Rozdział 18
— Gdzie moja tajemnica? — Zrzucam to pytanie, aby odgrodzić się od niezręcznych wspomnień wczorajszej nocy. Nie potrzebuję dodatkowej, szczegółowej analizy. Zdążyłam już okrzyknąć się królową dram.
Hays przełyka ostatni łyk soku pomarańczowego, który pije prosto z plastikowej butelki.
— Dasz mi najpierw zjeść w spokoju?
— Czy przypadkiem nie obiecywałeś, że wyjawisz mi pewną tajemnicę, gdy tylko wrócimy do Nowego Jorku?
— Chciałem zrobić to wczoraj, ale uznałem, że nie będę dorzucał swojej cegiełki. Miałaś wystarczająco zszargane nerwy.
— Dziękuję za troskę — prycham. — Pójdziesz do pracy, ja do siebie i już nigdy więcej się nie zobaczymy. — Hays marszczy czoło, a jego twarz wyraża bezbrzeżne skupienie. — Bo jaki w tym wszystkim cel? Skoro ty wiesz już o mnie tyle, a ja wciąż nie wiem jak masz na imię.
Hays wyłącza gaz pod skwierczącą patelnią z bekonem. Podchodzi do mnie i wskakuje obok mnie na blat. Odrzuca głowę do tyłu, a ja bacznie obserwuję, jak jego grdyka unosi się opada, gdy przełyka ślinę.
— Nie rób tego — mówi nieco zbyt głośno. — Nie zaprzeczaj temu wszystkiemu, co powiedziałaś wczoraj, a już na pewno nie z tak gównianego powodu.
Nieśmiało kładę dłoń na jego udzie. Dłoń leży płasko, ale nie wywieram na nią żadnego nacisku. Chce jedynie, aby wiedział, że dokładnie zgadł, co plącze się w mojej głowie.
— Masz rację. Zachowuję się jak kretynka.
— Masz prawo do emocji — odpiera od razu. — Mnie samemu odbiło, gdy dowiedziałem się o tym zabójstwie.
Macham nogami, aby czymś zająć ciało.
— Tylko... — zaczynam, ale od razu się zacinam. Hays kojącym gestem kładzie swoją rękę na mojej.
— Nie wiesz co myślę o tej wybuchowej formie, którą odreagowujesz?
Rany... Zbyt dobrze łączy wszystkie kropki.
Otwiera oczy i posyła mi zawadiacki uśmiech.
— Spotkałaś kiedyś faceta, który narzekałby na taki obrót spraw?
— Ciebie. — Zdziwienie dominuje mój głos.
— Nigdy nie powiedziałem, że nie lubię sposobu, w jaki na mnie patrzysz. — Lekko się krzywi. — No, przynajmniej wtedy, gdy zachowuję się z ogładą.
Mężczyzna wsuwa swoje palce między moje i zaciska nasze dłonie w pięści.
— Idę dziś z tobą do „H. Creator".
— Bo?
— Nie chcę siedzieć tu i tworzyć tysięcy różnych scenariuszy. Wrócę do siebie, nakarmię Lee, a potem wpadnę do firmy. W końcu zaczynałam pro bono. Mogę popracować jeszcze jeden dzień dłużej. Mogę, prawda?
— Rób co chcesz. Moje zdanie nie ma tu znaczenia. Dobrze wiem, że do firmy wleziesz choćby szybem wentylacyjnym.
— Oficjalnie już nie jesteś moim szefem.
— Dziękuję, że pozwalasz mi wierzyć, że kiedykolwiek nim byłem.
Śmieję się, a on wtóruje mi radosnym spojrzeniem.
*
— Myślę, że jemu na tobie zależy. — Głos Rose przyjemnie brzęczy w telefonie, który ramieniem dociskam do ucha.
— Ale jakim cudem to w ogóle możliwe? — Siedzę na klatce schodowej ósmego piętra z rozłożonych na kolanach notatnikiem. Wykreślam ponownie zapisane identyczne zdanie. Nie potrafię się zdecydować czy tu pasuje.
— Przynajmniej to coś nowego. Nie skreślaj go tak szybko. I przede wszystkim — Scott zaczyna cicho płakać, a sapanie w tle informuje mnie, że siostra wzięła malucha w ramiona — nie definiuj swojej samooceny tym, że nie chciał się z tobą przespać! — krzyczy.
Najprawdopodobniej odłożyła telefon na jakąś szafkę, aby zwolnić ręce. Wywracam oczami, bo tysiąc razy mówiłam jej, jak czuły jest głośnik i że wcale nie musi do niego wrzeszczeć.
— A co jeśli jemu odpowiada taka sytuacja? Może on nigdy nie będzie chciał tego zmienić?
— Przestań dramatyzować! Zresztą byłabym ostrożna w wierzeniu we wszystko co mówi Jonah. Skąd miałby znać tak osobisty sekret?! I gdzie tu logika?! Skoro mieli w jednym łóżku te same kobiety, to jakim cudem Hays nadal jest prawiczkiem?! — Mam wrażenie, że jej głos słychać na całej klatce schodowej.
— Wezmę to pod uwagę. — Ponownie zapisuję to samo zdanie i podkreślam je grubą kreską. — Nakarm małego w spokoju. Jeśli wieczorem będę potrzebowała ratunku, wpadnę z pizzą i lodami.
— Kup malinowe, dawno ich nie jadłam!
— Cieszę się, że moja niedola cię bawi.
— Chcesz się zamienić? Przysięgam, że wyziewy z pieluszki mojego własnego syna próbują mnie ukatrupić. Chryste! — Potężny kaszel i charczenie eskalują silnym echem, więc domyślam się, że Rose dotarła do łazienki.
— Dzięki za godzinną terapię. Po twojej puencie od razu mi lepiej.
— Spływaj — marudzi, a ja się rozłączam.
Spoglądam na zawartość swojego pokreślonego notesu i dochodzę do wniosku, że rozmowy na tak ważny temat nie da się przewidzieć za pomocą rozpisanego scenariusza. Wrzucam więc wszystko do torebki i podnoszę obolały tyłek, aby wejść na kolejne piętro.
*
Gdy mijam recepcję, czuję na sobie nieprzerwany wzrok recepcjonistki Sophie oraz jej koleżanki z działu księgowego. Wciąż z wysoko podniesioną głową, kiwam im krótko na przywitanie. Obie taktownie odwzajemniają gest, jednak ich miny bezsprzecznie informują mnie o niechęci, jaką żywią. Skręcam w prawo i wchodzę do kuchni. Chwytam czysty kubek, a potem ustawiam ekspres na mocne cappuccino.
Maszyna głośno wypluwa zawartość do białego kubka, więc nie od razu zauważam, że w wejściu ktoś przystanął.
— Travis? — strzelam lekko zaskoczona czyjąś obecnością.
— Trey — poprawia mnie. Uśmiecha się miło, ale nie wchodzi do środka. — Mogę zadać ci niewygodne pytanie?
Irytuje mnie niemal na starcie. Odwracam się do bruneta tyłem, aby wyjąć kubek z gotowym napojem. Wiem, o co chce zapytać. Idę o zakład, że pół firmy plotkuje tylko o tym, że szef i jego osobista asystentka polecieli na spotkanie biznesowe do Paryża i zostali dwie noce dłużej, niż planowali swoją nieobecność.
— Pewnie. Nie krępuj się. — Uśmiecham się sztucznie, a on głęboko zaczerpuje powietrza, aby zacząć mówić. — W końcu ja nie mam uczuć, prawda? Można obrabiać mi tyłek za plecami, a potem z arcymiłym wyrazem twarzy prosić o wszystkie szczegóły. Bo to takie naturalne zachowanie. Śmiało — ruchem ręki mieszam zawartość w kubku — strzelaj.
Trey wygląda na zirytowanego.
— Chciałem jedynie zapytać, czy wybierasz się na ten bal dobroczynny, który organizuje szef — oznajmia z wyrzutem.
Unoszę w zdziwieniu brwi.
— Jaki bal?
— Czyli cię nie zaprosił — mówi pod nosem. — Kurwa.
Od razu obraca się na pięcie i znika za rogiem.
— Hej! — krzyczę, odstawiając kubek na blat. Wybiegam z kuchni, ale zatrzymuję się, bo Trey na mnie czeka. — Co to za bal? — Hays chyba nie chce wyprawić mi hucznej imprezy pożegnalnej?
Mężczyzna patrzy na kogoś za moimi plecami, a potem ponownie wciąga mnie do kuchni i zamyka za sobą drzwi. Cofam się kilka kroków w tył, aby oprzeć się o blat.
— Słuchaj, nie interesuje mnie co się dzieje między tobą a szefem. Rób sobie co chcesz, to twoje życie i twoją kariera. — Nerwowym ruchem przeczesuje ciemne włosy. — Ale mam nadzieję, że go omotasz na dłużej.
Zaciskam zęby i staram się nie palnąć czegoś głupiego. Chociaż może nie ma to już znaczenia? I tak tu już nie pracuję, o czym Trey zdaje się nie wiedzieć.
— Nie interesuje cię to, tak? W takim razie wybacz, ale chyba mówimy w innym języku, bo zdawało mi się, że właśnie wchodzisz w prywatę. Ale, co ja tam wiem.
— Bo ty nie wiesz jak to jest. — Mierzy mnie przeciągłym spojrzeniem z góry do dołu. — Ty nie musisz szukać partnerów. Sami ustawiają się do ciebie w kolejce.
— Myślę, że skończyliśmy rozmowę — odpowiadam od razu.
— Słuchaj — wywracam oczami, bo nienawidzę jak ktoś nadużywa tego słowa — przychodzę z gałązką oliwną. Nie chcę wszczynać z tobą wojny. Wręcz przeciwnie. Chciałbym, żeby układało ci się z szefem jak najlepiej. I jak najdłużej. Dlatego wspomniałem o balu.
Obserwuję, jak jego zachowanie staje się coraz bardziej nerwowe. Ciągle się obraca, jakby przez zamknięte drzwi mógł dostrzec, czy ktoś będzie wchodził do kuchni, a niecierpliwe rozcieranie dłoni o spodnie, nie zadaję mu szyku.
Wzdycham, aby poczuć się swobodniej i siadam na jednym z dwóch krzeseł w rogu kuchni.
— Siadaj. — Wskazuję na wolne miejsce naprzeciwko siebie. Trzy jeszcze raz zerka na drzwi, ale w końcu przysiada na rogu krzesła. — Bez owijania w bawełnę. O co chodzi?
Opieram łokciem o stół i pochylam się w jego kierunku, aby mógł mówić ciszej. Może to zapewni mu trochę spokoju, bo ewidentnie boi się zostać podsłuchany.
— Kojarzysz Lucy z działu księgowego? Piękna blondynka z włosami do ramienia.
— Tak — kiwam głową — mijałam ją dziś po drodze. Rozmawiała z nową recepcjonistką.
— Glorią, tak się składa, że to jej kuzynka.
No proszę. Nepotyzm pełną parą, ale cieszę się, że skoro zwolniło się miejsce, zajął je ktoś kto przynajmniej ma tu już swoją przyjazną duszę.
— I? Jak to łączy się ze mną?
— Przez Hays'a — szepcze.
No tak. Wszystkie rozmowy prowadzą do niego. Ciekawe czy zdaje sobie sprawę, jak chodliwym jest tematem.
— On jej się podoba? — zgaduję. Nie jest to trudne, gdyż doskonale pamiętam, jak Sophia mówiła jej, że skoro jest blondynką, to też pewnie jest w jego typie.
— Nie rozumiem co wy w nim widzicie. — Trey marszczy czoło. — Jest rudy. Myślałem, że kobiety wolą brunetów — mówi z wyrzutem.
Parskam krótkim śmiechem. To niedorzecznie, że opiera swoje niepowodzenie na tym, że ktoś jest ryży, a przez to powinien być upatrywany jako ten mniej atrakcyjny.
— Każdy ma swoje upodobania. Nie stygmatyzuj ludzi.
— Tak, tak, wiem — rzuca szybko, machając dłonią. — Słuchaj, bo to jest tak, że mi na niej zależy. Lubię ją. Kupuję jej coś słodkiego do kawy. Komplementuję i to nawet często. Zanoszę jej dodatkowy papier do drukarki, żeby nie musiała dźwigać. A ona... — urywa w pół zdania
— Cię nie widzi?
— To żałosne — rzuca, a potem podrywa się na równe nogi.
— Zaczekaj — proszę łagodniejszym tonem. Trey podchodzi do mojej kawy i upija łyk. — Wiem jak to jest myśleć o kimś, ale nie móc być z nim w taki sposób, jakiego pragniemy. — Mężczyzna nie odwraca się, ale został i sączy napój, co odbieram za równoznaczne ze zgodą na kontynuowanie. — Tylko musisz zrozumieć, że nie masz wpływu na to, co ona czuje. Ani ja. Ani nawet to, czy Hays jest zajęty czy nie. To są jej uczucia i jeśli Lucy darzy jakąś sympatią szefa, nie zmienisz tego żadnymi szarmanckimi gestami.
Trey chyba czuje się dość niekomfortowo, bo bębni palcami o kuchenny blat. Pewnie nie wziął pod uwagę takiego rozwoju sytuacji. Wydaje mi się, że liczył na szybkie zrzucenie informacji o balu...
— Kiedy dostałeś informację o tym balu?
— Z samego rana wszyscy dostali tego maila. Nie czytałaś? — pyta, łaskawie się odwracając.
Nie czytałam, bo nie mam firmowego maila. Hays nigdy mi takiego nie założył, ani nie zlecił zrobienia tego komuś innemu. Jego jedyną formą kontaktu ze mną, wciąż pozostawał telefon. Ale nie dziwię się, w końcu wparowałam do niego żądając zmiany planów zabudowy. To dość logiczne, że chciał odciąć mnie od informacji z wnętrza swojej firmy.
— Nie zauważyłam — łgam.
— Za miesiąc ma się odbyć bal charytatywny w InterContinental'u na Times Square. Chyba o siódmej wieczorem. Każdy pracownik jest zaproszony. To jakaś wielka scheda. Mają być ludzie ze śmietanki towarzyskiej: prawnicy, lekarze, bankierzy i jakimś cudem, cały nasz zespół. — Wzrusza ramionami, jakby to nic nie znaczyło.
A dla mnie, świat właśnie urwał się spod nóg.
Hays doskonale wie, co wydarzyło się pomiędzy Jonah a mną odkąd zerwaliśmy. Powiedziałam mu to, bo czułam, że chcę aby wiedział. Chciałam wyznać wszystko, co sprawiało, że czułam się jak zdrajca.
A on? Organizuje jakiś bal i robi to przypadkiem w tym samym hotelu, którym zarządza mój były partner?
Denerwuję się.
— Chcesz mojej rady? — rzucam szorstko do Trey'a.
— Właściwie to nie. Chciałem jedynie się upewnić, czy na tym balu zajmiesz się szefem, abym ja mógł zająć się Lucy.
— Zrób, to co ci teraz powiem.
Podchodzę do niego i wyciągam koszule z jego spodni. Ugniatam ją, aż się pomarszczy, a potem przyciskam usta do mankietu jego rękawa.
— Cholera, co ty robisz?! — krzyczy, starając się ode mnie odsunąć.
— Cicho bądź. Chcesz mieć u niej szansę? To korzystaj z mojej dobroci.
Rozpinam my dwa górne guziki, rozczochruję włosy, a potem wkładam dwa palce w resztkę kawy i chlapię raz po raz na jego koszulę.
*
Cisza jaka panuje, gdy wychodzę z kuchni jest nieadekwatna do pożogi, którą przeżywam w głowie. Wściekłym marszem mijam wszystkich gapiów, którzy nagle mają mnóstwo rzeczy do roboty. Ktoś stuka w ksero, ktoś inny skrupulatnie odkłada segregatory na półkę. A Lucy z wściekłością stuka w klawiaturę, jakby od tego miało zależeć jej życie. Dostrzegam jak bardzo czerwona jest na twarzy. Dobrze. Zapamięta to.
— Cześć, Alice — macham jej krótko dłonią, gdy mijam ja w pędzie. Nie zatrzymuje mnie, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Nie potrzebna mi większa dramaturgia.
Bez pukania wpadam do gabinetu Hays'a. Rysuje co na swoim tablecie, ale energia w gabinecie zmienia się tak diametralnie, że nie muszę nic mówić. Od razu wiem, że wie kto przyszedł.
Chwilę zajmuje mu skończenie pracy, a ja kręcę się chodząc bez celu między kanapą a drzwiami.
— Kto ci powiedział? — Odchyla się w swoim fotelu.
— Dlaczego tamten hotel? — wyrzucam od razu. — W co ty grasz? Myślałam, że jesteś po mojej stronie.
— Tu nie ma stron, Saylor. Są tylko kroki, które musisz wykonać, aby odzyskać siebie.
— Co? — Zatrzymuję się pośrodku pomieszczenia.
Hays okrąża biurko, a potem skraca dystans i opiera się o zagłówek fotela.
— Jeśli zaraz będziesz chciała mnie uderzyć, bij wszędzie byle nie w jaja i nie po twarzy. To pierwsze może być nieodwracalne, a drugie jest zwyczajnym skurwysyństwem.
— Nie będę cię bić.
— Wolałabyś mnie przelecieć, prawda? — Ton jego głosu jest czarujący, a w jego oczach widzę drobny, filuterny błysk. On wie, co ze mną robi. Cholera jasna!
— Przestań mnie podjudzać. Mów lepiej, co z tym balem.
— Liczyłem na to, że powiem ci o tym wieczorem. Na spokojnie. Bez tych dziwnych cyrków.
— Jakich cyrków? — ciągnę go za język.
Siada wygodnie w fotelu, a gdy zakłada nogę na nogę, jego but muska moją łydkę.
— Wybuchów twojej seksualności — oznajmia w końcu.
Mrużę gniewnie oczy. Trąca go gdy przechodzę obok i z impetem rzucam się na kanapę.
— Weź notatnik, będziesz wtedy jak stuprocentowy psychoanalityk — wzdycham, przecierając oczy. — Podsumuję to, dobrze? Uważasz, że muszę wykonać jakieś kroki, aby odnaleźć siebie, a potem uporać się ze swoim seksoholizmem, tak? To jaka jest twoja recepta?
Milczy.
— Hays, to, że lubię seks jeszcze nie oznacza, że mam z tym problem. Ja nie narzucam ci swojego zdania i nie każę dla odmiany pieprzyć ci się po kątach z kim popadnie.
— Niepotrzebnie wszystko spłycasz.
— Ja spłycam?! — podnoszę głos. — To ty się dowiedziałeś, że na ciebie lecę i spanikowałeś! A teraz całą winę zrzucasz na mnie. Ok, może i zbyt często odreagowuję w określony sposób, ale to przynajmniej działa. Ty za to uciekasz od prawdy o sobie, zamiast powiedzieć mi wprost, że niczego ze mną nie chcesz. Miałbyś chociaż na tyle odwagi, żeby to wyznać. Ale nie. Ty wolisz mamić mnie tymi wszystkimi słówkami, które robią ze mną rzeczy. I w kółko budujesz napięcie. Budujesz, budujesz, a potem bum! Obrażasz się i wysyłasz mnie na kanapę.
— Żadna z tych sytuacji nie miała miejsca — cedzi, a mnie włoski na rękach stają dęba. Otwieram oczy i widzę, że siedzi nieruchomo wpatrzony wprost we mnie. — Przestań wypowiadać się na tematy o których nie masz pojęcia. Nie twórz problemów tam gdzie ich nie ma.
— No chyba się przesłyszałam — mruczę pod nosem. — Uważasz, że to całkiem normalna sytuacja, gdy kandydat na przyszłego partnera zaprasza całą firmę na imprezę u jej byłego? W dodatku nie informuje jej od razu, tylko PLANUJE to zrobić wieczorem?! Hays, my nie mieszkamy razem! — wydzieram się, bo denerwuje mnie jego zachowawczość. Powinien się na mnie położyć i wziąć mnie tu i teraz. To pozwoliłoby mi się wyżyć i przetopić ten cały gniew i frustrację na coś innego. — Nie mam obowiązku u ciebie nocować.
Hays jedną ręką przesuwa węzeł krawata niżej i ściąga go. Potem sprawnie odpina guzik za guzikiem, aż jego koszula również ląduje na podłokietniku fotela.
— Rusz dupę — mówi, robiąc jeden krok w moją stronę. — Przesuń się, albo nie będę miał litości i rzucę się na ciebie całym ciałem. A ważę dosyć sporo.
Opiera jedną dłoń za moją głową i wisi nade mną. Ciśnienie mimowolnie mi skacze. Nawet nie na sam widok jego obłędnej twarzy i mocnych mięśni, co na energię, która teraz z niego bije. Jest taki pewny siebie. Nie waha się. Wie czego chce, a przede wszystkim: daje mi czas, aby wszystko sobie poukładać w głowie.
Hays nie próbuje dobrać się do moich majtek i rozkoszą odepchnąć wszystko na bok. On jest właściwie dość... respektujący. Pomimo tego, jak potrafi mówić bez ogródek, uważam, że mnie szanuje.
W końcu się podnoszę, a Hays natychmiast siada za moimi plecami i układa się tak, aby służyć za wspierającą emocjonalnie poduszkę. Ujmuje mnie to, że od razu splata nasze palce i kładzie je na moim brzuchu. Odejmuje mi to nieco animuszu.
Jak na prawiczka, to jest całkiem dotykalski. Może jest gotowy na więcej i łatwiej przychodzi mu przełamywanie swoich barier?
Nie myśl o tym. Wieczorem da ci odpowiedzi.
— Obowiązku nie masz — podmuch z jego ust owiewa ciepłem czubek mojej głowy — ale wytłumacz mi w takim razie, dlaczego w środku lata spakowałaś również zimowe ubrania?
— U ciebie jest zimno od klimatyzacji.
— Mhm... A może ktoś na chwilę chciał zmienić adres zamieszkania?
— Lee został u mnie. Gdybym unikała swojego mieszkania, zabrałabym i jego.
— Myślę, że unikasz jedynie kogoś, kogo nie chciałabyś ujrzeć w drzwiach.
Przymykam oczy, aby pozostały suche i opanowane. Równomierny oddech Hays'a, który unosi mnie w górę jest dziwnie kojący.
— Obiecujesz, że tym razem uda nam się porozmawiać? — Jawnie zmieniam temat.
— Tak. Obiecuję ci to, Saylor.
Układam na nim wygodnie głowę. Mam ochotę odpocząć chwilę w tej pozycji, ale nerwy odczuwalne w ściśniętym żołądku nie do końca mi na to pozwalają.
— Muszę się do czegoś przyznać. — Patrzę do góry i napotykam jego zaciekawione oczy. — Zrobiłam coś, co prawdopodobnie ci się nie spodoba.
— Dziś? Kiedy miałaś na to czas? — parska krótkim śmiechem, ale nie wydaje się być zdenerwowany.
— Zanim tu przyszłam.
Hays ściska moje palce, a ja natychmiast żałuję, tego co zrobiłam. Jestem zbyt porywcza. Musze nad tym popracować.
— Możliwe, że w przypływie złości, postanowiłam odegrać malutką rolę dramatyczną.
— Jak bardzo?
— Malutką?
— Dramatyczną — określa jasno. Słyszę ciekawość w jego głosie.
— Och, Hays. Chyba będziesz na mnie zły.
Wciąż się w niego wpatruję, gdy opowiadam, jak jęczałam w kuchni, aby każdy pracownik uwierzył, że przespałam się z Trey'em.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro