Rozdział 29
„Później" przyszło szybciej niż się spodziewałam. Moja rozmowa z Bentonem? Popołudniowe śniadanie, czułe pocałunki i namiętny seks na stole wśród spopielonych sufletów, o których na śmierć zapomnieliśmy, były wystarczającym zapewnieniem, że wbrew słowom Derricka, Benton się ode mnie nie odetnie.
Ale czy widziałam, że dręczy go coś jeszcze, czego nie był gotów wyłożyć z oliwą na stół?
Być może.
Jednak najważniejsze jest dla mnie to, że mocno trzyma moją dłoń, gdy otwierają się przed nami drzwi do InterContinental'a.
Moje nogi lekko się trzęsą, ale gdy mijam pierwsze napotkane lustro i widzę, jak potężnie razem wyglądamy, udaje mi się głębiej odetchnąć. Mam na sobie długą, niezwykle klasyczną i opiętą sukienkę z rozcięciem do uda. Srebrne szpilki od Yves Saint Laurent oraz naszyjnik z tak cholernie białego złota i obsypany diamentami, sprawiają, że widać mnie z daleka. Zwłaszcza, gdy patrzy się na mnie na tle wymuskanego do perfekcji, rudego mężczyzny w diabelnie dobrze skrojonym, smoliście czarnym, garniturze. Hays, zawsze prezentował się świetnie, ale dziś wyglądał, jakby ubrał się w całą charyzmę, którą gromadził całe życie, dokładnie na ten moment.
Rozglądam się po holu, w którym nie brakuje ani ludzi, ani reporterów. Ciężko jednak wypatrzeć jakichkolwiek kelnerów. Przez chwilę mnie to zastanawia, więc lustruję tłum uważniej, skupiając się na każdym szczególe.
— Jego jeszcze tu nie ma. — Benton szepcze wprost w moje ucho. Pokrzepiająco ściska moje palce, a ja w tłumie dostrzegam granatowy jedwab, który sunie po czyichś nogach, jakby pieścił jego własną twórczynię. Unoszę wzrok i sunę po płaskim brzuchu i mocno odznaczonych sutkach, widocznych nawet z kilku metrów. Gdy docieram do pięknych, lekko wijących się, ciemnych pukli na wysokości ucha, krwistej szminki i posągowego spojrzenia w oprawie ciemnych rzęs i brwi, otwieram usta i przystaję zszokowana. — Ale ona, już jest. — Tym razem w jego głosie słyszę zadowolenie i pewnego rodzaju... dumę.
Alice Kirk obejmuje swój kurs dokładnie na nas i przystaje, tak blisko, że nasze drobne kopertowe torebki, dosłownie się ze sobą zderzają.
Coś błyszczy w jej oczach i nie są to soczewki, w których nigdy jej nie widziałam. Wpatruje się we mnie hardo, spojrzenie ma bystre i czujne. brak w nim zwyczajowej dozy chłodu i reprymendy. Alice Kirk wygląda dziś jak bestia, która dopiero teraz objawia się w pełnej krasie, aby pokazać, jak silna jest, i jak niedoceniana była.
— Muszę przyznać, że to ciekawe zrządzenie losu — oznajmia enigmatycznie, a potem przenosi swój wzrok na Bentona. — Wszystko gotowe.
Co jest gotowe?
Hays kiwa głową, a potem w ciepłym geście dotyka jej nagiego ramienia. Ta chwila wydaje mi się dziwnie intymna, więc staram się lekko odsunąć, ale on nie puszcza mojej lewej dłoni. Stoję więc połączona z Alice poprzez dotyk Bentona i czuję się jak podglądacz, który nie ma prawa słuchać tej niemej konwersacji, którą właśnie prowadzą.
— Jak się czujesz?
Wpatruję się w Alice, ale gdy kobieta przenosi swój wzrok na mnie i lekkim ruchem brwi zachęca mnie do odpowiedzi.
— Pytasz mnie? — Lekka chrypa opuszcza moje gardło z każdą sylabą.
— Ty to zainicjowałaś, dziewczyno. Jesteśmy tu tylko dzięki tobie. Zróbmy to więc tak, żebyś czuła się komfortowo. — Jej słowa są zarówno pokrzepiające, co czyniące jawną reprymendę. Ale nie w sposób złośliwy, a jedynie... troskliwy. Nieśmiało uśmiecham się do Alice, a gdy ona odpowiada mi najszerszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widziałam na jej twarzy, na chwilę, wszystkie moje troski tracą na znaczeniu.
Kciuk Hays'a pokrzepiająco zatacza małe kółka na wierzchu mojej dłoni.
— Czuję swoje nerwy od czubka buta do samych obojczyków — przyznaję zgodnie z prawdą. Ale naszyjnik od Tiffany'ego, swoim blaskiem, skutecznie pomaga iść mi przez to z podniesioną głową. — A ty? — pytam, bo również jestem ciekawa, jak czuje się w tak niecodziennym otoczeniu, jakim jest bajkowy hol tego przesyconego luksusem, hotelu.
Panna Kirk łagodnie wysupłuje dłoń z uścisku Bentona i przenosi ją na mój łokieć. To dziwny gest. Pewnie nie ma znaczenia, ale gdybym miała interpretować go dosłownie, uznałabym, że kobieta prosi go o wsparcie dla mnie.
Tylko... przecież ona nie ma prawa wiedzieć. Nie może wiedzieć, że Hays wprosił się na to przyjęcie charytatywne niemal z całą załogą, którą zatrudnia, tylko po to, abym mogła skonfrontować swoją przeszłość z Jonah Schmidtem. Parskam krótkim śmiechem.
— To zabawne, prawda? — Alice również się uśmiecha.
— Co jest zabawne? — Hays nie wydaje się nadążać za niczyimi myślami.
— Lucy śledzi cię wzrokiem, odkąd pół twojego buta przekroczyło próg drzwi wejściowych.
— Mhm... — mruczy, jakby zupełnie go to nie obchodziło.
— Trey też tu jest? — Moje pytanie trochę rozładowuje napięcie, związane z rozglądaniem się za moim byłym partnerem. Teraz przynajmniej zapalczywie szukam w tłumie kogoś innego.
Benton posyła mi zaciekawione spojrzenie z ukosa. Dobrze wiedzieć, że nie interesuje go o jakich kobietach mówimy, jednak męskie imiona nie uchodzą jego uwadze.
— Spokojnie, szefie. — Alice cofa się jeden krok i uważnie sonduje go wzrokiem. — To ten kmiotek, z którym Saylor udawała, że gzi się po kątach, żeby wzbudzić w tobie zazdrość.
— Żeby pokazać Lucy, że Benton nie jest dla niej, bo toleruje mnie z Treyem w kuchni... — urywam szybko, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak dziecinnie to brzmi.
Alice przybliża do mnie swoją twarz.
— Ciszej z tym imieniem, chyba, że chcesz, żeby reszta również je poznała.
— Och...
— Nic się nie stało. — Krótko zapewnia Benton. — Co do Trevisa...
— Treya — poprawiamy go razem z Alice.
— Myślę, że mam całkiem w dupie, co może o mnie pomyśleć on, czy ta jego dziewczyna. Natomiast ciekawszą kwestią jest umotywowanie — zamienia dłonie, więc teraz jego prawą wędruje na moje biodro, a lewą wsuwa za ucho jeden kosmyk moich włosów — tej szczeniackiej zagrywki. Czyżbyś chciała mi powiedzieć, że bawisz się w brudne plotki, którymi gardzisz, tylko po to, żeby odsunąć ode mnie kobietę, którą uważasz za rzekome zagrożenie? — Jego głos jest nieproporcjonalnie seksowny i zuchwały, odnośnie tej dziwnej sytuacji.
Serce mi przyspiesza, na myśl, że jego zupełnie nie bawi moje infantylne zachowanie, a wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że uważa je za dość zaborcze... i to go cieszy.
Mnie jednak dużo bardziej zachwyca to, jak na mnie patrzy oraz fakt, że nie robi nic, aby to ukryć. W każdym jego geście, spojrzeniu, zdaniu, wybrzmiewa jawny i słyszalnie widoczny zachwyt. Zachwyt mną.
Schyla swoją głowę, i wciąż patrząc mi prosto w oczy, składa, na moim nagim ramieniu, czuły pocałunek.
— Rzeczywiście: bogini — szepcze.
— Myślę, że na górze znajdziecie wolny pokój — odpiera Alice, lekko zniesmaczona. — Ach, ci rudzi. — Z tym zdaniem na ustach wymija nas, ale nie towarzyszy jej stukot szpilek.
Alice Kirk jest jedyną znaną mi kobietą, która nie potrzebuje butów na obcasie, aby poczuć się pewnie, kobieco i adekwatnie do okazji. Nie nosi ich nawet, gdy piękna, jedwabna suknia odsłania jej kostki i ukazuje zakryte czółenka, na płaskiej podeszwie. Właściwie... Przechylam głowę, żeby lepiej je widzieć. Wyglądają zupełnie jak buty od Jimmy Choo ze spiłowanym, u krawca, obcasem i odpowiednio wyprofilowanym noskiem.
— Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Powracam do niego spojrzeniem i zdaję się na niego, gdy niezwykle wolnym krokiem, prowadzi nas do wyłożonego lustrami baru, który doskonale znam.
— To nie było pytanie, a teza przyjemnie łechtająca twoje męskie ego.
— Być może. — Opiera się o kontuar, ale nie zamawia nic. Jedyny kelner, jakiego do tej pory widziałam, odwraca się i zaczyna czyścić, wystarczająco już błyszczące, kieliszki. — Chcę wiedzieć. Czy naprawdę byłaś wtedy o mnie zazdrosna? Czy chciałaś jedynie odgryźć się za to, że nie powiedziałem ci o tym — pstryka palcami — perfidnym wproszeniu się na bal charytatywny?
Walczę ze sobą, aby nie spuścić wzroku, bo o ile dobrze pamiętam, byłam zła o obie te rzeczy.
— I to, i to — przyznaję bez ogródek. — Zamówisz mi kieliszek szampana?
Benton kładzie swoją dłoń na moim krzyżu i staje za mną.
— Nie będziesz dziś piła.
— A to... — zaczynam wściekle.
— Dlatego, że to nie pomoże na twoje nerwy. Nie dziś. Nie w tym miejscu. — Jego oddech muska mój kark, a na plecach czuję, jak jego pierś przesuwa się w lewo.
O, cholera!
— Jonah tu jest? — szepczę, a moje serce przyspiesza.
Kelner obraca się i rzuca mi oceniające spojrzenie, a potem szybko wraca do swoich obowiązków. Ja jednak nie mogę opędzić się od nieznośnie lepkiego uczucia zażenowania, które pnie się wzdłuż mojego kręgosłupa.
— Czuję, jak się spinasz. — Całuje mnie dwa razy w czoło. — Cholernie mi przykro, że musisz tu być. Niemniej jest to nieuniknione. Inaczej nigdy nie dokończysz tamtego rozdziału, mała małpko.
— Niektóre historie nie wymagają zakończeń.
Kątem oka staram się zerknąć w lewo, ale wysoki mężczyzna w granatowym garniturze, zasłania mi widok, a Hays blokuje moją mobilność na tyle, abym nie mogła wykonać obrotu.
— A niektóre — czuję, jak jego broda, lekko spoczywa na czubku mojej głowy — zataczają koło, powielając błędy z przeszłości i raniąc kolejne osoby.
— Jak wkręciłeś tu wszystkich swoich pracowników?
— Chcesz wody?
— Benton — upominam go.
Na stole ląduje setka. Zielony Benjamin Franklin od razu rzuca się w oczy, odwróconemu kelnerowi — zupełnie, jakby gotówkę tropił z precyzją świnki wytresowanej do znajdywania trufli.
— Dwa razy woda z dużą ilością lodu.
— Oczywiście, sir. — Kelner zabiera banknot i niezwykle szybko zabiera się za obsługę naszego zamówienia.
— Gratuluję. Właśnie naliczyłeś stuprocentową przebitkę, za coś darmowego.
— Jeśli woda jest darmowa, to nie masz jak obliczyć tej przebitki. Równie dobrze mogła wynosić tysiąc... — Wciskam się tyłkiem w jego krocze, czym przerywam ten bezsensowny wywód.
— Bardzo proszę. Dla pani — kelner stawia przede mną kieliszek do szampana wypełniony lodem i śladową ilością lodu — i pana. — W dłoni Bentona ląduje zaś szklanka do whiskey z identyczną zawartością.
Widocznie nie tylko oczy ma nad wyraz sprawne.
— Chodź.
Mężczyzna splata ze mną swoje palce, obraca mnie wokół własnej osi, przejmuje moją torebkę między swoje palce i ciągnie w tłum. Mijamy większe grupki ludzi, a potem wchodzimy do głównej sali, która na co dzień służy za hotelową restaurację wydająca posiłki swoim gościom — dziś, ta ciemnobrązowa sala pełna drewna i kremowych akcentów, pełni funkcję sali aukcyjnej.
Idziemy środkową nawą, omijając ciasne rzędy rozstawionych krzeseł, a potem wchodzimy w boczną klatkę schodową.
— Wracając do twojego pytania: bo mogłem.
— Słucham? — Upijam łyk zimnej wody, która bardzo przyjemnie orzeźwia mi gardło.
— Bo mogłem odjąć nieco blichtru, tej idiotycznie inkluzywnej gali oraz sprzedać nieco zabawy moim pracownikom.
On również wypija tą drobną ilość wody ze swojej szklanki, gdy wspinamy się na najbliższe piętro.
— Ale to nie wszystko — kontynuuje, choć myślałam, że to już wszystko. Wyciąga z kieszeni kartę do pokoju, a ja marszczę brwi. Otwiera drzwi i zaprasza mnie do środka. Postanawiam, że nie będę tego komentować. Wzdycham głęboko i wewnętrznie ustalam ze sobą, że wynajął go pewnie dla mojego komfortu. A skoro miał już kartę, musiał to zrobić we wczorajszy poranek, bo tylko wtedy nie byliśmy razem. Potem... zdarzył się największy rollercoaster w moim życiu, jeśli liczyć ilość wydarzeń przypadających na jedną dobę.
Mama, strach, pierwszy seks, teraźniejszy bal — a doba od tamtego feralnego telefonu, jeszcze nie dobiegła końca.
Wchodzę głębiej i szybko orientuję się, że to jeden z mniejszych pokoi w tym hotelu.
Chociaż tyle dobrego, że nie wynajął niepotrzebnie apartamentu.
— Mam tu poczekać na aukcję, żeby nie otrzeć się o... — krzywię się, ale chyba oboje wiemy, co chciałam powiedzieć.
— Będziemy oglądać film — rzuca, a potem podpina jakiś pendrive do telewizora.
Przysiadam na łóżku i od razu zdejmuję wysokie szpilki. Usta Bentona rozciągają się w seksownym uśmiechu, gdy widzi, co zrobiłam. Rumienię się na myśl, że tak działa na niego skrawek odsłoniętej skóry — i to w dodatku podeszw stóp.
— Komedię romantyczną? — pytam z nadzieją. Bardzo chciałabym zobaczyć z nim jakiś klasyk.
— Komedię, tragedię, horror i niestety w żadnym wypadku, kryminał. — Siada na skraju łóżka i kładzie moje nogi na swoich udach. wsuwa kciuk pod róg mojej sukienki, aby delikatnie przesunąć ją w górę. — Niestety tak naprawdę, jedynym, który robi coś nielegalnego, jestem ja. I to jest właśnie ta smutna strona rzeczywistości. Gdyby wyszło wszystko to, co będzie miało dziś miejsce, to ja ponosiłbym konsekwencje prawne, a nie skurwysyn, którego czyny można kwestionować jedynie od strony moralnej, bo prawo nie znajduje na nie żadnego paragrafu.
Jego błękitne oczy łączą się z moimi — jego łagodnieją, moje poważnieją.
— To nie brzmi dobrze. Benton — przesuwam się, aż moje uda spoczywają na jego nogach — to brzmi niepokojąco źle. Nie wiem, co dokładnie uważasz o moim przeszłym związku, ale błagam. Jeśli planujesz cokolwiek niezgodnego z literą prawa: przerwij to. Nie traćmy na to czasu. Mamy już i tak dość wybojów w życiu.
Mężczyzna uśmiecha się ciepło, gdy moja dłoń dotyka jego policzka i muska świeżo przycięty zarost.
— Chcesz czegoś ode mnie — szepcze z głębokim pomrukiem, wydobywającym się z jego gardła. Mrugam i szukam w jego oczach czegoś więcej, bo nie zrozumiałam jego pytania. — Mamy jeszcze czas. — Jego dłoń wplątuje się w moje włosy na potylicy. — Mogę sprawić, że na chwilę zapomnisz.
Składa czuły pocałunek na mojej żuchwie, a spomiędzy moich warg wyrywa się cichy jęk — pokłosie przyjemności, które wciąż buzuje w moich zmęczonych mięśniach.
— Jak udało ci się wkręcić pracowników? — pytam łagodnie.
Spod lekko przymkniętych powiek, wiedzę, jak zagryza mocno szczękę i niechętnie się ode mnie odsuwa.
— Ciężko mi się myśli, gdy dotykasz mnie swoimi nogami i patrzysz na mnie w ten sposób.
— W jaki sposób na ciebie patrzę?
— Jakbyś widziała we mnie jedynie dobro, pomimo tego całego gówna, które mnie otacza. — Kciukiem pociera mój kark. — Zasługujesz na prawdziwego dżentelmena, księżniczko.
— Nie mów na kogo zasługuję. Bądź sobą i traktuj mnie fair. A przede wszystkim — równie delikatnie całuję go w policzek — skończmy z tymi niedopowiedzeniami.
Kiwa głową. Stanowczo.
A ja jestem niemal przekonana o tym, że to gest, z gatunku tych, które są w stanie zmieniać bieg relacji między ludźmi. Mężczyzna płynnym ruchem wciąga mnie na swoje kolana. Piszczę, gdy jedna z kostek lodu wyskakuje z mojego kieliszka i spada między moje uda. Benton odstawia swoją szklankę na sztywno naciągnięta narzutę łóżka i chwyta zimny kawałek lodu między swoje palce.
— Zapłaciłem za milczenie.
Wsuwa do ust kostkę i nawet się nie krzywi.
— Sto dolarów... za milczenie kelnera? — zgaduję.
— Mhm. — Wtula swoją głowę w zagłębienie mojej szyi. — Słyszał, że obawiasz się obecności Jonah. Słyszał również moje imię.
— Mam go nie używać, gdy nie jesteśmy sami?
Mocniej ściska mnie w talii i mruczy, zaciągając się zapachem perfum , które rozpyliłam między innymi w okolicy dekoltu.
— Absolutnie. Chcę je słyszeć z twoich ust, tak często, jak tylko będziesz miała ochotę go użyć. Nawet jeśli ktoś jeszcze je pozna, nie będzie miał dość odwagi, by go wobec mnie użyć.
Słysze jak rozgryza twardy i zapewne przeraźliwie chłodny lód.
— Czy ty właśnie wbijasz sobie przysłowiowy gwóźdź — syczę wściekle. Wyciągam dłoń i podsuwam pod jego usta. — Wypluwaj to.
Unosi swoją głowę i patrząc mi w oczy, lekko wypycha językiem, trzy drobne bryłki. Nie myśląc wiele, dociskam dłoń z lodem do jego karku, a w głowie słyszę wyimaginowany syk, gdy zimno łączy się z gorącem jego skóry.
— Nie zasługuję na ciebie.
— Gadasz głupoty — prycham, patrząc w jego niebieskie, wciąż roziskrzone, oczy. — Chcę mieć wszystkie karty na stole. Teraz. Nie interesuje mnie, czy będzie to pozbawione taktu, romantyczności, czy czego tam planowałeś. chcę znać twój plan i powody, dla których nas tu sprowadziłeś.
— Pamiętasz, jak kiedyś wspominałem, że nasze życie łączy się również przez sieć tajemnic...
— Które nie należą do ciebie. — Pamiętam te słowa, bo już wtedy wydały mi się znamienne. Były tak niecodziennie i niezrozumiałe, że ich widmo, co jakiś czas majaczyło gdzieś w mojej podświadomości.
— Uwielbiam to, jak przerywasz moje zdania. — Błysk w jego oczach staje się jeszcze wyraźniejszy. — Kocham to, że wiesz, co chcę powiedzieć.
Gdy słysze te słowa, moje ramiona niemal automatycznie pokrywają się gęsią skórką.
Kocha.
Nie mnie, ale Benton kocha coś, co robię.
Mam ochotę wpełznąć pod jego skórę, spojrzeć na siebie jego oczami i zrozumieć, jak znaczące dla niego były to słowa. Chcę móc delektować się każdą chwilą, w której wychyla się ze swojej skrzętnie pielęgnowanej skorupy.
— Te sekrety należą do kogoś, kogo znasz, mała małpko. — Podciąga mnie, aż wreszcie znajduję się na jego kolanach. Sukienka uniemożliwia mi oplecenie go nogami, więc on po prostu mnie do siebie podciąga i trzyma ramionami, abym była tak najbliżej niego, jak to jest możliwe. — Głównym zadaniem tej otoczki, której znaczenia jeszcze nie rozumiesz, wcale nie był pstryczek w nos bogatym inwestorom. — Obejmuję jego szyję i układam swoją głowę na jego barku, aby wygodniej mi się słuchało. — Celem nadrzędnym było strategiczne sprowadzenie tu ciebie, mnie i kogoś, kto zapoczątkuje największą zmianę nie tylko w jej życiu, ale również w twoim. Kurwa, skręca mnie na myśl, ile jeszcze nie wiesz i o tym, jak perfidnie zostałaś zmanipulowana.
Nie jestem na tyle głupia, żeby nie dostrzec wzoru.
Jesteśmy w hotelu, w którym pracuje mój były partner. W tymże miejscu znajdują się również wszyscy pracownicy — choć chyba powinnam skupić się bardziej na pracownicach — z załogi H. Creator.
A ja wiem o dwóch domniemanych kobietach, które przewinęły się przez łóżko zarówno Jonah Schmidt'a jak i Bentona Hays'a. Domniemanych... bo Benton jasno mnie zapewnił, że wtedy, gdy Jonah podzielił się ze mną swoją teorią, przez łóżko architekta nie przewinęła się żadna kobieta, która byłaby ich wspólną partnerką.
To wymagało ode mnie szczególnych pokładów zaufania, gdyż rozbijałam się o wiarę pomiędzy słowami człowieka, z którym byłam w kilkuletnim związku, a mężczyzny, z którym łączy mnie wciąż nie do końca sprecyzowana relacja.
Czułe słowa, głębokie emocje i zerwanie, kontra złośliwy język, wydobywające się drobnymi szczelinami emocje i brak odwrotu. Pomimo wszystkich problemów, niejasności, niesnasek między nami: to Hays nigdy mnie nie zostawił.
Na razie — ta myśl cicho stara się zdominować moją świadomość, ale spycham ją głębiej jak niechciane uczucie swędzenia.
— Chcesz mi powiedzieć, że wprosiłeś się na bal charytatywny, abym mogła doświadczyć potrzebnego mi katharsis?
— Potrzebnego tobie i jeszcze jednej kobiecie. — Chwyta lód ze szklanki, która stoi za nim i dotyka nim mojego uda. Kostka nie jest już tak przeraźliwie zimna. Jej temperatura powoli rośnie do temperatury pokojowej. — I mnie. To po części moja wina, że nie wcześniej zrobiłem niewystarczająco. Możliwe, że gdybym odpowiednio zareagował, ty... nigdy nie zostałabyś w to wmieszana.
— Nie sądzę, by to miało wpływ, Benton. O czymkolwiek mówisz — unoszę głowę i szukam go wzrokiem — to nadało mi to obecny kształt. Gdyby nie moje przeżycia, doświadczenie, moje własne demony, spotkałbyś zupełnie inną Saylor. I może wcale nie zwróciłbyś wtedy na nią uwagi. Bo ona nie byłaby mną. Pamiętaj: nie jesteś kołem ani ostatnią deską ratunku. Nie jesteś odpowiedzialny za leczenie czyichś traum. To koszt, który każdy ponosi z własnego, autopsyjnego portfela. Nie partycypujesz w moich kosztach, ale masz definitywny wpływ na zyski. Cieszę się, że swoją walutą zwiększasz moją zasobność. Przy tobie wzrastam. Przepraszam, że tak wyraźnie widzę to dopiero teraz.
— Saylor...
Grzmot emocji sprawia, że drobne włoski na moich udach się prostują. Oburącz obejmuję jego twarz i nie daję mu skończyć. Zdumiewa mnie, że ja naprawdę wiem, w jakim kierunku popłyneły jego myśli.
— Wiem, że starałeś się ukryć przede mną to, że moja matka w każdą rocznicę zaginięcia Adley, nienawidzi zarówno Rose jak i mnie. Powiedziałeś mi o tym. Dziś. Wiem, co zostało znalezione w budynku i że prywatnie zleciłeś dokładną ekspertyzę, zanim cokolwiek byłoby w stanie naruszyć pozostałe ślady biologiczne. Powiedziałeś mi o tym. Również dziś. Wiem, jak bardzo boisz się tego, że kiedyś twój instynkt powróci i się ode mnie odsuniesz. Wiem, że boisz się, że zostaniesz moim demonem. Wiem to, Benton — kładę nacisk na to zdanie — bo mi o tym powiedziałeś. Po naszym pierwszym razie, powiedziałeś mi o tym wszystkim. Powiedziałeś mi i pokazałeś, że nigdzie się nie wybierasz.
— Na razie — wymawia słowa, które od niedawna, równie niechciane, krążą po mojej głowie.
— Na razie — powtarzam po nim. — I na razie, o nic więcej cię nie proszę. Rozmawiasz ze mną. Używasz mojego jednego z moich dwóch języków miłości. Używasz tego, choć jest to dla ciebie wychodzeniem poza strefę komfortu.
Potakuje, a moja dłoń zsuwa się na jego pierś. Na miejsce, gdzie pod palcami doskonale czuję jego twardo bijące serce.
— Jesteśmy tu dlatego, że ktoś odważnie zdecydował się na rozliczenie z własną przeszłością, aby pomóc ci... pomóc nam zapewnić szansę na to, co jej nigdy nie było dane. To jedna z najsilniejszych kobiet, które znam, bo zdecydowała się na rozdrapanie własnych ran i pokazanie wszystkim jak krwawią, abyś ty mogła uzupełnić luki z przeszłości brakującymi puzzlami. Ta opowieść należy do niej. I widzę — wstaje i przysiada ze mną po drugiej stronie łóżka — że jest już gotowa ją ci opowiedzieć.
Moje oczy rozszerzają się w szoku, gdy na ekranie dużego telewizora widzę dość podobny pokój hotelowy, do którego wchodzą właśnie dwie osoby. Piękna kobieta w długiej, granatowej sukience odsłaniającej srebrne, płaskie buty i brunet w idealnie skrojonym, ciemnoczekoladowym garniturze z mocno odznaczającą się poszetką w kolorze różu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro