Rozdział 17
— Popraw mnie, jeśli się mylę. Twierdzisz, że twoja siostra zamordowała Lee, a potem podstępnie wymieniła go na młodszą rybkę?
— To nie jest Lee! — oburzam się. Jedną dłonią trzymam małe akwarium służące do transportu, a drugą pokazuję, prowadzącemu auto, Hays'owi, zdjęcie swojej rybki. — Widzisz?
— Nie bardzo. Prowadzę — odpiera niewzruszony.
Zapadam się głębiej na swoim fotelu i mam ochotę udusić każdego z nich po kolei. Najpierw Rose wzięła mojego szefa na bok i szeptała z nim po kątach, a potem rzeczony jegomość miał czelność stać się najbardziej ulubionym wujkiem w pomieszczeniu. Jak widać mój siostrzeniec podzielał moją fascynację rudymi mężczyznami.
— To uwierz mi na słowo. — Wracam myślami do głównego tematu. — To nie jest moja rybka. Ta ma bardziej pomarańczową płetwę, a Lee jest grubowargiem z bardzo czerwoną płetwą. — Przytulam do brzucha małe akwarium. — Dlatego mnie wybrał.
— Hmm? — Hays unosi brew w zdziwieniu i posyła mi zaciekawione spojrzenie, gdy rozgląda się tuż przed zakrętem.
— Och, po prostu przylgnął otworem do szyby i odtańczył dla mnie swój taniec godowy. Poruszył coś we mnie.
Mężczyzna ładnie parkuje, a ja po jego minie jestem w stanie stwierdzić, że z całej siły stara się nie roześmiać. Wolną ręką uderzam go w biceps raz po raz. Chwyta moją dłoń i splata nasze palce. Nie spuszczając ze mnie wzroku unosi je do ust i składa na każdym z knykci, czuły pocałunek.
— Wyglądasz, jakbyś patrzyła na górę złota.
I chyba rzeczywiście tak jest. Przełykam ślinę, gdy Hays mruga krótko jednym okiem. Wyskakuje z auta. Śledzę go wzrokiem, gdy je okrąża i otwiera drzwi od mojej strony. Pomaga mi wysiąść, a później wyciąga z auta wszystkie moje bagaże: łącznie z dodatkowym nadbagażem w postaci książek.
Nie mogłam odpuścić sobie przyjemności przywiezienia nowych książkowych dzieci. Oczywiście w celach szkoleniowych. Gdzie indziej lepiej poznam francuski język miłości, jeśli nie z rodowitych, ociekających nieprzyzwoitością, dzieł Francuzów?
— Zostawię tylko tego uzurpatora we właściwym akwarium i od razu jedziemy do ciebie — pewnie ordynuję kolejność naszych działań.
Hays bezsprzecznie chwyta dwie walizki i puszcza mnie przodem. Wolno kołyszę biodrami, bo doskonale wiem, na czym jest skupiona teraz jego uwaga. Do tej pory nie potrafię pojąć opanowania tego mężczyzny. Tamtej nocy, gdy zostałam w jego pokoju, nie tknął mnie w żaden nieprzyzwoity sposób. Trzymał mnie za rękę, albo w swoich ogromnych ramionach i słuchał. Hays wysłuchał całej historii o Jonah, odkąd były partner ponownie pojawił się w moim życiu.
Na moje życzenie — nie pominęłam tego faktu.
Zostaliśmy w Paryżu na dwie kolejne noce. A ja mówiłam, mówiłam bez końca. Opowiedziałam mu o Rose. Opowiedziałam o niej. Mówiłam o tym, jak na mnie działa. Wspominałam o swojej miłości do pikantnych książek. Rozmawialiśmy o mojej pracy w szkole. I o wielu innych rzeczach.
Jedynym tematem, którego nie poruszyłam była Adley. Ona i plan budowy Brooklyńskiego apartamentowca. Ten temat nieuchronnie starał się wypłynąć na powierzchnię. Jednak zanim do niego doszłam, Hays obiecał mi jedno: po powrocie, on również wyjawi mi coś ważnego.
Przykro mi, że z tej tajemnicy cię okradziono. Nikt nie powinien mieć prawa dysponowania czyjąś intymnością.
Wchodzimy do mieszkania, a ja zamieram w progu. Hays również. Ze ściągniętą miną wpatruje się w drzwi do łazienki na wprost wejścia. On już wie, co tu się zdarzyło. Choć to niekomfortowe, nie pominęłam żadnego szczegółu. Wyspowiadałam się ze wszystkiego.
— Wymień rzeczy w walizce na czyste — rozkazuje.
Chwytam więc walizkę, którą mi podaje i zadaniowo kiwam głową. Bo wyspowiadałam się, a on udzielił mi rozgrzeszenia.
*
POV B. HAYS
Podchodzę do jej regału z książkami w salonie i uważnie oglądam grzbiety. W końcu dostrzegam kilka pojedynczych sztuk ze złamanymi i to właśnie te wyciągam. Szybko robię zdjęcia tytułów, a potem wpycham je na odpowiednie miejsce.
Chociaż...
Jeden egzemplarz wyciągam ponownie i pobieżnie go kartkuję. Uśmiecham się, gdy dostrzegam kilka zakreślonych kółkiem fragmentów. Ten tytuł muszę przeanalizować ze szczególną uwagą. wsuwam go na miejsce i od razu kieruję się do kuchni. Po drodze zauważam, jak Saylor pakuje ciepłą odzież i na chwilę przystaję.
Kurwa. Zabiera zimowe ciuchy.
Przystaję, aby poobserwować z jaką starannością składa ten jebany sweter. Nawet nie wie, jaką kontrolę nade mną teraz posiada. Przez myśl jej nie przechodzi, co byłbym w stanie zrobić, żeby ją teraz przy sobie zatrzymać.
To mnie jednocześnie napawa dumą, co zakurwiście przeraża. Przepadłem, jak pojebany idiota. Dla niej.
Potrząsam głową i wchodzę do kuchni, zanim wyczuje na sobie mój wzrok. Otwieram szafkę z kieliszkami do wina. Wiem, czego szukam. Streściła mi każdy detal. Chwytam wąski kieliszek do szampana. Niemal widzę, jak jej były nalewa do niego szampana. Potrafię wyobrazić sobie, że jego palce zaciskają się dokładnie w tych samych miejscach, co moje teraz. Ona tego nie widzi. Nie wie, co on jej zrobił. Czegokolwiek by o sobie nie twierdziła, jest zbyt niewinna, aby wiedzieć co kierowało tym skurwysynem.
Ale ja jestem mężczyzną.
Wykładam dno kosza ręcznikami papierowymi, a potem wyrzucam jeden kieliszek po drugim. Wściekle zawiązuję worek na supeł.
Wiem, co jej zrobiłeś, pieprzony draniu. Zadbam o to, abyś nigdy nie miał już miejsca, aby ponownie ją skrzywdzić. Wyłowię w niej każdą skazę. Każdą pieprzoną rysę, którą zostawiłeś na tym krysztale i uzbroję ją w narzędzia, abyś już nigdy jej nie naderżnął.
Świat to pojebane miejsce. Jednak nigdy nie przypuszczałbym, że będzie tak mały, aby ponownie postawił na mojej drodze byłą dziewczynę Jonah Schmidt'a.
*
Hays otwiera przede mną drzwi do swojego gabinetu.
— Nie jest tu upiornie — od razu komentuję, oceniając wzrokiem spore pomieszczenie. Całość to surowa, nieozdobiona bryła, którą z każdej strony otaczają czarne, zamknięte regały. Oprócz zielonej kanapy i kontrastowo jasnego, drewnianego biurka z czarnym fotelem na kółkach, nie ma tu nic... ciekawego. — Dlaczego odgradzasz tę przestrzeń, skoro ona sama w sobie jest dość zamknięta? — Wskazuję na ciemne regały.
— Cierpliwości. Wszystko ci pokażę — odpiera enigmatycznie. Mija mnie, kładzie na swoim biurku swoje dwa telefony, a potem stuka o blat dwoma palcami. — Połóż swój obok mojego.
— Mogę nagrywać?
Zaprzecza.
— Nie ma potrzeby. Udostępnię ci każde nagranie, jakie tylko zechcesz. — Jego słowa wyduszają ze mnie oddech. — Od chwili, gdy się przede mną otworzyłaś, ufam ci.
Z nerwów dotykam brzucha na wysokości żołądka. On nie wie, co jeszcze przed nim kryję. Nie czuję się dobrze, ze świadomością, że on myśli, że wie już o mnie wszystko. Dlatego powoli podchodzę do niego i wsuwam telefon w jego dłonie, zamiast na biurko.
— Zero, trzy, dwa, dwa — dyktuję hasło do swojego smartphone'a. — Hays, nie wiesz jeszcze wielu rzeczy...
— Wiem — ucina. Siła jego spojrzenia nieomal zwala mnie z nóg. — Wiem, że nie wiem wszystkiego. Nie da się w kilka nocy streścić czyjegoś życia. Nie powinno się dać — kładzie nacisk na to zdanie. — Ale to nie zmienia faktów. Poznałem cię na tyle, abym doskonale wiedział, że to odpowiedni czas, aby grubą kreską odciąć niepewność.
— Ale...
— Nie ma żadnego „ale". — Przejmuje mój telefon, który odkłada na biurko. — Wierz mi, że nie jesteś jedyną osobą w tym pomieszczeniu z pojebanym życiorysem.
Pojebanym życiorysem? Co ma na myśli? Związku ze starszym mężczyzną, pełnego seksualnego napięcia, nie nazwałabym słowami takiego kalibru.
— Jest jeszcze coś czego nie wiesz. — Nie daje za wygraną. Nie mogę, jeśli nasza relacją jakkolwiek ma ewoluować. — Miałam jeszcze jedną...
Kładzie swój palec na moich ustach. Ucisza mnie. Z premedytacją. Posyłam mu zirytowane spojrzenie.
— Po kolei. Nie żegluj od razu po nieznanych wodach. Żeby było sprawiedliwie, przyszła moją kolej na odsłonięcie się.
— Nie musi być po równo, żeby było sprawiedliwie.
Hays parska krótkim śmiechem.
— Mądrości z internetowych memów się tu nie sprawdzą. — Wyswobadza się z mojej obecności i okrąża biurko. Otwiera pierwszą szufladę, aby wyciągnąć z niej jakiś papier wraz z metalowym długopisem. — Musimy zacząć od tego dokumentu.
Zerkam na tytuł i mimowolnie moje serce nerwowo się zaciska. Przede mną leży moje wypowiedzenie. Z nieprzyzwoitą wręcz odprawą. Miejsce na datę jest puste. Identycznie sprawa ma się z luką na datę sporządzenia dokumentu.
— Od jak dawna masz ten dokument? — pytam, podnosząc kartkę. — Cztery dni? Tydzień?
Nie umiem umiejscowić sobie w czasie, kiedy mógł sporządzić ten papier. Pomimo oczywistego zwolnienia, jest dla mnie niezwykle korzystny.
— W tej chwili to nieistotne. Podpisz.
— Chcesz, żebym to zrobiła, aby nasza relacja mogła pójść dalej? — zadaję nurtujące mnie pytanie. Po minie Hays'a nie jestem w stanie nic wywnioskować.
— Tak — odzywa się po chwili. — Muszę wiedzieć, czy chcesz się ze mną przespać, bo cię pociągam, czy dlatego, że cię pociągam i przy okazji ugrasz na tym coś dla siebie.
Ponownie okrąża biurko, mija mnie przy tym o milimetry i przysiada tuż obok czekającej na mnie kartki. Ku mojemu zdziwieniu, nagle jestem w stanie odczytać jego emocje.
On jest zadowolony.
Nie w chełpliwy, złośliwy sposób, ale w taki, jakby autentycznie cieszyło go wszystko, co teraz się stanie.
— W takim razie nie podpiszę niczego. Nie chcę twoich pieniędzy. — Schylam się, aby usta znalazły się tuż przy jego telefonie. — Saylor Adams, siódmy sierpnia, składam swoje wypowiedzenie. — Prostuję się. Jego oczy błyszczą. — Masz to nagrane, dupku. Jeśli kiedyś się ze sobą prześpimy, nie będziesz się chwalił, że musiałeś za to zapłacić.
— Co z drugą częścią mojego założenia? Nadal interesuje cię kwestia pewnego apartamentowca? Wykorzystasz to, gdy mnie doszczętnie omotasz?
Otwieram szeroko oczy. Niedowierzam w to, co słyszę.
— Strasznie pieprzysz, wiesz?
— Możliwe — przyznaje z błyskiem w oku.
— Nic nie chcę ugrać — wypluwam niczym truciznę. — Na początku szukałam jakiegoś punktu zaczepienia, który dałby mi przewagę. Potem zbierałam informację, bo zwyczajnie byłam ciebie coraz bardziej ciekawa. A teraz — zaczerpuję głęboki oddech, bo zaczęłam mówić zbyt gwałtownie — teraz rzuciłabym to wszystko w pizdu, żeby tylko zacząć u ciebie z czystą kartą. Zdaję sobie sprawę, że już zawsze będziesz widział mnie przez pryzmat naszego pierwszego spotkania. Cokolwiek zrobię, za każdym razem będziesz analizował to pod kątem moich motywacji. Nasza znajomość nie ma kryształowej kartoteki, ale mogę zapewnić cię o jednym. — Dotykam dłonią jego policzka. Mam ochotę przymknąć oczy, bo dotyk jego lekko kłującego zarostu pod palcami jest niemal oniryczny. Tak długo o tym marzyłam. — Bardzo mnie intrygujesz. To tyle. Nie będę zapewniać cię, że jesteś najwspanialszym mężczyzną jakiego poznałam. Nie powiem, że jesteś tak ujmujący, że zakochałam się w tobie od pierwszego spojrzenia. Nie wymienię też pięciu najcudowniejszych cech, które mi w tobie imponują. Ale zapewniam, że chcę spędzić z tobą więcej czasu. Nie wyobrażam sobie tego inaczej.
— Tego? — Chwyta moje palce i mocno przyciska do swojej skóry. — Chcesz tego, nawet jeśli jestem pieprzonym dupkiem? Przecież częściej cię denerwuję niż bawię. Brak mi ogłady i poprawności politycznej. Bywam oschły, może nawet nieprzyjemny. Lubię...
— I całkiem nieźle ratujesz moją dupę podczas zagrożeń — przerywam jego wywód, zanim zacznie malować się w samych czarnych barwach.
— Raz mi się udało — przyznaje głucho.
— Chyba dwa. Nie zapominaj o tym sklepie.
Wyraz jego twarzy zmienia się na mocno zatroskany.
— Mówiłem tylko o tym wydarzeniu, Saylor. Nie widziałaś wiadomości u Jones? — pyta skacząc swoimi oczami po całej mojej twarzy. — Myślałem, że wiesz.
— Co wiem?
— Kilkanaście dni po tamtych wydarzeniach, na powierzchni rzeki Hudson znaleziono zwłoki młodej kobiety. Ona miała na sobie uniform tamtego supermarketu, Saylor.
Żołądek podjeżdża mi do gardła. To chyba niemożliwe. Nie ma na świecie siły, która sprawiłaby, że ta kobietą była ta ekspedientka, która nieomal mnie obsłużyła. Nie ma takiej siły.
— Skąd pewność, że to zdarzyło się tamtej nocy? Dlaczego w ogóle sugerujesz, że ta sama kobieta miała skasować mi wtedy zakupy. Bo to właśnie sugerujesz, prawda?
Hays łagodnie obejmuje mnie za plecami na wysokości talii. Wyraz jego twarzy wyraża chwilową zgrozę, gdy otwiera usta, aby coś powiedzieć. Nie udaje mu się.
— Powiedz mi. Co mówili w tych wiadomościach, że od razu połączyłeś to morderstwo z tamtym dniem. Jaki mianownik znalazłeś?
Musiał widzieć coś konkretnego, skoro twierdzi, że mnie wtedy uratował. Że udało mu się mnie uratować.
— Wszędzie było twoje zdjęcie — wypluwa, a potem przyciąga mnie jeszcze bliżej, pomiędzy swoje nogi. — Kurwa, Say. Myślałem, że wiesz. A ty cały czas nie miałaś pojęcia, jak mało brakowało... żeby cię nie było.
— Widziałeś to u Claire?
— Chryste. Momentalnie dostałem białej gorączki. Przez głowę przelatywało mi tysiące scenariuszy tego co mogło się zdarzyć. Byłem wtedy tak cholernie zły. Na ciebie, bo poszłaś tamtej nocy do tego jebanego sklepu. Na siebie, bo mogłem stracić cię jak ostatni kretyn. Na tego pojebańca, bo skurwysyn wybrał akurat ciebie. I na pierdolony los, który zawsze odbiera mi tych, na których zależy mi najbardziej.
Intensywność jego wypowiedzi oraz natłok informacji, którymi mnie bombarduje, przyprawia mnie o mdłości. Nie wiem, co mam począć z rękami, które bezwiednie suną do jego włosów. Chyba im na to pozwalam, bo pod palcami czuję miękkość jego rudych kosmyków, ale równocześnie jakbym ich nie czuła. Wszystko we mnie jest mozolne, ociężałe, spowolnione.
— On z tobą rozmawiał — ucina wszelkie domysły. — Tuż zanim pojawiłem się w sklepie. Rozmawiał z tobą, a gdy tylko mnie zobaczył, udał się do alejki z napojami. Na dalszej części nagrania było widać, jak prosi o pomoc ekspedientkę w fioletowych włosach. Zaprowadziła go na zaplecze, gdzie nie ma kamer i nigdy już stamtąd nie wyszła. Nie o własnych siłach.
— Niedobrze mi.
Tracę równowagę, ale jego chwyt jest pewny. Nie pozwala mi upaść.
— To dlatego u Jones zdurniałem. Czułem jak grunt osuwał mi się spod nóg. Byłem jednocześnie wściekły co przerażony. Wyżyłem na tobie cały stres, a potem zrozumiałem, jak niewiele brakowało, żebym nawet nie miał szansy cię poznać. — Łagodne ruchy na moich plecach nie pomagają na moje nudności. — I cały ten jebany czas myślałem, że ty również widziałaś tamte wiadomości.
— Niedobrze mi — powtarzam, czując kwaśną treść żołądka coraz wyżej. — O, Boże. Zrzygam się.
— Idę po kosz.
Puszcza mnie, robi kilka kroków na lewo, a ja pochylam się i wymiotuję na swoją dłoń.
*
Życie nie jest nam dane na zawsze.
Życie dla każdego kończy się w inny sposób i w innym momencie.
Nie można przygotować się na koniec. Nie można również załatwić wszystkich swoich spraw, aby zostawić spokój w głowach osób, które opuścimy. Jednak zejście z tego świata, a pozostawanie w świadomości, jak blisko było się śmierci: to dwie zupełnie różne rzeczy.
W pierwszym przypadku, już nas to zwyczajnie nie obchodzi. To nasi bliscy jedynie nas opłakują. W drugim zaś, gryzący strach stara się przeżreć mózg. Wyparza w nim stałą dziurę, której jesteśmy świadomi już do końca. Takie wydarzenia kształtują nas najbardziej. Myślałam, że doświadczyłam już tak wstrząsającego w przeszłości, iż nauczyłam się doceniać życie.
Byłam w błędzie.
Dobrobyt solidnie zagłusza brzydką prawdę.
— Przeleć mnie — błagam, zatapiając czyste dłonie w jego włosach. Moje wargi pędzą na spotkanie z jego ustami, gdy on zdecydowanym ruchem odsuwa mnie od siebie. O, nie. — Hays, proszę. Potrzebuję tego.
Czuję się jak ćpun, który bez kolejnej dawki dosłownie oszaleje. Zachłannie zaciskam dłonie pomiędzy rudymi kosmykami i ponownie naciskam na jego potylicę.
— Nie dziś, Saylor. — W jego głosie słyszę tęskną nutę. Oburzam się. Skąd może wiedzieć, czy za tym tęskni, skoro nigdy tego nie robił? — Seks nie może służyć do zapijania swoich problemów. Nie zawsze.
— To nie jest zawsze. To jest dziś — szepczę, delikatnie muskając wargami jego szczecinę. Tylko na tyle mi pozwala. — Jesteś taki piękny.
Wcześniej zdarł z siebie koszulę, aby rycersko wytrzeć moje brudne usta, a potem pomógł dojść mi do łazienki, abym użyła jego szczoteczki i pasty do zębów.
Zaraz po tym się na niego rzuciłam. Użyłam całej siły, aby przepchnąć go pod prysznic. Udało mi się nawet wściekle odkręcić kurek i perfidnie oblać zimną wodą przód mojej sukienki, tak aby materiał przylepił się do nagiej skóry pod spodem.
Ale nawet to nie sprowokowało go do czegokolwiek niestosownego. Hays dzielnie powstrzymywał swoje żądze na wodzy. I chociaż moje naprężone sutki ocierające się o górę jego brzucha, były twardym zawodnikiem, on był twardszym.
— Nie będziemy się dziś pieprzyć — oznajmia mocno. — Im szybciej to zrozumiesz, tym szybciej sobie ulżysz, Saylor.
Jęczę ze złością, równocześnie stękając urywanym oddechem. Ponownie wspinam się na palce i głęboko zaciągam się zapachem z jego szyi.
— Co ty wiesz o uldze — złośliwie komentuję.
— Sporo — cedzi. Chyba jest zdegustowany moim zachowaniem. W chwili, z której zdaję sobie z tego sprawę, budzą się we mnie instynkty obronne. Bardzo, bardzo złe instynkty obronne.
Posyłam mu tak pełne nienawiści spojrzenie, a on odpowiada mi podobnym. Jego pierś nieznacznie się prostuje, a jasne oczy ciskają na mnie piorunujący grom.
— Znam twój sekret — wypluwam jadowicie.
Moje nastawienie do niego zmieniło się jak za pstryknięciem przełącznika. Z namiętności w bezkresną złość.
— Który? — prowokuje, wypychając mnie swoją piersią spod prysznica. — Czym tak nagle chcesz mi dopiec, wredna małpo? Sekundę temu chciałaś dobrać się do moich gaci, a teraz mnie szantażujesz. Oszaleć z tobą można. Wiesz o tym, prawda?
Hays kontynuuje swoje pchnięcia, aż moje stopy zanurzają się w miękkim dywanie kończącym się tuż za kanapą w salonie.
— Ze mną?! — gorączkuję się. — To ty nie umiesz zachować się mężczyzna!
Wyrzucam z siebie całą nagromadzoną złość i zaczynam okładać go otwartymi dłońmi po piersi. Jego to nie wzrusza. Wywraca oczami, po czym wymija mnie i schyla się, aby z szafki pod schodami wyjąć komplet letniej pościeli. Rzuca całość na zieloną kanapę, a ja stoję w tym samym miejscu, w którym mnie zostawił.
— Hays! — wrzeszczę.
— Ogarnij się, Adams. Jak wyśpisz swoje bezrobotne dupsko, to jutro porozmawiamy.
Mężczyzna szybkim krokiem rusza w stronę schodów, ale udaje mi się zablokować mu drogę.
— Brakuje mi czasu, aby to wszystko zrozumieć.
— A mnie cierpliwości, aby to wszystko wytrzymać — odpowiada, zaciskając szczękę ze złością. — Przysięgam, że większych pojebańców w życiu nie widziałem.
To pozwala mi trochę ochłonąć. On ma rację. Moje zachowanie jest idiotyczne.
— Muszę przynajmniej wiedzieć, co będzie jutro.
— Jebany poniedziałek. — Chwyta mnie za ramiona i usuwa ze swojej drogi. — Idź spać. Zbyt wiele emocji ryje łeb.
Rusza w górę po schodach, a ja zapadam się w sobie. Z każdym krokiem, gdy się oddala, moja złość maleje. Nie chcę być sama.
— Adams? — Podnoszę głowę i chwytam się z nim wzrokiem na końcówce schodów. — Nie próbuj uciekać. Włączyłem system antywłamaniowy. W nocy z tego domu wyjdziesz jedynie po wklepaniu kodu zwalniającego blokady.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro