Rozdział 21 [18+]
Otwieram szufladę w jego biurku. Zamykam ją. Nie umiem się zdecydować, czy rzeczywiście chcę to zrobić. Benton powiedział, że gdy wyjdzie do pracy, mogę zostać w jego domu i buszować po każdym zakamarku. Nie mówił jednak o korzystaniu z jego niepoliczalnej kolekcji gadżetów erotycznych. On miał na myśli wszystko to, co sprawi, że będę mogła poznać go jeszcze bardziej. Albumy. Dokumenty. Jego projekty. Całe dyski pieprzonych nagrań. Zostawił mi przyzwolenie na wejście do swojej głowy.
Gdyby miało to miejsce na początku naszej znajomości - zapewne bym skorzystała. Teraz? Teraz wiem, że on sam ma swoje ciernie, którymi bezpodstawnie się owinął. Hays wini się za uratowanie brata. Uważa, że gdyby nie wrócił, jego brat nie musiałby mierzyć się z niewolą we własnym ciele. Nie widzi tego, że walczył o niego każdym uciśnięciem klatki piersiowej przy resuscytacji. On myśli, że go zawiódł.
Ale ja wiem, że to wszyscy zawiedli jego.
Nie było ani jednej osoby w jego życiu, która pomogłaby ukoić jego cierpienie. Nie dopuścił nikogo na tyle blisko, aby dać sobie pomóc, a ja wiem wreszcie, dlaczego.
Bo Benton Hays boi się odrzucenia.
Nie mówi tego wprost. Twierdzi, że boi się jedynie nieznanych reakcji. Zachowań, których nie da się przewidzieć. Tylko w odróżnieniu do niego... ja umiem je nazwać.
Ponownie otwieram szufladę. Wsypuję do niej kilka cukierków kawowych - jednych, z moich ulubionych i cicho ją zamykam.
*
Benton wsiada do samochodu od strony pasażera i zwyczajowym gestem, zdejmuje marynarkę a zaraz po niej również koszulę.
- Nie zarysuj zderzaka. Mam plany na wieczór.
- A jakie to ma znaczenie, czy przypieprzę w coś tyłem czy przodem?
Benton pochyla się i całuje mnie w ramię, a potem posyła mi powłóczyste, ociekające erotycznością, spojrzenie.
- Chciałbym mieć dziś sprawną gębę.
Wywracam oczami, co go chyba chyba podjudza, bo mruży oczy w taki dziwny sposób.
- Obiecanki, cacanki. Ustaliłeś takie granice, że nie możesz mnie teraz straszyć tym, co mi zrobisz tymi ustami.
- No cóż - parska krótkim śmiechem - Przyrzekłem sobie, że nie będę uprawiał seksu, dokąd moje imię nie będzie dla kogoś czegoś znaczyło. Nie powiedziałem, że gdy ten moment nastanie, wciąż będę żył w celibacie. Poza tym, nie mówiłem, że będę potrzebował ich dla swojej przyjemności.
- W takim razie, do czego?
Tym razem uśmiecha się jeszcze szerzej.
- W moim domu spotkamy się z dwiema małymi piraniami. Będziesz miałą okazję wreszcie poznać Sean'a.
O, cholera jasna! Benton mnie zabije.
Patrzę w lewe lusterko, a potem szybko włączam się do ruchu.
- Nie będa tam przed nami, prawda? - pytam ze ściśniętą klatką piersiową.
Benton z zaciekawieniem odwraca się w moim kierunku.
- A czemu tym się martwisz, mała małpko?
O, Boże...
*
Wpadam do mieszkania pierwsza i zamieram w progu.
- Ciocia! - krzyczy mały Ben. Szturcha ramieniem swoją młodszą siostrę.
- Ciaaa! - wtóruje mu po chwili urocza dziewczynka, na której widok rzednie mi mina. Bo słodka Gwendolyn ma na głowie moje czerwone, koronkowe majtki.
- Jezu Chryste... - Benton wymija mnie i pędzi do poręczy schodów. Staje do mnie tyłem, a jego ręka wędruje do tyłu. Doskonale wiem, co właśnie ukrył przed widokiem dzieci. - Jillian!
- No już! - Odpowiedź zagłuszona chichotem dochodzi z kuchni, ukrytej za salonem. Po chwili dołączają do nas Jill i Sean. Kobieta bez większej krępacji, z kanapką w dłoni, rzuca się na mnie z otwartymi ramionami. Odwzajemniam uścisk.
- Miło cię widzieć. Oboje wyglądacie na szczęśliwych - szepcze cicho, żebym tylko ja ją słyszała. - A tym co zostawiłaś w łazience się nie martw. Schowałam to w najwyższej szafce.
Przymykam powieki i staram się myśleć o czymś zupełnie mniej żenującym. Na przykład o tym, że wraz z częścią swojej garderoby, przeprowadziłam również Lee.
- Daj mi się przywitać. Ja nie miałem jeszcze okazji jej poznać. - Sean brzmi, jakby rzeczywiście miał delikatną pretensję do żony, że mnie tak długo obejmuje.
- Mhm... - mruczy jego żona, odsuwając się ode mnie. Zachłannie wgryza się w kanapkę z której wycieka majonez. Sean obejmuje ją w talii lewą ręką, a do mnie wyciąga drugą.
- Sean Rugger.
- Saylor Adams. - Kiwam głową, bo tak właściwie poznaliśmy się wtedy przez ekrany telefonów.
Sean jest przystojnym około czterdziestoletnim brunetem. Natychmiast czuję do niego szacunek, za to, jak dba o swoją roześmianą rodzinę. Żadna żona i dzieci nie mogłby być tak zrelaksowane i pogodne, gdyby mąż nie zapewniał im potrzebnego wsparcia i spokoju. Natychmiast w mojej głowie tworzy się pytanie, czy Hays również potrafiłby zapewnić podobną stabilność swojej rodzinie?
- Ładnie się tu urządziliście.
Rumienię się i szybko strzelam wzrokiem na Bentona, który chowa do szafy to, co ściągnął ze schodów. Po jego minie widzę, że czeka nas na ten temat rozmowa. Zapewne bardzo szczegółowa.
- No... tak jakby wszystko wyszło w praniu - jąkam się.
- Och, domyśliliśmy się, że chcesz wstawić pranie. - Sean uśmiecha się w tak sugestywny sposób, że nie ulega wątpliwości, co ma na myśli. Dla podkreślenia swoich słów wskazuje na małą Gwendolyn, która naciągnęłą moje majtki tak, że w otworach na uda znajdują się jej uszy, a nos prawie dziurawi cienką koronkę. - Nie masz pralki w swoim mieszkaniu?
Przeczę ruchem głowy, znów szukając wzrokiem Bentona. Mężczyzna powoli ogląda salon za nami w poszukiwaniu kolejnych niespodzianek. Mam tylko nadzieję, że nie otworzy... Trzask zamykanej szuflady sprawia, że podskakuję i nerwowo drapię się po karku. No właśnie tej. Ups...
- To świetnie się składa, że mój szwagier ma oddzielną pralnię na górze. Jeśli bardzo chcecie coś szybko przeprać w ręku, my sobie znajdziemy zajęcie z dzieciakami. Ktoś ma ochotę na „Krainę lodu"?
O, Chryste.
Sean wraz z Jillian posyłają mi wszystko rozumiejące uśmiechy. Widzę, że bawią się wyśmienicie. Czego nie mogę powiedzieć o Bentonie, który wyjął ciemny worek na śmieci i sukcesywnie przegląda teraz kuchnię.
- Co robisz wujek?
Mały Ben podchodzi do niego w chwili, gdy w worku ląduje małe opakowanie truskawkowego żelu smakowego.
- Wiesz co, kochanie? - Jill z miłoscią patrzy na swojego męża. - Myślę, że jesteśmy dwiema połówkami tego samego mózgu.
- Czyżby? - Sean mruczy zaczepnie, a jego ręka z pewnością zjeżdża niżej, niż powinna w towarzystwie postronnych oczu.
Jillian uroczo chichocze, zanim odpowiada.
- Gdy z nią ostatnio rozmawiałam, też zachęcałam ją do przeprania sukienki. Najlepiej w towarzystwie mojego brata.
- Och, składzik z zaopatrzeniem. - Przypominam sobie.
Jedna z ciemnych brwi Sean'a wygina się w wysokim łuku.
- Zamykasz się z moją żoną w ciemnych schowkach? Zdradź mi swoje magiczne stuczki, bo mnie nie daje się... ała! - krzyczy, gdy Jillian zdrowo klepie go na wysokości pęcherza.
- Mamo! Pić! - Gwendolyn zwraca na siebie uwagę.
- Mogę skoczyć po coś do marketu - proponuję.
- Zostań. - Benton staje obok Sean'a i podsadza na jego ramiona Bena. - Zamówiłem żarcie. Zaraz przyjdzie.
- A co?! - krzyczy Ben. Udaje, że jest tak wysoko, że nikt go nie słyszy, a tak naprawdę jego brzuch jest dokładnie na wysokości głowy Bentona.
- Pizza, spaghetti z klopsikami, nuggetsy i dużo coli.
Dzieci piszczą szczęśliwe, a Jillian posyła mu oceniające spojrzenie.
- Bluźnisz, bracie.
Pochyla się, jakby chciał ją przedrzeźniać, ale zaraz potem wpycha mi w dłonie małą, silikonową rzecz. Oplatam ją szczelnie palcami, gdy mówi:
- Myślę, że na dzień dzisiejszy, jestem najbardziej pokornym człowiekiem w tym domu.
- Naprawdę? Wyglądasz, jakby miała pęknąć ci żyłka - podsumowuje Sean.
- Tata, ale wujek ma kilka żył. Jedna, czyli która?
Sean patrzy na syna, który oparł się o jego głowę i na niego spogląda.
- Jak ktoś się denerwuje, to tak się mówi, że wygląda, jakby miała pęknąć mu żyłka.
- I o jaką żyłkę chodzi? - Ben nie daje za wygraną.
- No... chyba o tę na szyi...
- To tętnica, kochanie - Jill dorzuca swoje trzy grosze, coby niepotrzebnie nie ułatwiać swojemu mężowi.
Dzwonek do drzwi oznajmia przybycie oczekiwanego kuriera.
Rzucam się do drzwi, a Hays robi to samo.
- Ja płacę - oznajmiam, trochę zbyt podniesionym tonem.
Benton sięga do mojej torebki i wyjmuje z niej moją kartę płatniczą.
- Ja zapłacę. - Szeroki uśmiech, który rozlewa się na jego twarzy tak bardzo kontrastuje z niedawnymi emocjami. Jestem zaskoczona, jak szybko uporał się ze swoją złością.
Benton otwiera drzwi, a na schodach stoi dość młody dostawca. Mina mu rzednie, gdy dostrzega to samo co ja.
- Przepraszam, te schody są dość krótkie i łatwo jest się potknąć. - Wyciąga w naszym kierunku trzy zgniecione pudełka. Hays przejmuje je z grobową miną i zagląda do pierwszego z wierzchu. Pizza w nim zdecydowanie wylądowała wcześniej na chodniku. Jestem w stanie założyć się nawet o stówę, że nie jeden raz. Dostawca wygląda na zupełnie nieporuszonego. Wyciąga terminal płatniczy przed siebie. - Czterdzieści trzy dolce.
- A gdzie reszta zamówienia?
- Makaron i nuggetsy?
- Dokładnie - cedzi, a ja niemal widzę jak radość opuszcza jego ciało.
- Odwołaliście w trakcie. Mam to na zamówieniu. - Ponownie przybliża do nas terminal.
Patrzymy po sobie, a potem po białej koszulce kierowcy, której kołnierzyk upaćkany jest sosem pomidorowym.
- W takim razie - Benton mocno wpycha kartony w ręce dostawcy - smacznego. Z reszty też rezygnujemy.
Dziwię się, bo mężczyzna nie zamyka drzwi kurierowi przed nosem. Mierzą się wzrokiem i wygląda to tak, jakby toczyli ze sobą niemą rozmowę. W końcu tamten ustępuje i powoli oddala się w stronę swojego auta. Hays delikatnie popycha mnie na schody przed jego domem i odcina nas od jego rodziny.
- Zaskoczyłeś mnie - mówię, wciąż niedowierzając.
- Ja, ciebie?
Głośno klepie mnie w tyłek i przysuwa do siebie, aż mocno uderzam w jego pierś.
- Hays! - syczę. - Co w ciebie wstąpiło? Zachowujesz się jak napalony nastolatek!
Dosłownie dobiera się do mojej szyi swoimi ustami. Kartę wsuwa w mój biustonosz, a ja zastanawiam się jakim cudem, ten kawałek plastiku, jest rozgrzany bardziej niż moja skóra.
- Testujesz mnie. Zaczęłaś mówić moim językiem.
Odpycham się od jego piersi, gdy mija nas jakiś rowerzysta, głośno gwiżdżąc i dopingując mężczyznę.
- Bo zrozumiałam wreszcie, dlaczego to robiłeś. Wiem, czemu zabrałeś mnie na spotkanie ze swoją byłą kobietą. Wiem, czemu Alice posyłała mnie do ciebie z pustymi dokumentami. I wiem - głaszczę go po piersi - dlaczego podstępnie przedstawiłeś mnie zarówno swojej rodzinie, jak i twojemu... przyjacielowi, prawda?
- Derrick Holman jest tobą zachwycony.
Obejmuję go za szyję.
- To nie na aprobacie Derrick'a Holman'a mi zależy. - Benton lekko się uśmiecha. - Nie zapytasz, dlaczego nie jestem zła o te wszystkie sprawdziany, którym mnie poddajesz?
- Powinienem. Ale jestem na to zajebiście nieprzygotowany.
- Dlaczego?
On lekko nawija kosmyk moich włosów na palec wskazujący lewej dłoni.
- Bo wszystkie moje relacje zawsze kończyły się, gdy któraś z partnerek przekroczyła moją granicę. A miały prawo być sobą. Nie chcę, żebyś rzuciła mnie, bo potrzebujesz być sobą, a ja... nie umiem tego zaakceptować.
- Do tej pory akceptujesz wszystkie moje zachowania. Te dobre i te złe. - Zsuwam dłoń na rękę, za którą trzyma mój pośladek, aby docisnąć ją mocniej. - A twoje byłe kobiety? Jak możesz oczekiwać, że zostałbyś z Amelią, która zdradzała cię z tyloma facetami? W dodatku z jednym umówiła się w restauracji, w której posmakowała już głównego dania. Z resztą, to nie jest rozmowa na teraz. Zapewniam cię, że będziemy mieli na nią czas.
- Czyżby? - pyta z nonszalancko uniesioną brwią.
- O, tak. - Włączam mały wibrator pociskowy, który wciąż ukrywam w swojej pięści, a potem na sekundę przykładam go do jego uda. Jego źrenice momentalnie się rozszerzają. - Teraz moja kolej, aby cię potestować.
*
- Coście tacy rumiani? - Sean nie może powstrzymać uśmiechu. - Mieliście sami pojechać po żarcie, a nie było was chyba z godzinę.
- Korki. - Benton zbyt blisko mija szwagra i potrąca go swoim wielkim barkiem. - Pomóż wykarmić twoje potworki, bo zaraz zdejmą mi spodnie.
Chichoczę, bo Gwendolyn rzeczywiście uwiesiła się nogi wujka, który wrócił z całym naręczem opakowań z pizzą, makaronem i panierowanymi kawałkami kurczaka.
- Doszedł - szepcze Jill, która mocno chwyta mnie za ramię i konspiracyjnie się nade mną pochyla.
- Słucham? - Czerwienię się jeszcze bardziej, ale wpycham w jej ręce pudełko z lodami, co dość mocno odwraca jej uwagę.
- No moja wiadomość. - Jill zachłannie grzebie w torebce, którą trzymam i wyciąga z niej jeszcze drugi kubeczek z mrożonym przysmakiem. - Gdy napisaliście, że musicie jechać po nowe zamówienie, napisałam, żebyście po drodze kupili mi lody. Cieszę się, że sms doszedł.
Hays posyła mi dwuznaczne spojrzenie, gdy myje ręce w zlewie kuchennym. Dzieci już zdążyły zmienić obiekt swoich westchnień, na własnego ojca, który bardzo sprawnie porcjował kolację na ich talerzach.
- Saylor, umyj dłonie - naciska, robiąc dla mnie miejsce przy zlewie.
Stawiam więc na stole blacie reklamówkę i do niego dołączam.
- Już myślałam, że wie - szepczę, po części zagłuszona szumem wody.
- Nie łudź się. Wie. - Wygląda tak pięknie, gdy poświęca mi całą swoją uwagę. - Skup się na tym, aby przetrwać rodzinną fiestę, a potem wrócimy do tego, co zaproponowałaś w aucie.
Nie odpowiadam. I chyba nie muszę. Nasz złączony wzrok jest wspaniałą metodą komunikacji. Benton wyraźnie daje mi do zrozumienia, że już nie może się doczekać.
*
Stoi. Po prostu stoi nade mną, a jego umięśniony brzuch faluje, gdy stara się wyrównać oddech. Rozszerzam nogi szerzej i przyciągam do swoich boków za kolana. Wzdycham z potężną ulgą, bo jestem rozkosznie usatysfakcjonowana. Przyjemne mrowienie sunie wzdłuż mojego kręgosłupa, a rozchylone nogi jedynie pogłębiają relaks moich, zmęczonych już, mięśni.
Benton upuszcza wilgotny wibrator, który z głośnym stukotem upada na podłogę. Wszystko jest mi w tej chwili obojętne. Nie przejmuję się tym, że wyglądam jak ludzki precel rozłożony na kanapie w jego salonie. Nie interesuje mnie widok rozstawionych dosłownie wszędzie pustych naczyń po rodzinnym posiłku. W tym momencie marzę jedynie, aby człowiek, który patrzy na mnie z tak żarliwymi emocjami wypisanymi na twarzy, chwycił mnie w swoje objęcia i trzymał, dokąd oboje nie zrozumiemy, co właśnie tworzymy.
Benton łakomie sunie wzrokiem po mojej przemoczonej bieliźnie, rozchełstanych ramiączkach biustonosza, aż dociera do moich oczu. Sapie, a dźwięk ten brzmi jak skrojony dla mojej własnej, lubieżnej przyjemności.
- Nie mam żadnej skali - chrypi. - Żadnej, pieprzonej miary, aby wytłumaczyć, jak bardzo rozpierdalasz mnie wewnętrznie i zewnętrznie.
Jego dłoń wystrzela i chwyta moją kostkę. Krzyczę z zaskoczenia, gdy mój tyłek zsuwa się odrobinę poza krawędź kanapy. Hays natomiast podnosi mnie, szybciej niż zdążę się na to przygotować.
Rusza, zanim zdążę wygodnie się ułożyć.
Po drodze otwiera jedną z zabudowanych szuflad pod schodami i wyciąga przezroczysty masturbator, który tam schował.
- Gdy zobaczyłem jak miernie stoi na tej jebanej poręczy, miałem ochotę wypieprzyć cię na miejscu.
Ciska mnie na schody. Dzięki temu, że przytrzymuje mnie w talli, nie tracę równowagi. Przywieram plecami do poręczy, żałując, że się tam znajduje, bo cholernie wbija się w kręgosłup. Benton, gniewnym ruchem kolana rozszerza moje nogi i patrząc prosto w moje oczy wsuwa między moje uda, swój masturbator.
- Och! - Z mojego gardła wyrywa się przeciągły jęk, gdy mężczyzna dociska zabawkę do mojej przewrażliwionej łechtaczki.
- Ściśnij i lepiej, żebyś go, kurwa, mocno trzymała.
Jego usta boleśnie wbijają się w moje. Zachłannie się na nim uwieszam. Rozcapierza swoją dłoń na moim brzuchu i naciska go, zupełnie, jakby wiedział, że wywołuje to we mnie nowe dreszcze. Jakby dokładnie wiedział, gdzie trzeba ścisnąć, aby wycisnąć ze mnie wciąż tlące się pokłosie orgazmicznej przyjemności, oplatającej moje rozedrgane mięśnie. Ciepło jego ręki sprawia, że moje ciało, mamione znaną wizją kolejnej przyjemności, przygotowuje się na więcej. Choć myślałam, że możliwość przyjmowania kolejnej fali rozkoszy jest już w tym momencie dla mnie niemożliwa, od udowadnia mi, jak bardzo się mylę. Pieczenie sfer intymnych szybko się zmniejsza pod wpływem nowej wilgoci, która przygotowuje mnie więcej.
Sięgam dłonią, aby poprawić masturbator, ale z wrażenia przerywam pocałunek.
Benton uśmiecha się nieco złośliwie, a potem jednym ruchem sprawia, że patrzę w wyłożoną drewnem zabudowę schodów, odcinającą je od reszty domu.
- Nie bądź złośliwa i nie wypinaj tego soczystego tyłka, mała małpo - odpowiada na moje wrednie upozowane ciało.
- Myślałam, że podoba ci się to co widzisz - mruczę, wyginając krzyż jeszcze bardziej. Staram się wyobrazić jego widok. Moja czarna bielizna, ledwo opinajaca opalone, zadbane pośladki, spod których wystaje jego przezroczysta zabawka.
Jego lewa ręka ląduje tuż przy mojej twarzy. Po uderzeniu otwiera się kolejna szuflada, z której wyciąga małą buteleczkę.
- Hays! - denerwuję się. - Jesteś niemożliwy! Jakim cudem... - opakowanie głośno pstryka, gdy mężczyzna wylewa jej zawartość na... Lubrykant stacza się po schodach, a ja zostaję mocno wciśnięta w ścianę.
Benton jęczy, napierając na moje pośladki tak mocno, że czuję na nich jego twarde mięśnie. Mocno odpycham się od ściany i walczę, przeciwko jego sile, którą wciąż pcha mnie w przód. Na chwilę daje mi odrobinę miejsca, więc poprawiam swoją pozycję, bo pod tym kątem i z taką werwą, chyba istnieje możliwość, że naciskiem swojej miednicy przestawiłby mi kość ogonową.
- Dokładnie - chwali wygodniejszą pozycję, którą przybrałam. Jego dłoń zaciska się na mojej. Stanowczym ruchem przenosi ją na końcówkę swojego masturbatora i tam ją pozostawia. - Uważaj, żebyś nie stłukła buzi.
Wbija się w zabawkę, a ja znów o mało nie rozpłaszczam się na drewnianej ścianie. Tym razem ląduje na mnie nie tylko twardym brzuchem, ale również całą piersią, a ruch ten wydusza ze mnie oddech. Czuję, jak spragniony jest swojej przyjemności. Po tym ile napatrzył się na moje wijące się w konwulsjach ciało, niemal dziwię się, że nie znalazł spełnienia wcześniej.
- Nie będziesz na mnie uważał? - Zaczynam dyszeć, gdy zdaję sobie sprawę, co jestem w stanie zobaczyć przez przezroczysty materiał.
W odpowiedzi widzę, jak rozstawia nogi, aby stanąć pewniej. Prawą rękę owija wokół mojej talii, obejmując ją całym przedramieniem. Lewą chwyta moje biodro i głeboko zaciąga się powietrzem.
- Jesteś dorosłą kobietą, Saylor. - Jego język kusząco pieści mnie tuż za uchem, które chwilę później trochę nazbyt mocno przygryza. - Nie potrzebujesz rycerza, który w każdej sekundzie twojego życia będzie na ciebie chuchał i dmuchał.
Hays wykonuje kolejne mocne pchnięcie, a ja mocno napieram dłońmi na ścianę, aby nie dotknąć jej piersiami. Nie chcę zasłaniać tego niesamowitego widoku, który funduje mi przezroczysta zabawka.
Och, cholera! On jest obrzezany. Nigdy nie widziałam nagiego penisa na bez napletka. Wzdycham, gdy jego główka powoli porusza się na końcu silikonowego rękawa, którym sobą rozpycha.
- Kiedyś mi powiedziałeś, że na twojej warcie nie spadnie mi włos z głowy - przypominam, poprawiając chwyt na plastikowym zakończeniu.
- Proszeniem o to, abyś sama również na siebie uważała, dbam o ciebie, nawet jeśli nie jest to jawna rycerskość. - Poprawia chwyta na moim biodrze, przez co jedna z moich stóp na chwilę traci kontakt z podłożem. - Oprócz męskiego ramienia, musisz umieć polegać również na jednej z moich ulubionych osób. Znasz ją. To Saylor Adams, która potrafi być równie bezczelna co słodka i niewinna.
Ponownie wciska swoje biodra i mruczy w niezwykle satysfakcjonujący sposób.
- Słodka i niewinna?
- Mhm... - Składa kilka mokrych pocałunków na mojej szyi. - Wtedy na budowie.
- Benton, pożarliśmy się wtedy strasznie. - Jego pierś znów niemal miażdży mnie swoim naciskiem. Stękam i wytrwale odpieram jego natarcie. Napięcie wszystkich mięśni, zarówno przez stawiany mu opór, co ściskanie masturbatora pomiędzy udami, sprawia, że mięśnie dna miednicy dają o sobie znać. Zachłystuję się, gdy orientuję się, że momentalnie nabieram ochoty na kolejne wytężenie swojego ciała.
- Słyszałem, co wtedy powiedziałaś o mnie temu pracownikowi. I wiem, dlaczego oddałaś mi powykręcaną teczkę. - Napiera na mnie, a ja staję na palcach aby spotęgować napięcie mięśni, które jest tak rozkosznie odurzające. Benton mruczy z zadowoleniem. - Dobrze wiesz, że mała małpa potrafi być czasem wielką obrończynią. Korzystaj z tego pełną piersią i chroń naszą Saylor Adams. Chroń ją, a ja zajmę się resztą - szepcze.
Na plecach czuję jak jego serce wali w ogłuszającym rytmie. Tak długo kłusowało tylko dla mojej przyjemności. Czas na galopadę w pełnej krasie.
Obracam głowę tak, aby nasze spojrzenia się spojrzały.
- Wiem, że nie jesteś gotowy na przekroczenie tej fizycznej granicy, ale chcę, abyś wreszcie pomyślał tylko o sobie. W tej konkretnej chwili, Benton. Jestem tu nie bez przypadku. Niczego bardziej nie pragnę, jak doświadczenia twojej rozkoszy. Słyszysz? Chcę, żeby było ci dobrze.
- Nie narzekam - mówi cicho, wciąż walcząc ze swoim zbudowanym podnieceniem.
W niewygodny sposób opieram swoją głowę na jego ramieniu. Moje blond włosy zapewne łaskoczą jego nagi tors.
- Ale nie jesteś szczęśliwy - wyjawiam coś, co siedzi głęboko we mnie, odkąd się przede mną otworzył. - Nagrywasz wszystko, przygotowując się na impakt choroby. A ja pragnę, abyś zaczął wreszcie przeżywać życie w taki sposób, abyś rzeczywiście miał co wspominać. Zacznij więc od małych rzeczy i spraw mi rozkosz, Benton. Przeżyj to ze mną razem. Nawet jeśli nie dostrzeżesz w tym akcie żadnej iskierki, ja będę szczęśliwa, że zrobiłeś to w taki sposób w jaki potrzebowałeś. Przynajmniej... na obecne możliwości. - Mam na myśli korzystanie z zabawki. - Nie myśl o tym tyle. Po prostu chcę zobaczyć, że mój mężczyzna jest zadowolony - wyrywa mi się, zanim zdążę się zorientować, co właściwie mówię.
Mam wrażenie, że na chwilę wszystko zamiera.
Powinnam go przeprosić? A może udawać, że nic takiego nie powiedziałam? To tylko słowa, prawda?
- Seks nie jest wyznacznikiem szczęścia - syczy, poprawiając się pode mną. - Kładzie dłoń na końcówce zabawki; właściwie na moich palcach. Szczelnie wciska się we mnie całą piersią, a w masturbator... - Ale pieprzenie się z właściwą osobą, chyba faktycznie może takie być.
Dziko rusza, zamykając mnie w klatce swojej żądzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro