Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


https://youtu.be/2SHD247YCoA


Dzwonek telefonu sprawia, że podskakuję pod prysznicem. Mokrą dłonią macam blat z umywalką w poszukiwaniu urządzenia.

— Halo? — odbieram, jeszcze zanim poprawnie przyłożę go do ucha.

— Alice Kirk — rozbrzmiewa chłodny ton kobiety. — Pan Hays oczekuje cię za godzinę pod budynkiem firmy. Nie spóźnij się.

— Chwila, chwila! — krzyczę, bo Alice wyraźnie chce zakończyć rozmowę. — Co będę robiła? Jak mam się ubrać i ile czasu to zajmie?

Kobieta coś mruczy pod nosem, ale zbyt cicho, abym mogła dokładnie zrozumieć, co dokładnie.

— Jeśli ci nie powiedział, to znaczy, że nie jest to ważne. Masz pięćdziesiąt dziewięć minut. Do roboty.

Rozłączyła się szybko i sprawnie, pozostawiając mnie tak skonfundowaną jak tylko mogłam być.

— Co takiego mam robić dla niego w piątkowy wieczór, co nie byłoby ważne aby mnie o tym uprzedzić i jednocześnie wymagało mojej punktualności? — zastanawiam się na głos.

Rzucam telefon na blat i szybko wracam pod prysznic.

*

Stoję za ścianą szklanego budynku i spoglądam na tego samego ochroniarza, którego oszukałam rano. Nie ma mowy, że będę się z nim ponownie konfrontować. Chociaż może mnie nie pozna? Patrzę po swojej letniej, niebieskiej sukience do połowy uda i białych trampkach, które były zdecydowanie bardziej codziennym strojem, niż to co ukradłam z szafy współlokatorki, aby udawać rozchełstaną blondi z południa. Może jest to stereotyp pospolitości styropianu, jednak na Carla podziałał. Wtedy mi tyle wystarczyło. Teraz czuję wstyd, na samą myśl o tłumaczeniu wszystkiego temu biedakowi.

— Co rozumiesz, przez polecenie czekania „pod firmą"? — Znany głos wybrzmiewa gdzieś za moimi plecami.

Odwracam się i widzę, że Hays przebrał się w piękny, czarny smoking. Zdążył również zaczesać czymś swoje włosy, bo świeciły się jak skóra oślizgłego węża.

— Przecież jestem na czas.

— Wyglądasz fatalnie — podsumowuje zgrabnie. Wodzi wzrokiem po całym moim ciele, a potem zatrzymuje go na czubku mojej głowy, do której mówi: — Dziewczęca sukienka, brudne trampki, potargane włosy i w dodatku nie wykonujesz moich poleceń. — Spogląda mi w oczy. — Słaba z ciebie asystentka.

— Może gdybyś powiedział, jakiego stroju ode mnie oczekujesz, to ubrałabym się stosowniej. — Wskazuję otwartą dłonią na jego pierś. — Ty za to wystroiłeś się jak na pogrzeb wroga. Dokąd idziemy? — burczę, bo późna pora zachęca mój mózg do lenistwa, tymczasem ja potrzebowałam naostrzyć go jak brzytwę.

— Chodź. Idziemy piechotą.

Nie czeka na mnie tylko wyprzedza mnie. Doskakuję do jego lewego boku i chowam się za jego muskulaturą, aby wyminąć Carla, bez wyjawiania swojej tożsamości. Hays oczywiście komentuje to kpiarskim uśmiechem, który mi posyła. Całe szczęście, że to chodząca góra i nie mam najmniejszego problemu z ukryciem się za jego mięśniami.

— Następnym razem po prostu go przeproś.

Drepczę dwa razy szybciej niż normalnie, żeby dotrzymać mu kroku.

— Może to zrobię. To nie twoja sprawa.

— Dać ci radę? Powiedz mu coś miłego, a szybciej go ułaskawisz.

— Dlaczego mam włazić mu w tyłek? Może nie postąpiłam godnie, ale nie przesadzaj. Nie okradłam ulubionych kwiatów z rabatki jego matki.

Hays prycha.

— Nie mówiłem, że masz mu włazić w dupę. Ale jeśli go nie przekonasz, nie otrzymasz jutro przepustki, a o dziewiątej oczekuję cię na górze. Nie interesuje mnie, jak to zrobisz. Masz tam być.

Zbiega po schodach do metra, a ja go gonię.

— Poczekaj! Co? — Znika za zakrętem, a ja niemal wpadam na jakąś kobietę, gdy staram się dotrzymać mu kroku. — Nie dasz mi przepustki? Przecież jestem teraz twoją pracownicą.

— Technicznie dla mnie nie pracujesz. Nie mam obowiązku dawać ci dostępu do budynku. Nie powinnaś mieć kłopotów ponownym dotarciem do firmy, prawda? Pospiesz się, bo metro nam ucieknie.

— Ono kursuje stale! — pokrzykuję. — Możemy jechać kolejnym!

— Ty możesz. Ja nie — pokrzykuje, wbiegając do wagonu.

Chryste!

Gnam i łokciem odbijam się od jakiegoś przypadkowego mężczyzny, ale tuż przed zamknięciem drzwi udaje mi się wskoczyć do metra.

Dyszę zdenerwowana, szukając wzrokiem tego chama.

Stoi przy barierce obok jedynego wolnego miejsca, które wskazuje mi dłonią.

Ślę mu złowrogie spojrzenie z dedykacją i zajmuję wskazane siedzenie.

— Dlaczego jedziemy metrem?

— Bo tak ominiemy korki. Mieszkasz tu pierwszy dzień?

W smokingu wyglądał niemal zabójczo. Jak arystokratyczny książę, który pomylił swoją bajkę z nowojorskim światem. Jeśli chciał jeszcze bardziej onieśmielać, to mu się udało. Jego wygląd sprawiał, że czułam się niewystarczająco dobrze ubrana, pomimo, że to on był wystrojony ponad stan.

— Jak masz na imię? — pytam nagle, zdając sobie sprawę, że zwracam się do niego jedynie po nazwisku.

Patrzy na mnie, jakby bawił się wyśmienicie.

— Skoro nie wiesz, znaczy to, że nasza znajomość nie jest prywatna, a jedynie skorelowana przez pracę. Nie musisz więc zaplątać sobie swojej główki moim imieniem.

— Wiem, że zaczyna się na „B" — mówię to, co wiedzą wszyscy. W końcu jest słynnym architektem i swoje projekty sygnuje podpisem „B. Hays".

— Będziesz zatem próbować każdego imienia na tę literę i wspaniałomyślnie liczyć na to, że odwrócę się jak posłusznie przywołany kundel?

Wywracam oczami i pocieram nagie uda.

— Nie wiesz, że wieczory są chłodne?

— Wiesz co? — fukam. — Gdybyś mnie uprzedził, ubrałabym się zdecydowanie lepiej. Jednak ty postanowiłeś mnie dodatkowo upodlić i czerpać z tego sadystyczną przyjemność.

Odwracam głowę, aby spojrzeć na rozsuwające się drzwi. Każdy kto wchodzi do wagonu, spogląda najpierw na Hays'a, a potem na mnie. Pewnie zastanawiają się dlaczego taki mężczyzna piorunuje mnie wzrokiem. Hays trąca mnie lekko swoim kolanem. Nie podnoszę jednak gowy.

— Kobiety... — Mięli w ustach przekleństwo, a potem nachyla się nade mną. — Nie kucnę, bo moja dupa zostanie wystawiona na widok publiczny.

Nadal wpatruję się w drzwi. Bardzo mocno czuję jego obecność nad sobą, jednak to nie zmienia moich uczuć.

Cholera, naprawdę czuję się zmieszana z błotem.

Hays mówi mi, że wyglądam fatalnie, jednocześnie będąc ubranym niczym na własne wesele.

W dodatku wyciąga mnie gdzieś wieczornym metrem i oczekuje, że będę dla niego pracowała. Co niby mam sobie myśleć?

— Jeśli jakkolwiek cię to pocieszy, to wiedz, że z dzisiejszej pracy będziesz cieszyła się bardziej niż z każdej innej — mówi nieco łagodniej. — Obiecuję. Ucieszysz się.

Podnoszę na niego wzrok i dostrzegam dziwną emocję na jego twarzy. Wygląda, jakby coś go uwierało, ale spychał to na dno podświadomości.

Może nie stać go na taki smoking? Może go jedynie wypożyczył?

— Skąd możesz wiedzieć co mnie cieszy, a co smuci? Nie znasz mnie.

Jego błękitne oczy niewzruszenie wpatrują się tylko we mnie. Ja zaś kątem oka dostrzegam, jak kobieta z tyłu robi nam zdjęcie. Szybko przyciąga telefon do twarzy i dwoma palcami powiększa zawartość ekranu.

Potrząsam lekko głową, a moje jasne włosy ocierają się o moje nagie ramiona. Ciepło, które trzymały przy szyi, ucieka i momentalnie dostaję gęsiej skórki.

Hays spogląda na okno za moimi plecami.

— To nasz przystanek — oznajmia, odrywając się od poręczy.

Już myślałam, że na mnie nie poczeka, ale pomimo otwartych drzwi, on nie wychodzi. Czeka, aż stanę przy jego boku i razem wychodzimy na stację przy St. Herald Square.

— Idziemy do Empire State Building?

— Nie.

Dobre wyjaśnienie.

Wychodzimy na powierzchnię, gdzie wita nas gwar i życie Manhattańskiej dzielnicy. Nie mam pojęcia jakie interesy może chcieć tu załatwiać Hays. Nie dał mi żadnej wskazówki, poza tą, że robota powinna mi się podobać.

Hays kątem oka patrzy, czy za nim nadążam. Gdy go na tym przyłapuję, piorunuje mnie wzrokiem, ale ja tylko zadzieram podbródek jeszcze wyżej.

Niech mu się nie wydaje, że w tych wilczych potyczkach na spojrzenie, dam mu jakąkolwiek przewagę.

— Nie powstrzymasz się, co? — rzuca.

Marszczę brwi.

— Przed opuszczeniem wzroku?

Obraca głowę odrobinę w moim kierunku.

— Jakie masz kwalifikacje?

— Pytasz o to, gdy już mnie przyjąłeś?

— Pracujesz za darmo, nadal mógłbym zatrudnić kompetentną asystentkę, więc z łaski swojej odpowiadaj na moje pytania.

— Coś cię ugryzło — odpowiadam zaskoczona.

Zaciska mocno szczękę.

— Zaraz się dowiesz co. — Poprawia czarne poły.

Muszę przyznać, że czerń dodatkowo podkreśla jego ryży kolor włosów. Tak niecodzienna barwa włosów jest dziwnie fascynująca i przyciąga spojrzenie nawet bardziej niż jego imponująca muskulatura.

— Szybko się uczę.

— Proszę cię — prycha. — To banał. Sam ocenię czy umiesz logicznie myśleć, ale chciałbym wiedzieć, czy posiadasz jakieś szczególne umiejętności.

— Jestem dobra w odgrywaniu ról — przyznaję. — Potrafię zagrać co tylko potrzeba. Umiem płakać na zawołanie, mówić z różnymi akcentami, udawać szurniętą albo rozpieszczoną dziedziczkę. Przyda się?

— Niewykluczone — mówi cicho pod nosem.

Ostro skręcamy w prawo, w jedną z ulic.

— Zabierasz mnie do Taco Bell?

Hays jednak je mija, ale zatrzymuje się przed wejściem do knajpy ze stekami, kilka kroków dalej.

— Chciałbym. Gówniana mielonka w ostrym sosie byłaby lżej strawna. — Ponownie patrzy na moją sukienkę, a właściwie na sam jej koniec, tam gdzie moje nagie uda lekko drżą z zimna. Wkłada dłoń w wewnętrzną kieszeń swojej marynarki i podaje mi swój telefon. — Jest odblokowany. Włącz dyktafon i pilnie nagrywaj. — Miażdży mnie chłodnym wzrokiem. — Nie spieprz tego.

Mam ochotę pokazać mu jakiś niecenzuralny gest, ale powstrzymuje mnie jego szybki krok, którym rusza do restauracji. Puszcza drzwi, a one niemal uderzają mnie w wyciągniętą dłoń, gdy szybko wracają w kierunku framugi.

Co za siła!

Albo specjalnie zachowuje się jak palant, albo zapomina, jaką tężyzną się odznacza. Chociaż nie. Istniało jeszcze trzecie wytłumaczenie. Hays był zły. Wkurwiony do potęgi entej.

Wnętrze lokalu jest ciemne, urządzone z gustem. Większość mebli to lite drewno, w przypalonym odcieniu brązu, który kojarzy się z unoszącym się w lokalu, zapachem grillowanego mięsa. Pachnie tak ładnie, że mnie samej momentalnie burczy w brzuchu. Podchodzimy do wolnego stolika i już myślę, że Hays tam usiądzie, jednak on odwraca się na prawo, gdzie siedzi jakaś para młodych ludzi. Oboje są na pewno przed trzydziestką. Kobieta jest blondynką jaśniejszą ode mnie ubraną w czerwoną sukienkę i to tyle co mogę o niej powiedzieć, bo siedzi do mnie tyłem. Jej towarzysz jest zaś bardzo przystojnym mężczyzną, prawdopodobnie meksykańskiego pochodzenia. Mógłby być modelem, jednak, gdy tylko spogląda na stojącego obok niego Hays'a, wiem, że na pewno nie jest aktorem. Przerażenie na jego twarzy jest instynktowne, momentalne i niepodważalnie czytelne.

— Bee?! — Ni to krzyczy ni to piszczy, kobieta. — Co tu robisz, kochanie? — odchrząkuje cicho.

Nazwała go pszczółką? Lekko parskam śmiechem, ale na szczęście uchodzi to ich uwadze. Jeśli to jego prawdziwe imię, to nadaje mu tylko pozytywnych cech ludzkich. Nie rozumiem, dlaczego miałby się wstydzić tak słodkiego imienia. Dodaje odrobiny uroku tej całej gburowatości.

— Nie nazywaj mnie tak, Amelio — wydaje rozkaz. Bez żadnej krępacji zaciska dłoń na oparciu krzesła przerażonego mężczyzny i jestem pewna, że przedramieniem dotyka jego pleców. — Nie miałaś czasu na spotkanie, bo spędzasz wieczór w babskim gronie, tak?

Nie widzę twarzy kobiety, ale z pewnością nie chciałabym być teraz na jej miejscu.

— Kochanie, to tylko znajomy. To nic takiego — łagodnie uspokaja go Amelia. — Dobrze wiesz, jak zazdrosny czasem bywasz. To dlatego powiedziałam, że widzę się z koleżankami, a po tym spotkaniu właśnie się do nich wybieram. Jacinto miał mnie potem do nich zabrać, prawda?

Spogląda na mężczyznę, który nieustannie kiwa głową.

— Nie próbuj robić ze mnie durnia. — Hays oznajmia zupełnie bez emocji. — Przecież widzę, że oboje pijecie. — Odrobinę odchyla krzesło z przerażonym Jacintem do tyłu. Ze swojego miejsca widzę, jak stopy dyndają mu w powietrzu. — Poza tym twardy problem twojego kolegi mówi jaśniej, niż twoja tleniona farba łapie odrosty.

Ok...

To nie była jakaś wybitna riposta. Czyżby Hays poczuł się jednak zraniony? A może dostosowuje swoje...

— Jestem naturalną blondynką! — unosi się Amelia. — Nie obrażaj mnie. To, że poczułeś się urażony, nie znaczy, że możesz mieszać mnie z błotem.

To, że nie nazwał jej blondynką, niby ją upodla?

Hays odstawia krzesło z nieszczęśnikiem na podłogę.

— Nie jest — jasno ucina temat. — Amelio, powiedz mi proszę, ilu ich było?

Przenosi na nią swoje spojrzenie, a ja wolno przysiadam na pustym krześle. Z tej perspektywy widzę jej profil. Jest dość ładna, ale o dziwo nie nazwałabym jej chodzącą pięknością. Bardzo podoba mi się to, że jest naturalna. Ma krzywy haczykowaty nos i wąskie wargi, z którymi nic nie zrobiła. To tylko sprawia, że patrzę na nią nieco przychylniej. Nie stosowała medycyny estetycznej, aby się upiększyć. To niecodzienne. Hays również nieco zyskuje w moich oczach. Obstawiałabym, że taki mężczyzna będzie szukał względnego ideału piękna promowanego przez media, a on zdawał się stawiać na naturalność. To naprawdę przyjemne odkrycie.

Szkoda tylko, że był tak zazdrosny.

— Jak to „ilu"? — oburza się. Z trzaskiem odkłada sztućce na talerz, a ja zauważam, że kilka głów odwraca się w jej kierunku z zainteresowaniem. — Bee, przesadzasz. Z nikim potajemnie nie randkuję. Wyszłam na kolację ze znajomym. Jemy posiłek. Nie doszukuj się tutaj drugiego dna, bo go nie ma. — Jej oczy na chwilę przenoszą się na mnie. Krótko, ale intensywnie sonduje mnie wzrokiem. — Ja ciebie nie pytam o tę dziewczynę i nie zakładam, że z nią spałeś.

Co?

Aż opieram się o oparcie krzesła. Amelia chyba używała oczu nieporadnie, jeśli wydaje jej się, że cokolwiek mogłoby być pomiędzy mną a Hays'em. Sugerowanie jakiejkolwiek zażyłości jest wręcz komiczne.

— Ciekawe — przyznaje Hays.

— Co takiego? — Kobieta poirytowanym głosem prosi go o doprecyzowanie myśli.

— Że wspominasz o randkach i sypianiu z Jafiuntem, gdy ja pytałem jedynie o ilość mężczyzn z którymi mnie zdradzałaś.

— Słyszysz co mówisz? — unosi się Amelia. — Właśnie powiedziałam, że z nikim tego nie robię.

— Ale robiłaś — sapie rozdrażniony. — Cieszy mnie, że teraz nie tarzasz się z nim po tym stole, jednak nie rób sobie ze mnie jaj. Oczekuję szczerości.

Jacinto chyba próbuje wstać, ale Hays z głośnym plaśnięciem kładzie mu dłoń na ramieniu, przez co ten zaprzestaje karkołomnej próby ucieczki z niewygodnej pozycji w jakiej się znalazł.

Spoglądam na ekran telefonu, gdzie dyktafon cały czas pracuje w tle. Kusi mnie, aby włączyć również aparat i nagrać całą sytuację.

Hays miał rację. To niszczy moje ludzkie morale, ale świadomość, że nawet ktoś taki jak on może zostać zdradzony, dodaje mi wiary w siebie. Odrobinę bezdusznie, jednak z pewną satysfakcją, obserwuję jak życie romantyczne tego mężczyzny, sypie się niczym domek z niepewnych kart.

— Przecież jestem szczera. — Kobieta próbuje chwycić go za dłoń, ale nie dosięga. Nie stara się jednak podnieść z krzesła. — Kochanie, mówię prawdę. Wyszłam ze znajomym na kolację, a potem jadę do koleżanek. To nic nadzwyczajnego. Niepotrzebnie wszystko komplikujesz.

Hays mieli w ustach jakieś przekleństwo, a potem rozgląda się po restauracji. Kilka razy kiwa głową i jak za dotknięciem magicznej różdżki, kilku mężczyzn podnosi się ze swoich miejsc. Skrupulatnie ich liczę. Czterech mężczyzn zmierza w naszym kierunku. Amelia dostaje tiku nerwowego w drgającej powiece.

— To wszyscy? — pyta Hays, ale brzmi to bardziej jak brutalne wylanie szamba. — Shawn, Colby, George i Danny. Czy to wszyscy, Amelio?

Kobieta wygląda na przerażoną, gdy mężczyźni stają w bliskiej okolicy stolika, przy którym siedzi.

Wszyscy są dość przystojni i niesamowicie spokojnie. Oprócz Jacinto, który wygląda, jakby nagle poszarzał i pozieleniał jednocześnie.

Nie mogę się powstrzymać i sięgam po precelki, leżące przy moim stoliku. Jestem przekonana, że są teraz w centrum uwagi każdego gościa restauracji.

— To wszyscy — mówi cicho, postawiona przed faktem dokonanym, kobieta.

— Nie wszyscy! — unosi się kelner, który z trzaskiem stawia naczynia na moim stole. Piszczę, bo gulasz paprykowy rozchlapuje się i pryska na moją sukienkę. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. — Chyba jestem ostatni. Rene Taylor. — Kelner po kolei ściska dłoń z każdym ze stojących mężczyzn.

— Przyszłaś do restauracji, w której pracuje jeden z twoich kochanków? — dziwi się jeden z mężczyzn.

— Panowie. Nie oczekujmy logiczności, po kobiecie, która zamiast zakończyć jeden związek i wejść w kolejny, uprawia loterię biologiczną — Hays brzmi dość spokojnie. — Do rzeczy, Amelio. Chcę jedynie usłyszeć, czy to wszyscy, z którymi mnie zdradziłaś?

Bliska płaczu kobieta, delikatnie kiwa głową.

— Świetnie — mówi, nawet na nią nie patrząc. — W takim razie, daję ci czas do jutrzejszego poranka, aby zabrać wszystkie swoje rzeczy z mojego apartamentu. Weź, cokolwiek uznasz za swoje, a potem znikniesz z mojego życia. Saylor — moje imię wybrzmiewa niczym ostra reprymenda — możesz zakończyć nagrywanie.

Posłusznie zatrzymuję dyktafon i wstaję. Wszyscy mężczyźni nagle spoglądają na mnie. Czuję się niezręcznie, gdy jestem w centrum zainteresowania. Hays jednak spieszy się do wyjścia, szczęśliwie stając obok mnie. Częściowo odgradza mnie teraz od reszty stojącego tłumu.

— Hays, ale ja mam... — zaczyna Amelia, ale mężczyzna ucisza ją chrząknięciem.

— Jestem biznesmenem, Amelio. Nie będę robił ci większego brudu w życiorysie, o ile — akcentuje mocno — ty nie będziesz grzebać w moim. Niczego nie użyję, jeśli zachowasz milczenie odnośnie całej sytuacji.

Amelia wygląda, jakby kamień spadł jej z serca.

— Do widzenia. — Hays rzuca w przestrzeń, chwyta mnie za ramię i popycha w kierunku wyjścia.

Zadziwia mnie to, jak delikatny jest jego uchwyt. Mężczyzna nie wywiera żadnego uścisku na moją rękę. Swojego chwytu używa jedynie do nadania mi tempa wymarszu z lokalu.

Za nami rozbrzmiewa kakofonia dźwięków, gdy cała gromadka zaczyna żywo ze sobą dyskutować.

Wychodzimy na chłodne powietrze. Hays wolną ręką sięga do kieszeni marynarki i wyjmuje drugi telefon.

— Ile ich nosisz? — dziwię się.

Zaszczyca mnie krótkim spojrzeniem, a potem szybkim krokiem rusza w drogę powrotną do stacji metra, na której wysiadaliśmy.

— Leo, zaraz wyślę ci nagranie. Zabezpiecz je na dyskach zewnętrznych i zrób kopie na serwerach. — Rozłącza się szybko i ciągnie mnie za łokieć.

— Dlaczego nadal mnie trzymasz?! — oburzam się, starając się mu wyrwać.

— Bo śledzi nas gość, który chce zapierdolić mi smoking albo ciebie — rzuca, zbiegając po schodach.

Zdębiała, również przyspieszam. Kradzieże w Nowym Jorku to nic nadzwyczajnego, ale jeśli szybki chód zniweczy plany tego rzezimieszka, to zamierzałam palić gumę w swoich białych trampkach.

Hays prawie wnosi mnie do wagonu, a gdy tylko zamykają się za nami drzwi, faktycznie widzę zakapturzonego mężczyznę, który prawie zderza się z zamkniętymi drzwiami. Mimowolnie cofam się, wpadając na pierś Hays'a.

— Nie martw się, na mojej warcie nie stracisz z głowy ani włosa — mówi, gdy pociąg rusza.

— Taki z ciebie rycerz?

— Pragmatyk. Odszkodowania kosztują krocie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro