Rozdział 32 część 2 [18+]
— Przepustka? — Carl z nieskrywaną radością, lustruje mnie spojrzeniem od góry do dołu.
— Och, kochanie... — mruczy Wendy, siedząc na krawędzi jego biurka. — Ta dziewczyna sprawiła, że miałeś odwagę wreszcie zaprosić mnie na randkę. Może odpłacisz się jej drobnym przymrużeniem oka?
Carl spuszcza wzrok na jej biust i chwilę się zastanawia. Mija tak długa chwila, że obcasy boleśnie zaczynają wżynać się w moje pięty...
— Mogę zadzwonić do Alice. Wpisze mnie na listę gości do H. Creator — przyznaję cicho, bo wolałam wejść tam z zaskoczenia. Poza tym... to miły powrót do przeszłości.
— Z pewnością nie trzeba. — Wendy uśmiecha się słodko. — Mówiłam ci, że uwielbiam obserwacji, jak rozwija się ich romans. Kibicuję im od pierwszych spotkań. Są lepsi niż brazylijska telenowela.
— Kobiety... — wzdycha mężczyzna, ale swoim krótkim, pulchnym palcem powoli wklepuje moje nazwisko.
— Zaraz... — zamyśla się. — Ta Adams? — pyta, a potem wybałuszcza oczy. Wendy schyla się tak mocno, że biustem ładuje prawie w jego nosie i kątem oka zerka na monitor.
— Och Carl... — wkłada dłoń w biustonosz i wyciąga zużytą chusteczkę higieniczną — teraz jest mi gorąco.
— Masz menopauzę.
Wendy ociera łzę, a potem głośno zawodzi.
— Ja ci nie wypominam twojego wieku! — skarży się. — Ani problemów z otyłością brzuszną, erek...
— Kochanie! — przerywa jej. — Przecież ja kocham twoją menopauzę! Wiesz ile mężczyzn dałoby się pokroić za to, żeby ich kobiety nie musiały cierpieć podczas miesiączki? Możesz chodzić na basen kiedy tylko żywnie ci się podoba, możesz...
— Och! Więc kupisz mi to jacuzzi, o którym ci kiedyś wspominałam? Jesteś wspaniały! — Kobieta rzuca się, aby wyściskać swojego partnera, a on zdaje się zapominać o Bożym świecie, gdy jego twarz ląduje w jej dekolcie.
Parskam krótkim śmiechem, bo to fantastyczne, że ta kobieta daje żywy przykład, że wraz z wiekiem nie trzeba tracić ani wiary w swoją kobiecość, ani przekonania, że nasze wdzięki wciąż pozwalają nam na drobna przewagę względem partnerów.
Gdy Wendy wreszcie się odsuwa, Carl jest tak czerwony na twarzy, że wygląda na pijanego. I jeśli obydwoje są zadowoleni, to cieszę się, że ich historia dostaje swój happy end.
— Możesz wejść. — Carl skanuje przepustkę pod czytnikiem, a potem mi ją podaje. — Następnym razem wystarczy, że dotkniesz nią czytnika przy bramkach.
— Jest wielorazowa? — szepcze z zachwytem. Ściskam mocniej to małe cudo mówiące mi więcej, niż potrzebowałam wiedzieć.
— Dokąd istnieje H. Creator, tak.
O Boże...
Przechodzę przez barierki i szybko kieruję się do windy.
Wiem, co to znaczy. Benton również wiedział, że dowiem się, gdy tylko znów będę próbowała wejść do jego firmy.
Dal mi tyle czasu ile potrzebowałam. Ani razu mnie nie naszedł. Ani razu nie zakłócił mojego spokoju. Wytrwał wszystko, pomimo tego, jak stresujące to dla niego musiało być.
Powierzył mi całkowita kontrolę, a w zamian zostawił przepustkę... do siebie. Jasny przejaw wszelkiej akceptacji.
Wychodzę na siedemnastym piętrze i... nikogo nie mijam. Przystaję jak wryta. To chyba niemożliwe, że dał mi dostęp do swojego biura... tylko po to, żeby je gdzieś przenieść?
W jednej sekundzie czuję, jak strach przeszywa każdą komórkę w moim ciele.
O ja pierdolę.
Czyżby Hays był szczęśliwy, bo właśnie wykluczył mnie ze swojego życia? Przecież to, kurwa, niemożliwe. To stres. To zwykły stres, który wpaja mi do głowy te czarne scenariusze.
Pożegnalny sernik... Głośny jęk sprawia, że momentalnie moje serce zaczyna galopować.
Chcę do niego biec. Jednak zamiast tego... Wyciągam telefon, rozpinam kilka guzików w bluzce i robię sobie zdjęcie, na tle recepcji.
Benton Hays nie jest idiotą.
Jeśli się masturbuje o tej porze, musi być diabelnie pewny, że biuro jest puste.
Dźwięk przychodzącej wiadomości, słyszę nawet tutaj.
Jego jęki ustają.
Cofam się szybko kilka kroków i wpadam do damskiej toalety. Przykładam ucho do drzwi, ale nic nie słyszę. O, cho... Wyciszam telefon dosłownie sekundę przed tym, jak na moim ekranie pojawia się zdjęcie najbardziej lubieżnego uśmiechu jaki widziałam. Benton stoi na tle szarej stali drzwi do windy. Powiększam przesłane zdjęcie i zjeżdżam na sam dół, gdzie widać zaledwie zarys potężnych mięśni piersiowych. Cicho syczę, bo ta wredna meduza wiedziała, jak wykadrować zdjęcie, żebym czuła cholerny niedosyt.
— Proszę bardzo. Będę wredniejsza.
Robię zdjęcie swoich nóg — wiem, jak bardzo je uwielbia — i ucinam zdjęcie tuż nad kolanami. Po sekundowym namyśle, obracam je jeszcze bokiem.
Słyszę jak otwiera drzwi do męskiej łazienki, po drugiej stronie korytarza. Wykorzystuję moment i trzymając ciężar ciała jedynie na czubkach palców, w podskokach biegnę do starego pomieszczenia swoich męk.
Jednak nikt nie dostał roboty po mnie, bo papiery leżą dosłownie w tych samych stosach, które zostawiłam, zanim niszczarka wciągnęła moją spódnicę.
Rozświetlony ekran pokazuje mi więcej, niż jestem w stanie przyjąć ze spokojem. Odchylam kark i unoszę wyżej ekran. Chryste, on jest arcydziełem matki natury.
Benton opiera się pięścią o blat z umywalkami. Mięśnie i żyły na jego ramieniu, są napięte do granic możliwości, a naga pierś cudownie eksponuje dziesięć, nierzeczywiście wyrzeźbionych mięśni na jego brzuchu i klatce piersiowej.
Wielki, silny, samczy mężczyzna z kondycją wyrobioną brutalnym zahartowaniem na siłowni.
To ciało zostało stworzone, aby móc robić rzeczy wielkie...
Moja macica błaga mnie, aby wykrzyczała mu gdzie jestem.
Moja głowa, chce go jeszcze odrobinę nakręcić, żeby macica dziękowała jej za tą dodatkową cierpliwość.
Chryste Panie... Marzę o nim.
Uwalniam jedną z piersi i robię zdjęcie, które kończy się na mojej brodzie. Gdy je wysyłam, wciskam się plecami w regał.
Całkowicie niepotrzebnie, bo on nie nadchodzi.
Wyję sfrustrowana.
A czego się spodziewałaś? Że po miesiącu nagle pojawisz się w mjego firmie, a on padnie przed tobą na kolana?
Zamykam oczy i zastanawiam się nad tym, czy posiadam wystarczająco dużo siły, aby przeciągąć tę niepotrzebną grę, która...
Powiadomienie. Zerkam na ekran. Uśmiecham się tak szeroko, na ile tylko pozwalają mi moje usta.
Benton Hays: Jeśli masz ochotę trochę się powspinać, wiesz gdzie iść. Dzwoniłem już na recepcję. Przez dwie godziny biuro będzie puste. Winda poczeka. Ja nieszczególnie.
On, nieszczególnie? Mój uśmiech przybiera wredny wyraz. Wiesz, w czym mu przerwałaś. Ruszam niemal biegiem. Otwieram drzwi tak zamaszyście, że z impetem obijają się klamką o ścianę małego archiwum. Skręcam w lewo, a moje szpilki głośno stukają o wypolerowana na błysk, podłogę. Prawie nie wyrabiam się na zakręcie, gdy wpadam do windy, a tam...
Każda cząstka pieprzonego podniecenia spływa ku zagłębieniu moich nóg, a potem z impetem uderza mi do głowy. Zataczam się jednocześnie zszokowana, ujęta jego żarłocznym spojrzeniem i zachwycona każdym z mięśni, który drży do wysiłku.
Benton Hays, niczym nietoperz, zwisa głową w dół z otwartego włazu w dachu windy.
Potężne mięśnie nóg, mocno napinają granatowe spodnie od garnituru, a brzuch faluje przy głębokich haustach powietrza, którymi się zaciąga.
— Mam się po tobie wspinać? — piszczę z niedowierzaniem.
Wyciągam dłonie i dotykam jego silnych ramion, którymi trzyma się uchylonego wejścia na dach dźwigu.
— Jestem prostym mężczyzną — charczy. — Przerwałaś mi coś dość przyjemnego, więc nie dziw się, że używam grawitacji na korzyść głowy. — Przekrzywia ją i opuszcza obie dłonie w dół. Chwyta moje biodra i przyciąga mnie do siebie. — Chyba, że przyszłaś jedynie po przyjemność. — Jego palce sprawnie wędrują pod moją bluzkę. Głaszcze mnie po pępku, a jego twarz znajduje się niebezpiecznie blisko moich piersi. — Narzekał, kurwa, nie będę. Myślałem o tobie w każdej minucie, każdego, pieprzonego, dnia. Nie jedynie o pieprzeniu. O tobie, Saylor. O tym, jak się czujesz. Czego potrzebujesz, i co przywdziałoby ci na twarz uśmiech. Ale jeśli brakuje ci mnie — koci uśmiech wylewa się na jego twarz — nadal pozostaję do twojej dyspozycji, Saylor Adams.
— Specjalnie otworzyłeś właz, żeby pozwiasać głową w dół i trzeźwiej myśleć? — W pytaniu podsumowuję z grubsza to, co powiedział. — Gdzie zostawiłeś sztywnego Hays'a i co mam zrobić, żebyś częściej taki bywał?
Jego spojrzenie zjeżdża na moje nogi, a dłonie wręcz przeciwnie — suną wyżej i wyżej, aż zaciska dłonie na moich żebrach.
— Możesz skończyć tego Spider-Mena?
— A co chcesz robić?
Jego zęby zaciskają się na mojej bluzce. Nie wiem jakim cudem, ale po kilku szarpnięciach udaje mu się odpiąć jeden z guzików. Moje piersi, w niemalże nieukrywający niczego, koronkowym biustonoszu, są tuż koło jego ust.
— Wiesz co zrobiłam u Claire. Co zabrałam — szepczę, odchylając głowę do tyłu, gdy Benton składa drobne pocałunki pod moimi piersiami. Nie mogę się powstrzymać i prawą dłoń zanurzam w drobnym rudym meszku koło paska jego spodni.
— Mhm... — mruczy? — I? Nie oczekuj ode mnie wyciągania konsekwencji. Gdybym chciał, żebyś nigdy nie zobaczyła tych papierów, nie zabierałbym cię do Claire. Kurwa... tych papierów nawet bym tam nie zabierał. — Powietrze owiewa mój sutek, więc patrzę w dół, gdzie krzyżuję się z nim wzrokiem.
— Benton jesteś...
— Przyszłaś.
— .... cały czerwony! — krzyczę. Cofam się na tyle, żeby uciec z zasięgu jego rąk. — Złaź w tej chwili!
Niespodziewany chichot wypływa spomiędzy moich warg, gdy mężczyzna ponownie dmucha na mój biust.
— Podoba ci się to. Podoba ci się, kiedy zachowuję się jak irracjonalne dziecko.
Napina mięśnie brzucha i unosi nieco swój tułów. Pod palcami czuję, jak jego brzuch drży od wysiłku.
— Podoba mi się to, że pozwalasz sobie na coś tak dziwnego. Jesteś mniej spięty.
— Tak bym tego nie ujął.
Parskam śmiechem na równi z nim.
Jego oczy skrzą się tak wielka radością, że mam ochotę zebrać radosne iskierki z jego oczu i zachować odrobinę na później.
— Zejdź do mnie — proszę łagodnie.
Benton natychmiast podciąga się na nogach, chwyta się otworu i skacze na podłogę. Jego silne plecy, tuż przed moim nosem, mocno pracują nad utrzymaniem równowagi. Centymetry dzielą go od szarego fotela, który przytargał tu z recepcji na przeciwko.
Ciekawi mnie, dlaczego zamiast przybiec do archiwum, w którym byłam, on wolał pobawić się w strażaka w windzie.
Chociaż muszę przyznać, że uwielbiam widzieć jak zwisa głową w dół utrzymując się tym całym swoim mięśnio-jestestwem.
— Zaskoczyłaś mnie — wyznaje, ale nie obraca się.
Ja siebie również, Benton.
— Czy otwieranie tego włazu miało na celu mnie rozproszyć?
Obraca się profilem do mnie, ukazując mi swój rasowy, nieco arogancki uśmiech.
— Nie mała małpko... — Benton powoli się odwraca, a ja widzę naraz dwie rzeczy: po pierwsze, jest niezaprzeczalnie szczęśliwy. Widzę to w jego oczach, postawie i subtelnej energii, która z niego promieniuje. Po drugie zaś... Benton faktycznie jest podniecony. — To był impuls. — Robi dwa duże kroki i ląduję na jego piersi. Przyciąga mnie do siebie ręką na krzyżu. — Przypomniało mi się, jak na mnie patrzyłaś, gdy w tej pozycji wbijałem gwoździe. Padłaś przede mną na kolana. — Przybliża swoje usta do mojego ucha. — Tym razem, naszykowałem fotel.
Piszczę, gdy lecimy do tyłu. Głucho opadamy na mebel, a winda lekko dygocze od impetu naszych ciał. Lustra. Otaczają nas lustra z każdej strony.
— Jesteś niemożliwy! — Lekko uderzam go w ramię. — Nie wiedziałeś, że przyjdę. Jakim cudem biuro jest puste?
Mężczyzna obejmuje mój podbródek i patrzy na mnie jak na cud, w którego istnienie do końca nie wierzy.
— Zaskoczyłaś mnie — szepcze z zachwytem.
Zarzucam mu ramiona na szyję i mocno pogłębiam nasze przytulenie. Wzdycham, bo tak dobrze jest wreszcie objąć go i po ludzku, po prostu przytulić.
— Wiem wszystko, co potrzebowałam wiedzieć.
Nie tłumaczę nic więcej. Oboje wiemy, o czym mówię.
— Jesteś pewna?
Kładę jego dłoń na swoim nagim udzie, a on tęsknię wtapia w nie swoje palce.
— Wiem czego chcę. — Odchylam się tylko na tyle, by móc patrzeć mu w twarz. — Wiem kogo chcę.
— Podoba mi się to — chrypi, a ja rozumiem, dlaczego. Naprawdę przerwałam mu coś pilnego.
Rozpinam więc rozporek i z własną lubieżnością, przesuwam dłonią po jego długości. Benton rozszerza mocniej nogi, a jego głowa ląduje na oparciu fotela. W pieprzonej windzie z lustrami z trzech kierunków świata.
Czuję, jakbym wygrała na loterii.
Mam pod sobą wspaniałego mężczyznę, który trzymał na wodzy każdą niepewność i nie pozwolił sobie na znienawidzenie siebie, pomimo, że jakaś jego część, uważała, że na to zasługuje. Pozwolił sobie na bycie nieidealnym — cholera, pozwolił sobie na złamanie prawa, tylko po to, żeby pomóc zrozumieć mi moją przeszłość — a po wszystkim, wytrwał w zaufaniu do mnie. Powiedziałam mu, że potrzebuję przerwy. Od niego. I Benton Hays zrozumiał, że to nie była jego porażka. To był oddech dla nas obojga. Biorąc go zaufał sobie, mnie — nam.
Uwierzył w nas.
— Kiedyś testowałeś mnie na różne sposoby. Łowiłeś ze mnie wszystko, żeby nic nie mogło cię zaskoczyć. A mimo to, teraz bez najmniejszego strachu, stwierdzasz, że cię zaskoczyłam.
Kiwa głową. Po prostu.
— Co sprawiło, że jesteś gotowy na nieznane? Bo...
— Jestem — wpada mi w słowo. — Jestem tak obecny, jak nigdy wcześniej. Byłem egoistycznym dupkiem, Saylor. Myślałem jedynie o sobie i o tym... — chcę mu przerwać, ale on kładzie palec wskazujący na moich wargach — że wszystko w życiu moim i moich bliskich ma się toczyć według moich norm. Gardziłem bratem, który żył zupełnie innym stylem. A swój idiotyzm zrozumiałem, gdy było zbyt późno. — Palec wskazujący zjeżdża na mój obojczyk. — Nie pomogłem też Alice, bo nie potrafiłem zrozumieć, jak głębokie i druzgoczące mogą być jej traumy. Cholera, nie miałem w sobie żadnej empatii, bo wszystko mierzyłem swoją miarą. Jeśli coś było dobre dla mnie, było dobre też dla innych. Jeśli coś było nieodpowiednie, to również nie tylko dla mnie. Miałem przeklęte klapki na oczach. Gdy tragedia otworzyła mi oczy i popchnęła do bardziej radykalnych decyzji, myślałem, że odpokutuję swoje błędy i niepowodzenia. Że stanę się lepszym człowiekiem. Ale teraz wiem, że nie robiłem tego dla siebie, tylko dla bliskich. Bo nie mogłem spojrzeć sobie w twarz, bez myślenia o tym, że przez swój egoizm i ślepotę, zawiodłem najbliższych.
— Mam przerwać? — pytam, bo nie jestem pewna czy chcę, żebym dotykała go w taki sposób, gdy właśnie się przede mną uzewnętrznia.
— Naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie? — Wypycha biodra i lepiej wpasowuje się w moją dłoń.
Zaprzeczam szybkim ruchem głowy i zsuwam jego bokserki. Gdy dotykam go nagiego, czuję ciepło rozlewające się zarówno w policzkach, jak i swojej kobiecości.
Trzeba to zrobić szybko.
— Już wtedy wiedziałeś, że zgodzisz się na zmianę swoich planów pod budowę na Brooklynie?
— „Wtedy" jest ciężkim momentem do sprecyzowania. — Przesuwa swoją dłoń na mój pośladek i lekko masuje go kciukiem. — Logicznie można jednak założyć, że gdy składałem te dokumenty w depozycie u Jones, decyzja już została podjęta.
Nie mogę się powstrzymać i złośliwie gryzę go w szyję, na równi z zaciśnięciem obręczy z palców na jego penisie. Benton syczy, a jego spojrzenie ciska jawnym wkurwieniem.
— Nie wierzę, że nie chcesz mi powiedzieć. — Czołem opieram się o niego. — Właśnie uprawiamy seks w windzie na siedemnastym piętrze, dziwnie wyzbytej z pracowników, firmy. Jeśli to nie jest wystarczające potwierdzenie, że los się do nas uśmiechnął, to nie wiem, co nim jest.
— To nie był dokładnie jeden moment — wyrzuca z siebie.
Zamykam każdy por w swoim ciele, który chce mruczeć w odpowiedzi, na jego lekkie pomrukiwanie z przyjemności. Mówi. Chcę go wreszcie, kurwa, wyru... wysłuchać. Kurwa.
— Domyślałem się tego, mniej więcej po twoim spotkaniu z Jillian i dziećmi. Wiedziałem na pewno, gdy po tamtej tłustej pizzy, rzuciłaś się na moje kolana i gorąco wyznałaś jak bardzo cię zniewalam...
— To nie do końca tak...
— ... oraz, że nie będziesz mieszała seksu, aby jakkolwiek, nieczysto, wpłynąć na plany zagospodarowania terenu. I rzeczywiście: słowa dotrzymałaś aż zanadto.
Przysuwa mnie bliżej za pupę i lekko unosi. Krępuje mi to nieco pole do ruchów dłonią.
— To pokręcone. — Nie daje mi kontynuować, bo jego język bierze w posiadanie moją żuchwę. Pieści mnie delikatnie i tak odmiennie do braku czułości, który okazuje mojemu pośladkowi. Lewą dłoń wplata w moje włosy i nieznacznie odchyla moją głowę.
— Wiedziałaś, że pod brodą masz cztery, prawie niewidoczne piegi? — Liże omawiane miejsce, a ja poprawiam chwyt na jego męskości.
To tak popieprzenie seksowne, że od tylu lat umiał zwalczyć podstawową potrzebę przyjemności, a teraz tak chętnie ją eksploruje.
Ze mną.
Zaprzeczam ruchem głowy, a on unosi moje biodra jeszcze bliżej. Jego męskość przyjemnie ociera się teraz o moje udo, więc rozluźniam obręcz z dłoni i dociskam go do swojej nogi.
Benton składa czuły pocałunek tuż pod moją dolną wargą.
— Nie zrobisz tego więcej? — Nie potrafię powstrzymać rozkosznego jęku, gdy mężczyzna ruchem swoich nóg, rozszerza moje własne.
— Specjalnie wybrałaś komlet, w którym cię poznałem? — Z zafascynowaniem patrzy na różową spódniczkę, która marszczy się w okolicy bioder i prawie na pewno odsłania różową koronkę, którą mam pod spodem.
— Uwierzysz, jeśli powiem, że Rose maczała w tym palce?
Hays stanowczo odrywa moją dłoń od swojej męskości, ale zaraz przykłada ją knykciami do swoich ust i czuje obcałowuje każdą kość.
Jego pełne zachwytu spojrzenie, przesuwa się po mojej twarzy, aż łączy się z moim.
— Kurwa — od spodu chwyta moje majtki i przesuwa je na bok — wiszę jej bukiet i drogą kolację.
— Co? — dziwię się.
Jego wzrok staje się jeszcze bardziej pożądliwy, gdy ustawia moje biodra nad swoimi.
— Nie chcesz odciążyć siostry od opieki nad dzieckiem? Żałujesz jej wychodnego z mężem, który niedawno wrócił z wojska? Czy może to ze mną... — sięga do tyłu i swoim penisem rozprowadza nim nieco mojego podniecenia — nie chcesz pobawić się w dom?
Masa pytań ląduje na przodzie mojej świadomości. Skąd wiedział, że Josh właśnie wrócił? Skąd wie, że w ogóle jest wojskowym? I dlaczego chce się ze mną bawić... w dom?
Serce tłucze się mocno o moje żebra, gdy odsuwam od niego swoje biodra i wciskam twarzą w jego szyję.
— Po pierwsze: tym razem to ty masz pieprzyć mnie, panie zbyt wygodnicki. — Dostaję soczystego klapsa, który głośno niesie się po, sprzyjającej akustyce, windzie. — A po drugie: jeśli dowiem się, że potajemnie kontaktowałeś się z Rose za moimi plecami...
— Nie gniewaj się.
Wstaje, podnosząc nas oboje. Sprawnie okrąża fotel, a zaraz potem opiera mnie o niego biodrami. Widzę się po bokach windy, która — na całe szczęście — jest zamknięta i odcina nas od reszty biura.
— To nie dawaj mi powodów — warczę, a on używa siły, by przechylić mnie przez oparcie. Rozpościeram dłonie na siedzeniu i szukam wygodniejszego kąta do oparcia bioder. — Lepiej, żeby to było, kurwa, dobre.
Benton pochyla się tak bardzo, że całe plecy zakrywa mi swoją piersią. Fukam zirytowana, bo jego męskość natarczywie wciska się w moje pośladki. A on, pomimo całego napięcia, jakie czuje, całuje mnie w to jedno miejsce na karku, które jest jednym z najdziwniej unerwionych obszarów na moim ciele. Przymykam oczy i opuszczam głowę, rozkosznie rozciągając kręgosłup.
Przyjemne mrowienie natychmiast wyłącza we mnie jakąkolwiek wolę walki. Skupiam się jedynie na przyjemności.
Ta wredna meduza zdecydowanie zbyt dobrze zna moje punkty erogenne.
— Nie kontaktowałem się z twoją siostrą — wyznaje, kusząco muskając moją talię. — Cierpliwie czekałem jedynie na codzienny sms od ciebie. Zgadnij jednak, jak duże było moje zaskoczenie, gdy dołączyły do nich również te od Rose.
Benton wsuwa dłoń między moje uda i niezwykle łagodnie zaczyna kręcić kółka na mojej łechtaczce. Na równi z namiętnymi pocałunkami w kark, buduje we mnie łapczywą ochotę na niego.
— W pierwszym smsie informowała, że gdy tylko do siebie wrócimy, mam pokazać ci każdą wiadomość. Nie chciała niedomówień.
— I? Rozumiem, że teraz masz pilniejsze potrzeby?
— Ja tak. — Telefon ląduje na siedzeniu fotela, tuż koło mojej lewej dłoni. — Ale jeśli chcesz, to możesz spróbować podzielności uwagi.
Wsuwa się we mnie i bardzo, bardzo powoli pnie się wyżej. Jakiś niezidentyfikowany bulgot opuszcza moje gardło.
Cholera, jego fiut jest boski.
— Włącz telefon, Saylor.
Mężczyzna szuka odpowiedniego kąta, a gdy go znajduje, jego biodra zaczynają tak oszacowane ruchy, że dosłownie krzyczę.
Wrzeszczę, bo każda komórka mojego ciała wie, że przeklinam teraz wszystko i wszystkich, przez co nie byłam w stanie przeżywać tego codziennie.
— Po prostu mnie pieprz — wyję w szare obicie mebla.
— Zapewniam cię, że doskonale wiem, co robię. — Okrężnym ruchem bioder znów wyrywa z mojego gardła, pełen napięcia okrzyk. — Zajrzyj w ten jebany telefon — syczy, wciskając się we mnie całym ciężarem.
Zdrętwiałą ręką odblokowuję ekran. Aplikacja wiadomości jest już otwarta.
Rosalie: 3+3=6 tyle opakowań lodów powinno się znaleźć w mojej lodówce.
Jego język pieści mój kark, gdy przypominam sobie, jak dostarczono nam pod drzwi sześć kubeczków z lodami i pizzą, gdy leżałam cały wieczór wtulona w jej ramiona.
Benton prostuje się, a potem nabiera nowego rytmu.
Pieprzy mnie.
Ślina spływa po mojej brodzie, gdy czuję, jak jego twarda główka ślizga się głęboko we mnie.
Rosalie: Dziś Josh wraca z wojska. Przywieź albo wyślij mi książkę, która jest dla ciebie ważna. A jeśli nie masz żadnej, to lepiej do wieczora coś znajdź.
Winda buja się zgodnie z ruchami Bentona, przez co adrenalina jeszcze bardziej mi skacze — tak samo jak moje serce, gdy wracam myślą do obrzydliwie wręcz opisowej i bolesnej Fabryki os, Banksy'ego.
Bentonie... nawet czytając, musisz się katować spieprzoną więzią braterską oraz niejedną mieszanką tego kto tak naprawdę jest ofiarą, a kto złoczyńcą?
— Och! — krzyczę i nieudolnie zagryzam wargę, aż do krwi.
Rosalie: Jesteś architektem, prawda? Zbuduj z patyczków coś ładnego.
Wspominam tę cudowną Nowojorską Bibliotekę Publiczną, którą dostałam w prezencie od „znajomego" siostry. To jeden z najpiękniejszych budynków w moim życiu — gdy chodziłam do szkoły, potrafiłam siedzieć tam godzinami po lekcjach, przechadzać się między alejkami z wysokimi regałami i wizualizować swoją college'ową przyszłość.
A on wiedział. Wiedział i poświęcił mnóstwo czasu, aby oddać nawet najdrobniejsze szczegóły, wymalowane w środku. Cholera, odwzorował nawet dokładny układ regałów z przyciętych i spiłowanych patyczków...
— Benton — jęczę, a każda drzemiąca we mnie emocja, głośno wybrzmiewa z mojego gardła.
Chcę przewinąć wiadomości, ale mężczyzna wbija się we mnie tak głęboko, że moja dłoń niekontrolowanie drży. Odpuszczam więc każdy rozpraszacz, który nie jest nim.
Zaciskam na nim swoje mięśnie.
— Chryste...
Robię to ponownie.
Gwałtownie zaciąga się powietrzem i mocniej chwyta moje biodra, całkowicie się prostując.
— Nie dasz mi się tym nacieszyć, co? — syczy, unosząc za uda moje nogi.
Splatam kostki za jego pośladkami i mocniej wyginam kręgosłup.
— Sądzisz, że nie będziesz miał na to czasu?
— Chcesz, żebym odwołał pieprzone zebranie zarządu? — chrypi, całkowicie pochłonięty swoimi ruchami we mnie. — Uznaj to za załatwione.
Jest tak zakurwiście twardy, że mam ochotę wyć również ze zwykłej admisji tego pieprzonego faktu.
Zagryzam zęby i zaczynam bujać się w tempie jego rytmu. Całkowicie wychodzę mu naprzeciw.
Odwracam twarz w prawo i chwytam się z jego rozognionym spojrzeniem.
— Nie mówiłam o zebraniu. Mówiłam o cholernej przyszłości.
— Kurwa!
Buja tak mocno windą, że kosz blokujący otwarte drzwi, wyskakuje poza krawędź windy, a one powoli się zamykają.
Palce Bentona boleśnie wbijają się w moją szyję, gdy owija wokół niej swoje palce i wpycha mnie na siebie. W kakofonii jęków, żądzy i zwierzęcego pieprzenia, winda rusza w górę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro