy widzę, że Jonah opiera się o framugę tak, aby nadal mnie widzieć.

Trochę mnie to zaskakuje, ale nie każę mu się odwrócić.

To śmieszne. Widział cię tyle razy, gdy sikałaś? Czym niby ten raz różni się od wszystkich pozostałych?

— Chyba nazwałbym to tęsknotą — odpiera w końcu.

Spuszczam wodę i podchodzę do umywalki. Łapię z nim kontakt wzrokowy w lustrze i pytam:

— Ale dlaczego teraz? — naciskam. — Jonah, nie widzieliśmy się rok. Zaś gdy tylko wykonałam do ciebie telefon, nasze kontakty odżyły. Nie rozumiem cię. — Kręcę głową. — Siebie zresztą również.

Mam wrażenie, jakby ktoś notorycznie włączał i wyłączał bezpieczniki w moim mózgu. Raz zachłystuję się męską energią nie dającego się lubić szefa, aby zaraz potem pchać się w ramiona byłego ukochanego. Do tego dochodziły moje morale. Gdy byłam w otoczeniu któregokolwiek z nich, nieustannie kwestionowałam moralność swoich niezidentyfikowanych uczuć. Chciałam jednocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko. Marzyłam o zasmakowaniu czegoś nowego lecz ciężko strawnego, aby potem przyjąć kojące remedium w postaci ciepłych objęć Jonah.

Spoglądam na swoje odbicie. W jasnych oczach odbija się jawny smutek z mieszaniną goryczy. Kim jest kobieta, która chciałaby tego wszystkiego, do czego boi się przyznać nawet sama przed sobą?

Zdrajczynią?

Wyzwoloną kobietą?

A może obiema naraz?

Czy można pragnąć ciepła i czułości od jednego mężczyzny ale marzyć o uniesieniach w innych ramionach?

— Zjedzmy śniadanie, dobrze? — Jonah staje za mną, chwyta ręcznik, który nawilża ciepłą wodą, a potem z niemym pytaniem w oczach, delikatnie przykłada go do mojego łona, gdy kiwam mu głową.

*

— Na pewno będę potrzebna?

Hays spogląda na mnie, jakby zastanawiał się nad tym samym. Mocno pcha drzwi do sali konferencyjnej i wchodzi do pomieszczenia. Puszcza drzwi, których oczywiście dla mnie nie przytrzymał. Po co? W końcu niosłam zaledwie pięć wielkich segregatorów, które dociskałam brodą.

— Potrzebuję kobiety. — Jednym pociągnięciem rozluźnia krawat. — Siedź, nie odzywaj się i będzie dobrze.

Rzucam na stół wszystko co mam w rękach, a potem również i swoje dupsko. Sięgam po kilka cukierków, które leżą na stole. Odwijam jednego, aby ze smutkiem stwierdzić, że są owocowe.

— Nie masz jakichś karmelowych? Albo może kawowych?

Hays opiera się dłońmi o biurko. Nie siada w fotelu, jakby delektując się możliwością rozciągnięcia kręgosłupa. Cieszę się, że udało mu się rozwiązać problem nad którym głowił się cały dzień, ale od rana był dla wszystkich niedostępny. Spowodowało to natłok pracy u Alice, która zyskała prawo do większej decyzyjności, przez co zaordynowała postawienie obok niej dodatkowego biurka i mnie przy nim posadziła. Dostałam polecenie zapisywania wszystkiego i wszystkich, którzy cokolwiek chcieli od Hays'a, a potem miałam ładnie to uszeregować względem istotności.

Alice odżyła.

Zesłała na mnie plagi egipskie i wszystkich świętych, w których nie wierzę. Pielgrzymki ustawiały się do mnie w długich kolejkach, aby zgłaszać zażalenia od wypisanych długopisów, po petycję odnośnie wymiany toalet na takie, które miałyby szerszy odpływ.

Udany, pracowity dzień.

Żałuję, że Hays rozpieprzył moją niszczarkę. Ona przynajmniej nie trajkotała o głupotach.

— Dlaczego pożerasz cukierki, kiedy tam — głową wskazuje na mały stolik przy wejściu — stoi już ciepły catering? Nie masz litości dla swojego żołądka? Wpuszczasz tam każde gówno, prawda?

Prycham, odwijając kolejnego cukierka. Powiedział to z takim obrzydzeniem, jakbym jadła co najmniej napromieniowane przysmaki.

— Wyluzuj tyłek, Hays. — Ciska we mnie butne spojrzenie. Łapię się za piersi, a jego wzrok na ułamek sekundy również tam wędruje. — Mentalnie każę temu całemu cukrowi spływać tu.

— To żałosne.

— Wcale nie. Wy tak robicie ze swoimi penisami.

Jego źrenice nieznacznie się rozszerzają, a ja prawie żałuję, że w jego obecności wspomniałam o męskich narządach rozrodczych. Warto było zobaczyć błysk zadziorności w jego oczach.

Kącik moich ust lekko się podnosi, gdy patrzę, jak żyła na jego szyi zaczyna mocniej pulsować, a na twarz wypływa odrobina rumieńca.

Szczerze muszę przyznać, że u niego te rumieńce widać bardziej zauważalnie niż u innych mężczyzn. Nie wiem, czy było to związane z napigmentowaniem jego skóry — bo Hays był opalony, jednak daleko mu było do strzaskania na mahoń — czy kolor wybijał się mocniej w otoczeniu rudego zarostu i szybko rosnących włosów. Gdy go poznałam miesiąc temu, jego włosy były przystrzyżone krótko, teraz zaś miały może nawet trzy centymetry i wspaniale zaczynały się układać. Właściwie przypominały mi nawet włosy Jonah, chociaż jego były jeszcze dłuższe.

— Każemy im rosnąć siłą własnego umysłu? — grzmi, a mnie papierek po cukierku wypada dłoni.

Chrząkam i głośno kruszę cukierka zębami.

— Tak? — Ni to stwierdzam ni to pytam.

Hays ma dziś na sobie brązowy garnitur o głębokim nasyceniu koloru. Jego marynarka jednak jest odrobinę zbyt ciasna. Za bardzo opina jego klatkę piersiową, eksponując ponętną wąską talię i niesamowicie rozbudowane mięśnie okolicy piersiowej.

Moja opięta, biała kiecka tak mocno ściska mnie w brzuch, że tracę odrobinę powietrza, gdy sięga swoją dłonią po papierek, który upuściłam. Opuszkami palców muska moje udo, gdy zabiera kawałek czerwonej folii.

— Potrzeba do tego relaksu. — Zsuwa swoje spojrzenie na moje usta. — Męskie penisy mają ograniczoną pojemność, Adams. Ale to również ciało jak każde inne. — Jednym ruchem podnosi swoje niebieskie oczy i razi mnie ich intensywnością. — Jeśli jednak opanujesz odpowiednią technikę relaksacji, naczynia krwionośne rozszerzą się i przyjmą nieco więcej krwi. O tym myślałaś, gdy mówiłaś o sile umysłu?

Mężczyzna jawnie eksploruje mnie wzrokiem. Sunie nim zarówno po krzywiźnie bioder, jak i mocno napiętej sukience, która gdy siedzę, sprawia wrażenie delikatnej drugiej skóry, podatnej na pęknięcia.

O czym on, do cholery, pieprzy? Jaka technika relaksacji? Jakie rozszerzone naczynia krwionośne? Żartuje sobie ze mnie?

— Penisy nie są jak cycki. Nie powiększysz czegoś, co może osiągnąć swój pewien rozmiar maksymalny — odzywam się głupio.

Głupio, bo nie powinnam drążyć tego tematu. Nie z nim. Ale jego przejrzyste spojrzenie działa na mnie jak akcelerator prawdy. Chcę mu wyznać wszystko. Wiele rzeczy ciśnie mi się teraz na język.

Nieodpowiednich, rzecz jasna.

— Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że ten temat cię interesuje — szepcze. W jego tonie wybrzmiewa ta konkretna złośliwość, która działa na mnie jak płachta na byka.

Przysuwam się do niego twarzą.

— Może i jesteś starszy i faktycznie masz większe doświadczenie, ale nie wątp w moją wiedzę odnośnie seksualności. Moje kompetencje cię przerastają — syczę.

— Nie rozśmieszaj mnie, Adams. Skoro nie wiesz tak podstawowych rzeczy...

— Wiem jak działa penis! — rzucam mu w twarz trochę zbyt głośno.

— Ja też wiem jak działa tetris!

Równocześnie się odwracamy, gdy do Hays'a podbiega jakiś chłopiec i obejmuje go serdecznie. Zaraz za nim do pomieszczenia wchodzi kobieta w jego wieku. Rudowłosa, wysoka kobieta o bujnych kształtach na biodrze trzyma dziewczynkę, która zajada bajgla. Mała jest ubrana w różową sukienkę, a jej kasztanowe włosy przewiązane są kolorystycznie pasującą wstążką.

— Przywitaliście się z tatą?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro