Rozdział 34
Cisza. Błoga cisza, przerywana jedynie stukotem moich szpilek.
Nadzieja. Kłębiąca się i rozplatająca w tym samym momencie.
Mocny chwyt na dwóch uszach niepozornej, czerwonej torebki.
Ponowne otwarcie drzwi do sali konferencyjnej oraz szok na najcudowniejszej twarzy, gdy moja prawa dłoń wyłania się z wnętrza jaskrawego kuferka.
Upadam.
*
Benton Hays
W mojej głowie tworzy się jebane coś. To owe gówno, spada na sam dół mojego gardła i dusi mnie, gdy widzę, jak drzwi ponownie się otwierają, a ona wraca.
Kurwa, może jestem największym debilem, jaki kiedykolwiek stąpał po tym padole łez, ale w żadnym momencie nie zwątpiłem, że ta wredna małpa do mnie wróci.
Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wytoczyła jednego z tych swoich, słodko upajających niepewnością, pocisków.
Więc gdy wraca, i widzę na jej twarzy ten zapał i pewność siebie, z jaką stawia każdy, jebany krok — to coś w mojej głowie natychmiast rozbłyska pieprzonymi fajerwerkami.
Zachłystuję się, gdy do mojego właściwego mózgu dociera to, co oczy widzą we wkurwiająco zwolnionym tempie.
Saylor Adams opada.
A to jebane coś w mojej głowie — wrzeszczy, że jest miłością.
*
Przyklękam na jedno kolano, i z największą wrażliwością staram się, aby moja twarz wyrażała wszystko to, co czuję.
— Chcę żebyś zapamiętał ten moment...
Kurwa! Powiedziałam to.
— Myślisz, że cokolwiek byłoby w stanie mnie go pozbawić?
— Benton, proszę... — mężczyzna ustawia się tak, jakby sam chciał paść na kolana, ale zabraniam mu zdecydowanym ruchem głowy — Naprawdę chcę, żebyś to zapamiętał — podkreślam.
— Streszczaj się — syczy niespodziewanie.
Wypraszam sobie. Zaciskam wargi i budzę się z letargu. Stara, dobra Saylor wraca na swoje miejsce.
— Przyznaj, że po prostu nie wiesz co zrobić z kobietą, która klęczy przed tobą na kolanach.
— Nie chcę się narzucać. — Opiera się biodrem o stół i bezczelnie zakłada kostkę na kostkę.
Mierzy mnie filuternym, radosnym spojrzeniem.
Tego się nie spodziewałeś, prawda gorylu?
Otwieram czarne pudełeczko, aż jego oczom ukazuje się czarny pierścionek ze stali szlachetnej. Od spodu posiada wygrawerowane dwie, malutkie rzeczy, ale on nie może tego dostrzec, ponieważ jest zbyt daleko i patrzy pod niewłaściwym kątem.
— Ale będziesz czekał, jak obrażona primadonna, która nagle się dowiedziała, że ktoś zakosił jej paczkę?
— Pierścionki, spódnice... Czy to nowy sposób na semantykę? Chcesz mnie utwierdzić w przekonaniu, że naprawdę zasługuję na ksywkę goryla aka owłosionej kobiety?
Pieprzone kolano. Zaczyna mnie cholernie uwierać, ale podoba mi się, dokąd zmierza nasza konwersacja, i to przy tak wielu członkach zarządu.
Mam straszną ochotę wbić zęby w coś na wysokości jego rozporka. Delikatnie, ale ostrzegawczo.
— Klęczę przed tobą...
— Podoba mi się to. — Z uśmiechem wpada mi w zdanie.
Słyszę delikatne stukanie długopisem o blat stołu, ale urywa się tak szybko, że przez głowę przelatuje mi szybka myśl o tym, jak Darren dostał jednak szpilką w jaja od kobiety siedzącej naprzeciwko, ale to pewnie jedynie wybryk mojej złośliwej wyobraźni, która czerpałaby z tego satysfakcję.
Ciche domknięcie drzwi, również na sekundę odwraca moją uwagę, ale oczy Bentona sprawnie ją ponownie ściągają.
— Powiedziałeś mi dziś coś, w co do końca nie wierzyłam. Czułam to, ale... nie wierzyłam — wyznaję.
— Myślę, że tę jedną rzecz zawsze trzeba wypowiedzieć słowami. — Kuca, a jego głowa jest teraz na równi z moją. — Co zatem chcesz mi powiedzieć, mała małpko?
Zniżam pudełko z pierścionkiem, ale nie spuszczam na nie wzroku.
To tylko przedmiot. Owszem — jest jasnym i czytelnym znakiem tego, co zamierzam wyznać Bentonowi, ale myślę, że gdybym zrobiła to gołymi rękoma, efekt byłby równie powalający.
Zaczerpuję głęboki oddech i chwytam jedno z jego kolan. Ta sytuacja wcale nie sprawia, że tracę równowagę... a on wcale nie sprawia wrażenia równie niezróważonego.
— Chcę powiedzieć ci to samo, co ty powiedziałeś mi dziś dwa razy. — Jego dłoń łagodnie ujmuje mnie pod łokieć. Ten gest odciąża rękę, która wciąż jest przed nim wyciągnięta. — Chociaż mówienie tego z poziomu podłogi wydaje mi się dosyć niewłaściwe.
Jego brwi unoszą się w zdziwieniu. Z wolna taksuje spojrzeniem moje ciało, i gdy już myślę, że jego usta wycisną z siebie dwuznaczną ripostę, on mówi łagodnie:
— Jesteśmy na siedemnastym piętrze firmy, która splotła oba nasze żywoty. A jeśli spojrzeć na to jeszcze pospoliciej: znajdujemy się na tym samym poziomie. Jesteśmy równi, i o ile tak właśnie będziesz mnie traktować, nie będzie miało to dla mnie znaczenia, czy będziemy latać na wysokości, czy trzeć dupami o podłogę. Z tobą chcę wszystkiego. Upadków i porażek również — podkreśla. — Bo udowodniliśmy sobie dostatecznie, że umiemy je przetrwać.
— Gorzej z wyciąganiem wniosków.
— Och — uśmiecha się wręcz filuternie — z tym również nie mamy problemów, kochanie.
Kochanie... nazywa mnie tak już drugi raz...
Ktoś staje po mojej lewej stronie, a po pięknie zaprasowanych w kant spodniach, poznaję, do kogo należy cała gracja i szyk, które dołączyły do tego spotkania.
Pięknie wypielęgnowane dłonie podają Bentonowi drobne, różowe opakowanie biżuteryjne.
Identycznie różowe, jak pieprzona poszetka z jedwabiu, którą raz własnoręcznie haftowałam.
— Równi, mała małpko.
Serce podchodzi mi do gardła, gdy puszcza mój łokieć, aby wolną dłonią otworzyć pudełeczko.
— Kocham cię! — krzyczę tak żarliwym głosem, że jego dłoń i uśmiech drży.
Nie.
To on drży. Drży w posadach.
— Kocham cię, ruda małpo. — Kładę palce na jego opakowaniu i nie pozwalam mu go otworzyć — Dlatego odpowiedz mi na jedno pytanie. Bentonie Hays...
— Saylor... — Ostrzegawcza nuta nie wywiera na mnie żadnego wrażenia.
— Czy sprawisz mi tę ulgę i wyjdziesz za mnie?
Benton opada na oba kolana, a huk, który niesie się w ciszy, wibruje w całym moim ciele.
— To nieodpowiednia forma... — Głośne trzaśnięcia szybko przerywają monolog Darrena.
— Myślę, że... — Benton chwyta czarny pierścionek, a potem wysupłuje, z moich zaciśniętych palców, opakowanie — że nie marzę już o niczym innym. Kurwa.
Pomaga mi wsunąć pierścień na swój palec, a potem zamyka mnie w szczelnym uścisku. Opadam na drugie kolano i zanurzam twarz w jego miękkiej piersi.
Nie tak wyobrażałam sobie ten moment. W mojej pamięci wybrzmiewa trywialnie, płytko i błacho. To już? Tak po prostu przyjmuje moje oświadczyny?
I dlaczego zamiast feeri emocji, czuję tak wszechogarniający spokój, że nie obchodzi mnie nic.
Mam w dupie to, że klęczymy na podłodze, a obcy ludzie niemrawo klaszczą.
Mam w dupie to, że znamy się trzy miesiące, i tak naprawdę minie jeszcze wiele czasu, zanim nauczymy się siebie.
Mam w dupie również to, że Benton tak naprawdę wyznał mi swoją miłość już wtedy, gdy zostawił dokumenty u Claire.
Mam to wszystko w dupie, dlatego, że żyję dla tej konkretnej chwili: dla momentu, w którym oboje rozumiemy, że dobrze nam w swoich ramionach.
Po prostu.
Kto by pomyślał, że największy spokój i bezpieczeństwo znajdę z betonowo stanowczym, porywczym jak chorągiewka na wietrze, i odgrodzonym od ludzi człowiekiem, który w całej nowojorskiej kakofonii, potrafi sprawić, że słyszę jedynie bicie jego serca?
Obejmuję jego plecy i zatapiam się w spokoju.
*
Później
— Wkurwia mnie, że chcesz to zrobić — grzmi groźnie prosto w moje ucho. Jego palce przemykają zwinnie po moim brzuchu, delikatnie poprawiając na nim czarną, prążkowaną sukienkę. — Zwłaszcza teraz.
Uśmiecham się łagodnie i macham mu przed twarzą dłonią, na której całkowicie zauważalnie błyszczy ogromny pierścionek zaręczynowy i złota, zgrabna, wypełniona diamentami — obrączka.
— Znam cię dobrze, kolego — na to słowo lekko przygryza płatek mojego ucha, a ja chichoczę — wiem, że część ciebie również potrzebuje zapewnienia, co do tamtej sytuacji. Zwłaszcza teraz — powtarzam po nim. — Przez dwa lata zdążyliśmy wziąć ślub, jechać na co najmniej dwie podróże poślubne...
— Ja nadal liczę tę pierwszą. — Jego język pieści wcześniej ugryzione miejsce, a ja rumienię się na wspomnienie tego, jak w środku dnia rozbujaliśmy łódź jego rodziców zacumowaną przy brzegu jeziora, tuż koło domku wypoczynkowego rodziny Haysów. Przez komentarz Seana już zawsze będę zastanawiała się, czy ona faktycznie się bujała.
— Co nie zmienia faktu, że oboje odkładaliśmy tę rozmowę, aż jej termin stał się nieco zbyt... pilący — mówię, a on ma czelność uśmiechnąć się lubieżnie i seksownie: w taki sposób, że równocześnie mam ochotę tłuc go po głowie i całować na śmierć.
— To akurat mi się bardzo podoba.
Och... ta sytuacja wymaga więc ode mnie wyciągnięcia najcięższego z dział.
— Mężu. — Przełyka ślinę, a jego jabłko Adama szybko podskakuje. Kocham to, jak mocno, i za każdym razem tak samo, reaguje na to jedno słowo. Jest dla niego równie magiczne, co dla mnie. — Potrzebuję zamknąć tamten rozdział w cywilizowany i klarowny sposób. Trzymaj więc swojego zazdrosnego kucyka na wodzy, bo nic co dziś się stanie, nijak nie zaburzy naszego związku. Może go tylko ułagodzić.
— Ułagodzić? — pyta, a w jego tonie wyczuwam delikatną nutę wzburzenia.
— Nie w ten sposób. — Dotykam jego uda, i posuwistym ruchem, głaszczę je aż do kolana i z powrotem. — Nie jestem ofiarą, ani pokrzywdzoną przez los kobietą. Moja przeszłość ma po prostu... ciekawy splot wydarzeń. Czasem jednak pewne wydarzenia wracają do mnie z gorzkim posmakiem...
— Zwłaszcza teraz — łagodnie pomrukuje.
— Zwłaszcza teraz — powtarzam po nim, miękko. Dwukrotnie całuje mnie w czoło, co tylko wzmaga parcie na mój pęcherz. — Potrzebuję tego, aby całkowicie rozliczyć się ze swoją przeszłością. I wierz mi, ty również chcesz, żebyśmy nie pozostawiali żadnych niedomówień, zanim nasze życie zrobi kolejny krok naprzód.
— Kolejny krok... — Ponownie całuje moje czoło, tym razem zostawiając na nim swoje ciepłe usta, o wiele dłużej niż powinien. — Cholera, nie masz pojęcia, jak bardzo jestem wdzięczny za to, że trafiłaś do mojego życia. To pieprzony cud. Takie rzeczy zdarzają się jedynie w książkach, i to tych z gatunku romans science fiction.
Chichoczę, a nacisk na pęcherz się ponawia. Zaciskam jednak nogi i wygodniej moszczę się w fotelu pasażera.
— Jesteś całkiem fajnym książkowym bohaterem. Gdybyś był książką, czytałabym cię i indeksowała kluczowe momenty. Zielonymi zaznaczyłabym te, w których, pomimo swojego zlodowacenia, okazałeś mi czułość i empatię. Różowym zaś zaznaczyłabym...
Mocno wbija we mnie swoje gorące wargi. Jęczę i chcę się przekręcić, ale niewygodna pozycja, sprawia, że mój jęk szybko przybiera sfrustrowane brzmienie. Benton nie czekając ani chwili, zarzuca przedramię na mój zagłówek i wspierając się na nim mocno, uwiesza się nade mną, abym dużo swobodniej mogła oddać pocałunek.
Łapczywie wsuwam język do jego ust, a on zapraszająco rozszerza mocniej swoje wargi. Czuję, że się uśmiecha.
Cholera. To natychmiastowo mnie podnieca.
Odrywam od niego wargi, widząc jak na jego twarzy rysuje się jawne męskie zadowolenie.
— Durne hormony — złoszczę się, zaciskając nogi.
Jestem pewna, że moja twarz jest zaogniona typowym rumieńcem namiętności, bo moja pochwa już intensywnie zaczęła pracować nad odpowiednim nawilżeniem. A to niemiłe uczucie, gdy doda się do tego pęcherz w potrzebie.
— Gdybyś była książkową bohaterką — mruczy, sięgając do schowka tuż koło moich nóg — nie przejmowałbym się nikim i niczym, tylko właśnie przenosiłbym cię na tylne siedzenie, aby rozpieprzyć kolejną tapicerkę.
Wspomnienie drogich szpilek, którymi podziurawiłam skórzane plecy przednich siedzeń, nie pomaga złagodzić mojego pożądania. Chociaż fajnie powspominać, że drogie buty dały radę zrobić to, czemu kiedyś nie podołało chińskie badziewie. No i mina tapicera była bezcenna, gdy żądał wyjaśnienia, że to nie dziury po ostrzale.
— Nie mamy czasu — mówię całkowicie nieprzekonana. Dyszę tak głośno, jakbym właśnie przebiegła cały maraon. Zresztą, nawet tak się czuję.
— Mamy go tyle, ile zapragniesz — szepcze, a potem na moich udach kładzie czystą bieliznę i lniany woreczek, który turla się wzdłuż moich nóg. Benton przytrzymuje go, zanim dotknie mojego brzucha, więc czuję tam teraz jego dłoń.
Jego popieprzenie męską dłoń w okolicy zbiegu moich ud.
— Chyba i tak muszę wrócić, żeby skorzystać z toalety.
— Kochanie — mruczy namiętnie z ustami tuż przy mojej szyi — nie potrzebujesz żadnych wymówek. Po prostu powiedz mi czego pragniesz, a ja z najszczerszym oddaniem postaram się ci to zapewnić. Dbanie o ciebie, to mój cel nadrzędny. I moja ulubiona rozrywka.
— Ostatnio to twoja jedyna rozrywka — sapię, gdy jego palce zaczynają delikatnie masować moje kolano. Ponownie wspiera się na zagłówku, aż fotel delikatnie ciągnie mnie w tył.
— Zamknij schowek, kochanie.
Wolnym kolanem spełniam jego polecenie, a ciarki podniecenia pną się w górę mojego kręgosłupa. Nie dotyka mojego karku, ale jego dłoń, od mojej skóry, dzielą chyba jedynie milimetry, bo czuję odurzające ciepło i cudowny zapach jego perfum, który dodatkowo otula moje spragnione zmysły.
— Chcę być książkową bohaterką! — krzyczę, bo nie wytrzymuję napięcia, które nie znajduje natychmiastowej ulgi.
I mam na myśli również swój straumatyzowany pęcherz.
Benton parska krótkim śmiechem i wychodzi z auta. Okrąża je nieeleganckim truchtem, a gdy podaje mi swoją dłoń, jego oczy na chwilę zsuwają się na mój brzuch... lub na moje kolana. Chwyta między swoje zgrabne palce, woreczek z wibratorem i czystą parę majtek, a potem łagodnie ciągnie mnie w górę, pomagając wyjść z niewygodnego fotela.
Robią je cholernie małe.
— Jesteś boginią w pełnej krasie.
— Ciągle to powtarzasz.
— Bo ciągle dajesz mi ku temu zupełnie nowy powód.
Szczerzę zęby jak głupia, bo któreś z nas zbyt mocno się do siebie przytuliło i wobrator właczył się na wysokości mojego biodra.
— Szybki numerek, księżniczko?
Zachłystuję się powietrzem, bo tak jeszcze nigdy mnie nie nazwał. Moja pochwa jest już tak mokra, że wilgotna bielizna nieprzyjemnie przylega do mojego ciała. Marzę o tym, żeby ją wreszcie zdjąć i...
— Posikam się, wchodząc po tych schodach — oznajmiam z całkowitą powagą.
— Ulżyć żonie, serwowane raz... — Czule chwyta mnie pod kolanami i unosi w swoich ramionach. Wchodzi po schodach, otwiera drzwi. Przemierza salon i wnosi mnie do łazienki. Czeka, aż załatwię najpilniejszą potrzebę, uważnie śledząc wzrokiem każdy centymetr nagiej skóry, który pojawia się w tym procesie. Gdy wstaję z toalety i myję ręce, on już jest za mną. Na równi z moimi dłońmi, myje białą główkę wibratora, a potem swoje własne ręce. Gdy kończę wycierać swoje dłonie, on podciąga moją czarną sukienkę aż do bioder i od razu mknie mokrymi palcami do wilgoci pomiędzy moimi udami. Opieram się o jego pierś i wzdycham z błogą rozkoszą, doskonale wiedząc jaką ulgę zaraz mi sprawi. Benton Hays wsuwa wibrator w moją bieliznę i dociska do mojej łechtaczki. Urządzenie zaczyna wibrować. — I drugi.
Jęczę, chwytając się jego przedramion, i przenosząc na niego znaczny ciężar swojego ciała.
— Dwa to taka wspaniała liczba — deklaruję.
— Najlepsza. — Całuje mnie w szyję. — Najlepsza, kochanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro