Rozdział 28 [18+]
D. — Dziękuję, że we mnie wierzysz. Ten rozdział dedykuję Tobie. Byłeś moim głosem, gdy oczy nie były w stanie czytać. I jesteś palcami, które nie tylko pomogły dokończyć kilka ostatnich zdań tego rozdziału. Jesteś palcami, które potrafią koić. I takich palców jak Twoje, wcześniej nie znałam.
Pisanie na spółkę (przy użyciu Twoich i moich palców) kolejnych dwóch rozdziałów — tych rozdziałów — chyba będzie dla mnie dodatkową terapią. Dam Ci znać, czy ta również działa, jak je już napiszemy :)
Tyle samo powrotów, co wyjazdów, Dawidzie.
*
— Cholera — dyszę pomiędzy łapczywymi oddechami.
— Mhm... — mruczy Benton, podczas gdy jego palce zataczają leniwe kółka na mojej kości biodrowej.
Głośne jęki dobiegające z głośników w jego sypialni, sprawiają, że zaczynam machać biodrami. Łaknę kolejnego spełnienia.
— Nie wierć się tak — warczy, przyciskając mnie do siebie, abym nie miała możliwości obijania się tyłkiem o jego męskość. — Jesteś jeszcze bardziej łapczywa, niż przypuszczałem. Potrzebuję chwili oddechu.
— Ale ja nie — mówię i jęczę sfrustrowana. Kręcę biodrami ósemki, ale trzyma mnie na tyle pewnie, że moje ruchy są niewystarczające.
Od kilku, cholernych, minut staram się złagodzić swoje łóżkowe zapędy, ale to co włączył od razu sprawia, że zaprzestaję tych prób. Jednak w dążeniu do spełnienia nie pomaga fakt, że leżę na jego piersi, a moje ręce związane krawatem, zarzucone są za jego kark. Nie pomagają również jego rozszerzone i wsparte na stopach, nogi, bo blokują zakres moich ruchów. Ach, no tak. Gdzież bym mogła zapomnieć o silnych ramionach, którymi, wrednie, również blokuje moją mobilność.
— Podoba ci się to, co słyszysz? — szepcze cicho i lekko przygryza płatek mojego ucha.
Wzdycham rozkosznie, gdy moje ciało w odpowiedzi produkuje odrobinę nowego nawilżenia. Ponownie próbuję się na nim wiercić, aby poczuć chociaż odrobinę rozciągnięcia przy wejściu.
— Bądź przeklęty — syczę. Wyginam szyję i obracam się na tyle, aby przyłożyć usta do jego ucha i przeciągle w nie jęknąć. — A jak to, podoba się tobie?
— Kurwa. — Poprawia się pode mną tak, aby znów odsunąć mnie od swoich newralgicznych i bardzo zmęczonych, partii ciała. Jedna z jego dłoni wędruje na moje gardło. Wysuwam język. Zauważa to. — Chcesz mnie pokonać moimi własnymi metodami?
— Nie chcę cię pokonać. Chcę cię znowu poczuć.
Składa na mojej skroni delikatny pocałunek, który tak bardzo różni się od napięcia, które czuję, że na chwilę przestaję oddychać. Sycę się jego gestem, bo to drobna, acz niezwykle czuła oznaka jego uznania.
— Jak myślisz, mała małpko... — Jego głos ocieka obietnicą rozkoszy. — Dlaczego wciąż trzymam cię na sobie i odtwarzam wszystkie twoje rozkoszne dźwięki, które dziś z siebie wydałaś?
Ponownie staram się wywinąć, ale trzyma mnie szczelnie. Druga z jego dłoni wędruje na mój brzuch i zostawia swoje ciepło na wysokości mojego pęcherza. To równie przyjemne co niesatysfakcjonująco niepełne.
— Bo również mnie chcesz.
Benton krótko śmieje się w odpowiedzi. To drapieżny dźwięk, który nie pozostawia złudzeń co do jego zamiarów.
— Chcieć można zmiany koloru na ścianie. To takie pospolite słowo, że aż nie wypada mi go użyć w stosunku do ciebie.
— Ja go użyłam — bronię się — i uważam, że świetnie oddaje moje chęć na ciebie.
— Owszem, Saylor. To słowo może wystarcza do opisania tego, czego ode mnie chcesz. — Jego dłoń wolno sunie na moją kobiecość, gdzie spoczywa bez ruchu. — Ale nawet przez chwilę nie myśl, że jest adekwatne do tego, co ja, czuję do ciebie.
— To tylko słowo, Hays — jęczę gdy ciepło jego dłoni zaczyna przyjemnie ogrzewać moją kobiecość.
— Słowa potrafią kształtować osobowość, jednak to czyny ją budują. Możesz mówić o czymś, a myśleć o czymś innym. Możesz nimi manipulować, by osiągnąć swój zamierzony efekt. Używasz ich, aby ludziom łatwiej się żyło w twoim otoczeniu. Słowa to najbardziej nadużywana i przeprana waluta świata.
— A jednak ich potrzebujemy, aby móc wyrażać siebie. — Przymykam oczy i pozwalam głowie mocniej zagłebić się w jego szyi.
— Owszem — potwierdza. — Jednak najpiękniejsze relacje zaczynają się wtedy, gdy możesz przestać ich używać, bo tak doskonale wiesz, co czuje druga osoba. Nie uważasz, że to piękne, gdy masz całkowitą pewność, że twoja połówka nigdy cię nie zostawi, jeśli nie dasz jej do tego powodu? — Benjamin. — Czyż nie jest wspaniale, gdy wspólnie potrafisz z kimś milczeć, a mimo to prowadzisz z nim jedną z najbardziej ożywionych, nie erotycznych — podkreśla — konwersacji? — Alice. On chyba myśli o Alice. — To magia, gdy ktoś po prostu patrzy ci w oczy i bez ckliwej gadaniny, widzi w nich miłość. Nie musisz go o tym zapewniać. On jest na tyle w niej upewniony, że po prostu wie. Wie, że jesteś jego. — Benji i Gweenie. — To jest prawidziwa oznaka tego „chcenia" bycia z kimś. Nie musisz mnie o tym zapewniać, bo wystarczająco dobrze robisz to ciszą — szepcze, a jego dłoń powoli zaczyna się ruszać.
Oczywiście już zapominam, jak ten temat wypłynął. Pieści mnie tak uważnie, cierpliwie i czule, że wzdycham z rozkoszą i po prostu cieszę się chwilą z wolną głową.
— Benton — szepczę. Po prostu szepczę jego imię. Bo tego właśnie potrzebuję.
Jego usta muskają wrażliwą skórę na mojej szyi, niemo adorując każdy milimetr, który dotykają.
— Moim językiem miłości nie są słowa, a czyny. Nie mów mi, jak bardzo chcesz mnie poczuć. Pokaż mi to.
On ma rację. Słowa są czasem naszym przekleństwem. Nadużywamy ich, zbaczamy z tematu i tworzymy nowe problemy, podczas, gdy wystarczyłyby gesty... tworzące nasze wspólne chwile.
Słowa.
On ma ich dostatecznie dużo — wszystko nagrane, zabezpieczone i skrzętnie posegregowane. Czas stworzyć wspomnienia.
Opieram głowę w zagłębieniu jego szyi. Ustami niemal muskam jego gardło, gdy on mocniejszym dotykiem, pieści moją kobiecość. Opuszcza swoje nogi, zwracając mi wreszcie swobodę ruchu. Wciskam się w niego pośladkami, dając ponieść się ekstazie rosnącej w moim podbrzuszu.
Benton lewą ręką leniwie sunie po moim ramieniu, a ja... nagle marzę jedynie o konkretnym rodzaju przyjemności. O czymś, czego nie robiłam bardzo, bardzo długo.
Pozwalam więc mu na jeszcze chwilę pieszczot, a potem, powoli, acz stanowczo, obracam się na jego piersi. Wpatruje się we mnie zdziwiony. Wiem co zakładał. chciał dać mi rozkosz, w trakcie swojego odpoczynku. I mi ją da. Na moich warunkach.
Uśmiecham się lubieżnie, bo istnieje pewna możliwość, że będzie to jego pierwsze takie doświadczenie w całym życiu erotycznym. Unosi brwi w zdziwieniu, gdy powoli opuszczam się do jego bioder. Chwytam go u podstawy, co zapewne jest dla niego wystarczającą wskazówką, co dalej będzie się działo w jego łóżku.
Tylko... chyba nie wie, jak bardzo będzie się działo.
Liżę go po raz pierwszy. Mój język pewnie sunie po jego główce, aż zatoczę nim pełny krąg.
Pierś Bentona unosi się, a potem mocno opada, gdy wzdycha z tak bezmierną ulgą, że mam ochotę wręcz zapłakać. Moja już w tym głowa, aby ogłuszyła go całkowita przyjemność.
Ubóstwiam jego męskość. Z ledwością powstrzymuję się, żeby nie powiedzieć tego na głos. A właściwie... powstrzymuje mnie jedynie niechęć do oderwania od niego ust.
Kurwa... Ja nie tylko za dużo mówię... Ja również za dużo myślę.
Mój język prześlizguje się przez jego cewkę moczową. Chwilę później moja dłoń zaciska się u jego podstawy. Przekręcam obręcz palców na równi z językiem. Mężczyzna syczy, gdy skóra na jego penisie zostaje wprawiona w ruch.
Przyjemne, prawda?
Delikatnie zasysam na nim powietrze i ponownie rotuję palce. Widzę, jak bardzo ma ochotę na więcej. Czy to możliwe... że tego też nie robił pięć lat?
Stłamszony jęk wydobywa się z mojego gardła, gdy zaciskam na nim usta. Jego główka jest tak delikatna a równocześnie twarda i jędrna, że mam ochotę już nigdy nie ściągać z niej swoich ust. To część stworzona do pieszczenia językiem.
Gdy po raz pierwszy wsuwam go do swoich ust, patrzę mu w oczy.
Gdy po raz pierwszy Benton zdaje sobie sprawę, że nie mam odruchu wymiotnego, jego oczy twardnieją.
I wreszcie: gdy po raz pierwszy, prawdziwie zaczynam ujeżdżać go ustami — on odrzuca głowę do tyłu i całkowicie oddaje się w moje władanie.
Ten gest jest dla mnie cholerną nagrodą.
Bowiem Benton Hays, właśnie się oddaje. Ale nie tylko mnie. On oddaje się mnie i swojej własnej, lubieżnej przyjemności.
Poruszam głową kilka razy. Chociaż jestem przekonana, że moje ruchy są zbyt gwałtowne i zbyt nagłe, czuję, że właśnie tego potrzebujemy oboje — intensywnego odczucia, że naprawdę to robimy.
Wysuwam go na chwilę z ust i z chrapliwym oddechem, rozsmarowuję na nim zbyt dużą ilość śliny, która wytworzyła się na moim języku. Dmucham na niego ciepłym powietrzem, a jego pierś przyjemnie drga z zaskoczenia.
— Cholera — syczy tak cicho, że zastanawiam się, czy aby na pewno to powiedział.
Kciukiem pocieram jego wędzidełko, a potem obejmuję je ustami i ssę, to wrażliwe miejsce. Jedna z moich dłoni błądzi po jego ogromnym udzie, zaś drugą dłonią, delikatnie masuję go u podstawy. Gdy tylko dostrzegam, że na jego męskości ukazuje się jedna, lśniąca kropelka, rzucam się na niego zachłannie.
Jęczę, wijąc się na nim ustami i wsuwając go w głąb siebie. Skomlę, gdy dla własnej przyjemności unoszę swój tyłek i rozstawiam szerzej nogi. Wypinam pupę do góry i czuję przyjemne rozciągnięcie przy swoim wejściu. Kręcę nim w rytm tego, co ustami wyczyniam z jego penisem. Naprzemiennie ściskam go ustami, dłonią lub wpycham w siebie głęboko. Mokre, niesamowicie seksowne dźwięki dochodzą nie tylko z mojego gardła, ale również z głośników, z których dobiega głośne crescendo jęków, które wyzwolił ze mnie, gdy jego zachłanne usta i język, żerowały na mojej kobiecości.
Przeszłość doskonale miesza się z teraźniejszością, bo z gardła Bentona również wydobywa się dudniący warkot. Brzmi jak ostrzeżenie. Gdy nie potrafiąc powstrzymać rosnącego w sobie napięcia, wypycha usta wciskając się we mnie mocniej, otwieram buzię i pozwalam całej ślinie znów na niego spłynąć.
Na to właśnie czekałam.
Z kocim uśmiechem, opadam na brzuch i przewracam się na bok. Zaskoczony mężczyzna szuka moich oczu, a gdy to robi, moje dłonie właśnie lądują na jego udzie. Zarzucam je na swój policzek i lubieżnie sunę językiem po napiętej główce jego penisa.
Sapie zszokowany. Widzę, jak jego źrenice gwałtownie się rozszerzają, czyniąc jego jasnoniebieskie oczy, niemal czarnymi węglikami.
Stara się ode mnie odsunąć, ale mu na to nie pozwalam. Prawą dłonią obejmują jego udo, a lewą chwytam za pośladek.
I napieram na niego, niemo każąc mu zrobić to, na co najbardziej mam ochotę.
Jego tułów lekko się obraca. Nie leży już na plecach, tylko na prawym boku, nieświadomie ustawiając się w idealnej pozycji, aby zerżnąć mnie w usta.
Delikatnie przytykam obręcz ze swoich gorących warg, do jego czubka i zapraszająco ssę śliską, apetycznie zaróżowioną skórę.
Jeśli to możliwe, jego oczy, rozszerzają się jeszcze bardziej. Patrzy na mnie z niedowierzaniem, a jego piękne, ogniste kosmyki opadają mu niechlujnie na czoło. Wygląda, jakby zupełnie nie miał kontroli nad sytuacją, ani nad swoimi własnymi pragnieniami, które pewnie zalewają teraz jego głowę.
Benton wyciąga dłoń w kierunku mojego czoła i muska je delikatnie kciukiem, jakby nie wierzył, że naprawdę istnieję. Jego rozchylone usta poruszają się w niewyartykułowanym, bezgłośnym zdaniu, którego znaczenie zna tylko on. chwyta w palce moje włosy i pociera jasny pukiel. Robi to z taką czcią i uważnością, że wywracam oczami z rozkoszy.
Po sposobie w jaki na mnie patrzy, domyślam się, że nigdy tego nie robił. Nie w ten sposób. Nie tak, jak ja tego chcę. Widzę, jak równocześnie stara się stawiać opór, ale gdy pieszczę kciukiem jego udo wsparte na moim policzku, dostrzegam, że jego źrenice powoli wracają do bardziej naturalnego stanu. A gdy ponownie wciskam mokry język w jego cewkę i pieszczę ją namiętnym tańcem, widzę, jak na jego twarzy maluje się zaciekła żarliwość.
Jego szczęka mocno się zaciska, gdy spojrzeniem znów wraca do moich oczu. Szuka w nich czegoś, śmigając wzrokiem co rusz to do mojego lewego, to do prawego oka. i gdy w końcu wwierca się we mnie, sztywnym, niemal agresywnym wzrokiem, wiem, że zdecydował.
— Jeśli będziesz chciała, żebym przestał, klepnij mnie dwa razy, rozumiesz? — warczy ostro. Kiwam głową i wsuwam w siebie jego kolejny centymetr. Mężczyzna stęka przez zaciśnięte zęby, a potem pociąga mnie mocniej za kosmyk, który trzyma. — Nie pytałem, czy się zgadzasz, mała małpko — cedzi, a ja czuję jak wypływa ze mnie odrobina podniecenia, bo jego ton wywołuje we mnie rosnące dreszcze. — Pytałem, czy rozumiesz.
W mojej głowie brzęczą cicho jego słowa: „Nie mów mi, jak bardzo chcesz mnie poczuć. Pokaż mi to". Klepię go więc dwa razy w pośladek, a on lekko wysuwa się z moich ust. Otwieram je mocno i łapczywie łykam powietrze.
— Wspaniale, kobieto. — Na jego usta wypływa lubieżny uśmiech, który dostrzegam również w jego oczach.
Benton Hays jest szczęśliwy, bo wreszcie zaczynam rozumieć jego język. Dlatego jestem zszokowana, gdy pokazuje mi, jak bardzo on mówi moim.
Mężczyzna równocześnie mocno rotuje biodra i wsuwa się w moje usta, po zapraszająco wysuniętym języku. Lekko się zachłystuję z wrażenia, i patrzę do góry, gdzie widzę, jak układa się wygodniej, a swój ciężar przenosi na prawe biodro, leżące tuż przy mojej głowie oraz... prawy łokieć i lewą dłoń, aby umożliwić sobie wygodny zakres ruchu.
Słodki Boże...
Opiera czubek głowy o łóżko i patrzy na mnie tak zapalczywie, że błagam każdą komórkę w sobie, aby nie popadła w samozapłon. Jego spojrzenie jest bowiem tak dzikie, że jedyne czego pragnę, to żeby wreszcie zaczął się ruszać. Chcę, żeby roztrzaskał się o przyjemność.
Dociskam swój język do jego długości i lekko posuwistym ruchem pieszczę go od spodu. Benton wzdycha tak głęboko, że jego umięśniony brzuch na chwilę wciska się w moje oczy. Przymykam je więc i układam się wygodniej, mocniej relaksując swoje gardło. On również porusza się, szukając odpowiedniego kąta, a gdy go wreszcie znajduje... wycofuje się i ponownie zanurza we mnie swoją boskość. gdybym tylko mogła, właśnie głęboko bym westchnęła, ale on zajmuje sobą zbyt dużo miejsca. Zaciskam mocniej uda i falującym ruchem języka, zmieniam nacisk pod jego męskością.
— Chryste... — szepcze niemal nabożnie. — Saylor, to jest...
Lewą dłonią naciskam na jego pośladek i każę mocniej mu się we mnie wsunąć. Nie mów, pokaż mi — to jego własna prośba. Rozluźniam język i dociskam go tak głęboko, jak tylko jestem w stanie go przyjąć. Mam ochotę zapłakać, gdyż pamięć mięśniowa mnie nie zawodzi, a wyuczony brak odruchu wymiotnego, nie zanikł.
Czuję, jak łóżko za mną bardziej się zapada, gdy wreszcie mocniej opiera ciężar swojego ciała na przedramionach. Strzelam spojrzeniem w górę i widzę, że jego głowa nie spoczywa już na materacu.
Uśmiecham się lubieżnie, na tyle, na ile pozwala mi jego męskość w moich ustach.
A, on rusza się tak, jak od tylu lat, potrzebowało jego ciało. Czuję to w każdym pchnięciu, przy którym zachłannie dyszy.
Ale wciąż daje mi za mało. Nadal nie wie, że jestem gotowa na więcej.
Pieszczotliwie przesuwam dłonią po jego pośladku, a gdy wykonuje pchnięcie, mocno go klepię, po czym dociskam. Benton sapie, a jego brzuch ponownie faluje na mojej twarzy, gdy bierze łapczywe oddechy. Prowadzę jego lewe kolano na materac tuż koło mojej szyi. Jego ciężar spoczywa głównie na jego prawym boku oraz przedramionach, więc jego udo w żaden sposób mnie nie dusi. Okrywa jedynie część mojego policzka, szyi i barku.
Przecież wiesz, co chcę ci powiedzieć, gorylu — myślę, a językiem znów faluję pod jego męskością. Zaufaj, że stać mnie na więcej. Zrób to i ciesz się chwilą. Jeśli będę potrzebowała... dam ci znać — Stukam dwa razy językiem o jego męskość.
I wycofuje się. Wysuwa się ze mnie niemal całkowicie, zostawiając jedynie centymetr główki. Łykam hausty powietrza, a spomiędzy moich warg wypływa nagromadzona ślina. Pomiędzy wyrzutem oddechu, lekko całuję jego główkę, a on kręci biodrami, wykonując ruchy frykcyjne przed moją twarzą.
— Jestem gotowa — szepczę, bez odrywania ust od jego główki. Ciepło mojego oddechu sprawia, że Hays pulsuje lekko do góry. Wystawiam język i zapraszająco, machając głową, liżę go po wędzidełku. — Weź całe moje garffło. — Ostatnie słowo brzmi niewyraźnie, gdyż już ustawiam pod nim język, szykując dla niego odpowiednią trasę.
— To jest, kurwa, pojebane — jęczy, zagłębiając się we mnie głęboko. Wydaje mi się, że podrzuca głowę do góry, bo jego mięśnie na brzuchu, wyciągają się ku górze. — Jesteś bezgranicznie, popieprzenie seksowna. — Z tym zdaniem na ustach, lekko zmienia położenie swojego uda, a ja krzyżuję nogi w kostkach i mocno je zaciskam.
A on wypuszcza z siebie zwierzę.
Pieprzy mnie głęboko, zachłannie, ciągnąc moją głowę lekko ku górze. Rozluźniam się całkowicie i pozwalam na każdy kłujący ruch, który wykonuje swoimi biodrami. Biodrami, które dość szybko gubią swój rytm i po prostu pędzą po własne spełnienie.
Hays rzęzi, sapie, jęczy — nawet nie wiem, jak określić odgłosy, które wydaje. One są prymarne. Chlupot, nieregularne dźwięki dławienia, ślina, lepkość i jego niezachwiana pasja, z którą wsuwa się i bierze w posiadanie moje gardło cisną mi do oczu łzy, ale są to łzy bezgranicznego oddania. Pragnę każdej kropli jego przyjemności i wszystkiego, co tylko zintensyfikuje jego przyjemność.
Dlatego ściskam raz za razem jego pośladek, bo tylko tak mogę go stale upewniać w tym, że to co teraz robi, jest zgodne z moją wolą i nie dzieje mi się żadna krzywda.
Jego kutas uderza nieco mocniej, co wywołuje we mnie ból, ale równocześnie daje mi ogromną przyjemność. On wreszcie się, kurwa, nie hamuje.
Nosem wciągam potężny haust powietrza i niemal dławię się śliną, która równocześnie z powietrzem ucieka w głąb gardła, ale na szczęście piekące uczucie szybko schodzi w dół i nic więcej się nie dzieje. Tak bardzo nie chcę przerywać jego zwierzęcych pchnięć, którymi wypełnia moje usta i odrobinę gardła, że gotowa jestem nie oddychać przez jakiś czas, żeby tylko dał mi całego siebie.
Uwielbiam jego penisa. Kocham to jak mnie wypełnia, zdobywa i przywłaszcza, niosąc mu prymitywną, pozbawioną innych emocji, ulgę. Chcę, żeby doszedł tak mocno, jak tylko może, żeby raz na zawsze odciąć grubą kreską przeszłość od teraźniejszości. Nie zostawił mnie. I ja też z pewnością tego nie zrobię.
On wybrał mnie. A ja pokażę mu, że nie ma „mnie" bez „nas". Jeśli to co jest między nami, można nazwać związkiem, to on ma takie same prawo do wyzwolonej przyjemności, jakie mam ja.
Skomlenia mnie, będącej tuż przed orgazmem, które dobiegają z głośnika stają się coraz głośniejsze. To chyba właśnie one motywują go do szybszych pchnięć, bo jego brzuch zaczyna coraz bardziej się o mnie obijać.
Wykręcam palce u nóg, bo nie potrafię poradzić sobie z napięciem, które wywołuje we mnie jego przyjemność.
Boże, jego rozkosz, rozpieprzy mi mózg.
Benton warczy i mocniej marszczy pośladki, gdy jego twardy, niesamowicie ciężki kutas, ślizga się po moim języku w gwałtownym tempie.
Moja lewa dłoń sunie na jego jądra, które muskam tylko po to, żeby zsunąć się trochę niżej... Gdy wyczuwam miejsce, w którym powinna znajdować się jego prostata, dociskam je delikatnie.
Benton mocno zarzuca biodrem, żeby ułatwić mi dostęp do tego miejsca, a sobie nadać impetu. Ociera się teraz wszystkim, co tylko dotyka mojej skóry.
Jest we mnie. Jest na mnie. Jest nade mną.
Nabrzmiała męskość na moim języku. Spocony, falujący brzuch na mojej twarzy. Mocno napinające się pośladki w mojej dłoni. Włosy, które przygniótł swoją piersią i które naciąga do bólu, z każdym pchnięciem.
Zero rozbieżnych myśli. Jest skupiony tylko i wyłącznie na pracy nad swoim orgazmem.
Rozplątuję swoje nogi, tylko po to, by wcisnąć między nie, chociaż kawałek jego nogi. A gdy kawałek jego skóry dotyka wilgoci pomiędzy nimi — gdy Benton wreszcie rozumie, jaką przyjemność mi sprawia, wbija się we mnie jeszcze ostrzej i w akompaniamencie mojego orgazmu słyszalnego z głośników, spina do maksimum pośladki i wystrzela głęboko we mnie.
Łapczywie przełykam wszystko, co oblepia moje udręczone, brakiem tlenu, gardło i jednocześnie zachwycam się tym, jak mocno pulsuje jego prostata pod moimi palcami.
Wbija się we mnie jeszcze kilka razy, a potem szybko ze mnie wychodzi i z drżącymi udami, opada tuż obok mojej twarzy.
Kaszlę i jednocześnie łykam powietrze, a jego dłoń ląduje na mojej głowie. Kojąco głaszcze mnie swoimi palcami.
— Saylor — chrypi bezsilnie. — Czy wszystko...
— Tak! — wypluwam prędko. Moja dłoń łączy się z nadgarstkiem dłoni, którą trzyma na moich włosach. Ściskam go pokrzepiająco i przełykam jeszcze kilka razy, aż upewnię się, że nie grozi mi już żadne zadławienie.
Mężczyzna tężeje, jakby moje zapewnienie było niezbędne, aby mógł całkowicie się odprężyć. Leży tak ciężko, jakby wyzuł się z wszelkiej energii.
Równie wyczerpana, pozwalam sobie na szeroki uśmiech, który przyjemnie rozciąga zmęczone mięśnie twarzy... No właśnie. Robię z ust rybi pyszczek i udaję swoją rybkę, która teraz jest Leonicą. To pomaga bardziej, niż pełny wyszczerz.
— Bogowie... jesteś pieprzoną ambrozją. — Jego głos tłumią poduszki, w które mocno wtula się policzkiem. Łagodnie masuje moją głowę. — Myślisz, że dasz radę wspiąć się wyżej, mała małpko? — pyta cicho, zupełnie, jakby każde słowo wymagało od niego użycia nieznanych mięśni.
— Pewnie! — Pełna entuzjazmu, może niezbyt elegancko, ale skutecznie, podsuwam się na tyle, by nasze twarze spoczywały na tej samej wysokości. — Jakich bogów masz na myśli? W co wierzysz?
— Całe życie myślałem, że jestem ateistą.
— Ale... już wierzysz, bo Bóg czy tam, bogowie, sprawili, że pojawiłam się w twoim życiu? — Cicho chichoczę, bo jest tak zmęczony, że nadal nie zabrał ręki z czubka mojej głowy.
Rozplątuję więc jego palce i przykładam kompletnie rozluźnione palce do swoich ust.
— Nie. To zrobiłaś całkiem sama, Saylor Adams. I to właśnie ty jesteś dla mnie nierzeczywistą boginią. Boginią... oraz wszystkim tym, czym takie bóstwo może się żywić. A najbardziej niepojęte jest to, że jesteś całkiem rzeczywista i właśnie leżysz w moich ramionach.
Zamiast uśmiechu, znów zamieniam się w Leonicę i rozgrzewam swoje zdrętwiałe usta.
W jego spojrzeniu widzę taki blask, że rzeczywiście jestem w stanie uwierzyć. w to co mówi.
Benton Hays patrzy na bóstwo, w które wierzy.
Ja jestem jego boginią.
A Benton Hays we mnie wierzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro