Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6



https://youtu.be/xaZIInFR2MI


Jedna z moich ulubionych ballad rockowych właśnie dobiega końca, gdy wyłączam swój bezdotykowy wibrator i kładę go we wnęce za głową. Przeciągam swoje zdrętwiałe od napięcia ręce, wzdychając zrelaksowana.

Właśnie to było mi potrzebne. Półtoragodzinna sesja z samą sobą. Lubię robić to gdy mam okres, ponieważ osiągam silniejsze orgazmy, a ich przeżywanie sprawnie pomaga skrócić miesiączkę o jeden dzień.

Patrzę na białe kafelki w mojej łazience. Podoba mi się prostota i funkcjonalność tego pomieszczenia. Cieszę się, że właściciel lokalu nie kombinował z wystrojem. Postawił na nieprzytłaczającą prostotę i to był jeden z czynników, który zadecydował o tym, że wynajęłam od niego to mieszkanie.

— Dobra robota, Saylor — chwalę się na głos.

Kiedyś czytałam artykuł o tym, jak samodocenianie podnosi naszą pewność siebie. Żeby jednak działało, słowa trzeba wypowiadać, a nie tylko o nich myśleć. Coś w tym jest, bo na początku tego typu rzeczy mówiłam raczej cicho. Teraz oznajmiam je z charyzmą.

Wstaję, a woda spływa po moim ciele. Jest już trochę zimna, jednak przez to, że co jakiś czas jej dolewałam, wanna jest prawie cała zapełniona. To nie w moim stylu. Do kąpieli wystarcza mi zawsze niewielka ilość, sięgająca może do okolic pępka. Nie lubię siedzieć w pełnej wannie. Mam wtedy wrażenie, że marnuję zbyt dużo wody.

No i utopić się łatwiej, a o wylewającej się poza krawędź wodzie i jej sprzątaniu już nie wspominając.

Wyciągam korek, żeby zawartość spłynęła kanałami i szybko wycieram się ręcznikiem. Na lekko wiotkich nogach wkraczam do kuchni, aby napić się lemoniady z lodówki.

Potem przechodzę do malutkiej części salonowej, która razem z kuchnią jest pewnie mniejsza od mojej sypialni.

Ale jest przytulnie i ciepło.

Na czerwonej kanapie rozłożyłam dwa puchate, różowe koce, a duży telewizor otoczyłam sporą biblioteczką. Znajdowały się na niej głównie cienkie harlequiny, ale pięknie ułożone kolorystycznie grzbiety, dodawały temu pomieszczenie smaku. Ścianę po lewej, tuż za wejściem do salonu po prawie całej długości zajmuje dwumetrowe akwarium, w którym pływa moja rybka, Lee. Jest to grubowarg dwubarwny i ma już całe pięć lat życia za sobą. Podchodzę do akwarium, a on radośnie wypływa spomiędzy roślinności zlokalizowanej po prawej stronie zbiornika.

— Cześć brzdącu. Jak życie?

Rybka majestatycznie strzyże na mnie swoim otworem gębowym, wywijając przy tym zwinnie okiem. Leo szybko orientuje się, że to nie pora żywienia, więc odpływa w glony. Sam się dożywia, skubany.

Naga, siadam na kanapie i chwytam za telefon.

— To już pora, Say. Możesz to zrobić. Odezwij się do niego — zachęcam samą siebie. Mój palec znajduje się już nawet nad wybranym kontaktem.

Wystarczy, że kliknę, a on odbierze. Po prostu to wiem.

Spoglądam na opalone nogi i wiem, że podobałby mu się ten widok. Zachwyciłabym go cała.

Ale nie mogę do tego wracać. To zakończony etap. Potrzebuję jego rady, nie tego, co może mi zaoferować cieleśnie.

Dzwonię.

— Słucham uważnie — jego spokojny głos momentalnie pozwala mi się wyciszyć. Naprawdę dobrze go słyszeć.

— Przyjedziesz do mnie? Dziś?

— Saylor, dobrze wiesz, że rzucę wszystko i przyjadę. — W tle słyszę głosy innych osób. Cichną nagle, więc wiem, że przeszedł do jakiegoś prywatnego pomieszczenia. — Pytanie, czy na pewno tego chcesz.

Kiwam głową, ale przecież on nie słyszy.

— Przyjedź. Proszę. Znasz adres.

Oczami wyobraźni widzę, jak na jego czole tworzy się pionowa zmarszczka. Jestem przekonana, że zastanawia się, czego mogę od niego potrzebować.

— Ile potrzebujesz czasu? — pyta, jak zawsze myśląc o moim komforcie.

— Przyjedź, gdy będziesz mógł. Nie chcę, żebyś specjalnie dla mnie zmieniał swoje dzisiejsze plany. Nie pali się.

— Say — łagodnie wzdycha — od tej chwili będę myślał tylko o tobie. Nawet jeśli nie przyjadę od razu, na niczym nie skupię się w stu procentach, bo będę wiedział, że coś cię trapi.

Wzdycham, bo pomimo wszystko on jest dobrym człowiekiem. Gwałtowność naszej znajomości była przeplatana cenniejszymi, spokojnymi chwilami szacunku i głębokiego zrozumienia. Empatii.

— Jeśli naprawdę możesz, to czekam. Dziękuję — mówię tonem, w którym słychać moją wdzięczność.

— Będę w ciągu pół godziny. — Zamyka z trzaskiem jakąś szufladę. — Say?

— Tak?

Moje serce zamiera w nagłym oczekiwaniu na to co powie mężczyzna. Cóż takiego potrzebuje jeszcze dodać, skoro niedługo zobaczy się ze mną twarzą w twarz?

— Nie utrudniaj nam tego, ubierz się.

Zna mnie zbyt dobrze. Zaciskam zęby, duszę w sobie poczucie zażenowania i rozłączam się. Nie żegnam się, bo nie ma takiej potrzeby.

On zaraz tu będzie.

*

Dzwonek do drzwi rozbrzmiewa na krótką chwilę, by zaraz umilknąć. Stoję koło drzwi już od kilku minut i czekam na ten moment. Gdy jednak następuje, nie jestem pewna, czy potrafię je otworzyć. Może popełniam błąd? Może nie powinnam się z nim kontaktować? Ciekawe czy on zastanawia się nad tym wszystkim równie mocno, co ja.

Zaciskam poły niebieskiego, cienkiego szlafroka, a potem sięgam do zamka, który przekręcam niczym trybik popychający wskazówkę losu swojego życia.

Poetycko płynnie i zbyt szybko.

Otwieram drzwi, a stojący za nimi mężczyzna od razu szuka moich oczu. Jego są ciemne i tajemnicze. Okalam wzrokiem całą, męską sylwetkę. Pomimo czterdziestu siedmiu lat, prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Ciało solidnie wytrenowane do pokonywania trudności powstałych z wiekiem, który można dostrzec jedynie w płytkich zmarszczkach na czole oraz brązowych falujących włosach lekko przyprószonych siwizną. Jest umięśniony, ale smukle atletyczny. Ubrany w nasycony czernią garnitur i biały t-shirt, który dodaje nieco luzu do tej sztywnej formy.

W brustaszę ma wsadzoną różaną, jedwabną poszetkę z wygrawerowanymi inicjałami.

Naszymi.

Mężczyzna zauważa na co patrzę.

Nic nie uchodzi uwadze Jonah Schmidt'a.

— Myślałam, że ją gdzieś schowałeś — wyznaję, wiedząc, że była haftowana moją ręką. Obstawiałam, że już jej nie używa.

— Dlaczego miałbym robić coś takiego? — kąciki jego ust delikatnie się podnoszą. Doskonale wiem, że przyjął spokojny, łagodny ton, aby nie dawać mi złudnych sygnałów.

Cofam się, aby zrobić mu miejsce. Oplatam się ramionami w talii, czekając, aż minie mnie w progu.

Bardzo stara się nie otrzeć się o mnie nawet rąbkiem marynarki. Zamykam za nim starannie drzwi.

Jonah idzie przez krótki korytarz, gdzie po prawej stronie znajdował się mały salonik i oddzielna kuchnia. Dobrze zna rozkład mieszkania, więc wiedział, gdzie się udać bez wskazywania drogi. Spoglądam na prawo, w kierunku sypialni i potrząsam głową, aby pozbyć się przebłysków przeszłości, które migają w mojej pamięci.

— Jak się masz, Lee?

Parskam krótkim śmiechem, bo nawyk witania z rybką przejęłam właśnie od niego. Wchodzę do salonu. Jonah zdjął marynarkę, która wisi teraz na oparciu krzesła. Dostrzegam, że lekko schudł, przez co mięśnie jego ramion jeszcze mocniej rysują się pod jego skórą. Chyba wolę, gdy ma nieco więcej tłuszczu, teraz wygląda na zbyt wyżyłowanego.

Mężczyzna puszcza do mnie oko.

— Dobrze ci w tym szlafroku. Ten odcień niebieskiego zawsze ładnie podkreślał twoje oczy.

— Dziękuję.

Przysiadam na sofie, a Jonah podchodzi do moich półek z książkami. Sprawdza tytuły, które zakupiłam już po tym, jak się rozstaliśmy.

— Nie dopatruj się tam trupa w szafie. Wiesz, co czytam. Nigdy tego nie ukrywałam — mówię o swojej kolekcji harlequinów.

— Nie myślałaś, żeby jakiś napisać?

— Co? — wybucham szczerym śmiechem. — Jonah, wiesz przecież, że ja je tylko czytam. Nie potrafiłabym napisać czegoś i oddać w tym prawdziwą pasję. Zanudziłabym czytelnika opisami wrzynających się w dupę koronek i rozprzestrzeniającej się plagi chorób wenerycznych w kręgach seniorów.

Teraz to on parska śmiechem. Szczerym. Po tylu latach znajomości łatwo to rozpoznać.

— Mierz wyżej, niż wysoko, Say.

Jak bumerang wracają do mnie wspomnienia momentów, które osiągnęłam tylko dzięki sukcesywnej motywacji Jonah. Studia. Wymarzona praca, choć słabo płatna. Porządek w głowie.

Pamiętam również, że zawsze w odpowiedzi słyszał: „tylko jeśli mnie złapiesz".

Jonah chyba myśli o tym samym, bo w jego oczach miga błyszczące uczucie nostalgii. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, siada na kanapie obok mnie.

Nic nie mówi. Otaksowuje mnie spojrzeniem, a ja czuję jak każda z kończyn spina się w oczekiwaniu, które nie będzie zaspokojone. Nie z nim. Ale mimo wszystko, podoba mi się to, że wciąż patrzy na mnie w ten sam sposób. Stara się tuszować intensywność, jednak ona nie zniknęła ota tak, nawet jeśli minął rok od naszego rozstania.

— Przeczytałbym — mówi, przerywając pełną napięcia, chwilę.

— Mój harlequin?

Potakuje.

— Napisz coś. Sprawdź się. Jestem przekonany, że spodoba się wilkowi, którego starasz się nie wywołać z lasu.

Po mojej twarzy rozlewa się ciepły rumieniec.

No jasne. Dlaczego jestem zdziwiona, że Jonah domyślił się celu swojej wizyty?

— No dobrze. — Nie zamierzam go okłamywać, bo to nie leży w mojej naturze. — Masz rację. Poznałam kogoś.

Nerwowo obciągam krótką koszulę nocną w jaśniejszym odcieniu niż kolor mojego szlafroka.

— Mhm... — Jonah wygodnie opiera się i gestem dłoni daje mi znać, abym kontynuowała.

Na jego przystojnej, pociągłej twarzy bez zarostu widzę szczerą ciekawość.

— Nie jesteś... zły?

Mężczyzna zakłada nogę na nogę, a jego mięśnie brzucha widocznie pracują przy tym ruchu. Śnieżna biel koszulki doskonale podkreśla jego budowę.

— Nie mogę być zły o to, że twoje życie toczy się dalej — stwierdza oczywistość. — Dlaczego o tym pomyślałaś? — Wykonuje ruch, jakby chciał chwycić moją dłoń, ale ostatecznie się powstrzymuje i opiera ją przedramieniem o swoje udo. — Kibicuję ci, Say. Nigdy, nawet przez moment, nie życzyłem ci źle. Marzę o tym, żebyś była szczęśliwa w dobrej i zdrowej relacji z mężczyzną odpowiednim dla twojego wieku.

Na te słowa lekko drży mi warga. Te emocje jednak nadal są we mnie żywe.

— Wiek nie ma dla mnie znaczenia.

Jonah urywa kontakt wzrokowy. Znów spogląda na moje regały z książkami, a jego szczęka lekko się napina. Ten temat zawsze był naszą kością niezgody. Jonah uważał, że różnica wieku między nami jest zbyt wielka, mnie ona z kolei zupełnie nie przeszkadzała. Wiele razy prowadziliśmy zażarte dyskusje, broniąc swoich stanowisk i próbując przekazać drugiej stronie swoje refleksje. Napotykaliśmy z tym kłopot, bo ja nigdy nie mogłam do końca zrozumieć jego spojrzenia na ten temat, a on nie zgadzał się z moim.

Chemia między nami była jednak na tyle silna, że żadne z nas nie potrafiło zbyt mocno oponować. Ciągnęło nas do siebie tak mocno, że dość szybko skończyło się to związkiem. Tak mocnym, że nawet Jonah uważał, że była to najsilniejsza relacja jaką stworzył z kobietą w swoim życiu.

Z pyskatą małolatą i jej wszystkimi traumami.

Przy Jonah dorosłam. Dojrzałam. Zbudowałam siebie.

To jednak nie wystarczyło, aby uratować nasz związek.

Mężczyzna powraca do mnie wzrokiem, w którym dostrzegam sprzeczne emocje.

— Ma, Saylor. — Jego głos grzmi potężnie. — Zawsze miał. Różnica dwudziestu trzech lat jest nie do przeskoczenia. I o ile nie odczuwałaś jej tak bardzo, gdy byłaś niezwykle młodą kobietą, podlotkiem wręcz, zaczęłabyś ją zauważać właśnie teraz. W momencie, gdy w twojej głowie zaczynają się pojawiać myśli o założeniu rodziny. O byciu matką, Say. — Pochyla się w moim kierunku. Jego twarz przystaje dokładnie w miejscu, gdzie na ścianie zaczyna się krawędź ręcznie malowanego portretu Scotta. Mojego ukochanego siostrzeńca.

Nozdrza mojego nosa rozszerzają się, gdy szybciej wdycham powietrze.

To tak bardzo boli.

Jonah wie, co o tym myślę. Wie wszystko. A mimo to, znów porusza drażliwy temat.

— Dlaczego znów to robisz? — Nagły stres ściska mi krtań. — Czemu poruszasz temat, który tak bardzo nas podzielił?

— Znam cię na wylot — mówi już łągodniej. — Tyle razy rozmawialiśmy na ten temat, a w tobie wciąż się tli nadzieja, że jednak zmienię swoje zdanie, prawda?

Nie muszę niczego potwierdzać. On wie.

— To niesprawiedliwe.

— Oczywiście, że kurwa, tak — potwierdza. — Jeśli życie nie daje ci ostro po dupie, to żyjesz deluzjami. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto nie miałby żadnej traumy, lęku czy problemu do rozwiązania. Zawsze napotykamy na jakieś przeszkody.

— Może niektórzy niewystarczająco mocno walczą o swoją miłość — rzucam z wyczuwalną goryczą.

Jonah uśmiecha się łagodnie, tym swoim wszystkowiedzącym uśmiechem.

— Zawsze będę przy tobie, Saylor.

— Powiedziałeś to gdy się rozstawaliśmy.

— I podtrzymuję swoje zdanie. Jeden telefon i rzucę w cholerę wszystko czym się zajmuję, aby przyjechać. To, że nie jesteśmy już razem, nie znaczy, że przestało mi na tobie zależeć. Przecież wiesz.

Spoglądam na sufit, żeby szklące się oczy nie wypuściły ani jednej łzy.

— To ty zdecydowałeś o rozstaniu. Nie ja. Odebrałeś mi możliwość spróbowania swoich sił i zmierzenia się ze wszystkim o czym mówisz. — Wracam do tematu.

— Saylor — wymawia moje imię w typowy dla niego sposób, ciepło i z pewną tęsknotą. Zawsze brzmi to dla mnie tak, jakby wypowiadając je chciał sprawić, abym była jeszcze bliżej niego.

Rozwiązuję szlafrok, bo od tych wszystkich emocji robi mi się gorąco.

— Zostaw.

Wpatruje się upiornie nieruchomo w dekolt, który ukazał się po rozchyleniu pół niebieskiej podomki. Jego ciemne, brązowe włosy delikatnie drżą na końcówkach. Mimowolnie dunę wzrokiem po jego szyi, klatce piersiowej, aż wreszcie docieram do najwrażliwszych stref. Rozchylam usta, bo wiem co kryją jego spodnie.

Moje sutki twardnieją.

Nie jestem w stanie powstrzymać reakcji swojego ciała. Ono zbyt dobrze pamięta wszystko, co potrafiło poczuć dzięki jego bliskości. Ustom, dłoniom...

— Przestań — jasno artykułuje. — To nie może się wydarzyć. Już nie, Say.

Przenosi swoje czekoladowe oczy na moją twarz i uważnie sonduje jej wyraz. Niezwykle powoli podnosi się, aby nieznacznie cofnąć się w tył i usiąść w fotelu.

To nijak nie pomaga. Czuję ten sam nacisk pragnienia na niego, co gdy siedział obok.

— Masz kogoś na stałe? — szepczę.

Nie odpowiada, ale ja wiem co to oznacza. Jonah Schmidt nie był w związku — przynajmniej tym emocjonalnym.

W małym salonie robi się jeszcze bardziej duszno. Mam wrażenie, że na szybach zaraz osadzi się para będąca rzeczywistym oddaniem stanu, w którym znajduję się obecnie.

Bo Jonah Schmidt był i jest jedynym mężczyzną, z którym kiedykolwiek byłam. Tylko jemu udało się obudzić moją seksualną stronę i trzymał ją w zaciśniętej pięści odkąd się poznaliśmy.

Miłość od pierwszego wejrzenia?

Nie. Życie to nie cholerny, grecki mit.

Przytłaczające pożądanie od pierwszego spojrzenia?

Tak. Rozbiera moje myśli ze wszystkiego, gdy tylko patrzy na mnie tak, jak teraz.

Znów mam ochotę być nią. Jedną wielką pożogą z rozpalonym wnętrzem. Chcę czuć wszystko do przesytu, do granic wytrzymałości ludzkiego ciała. Chcę być dla niego wszystkim. Jego kobietą. Jego misją, celem i spełnieniem. Obiektem wszystkich pragnień, muzą cielesnych uniesień, epicentrum przyjemności.

Tylko dlaczego na końcu mojej podświadomości majaczy również rozmazany obraz ryżego, wojowniczo silnego, mężczyzny skąpanego w pocie, brudzie z kpiarskim uśmiechem na twarzy?

— Wyjawisz mi kim on jest? — Słowa Jonah wyrywają mnie z rozmyślań. — I jak bardzo mu na tobie zależy? — dodaje ciszej.

Momentalnie przytomnieję.

— Jonah, nie będę cię okłamywać. To mój szef.

Mężczyzna unosi brew w lekkim zdziwieniu.

— O ile wiem dyrektorem w twojej szkole jest zamężna kobieta po sześćdziesiątce.

Rumienię się, bo nagle jakoś mi głupio z powodu tego co zrobiłam. Zginam nogi i obejmuję je ramionami. Jonah kulturalnie nie spuszcza na nie wzroku.

A przynajmniej się stara.

— Zatrudniłam się u Hays'a — mówię szybko, zrywając niepotrzebny plaster w postaci niedopowiedzeń.

— O, kurwa.

Jego źrenice odrobinę się rozszerzają, a po twarzy przemyka grymas jawnego zdenerwowania. Kładzie przedramiona na podłokietnikach.

— Chryste, w coś ty się wpakowała. Czy ty wiesz kim jest ten człowiek?

Pożądanie chowa się głębiej, ale nie opuszcza mnie całkowicie. Czekam w skupieniu oczekując na to, co Jonah może mi powiedzieć o moim szefie. Może nawet go zna? Jako Dyrektor Generalny hotelu InterContinental przy Times Square mógł mieć z nim do czynienia. Hays jest wziętym architektem i nieraz współpracował ze śmietanką towarzyską.

— Jeszcze w nic się nie wpakowałam — podkreślam wyraźnie.

— Ale coś do niego czujesz.

— „Coś" to dobre określenie.

— Saylor, nic dobrego z tego nie będzie. Hays to...

— Narcystyczny gbur i egomaniak?

— Problemy. Hays to zakurwiste i nieskończone problemy.

Mrużę brwi.

— Co wiesz? — Mocniej obejmuję swoje kolana. Jonah nie wyglądałby na tak wytrąconego z równowagi, gdyby to nazwisko nic mu nie mówiło.

— Masz alkohol?

O, cholera.

Kiwam głową i ruszam do kuchni. Schmidt podąża za mną. Zapalam światło w kwadratowym pomieszczeniu, w którym jak zwykle panuje czystość. Mało gotuję, dużo zamawiam, więc i kuchnia zazwyczaj lśniła. Uroki życia bezdzietnej singielki.

Staję na palcach, aby otworzyć jedną z najwyższych szafek, ale zamieram z ręką na blacie, bo Jonah delikatnie dotyka mojego krzyża.

— Obsłużę się.

Odpycha mnie łagodnie, więc podchodzę do jednego z dwóch krzeseł, które stoi przy wąskim stoliku przy ścianie. Siadam i z przyjemnością obserwuję, jak Jonah otwiera szampana — jedyny alkohol jaki toleruję.

— Kieliszki są w dolnej szafce po twojej lewej.

Kiwa głową i schyla się we wskazanym kierunku, a ja przekręcam jego głowę, dokładnie obserwując grę jego mięśni pośladkowych. Są doskonale widoczne w opiętych spodniach.

Chwała im za to.

— Mamy pić z kokilek do pieczenia? — pyta wciąż pochylony.

To rozładowuje trochę napięcie. Szczerze się uśmiecham.

— Dzięki za fantastyczny pokaz. W głowie rozebrałam cię jakieś dwa razy. — Jonah krótko parska. — Kieliszki są dwie szafki wyżej. Obok wina.

Przymykam oczy, nucąc jakąś losową melodię.

— Starczy?

Otwieram oczy, a on właśnie stawia trzy kieliszki przed nami.

— Wystarczy mi jeden — mówię, sięgając po wino musujące.

— Wszystkie są dla ciebie. — Siada naprzeciwko. — Wypiłem jeden dużym haustem.

— I? — pytam, nawiązując do tematu, który przerwaliśmy.

— Say, będę szczery. — Jonah rozpina swój zegarek, kładzie go na stole i pociera nadgarstek. — Nie pozwoliłbym mu nawet na powierzchowną znajomość z Noah. Tobie również tego nie życzę.

Noah.

Wpadka sprzed piętnastu lat i jego największy, przypadkowy skarb. Urocza dziewczynka na wpół brazylijskiego pochodzenia. Jonah uchyliłby jej nieba, gdyby tylko mógł.

Wychylam pół kieliszka, a bąbelki śmiesznie drażnią moje gardło. Stukam kieliszkiem o blat stołu.

— Poczułam to znowu.

Jonah patrzy na mnie w skupieniu. Jego spojrzenie nie błądzi jednak po moim ciele. Tardo wpatruje się w moje oczy.

— Dlaczego dla niego pracujesz? Co skłoniło cię do zrezygnowania z wakacji i pogoni za nim?

— To nie tak — zaprzeczam szybko. — Nie gonię za nim. Poznałam go dopiero, gdy wpadłam do jego gabinetu w czerwonej mini i szpilkach.

Jonah unosi brew.

— Chcesz mi powiedzieć, że poczułaś coś do niego już po tym, jak rozmawialiście? — pyta z niedowierzaniem. Potakuję, a potem dopijam resztę pierwszego kieliszka. — Saylor, to chore. Ten człowiek jest bardzo nieprzyjemny, wierz mi.

— Czyli jednak go znasz? — Nie odpowiadam na jego stwierdzenia odnośnie Hays'a. Oboje wiemy, jak się zachowuje.

— Ciężko nie znać kogoś, kto sypiał z częścią modelek, które przewijają się również przez moje łóżko.

Zasysam powietrze i wytrzeszczam oczy.

O, ja pieprzę. To dopiero pojebane.

— Z iloma spaliście wspólnie? — To pytanie wymyka się z moich ust, zanim zdążę się powstrzymać. Ciekawość zawsze była u mnie chciwie łapczywa.

Jonah pociera brodę. Robił tak zawsze, gdy temat nie był dla niego do końca komfortowy. Jednakże zawsze przełamywaliśmy wszelkie tabu, poruszając coraz głębsze, nieraz wstydliwe kwestie.

Poganiam go lekkim ruchem głowy. Może moje pytanie nie jest na miejscu, ale nie zamierzam za nie przepraszać. Jeśli nie będzie chciał, to na nie po prostu nie odpowie.

Mężczyzna wzdycha głęboko. Jego wąskie palce mkną ku tarczy srebrnego zegarka. Gładzi go palcem wskazującym.

— Z dwoma — odzywa się wreszcie.

Napieram mocniej na oparcie krzesła, aż skrzypi.

Czuję, jakbym obcowała z wiedzą tajemną, nieprzeznaczoną dla moich uszu. Dzięki Jonah, w moim życiu otworzyła się kolejna furtka do poznania Hays'a, albo chociaż jakiegoś brudnego sekretu, jeśli takowy ukrywa.

Oprócz tego... ciało swędzi mnie na możliwość poznania go czyimiś oczami. Zobaczenia go oczami jego byłych partnerek.

— Co knujesz, Saylor?

— Słucham?

— Dziwnie reagujesz. Nie powiem, jestem dość zaskoczony, że zainteresowałaś się Hays'em. Jednak jak wiesz, jestem dżentelmenem i nie wspomnę o niczym, czego dowiedziałem się o nim od tych kobiet. — Jasno wyraża swoje stanowisko. — Mimo, że znaczą dla mnie mniej, niż ty, każdej z was należy się taki sam szacunek.

Wyciągam rękę i przykrywam nią jego palce spoczywające na zegarku. Gdy tylko go dotykam, on lekko przymyka oczy.

Kontakt kontrolowany.

Wiedział, że prędzej czy później go dotknę. Kładąc na stole zegarek, stworzył idealną okazję, jednocześnie dając mi zdecydować, czy z niej skorzystam. Delikatnie gładzę kciukiem jego wystającą kość nadgarstka.

— Wiem, że nie rozumiesz dlaczego to robię, ale jeśli nie spróbuję go powstrzymać, do końca życia będę żałowała, że nie spróbowałam.

— Czy to ma związek z...

— Tak. — Nie daję mu dokończyć. — Co do tych kobiet, to musisz wiedzieć, że jedną poznałam.

Marszczy czoło.

— Kojarzysz jak się nazywa?

— Amelia. Ładna blondynka, choć farbowana. — Uśmiecha się tak enigmatycznie, że nie umiem ocenić, czy ją zna. — Jonah! — jęczę. — Teraz musisz coś powiedzieć. Daj mi chociaż okruszek.

— Wolałbym, żebyś po prostu się z nim nie spotykała.

— Nie mówiłam, że z nim randkuję — podkreślam.

— Owszem. Powiedziałaś jedynie, że go pożadasz. — Chwyta mój kciuk pomiędzy swój palec wskazujący i środkowy. — Oboje wiemy, czym skończyło się twoje pożądanie do poprzedniego faceta.

— Głęboką miłością i czteroletnim seksem oderwanym od rzeczywistości. Mój ostatni facet ustawił wysoką poprzeczkę, bo pieprzył się jak wirtuoz.

Jonah uśmiecha się tak mocno, że w jego policzkach tworzą się płytkie dołeczki. To bardziej zmarszczki, niż genetycznie uwarunkowane dołki, ale i tak zawsze przyjemnie je było zobaczyć.

— Ślicznie dziękuję za dopieszczenie ego. — Zabiera swoją dłoń i zapina zegarek na nadgarstku. — Ale nie zmienię swojej postawy. Nie powiem ci nic więcej o tych kobietach. Niemniej, możesz mi wierzyć, gdy mówię, że z tym facetem nie wszystko jest ok. Uważaj na niego. Bardzo.

Opieram brodę na dłoniach i nieelegancko bujam się na krześle.

— No już dobrze. Nie będę drążyć. Przynajmniej nie teraz.

— Mhm... — mruczy.

— A co do seksu, to dobrze wiesz, że stwierdziłam jedynie fakty. Czasem nadal śnię o tym, co robiliśmy razem w łóżku.

Jonah wygląda, jakby dostał gwiazdkę z nieba. Dosłownie.

— Znajdź więc młodszego mężczyznę. Dotrzyma ci tempa. Nie babraj się w związki z trzydziestoczterolatkiem.

Trzydziestoczterolatkiem...

Jonah, to zawsze jakaś informacja.

Staram się, aby mężczyzna nie zorientował się, że właśnie podał mi jakąś wskazówkę. Może to niewiele, ale czasem nawet mikro-procentowa przewaga pozwalała wygrać bitwę.

— Mówisz? — przeciągam to słowo, aby dać sobie czas na zmniejszenie ekscytacji. — A jaki dwudziestoparolatek specjalnie będzie układał swój trening specjalnie pode mnie?

— Nigdy o tym nie zapomnisz, prawda?

— O tym, że trenowałeś pchnięcia, żeby nie dostawać skurczu w tyłku podczas seksu?

— Mała złośnico — śmieje się. — To ty byłaś tak niezaspokojoną bestią, że obcowanie z tobą wymagało ode mnie dodatkowych treningów.

— Nie jest moją winą, że byłeś niezłym afrodyzjakiem.

— Odbiegasz od tematu.

— Może — uśmiecham się lżej.

— Pij. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Mam jeszcze kilka argumentów w zanadrzu.

— Gdzie?

— To miejsce na piersi pod wierzchnim okryciem.

Wyciągam nogi na stół, bo konwersacja przybrała luźniejszy, przyjemniejszy ton. Trochę to surrealistycznie, że tak gładko rozmawiamy o pożądaniu i seksie z innymi osobami.

— Ach, chodzi ci o sutki. Mów normalnie jak ze mną rozmawiasz. Ja czytuję harlequiny a nie słowniki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro