Rozdział 14
Z POTRZEBY SERCA - NOWALIA DZIĘKCZYNNA
Dla kochanej, @atriabooktok
dzięki, której poczułam, że ta książka „może mieć sens".
Problemy w niej poruszone, są bardzo bliskie mojemu sercu. Niektóre z wydarzeń czerpią gęsto z mojego życia, dlatego tak bardzo zależało mi na tej powieści.
Jednak Imposter Syndrome się przydarzył. Do książki zaczęłam wracać maluteńkimi kroczkami, dzięki @Jo___anna oraz @Raphillia (ich lajwy na tt są bardzo motywujące). Ale autor więdnie, bez grona odbiorców (o czym wiedzą zapewne wszystkie trzy Panie, które są PISARKAMI). To ciepło, czas, zaangażowanie i wspólna pasja, którą otrzymałam od każdego z tych kochanych Serduszek - sprawiły, że odzyskałam „pisarski grunt pod nogami".
Jo___anna, Raphillia oraz atriabooktok - może wyda Wam się to łzawe i niepotrzebne (zwłaszcza, że moje grono Odbiorców jest bardzo skromne), ale to mój kawałek kartki i chcę Wam podziękować. Bo może nie zdajecie sobie sprawy, jak Wasze dobre duszyczki, wsparły kogoś, kto potrzebował odrobiny sukursu od Autorek po fachu.
Jesteście wspaniałe.
Życzę każdemu Twórcy, jakiegoś pokrzepienia, bez hejtu czy złośliwości, za to z konkretnymi wskazówkami. Aby trafił na dobro, a nie odbijał się od zawistnej ściany (swojego lub czyjegoś poglądu).
Dziewczyny! Jeśli będę mogła jakoś oddać tę dobrą energię, to zapraszam do kontaktu!
A, Ty, Czytelniku - jeśli to czytasz, to wiedz, że Twoje pisanie ma sens. Jest po coś i jeśli jeszcze nie znasz powodu: dokończ książkę. Spełniaj się pisarsko bez względu na to, czy w dół ciągnie Cię otoczenie czy Twoja głowa. Nie jesteś z tym sam.
♥️♥️♥️
Walizka uderza go w nogę, gdy wyrywa mi ją z moich dłoni.
— Ile razy mam ci powtarzać, że zajmę się bagażami? — Hays warczy niezbyt uprzejmie. Chwyta ją za skórzaną rączkę i odrywa od ziemi kółka, które wciąż lekko się obracają.
— Mówiłam ci, że ona praktycznie nic nie waży. — Przyspieszam kroku, bo jak na mężczyznę, który obie dłonie ma zajęte bagażami, porusza się nadzwyczaj szybko. — Wyglądasz bardzo nieelegancko.
Nie potrafię zrozumieć, czemu upiera się, aby nieść obie walizki, jeśli każda z nich posiada kółka.
Przyspieszam kroku, gdy mężczyzna rzuca przed bagażnikiem wynajętego auta, swoją walizkę i odblokowuje auto.
— Wsiadaj.
— Świetnie.
Wykorzystuję jego nieuwagę, wsuwam się na siedzenie kierowcy i zapinam pas bezpieczeństwa. Po takim locie przyda mi się rozbudzenie krążenia w nogach. Zwłaszcza, gdy Hays wybrał dla nas nocleg w paryskim InterContinentalu. Wzdycham głęboko, chcąc oczyścić umysł z tlącego się w nim stresu. Jak duża istniała szansa, że Hays wynajmie hotel powiązany z miejscem pracy mojego byłego partnera?
Jak widać — duża.
Chcę położyć dłonie na kierownicy, ale drzwi po mojej stronie auta otwierają się nagle. Jeszcze bardziej nieoczekiwanie, Hays wpycha swój tułów do auta i bezceremonialnie wypina mój pas.
— Jeśli chcesz prowadzić, jutro oddam ci kluczyki.
Nakrywam jego dłoń swoją i nie pozwalam mu się ruszyć. Obraca swoją twarz tak, że swoim nosem niemal muska mój policzek.
Jest tak upiornie blisko.
— Dziś będę gorszym kierowcą? — zadaję podchwytliwe pytanie.
Mężczyzna nie wyłapuje zastawionej pułapki, bo potakuje.
Wkurzył mnie.
— Za dnia będziesz lepszym kierowcą.
Wkurwił mnie.
Przysuwam swoje usta tak blisko jego ucha, że muskam je delikatnie, zapewne pozostawiając na nich mokry ślad.
— Jeśli nie chcesz do końca życia słuchać jak rozpowiadam na lewo i prawo o tym, co przywiozłeś w walizce do Europy, radzę ci oddać te kluczyki już teraz i usadzić się wygodnie w fotelu pasażera — szepczę tonem ocierającym się o pieszczotę.
Uśmiecha się, ale po mimice jego profilu domyślam się, że jest to zaczepny rodzaj gestu. Pomimo to, rozlega się ciche kliknięcie, gdy napierając na moje palce, wciska pas na swoje miejsce. Powoli wysuwa się z auta, a ja czuję, że po moich udach zsuwają się kluczyki.
Hays od razu zamyka za sobą drzwi i obchodzi auto z tyłu. Gdy wsiada po stronie pasażera, zaszczyca mnie lekkim skinieniem głowy.
Mrużę oczy w zdziwieniu. To wszystko?
— Nie zapytasz skąd wiem? — Przecież nie zostawił mnie nawet na moment ze swoją walizką, więc mój drobny szantaż ma niewielką szansę powodzenia.
Mężczyzna jedynie wyciąga swój dodatkowy telefon i ustawia trasę do hotelu.
— Kierować cię, czy sama chcesz się nawigować? —- pyta, trzęsąc telefonem.
— Znam trasę.
Odpalam auto i bez najmniejszych problemów wycofuję. Nie stresuje mnie to, że we Francji jeżdżą zdecydowanie mniej przepisowo. Jest mi obojętne również to, jak Hays uważnie śledzi moje poczynania. Niech sobie ocenia moje umiejętności w operowaniu kierownicą.
Dobija mnie świadomość, dlaczego tak dobrze znam drogę z lotniska do hotelu.
— Byłaś tu, prawda? — pytanie retorycznie.
Kiwam mu delikatnie głową, i trąbię na taksówkę, która zbyt gwałtownie zmienia pas. Hays nie okazuje żadnego zdenerwowania, gdy pozwalam sobie na długie użycie klaksonu. Połowicznie pomaga mi to pozbyć się frustracji, która narastała we mną odkąd wsiadłam na pokład samolotu.
— Na wakacjach, czy na wymianie studenckiej?
Jego ton jest znów łagodny, a jego zrelaksowana postawa sprawia, że głęboko wzdycham. Nie mogę tak o celowo się zachowywać. On pyta zaledwie o oczywistości i na pewno nie kierują nim niewłaściwe intencje.
Zatrzymuję się na światłach i przyglądam mu się chwilę. Nawet na tak długą podróż nie zdecydował się na wygodne ubranie. Jego błękitną koszula wprawdzie doskonale współgra z granatową marynarką i białymi spodniami, ale ta niepotrzebna galanterią z pewnością uwierała go teraz w tyłek.
A przynajmniej brzuch, który ku mojemu zadowoleniu napiął się tak bardzo, że napierał na dolną partię koszuli. Dobrze wiedzieć, że Hays ma ludzkie ciało. Gorzej jest jednak ze świadomością, że pomimo naturalnych wzdęć, jego mięśnie wciąż wygrywają w walce z tłuszczem i zamiast stworzyć wałek na brzuchu, odciskają się tak, jakby miał pod spodem pieprzoną kratkę.
Prycham głośno.
Ciało Jonah z pewnością zachowywało się bardziej wiarygodnie. Hays za to mógłby reklamować kulturystykę dwadzieścia cztery godziny na dobę włączając w to święta i chorobowe.
— Czyżbyś uważała mój brzuch za atrakcyjny?
Słyszę jego pytanie, ale nie odpowiadam, bo światło zmienia się na żółte, więc ponownie patrzę na drogę i skupiam się na naszym bezpieczeństwie.
Zaciskam odrobinę swoje uda, co napina również moje mięśnie dna miednicy.
Szlag by trafił te cholerne Kegle.
Żółta Toyota trąbi na mnie i wymija z taką prędkością, że szybkim manewrem dojeżdżam do prawej krawędzi pasa.
— Kurwa! — krzyczy Hays z całą złością tego świata.
— Przecież go widziałam! — wrzeszczę. — Uspokój się i daj mi prowadzić. I nie wrzeszcz jak rozwydrzony bachor. Kierowcy się nie straszy. Zwłaszcza gdy jest nim na obcym terenie. Chyba, że życzysz nam obojgu wózka inwalidzkiego.
Moja reprymenda na niego działa jak płachta na byka, bo wściekle zdejmuje z siebie marynarkę. Ale kątem oka widzę, że na tym nie kończy. Rozpina również całą koszulę.
Gniewnym gestem ciska ubrania na tylne siedzenie. Rąbek jego koszuli przesuwa się w locie po moim ramieniu.
— Przepraszam — charczy. — Za koszulę.
Mruczę w odpowiedzi coś niezrozumiałego.
— Jesteś najbardziej niekulturalną, rozwydrzoną i złośliwą facetką z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia.
Strzelam na niego krótkim spojrzeniem.
— Chcesz zjechać na pobocze i to wyjaśnić? — rzucam z jawnym wyzwaniem. — Może jak przywalisz mi raz czy dwa to się uspokoisz, co?
— Jestem spokojny — odpowiada, rzeczywiście zrównoważonym tonem.
— Chyba nie bardzo. Przed chwilą puściłeś głośną kurwę. Już nie wspominając o tym, że nazywasz mnie jakąś niekulturalną siksą!
— Facetką — poprawia usłużnie.
— Hays!
— Słucham?
— Boże! — zawodzę. Jego huśtawka emocjonalna jak zwykle nie jest na moje nerwy.
Gdy sprawdzam czy nic nie jedzie z prawej strony, mój wzrok zsuwa się z widoku za szybą na jego brzuch. Szybko koryguję swoją postawę. Jego mięśnie mogę pooglądać kiedy indziej.
Prawda?
— Nie rozmawiasz ze mną.
— Prowadzę.
— Gdybym ja kierował, mógłbym spokojnie wykonywać te dwie rzeczy...
— Serio? Będziesz rzucał takimi banałami? To gorzej oklepany frazes niż niejedna osoba w najstarszym zawodzie świata, żigolaku.
Hays parska śmiechem, a potem zatapia się w siedzeniu. Ulga rozlewa się kojącą ciszą po wnętrzu auta. Zaczerpuję głęboki oddech i analizuję to, co mi właśnie powiedział.
Wcześniej pytał mnie o okoliczności w jakich byłam w Paryżu. Nie odpowiedziałam, ponieważ ten temat jest ściśle związany z barwnymi wspomnieniami o Jonah. Później się rozebrał. Nie jestem pewna, czy zrobił to, aby odwrócić moją uwagę, czy po prostu zagotował się gdy śmignęła obok nas szalona Toyota. A może zrobił to dlatego, żeby autentycznie zapytać mnie jedynie o to, czy podoba mi się jego brzuch. To dziwne: raczej nigdy nie usłyszał przeczącej odpowiedzi od którejkolwiek z płci.
— Teraz jesteś taki rozrywkowy, ale założę się o sto dolców, że gdybyś prowadził auto, klnąłbyś jak szewc. W Paryżu trzeba mieć nerwy ze stali i refleks obudzony do granic możliwości.
Hays masuje się po brzuchu, jakby coś go bolało. Może rzeczywiście tak jest? Skoro ma wzdęcia, pewnie ryba w samolocie mu zaszkodziła.
— Chcesz coś z apteki? — pytam spokojniej.
— Nie. Jedź prosto do hotelu, dam radę.
— Z tyłu budynku jest apteka. można zamówić w recepcji coś co nie wymaga recepty i dostarczą do pokoju.
Unosi jedną brew, a mnie szklą się oczy na pewne wspomnienie. Do tej pory nie wiem, jak mam się czuć z sytuacją, o której właśnie sobie przypominam.
— Powiesz mi z kim tutaj byłaś?
Pociągam głośno nosem i przyspieszam. Nie chcę teraz poruszać tego tematu. To bolesne. Zwłaszcza wtedy, gdy moje ciało reaguje tworzącym się pragnieniem, a ja nie wiem, czy wiąże się ono z teraźniejszością... czy przeszłością.
— Możemy porozmawiać o tym kiedy indziej?
— Jak chcesz.
Cholera, jego ton jasno uciął temat. Przygryzam wnętrze policzka.
— Nie chcę cię denerwować. Po prostu — chrząkam, aby oczyścić gardło — to nie są dla mnie najłatwiejsze tematy.
— Po prostu jedź.
*
Hays melduje nas z gołym torsem, co nawet nie budzi zdziwienia w recepcjonistce czy mijanym gościach hotelu. Dostajemy dwa pokoje, z czego mnie przypada dwójka z pojedynczymi łóżkami. To wygodne rozwiązanie, bo jedno łóżko mam pięknie pościelone i czyste, a w drugim od razu rozkładam swój tablet i tacę z zamówioną zupą cebulową w towarzystwie bagietki czosnkowej. Żadne ratatuje, kremy brulee czy quiche nie przebiją przyjemności z pałaszowania lekko pikantnej zupy cebulowej z serową pierzynką, którą zgarniam najświeższą bagietką, jaką w życiu jadłam.
Cebula i czosnek. Ambrozja, idealnie komponująca się z każdym słonym daniem.
Przeglądam Disney+, gdy rozlega się pukanie do drzwi.
— Boże... — jęczę. Nie chcę otwierać tych drzwi. Liczyłam na spokojny relaks z Chirurgami w tle, a nie kolejne użeranie się z Hays'em.
Z mojej zupy paruje przyjemny aromat, który przyciąga mnie do niej bardziej niż głód, bo na taką zupę zawsze znajdzie się miejsce, nawet gdy żołądek jest przepełniony.
Pukanie do drzwi ponawia się.
Zerkam na swoją niebieską sukienkę, której sztuczny materiał zdążył się porządnie wymiąć gdy leżąc na brzuchu czekałam na dostarczenie posiłku. Niemal modlę się, aby Hays nie chciał zaciągnąć mnie do jakiejś pracy poza pokojem hotelowym, bo perspektywa spotkania elegancko i gustownie ubranych Francuzek nie napawa mnie optymizmem.
Jakbym miała jakikolwiek wybór. To oczywiste, że wstanę i otworzę te cholerne drzwi. W końcu to wyjazd służbowy, a nie europejskie wakacje na życzenie.
Gdy wstaję, moje nogi zanurzają się w miękki, kremowy dywan. Nigdy nie zrozumiem, jakim cudem tak niepraktyczne rzeczy są stosowane w obleganych hotelach, ale widocznie właściciele wychodzą z założenia, że jeśli kogoś stać na wynajęcie pokoju, to nie przyniesie ze sobą żadnych pluskiew.
W przedpokoju mijam lustro, w którym widzę, że pomimo zmęczenia i zmiany strefy czasowej, moje oczy błyszczą werwą i energią.
— Jeśli mam coś tłumaczyć, to tylko dokumenty, nie będę... — przerywam, bo w progu stoi brunet o mniejszej muskulaturze, niż ta, którą spodziewałam się zobaczyć.
Jonah Schmidt. Mój były partner, kochanek i najbliższy przyjaciel.
Moje całe życie.
Przeszłe życie.
— Jesteś sama? — pyta, szybko zerkając na wnętrze pokoju za moimi plecami.
— Ja pierdolę — wymyka mi się soczyście zaakcentowane przekleństwo.
Mężczyzna nie okazuje krzty przyzwoitości, ponieważ bez zbędnych ceregieli chwyta moje biodra i bezczelnie mruczy z uznaniem.
— Ja pierdolę. — Wbija we mnie spojrzenie pełne pożądania. — Jeśli tylko mi na to pozwolisz.
Kurwa. Co?
— To jakaś nowa tradycja? Od teraz zawsze będziesz pojawił się niezapowiedziany? Skąd w ogóle wiedziałeś gdzie jestem? — bombarduję go pytaniami.
Czy podświadomie dopuszczałam do siebie możliwość, że Jonah tak bardzo za mną tęskni, że codziennie sprawdza, czy przypadkiem nie wykupię jakiejś rezerwacji w InterContinentalu?
Zdecydowanie tak.
Przecież nalegałam, żeby Hays zrobił dwie oddzielne rezerwacje, aby jedna była na moje nazwisko.
Tylko, czy naprawdę liczyłam na to, że mężczyzna zjawi się w obcym kraju, aby o mnie walczyć, czy potrzebowałam jedynie ostatecznego potwierdzenia, że muszę na zawsze się od niego odciąć?
— Wiesz dlaczego tu jestem. Nie udawaj, Say. — Pożera mnie żarłocznym spojrzeniem, od którego skacze mi ciśnienie. To rozgorączkowane pożądanie zawsze działa na mnie tak samo. — Doskonale wiesz, że wystawiłaś mi personalizowane zaproszenie.
Jonah wpycha mnie do pokoju, a potem całym sobą opiera się o drzwi, aby je zamknąć. Nie wypuszcza z objęć mojej pupy, więc siłą rzeczy wciskam się w niego całym ciałem. Kładę przedramiona na jego klatce piersiowej, aby zachować minimum odstępu między nami.
Patrzę w te ciemne oczy i widzę w nich wyzwanie. Próbę rzuconą między nas, gdy każe podać mi argument zaprzeczający jego wersji.
Tak bardzo chcę móc powiedzieć, że się myli. Że nie kierują mną urojenia podszyte dreszczem wciąż tlącego się uczucia. Że wszystko to, to potwarz — okropne pomówienie, z którym nie mam nic wspólnego.
Ale kłamałabym.
Bo jestem grzesznicą, która nie potrafi uciec od wizji rozkoszy.
Dlaczego czuję więc, że za to wszystko przyjdzie mi kiedyś odpokutować?
— Jesteś we mnie zbyt głęboko — wymawiam słowa powoli. Jonah uśmiecha się, przez co jego oczy iskrzą się jeszcze większą pewnością siebie. Nie ukrywa po co tu przyszedł. — Nie umiem całkowicie wyrzucić cię ze swojej głowy.
Te słowa mnie ranią. Nie powinnam czuć się w ten sposób, a co dopiero tak bardzo się przed nim odsłaniać. Oboje doskonale wiemy, że to związek bez przyszłości, ponieważ nasze cele życiowe zdecydowanie się rozmijają.
— Więc tego nie rób.
Pewność tego stwierdzenia sprawia, że na moment, moje serce zamiera.
Czyżby on...
— Nie żartuj w ten sposób — szepczę cicho i niepewnie. Drętwieją mi ręce i wątpię, aby działo się to przez pozycję, w której je trzymam.
Jonah ściska moje biodra i wtula swoją twarz w zagłębienie mojej szyi. Wzdycham delikatnie, równocześnie odchylając ją trochę do tyłu, aby dać mu lepszy dostęp.
— Może to co było w Paryżu musi w nim zostać. — Skubie zębami delikatną skórę na wysokości tętnicy, a potem w tym samym miejscu składa ciepły pocałunek. — Oboje jesteśmy tu dziś, aby zakopać koszmary przeszłości. — Liże zagłębienie nad moim obojczykiem. Nagle przerywa pieszczotę i wbija we mnie swój trzeźwy wzrok. — I błędy. Paryż był moim faux pas, które nigdy nie powinno się zdarzyć.
Z zachłannym warkotem, wbija się w moje usta.
*
Czerwiec 2022
Paryż
— Gdybym wiedział, że czekolada zagłusza twój lęk wysokości skuteczniej niż szampan, zaproponowałbym całe menu degustacyjne na trzecim piętrze — oznajmia Jonah z lekkim uśmiechem na twarzy. Unosi swój kieliszek i celebruje chwilę, w której z błogim jękiem, wkładam ostatni kawałek czekoladowego sufletu do ust.
— To nie jest śmieszne. — Zapobiegawczo wycieram białą serwetką, kąciki. Nie chcę opuścić lokalu z czekoladą na twarzy.
— Twoja miłość do czekolady? — Na chwilę zsuwa swój wzrok na mój dekolt, który widocznie rozchylił się, podczas moich prób profilaktycznego zachowania higieny.
— To też. Przysięgam, że nigdy nie zjadłam jej tyle, jak przez te prawie dwa tygodnie we Francji. — Kręcę głową w lekkim niedowierzeniu. — Po powrocie wyrzuć wagę z mojego mieszkania. Nie chcę dostać udaru, gdy na nią wejdę.
— Nie przesadzaj. Nie utyłaś, tylko delikatnie się zaokrągliłaś w strategicznych miejscach. Różnica jest niewielka, acz przyjemnie korzystna.
Opieram się wygodniej na krześle i obserwuję swój prawie płaski brzuch. Lekkie zaokrąglenie w dole, to kwestia posiłku, więc może faktycznie nie powinnam się martwić.
— Saylor, nie wmawiaj sobie kompleksów. Nie byłaś i nie jesteś gruba. — Wibrujący tembr jego głosu zmusza mnie do spojrzenia w jego oczy. Widzę w nich niezachwianą pewność siebie oraz błysk męskiej energii, która zawsze kołacze w jego wzroku. — Powiem więcej. Z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że jesteś najpiękniejszą kobietą, którą można w tej chwili spotkać w Les Jules Verne, a pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jesteś również najlepiej ubraną kobietą na całej wieży Eiffla.
Rumienię się. Jonah zawsze mówi mi piękne komplementy, gdy rzeczywiście uważa, że wyglądem czy zachowaniem na nie zasługuję. Nigdy nie boi się wyrażać swojej opinii, jednak to szafowanie słowami „najpiękniejsza" czy „najlepiej ubrana" zawsze wydaje mi się nieco zbyt przesadzone.
Nie czuję się komfortowo, gdy tak otwarcie podkreśla moją urodę. To kwestia gustu. Wolę, kiedy dodaje, że jestem taka dla niego. Tylko niego.
— Chyba czułabym się pewniej w rajstopach, albo przynajmniej pończochach. Mam wrażenie, że za bardzo świecę nogą — przyznaję cicho, bo widzę, że w naszym kierunku zbliża się kelnerka.
— Czy to kolejny argument optujący za twoją niechęcią wejścia na taras widokowy na trzecim piętrze? Zapewniam, że mają tam wyśmienity szampan.
Kelner nie przerywa wypowiedzi Jonah, zadaje jednak niemo pytanie, o skończenie posiłku. Kiwam mu głową i w kokilkę po suflecie wkładam filiżankę po kawie. Mój partner chrząka lekko, na co rumienię się jeszcze bardziej.
— Co sądzisz o moim pomyśle krótkiej wycieczki do Wenecji przed powrotem do Stanów?
Kelner oddala się z gracją lawirując pomiędzy gośćmi w pełni obłożonej restauracji.
Chrząkam, aby reszta lepkiej czekolady spłynęła po moim gardle. Nie do końca to pomaga, więc zanim odpowiem decyduję się na wypicie jeszcze jednego łyka wody gazowanej.
Jonah rozpina górny guzik swojej koszuli. Pomiędzy palcami przez chwilę pociera swój kołnierzyk. Zupełnie jakby wspominał w jaki sposób został wczoraj pognieciony.
— Nie czuję się najlepiej — przyznaję wreszcie. Wiem jak bardzo liczył na dodatkowy urlop, który moglibyśmy spędzić jeszcze we Włoszech. — Przepraszam Jonah, ale chciałabym abyśmy wrócili do domu za dwa dni, tak jak planowaliśmy w lutym.
Mężczyzna oplata swoimi palcami mój nadgarstek, a ja odruchowo puszczam szklankę, żeby mógł odwrócić moją dłoń wnętrzem ku górze. Gdy delikatnie zaczyna gładzić wewnętrzną część mojej ręki, uspokajam się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
— Hej — łagodnie zwraca na siebie moją uwagę. — Nic się nie stało. Nie jestem zawiedziony, jeśli tak choć przez chwilę pomyślałaś. — Czule głaszcze mnie kciukiem. — Najważniejsze jest twoje zdrowie. Wrócimy do kraju w piątek, a do Wenecji możemy udać się końcem lata. Będziesz miała wtedy jeszcze kilka dni wolnego, a ja zrobię wszystko, żeby odebrać wtedy urlop. Czy ta wersja pasuje ci bardziej, kotku?
Ochoczo kiwam głową. Każdy wyjazd tylko we dwoje to nowe doświadczenie i niezwykła ożywczość od monotonii zabieganego, nowojorskiego życia. To też moment, w którym jesteśmy zupełnie sami. Bez otaczającej nas z każdej strony rodziny.
— Czy Noah nie będzie zawiedziona, że nie spędziłeś z nią wakacji za granicą? — pytam, bo nie chcę, aby nasze wycieczki odbywały się kosztem nastolatki, która chce spędzić czas ze swoim ojcem. Jonah posyła mi filuterny uśmiech.
— W styczniu byłem z nią w Hiszpanii, potem w maju na tej kilkudniowej wycieczce do Meksyku, pamiętasz? A teraz Noah jest teraz na obozie sportowym na Hawajach. Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko, jeśli ze swoim staruszkiem poleci dopiero na narty w grudniu.
Mrugam zaskoczona. Myślałam, że planował ten wyjazd na listopad.
— Coś się zmieniło? Myślałam, że lecicie przed Świętem Dziękczynienia.
Jonah galanteryjnie unosi moją dłoń, aby na knykciach złożyć delikatny pocałunek.
— Na ten moment nie wyciągniesz ze mnie nic, poza stwierdzeniem, że to będzie jeden z najważniejszych listopadów w moim życiu. — Jego bystre spojrzenie przeszywa mnie na wskroś, aż na ramionach czuję, jak przechodzą mi ciarki zrodzone z domysłów.
Jeden z najważniejszych listopadów w jego życiu...
Właśnie to powiedział.
Urodziny Noah. Moje urodziny. To są ważne listopadowe daty w jego życiu. Ale co mogło spowodować, że ten konkretny stanie się jednym z najważniejszych?
Mrugam, próbując zażegnać rodzące się pragnienie w postaci najskrytszego z marzeń. Jego nazwa nawet nie chce wyklarować się w moich myślach. To takie śmiałe. Odważne, piękne i pełne. Dlatego o tym właśnie marzę. Bo wszystko co związane z Jonah jest kwintesencją życia. Mojego życia.
I ona znów się budzi.
— Jonah — mój głos lekko drży, a on przekrzywia głowę w oczekiwaniu. Widzę jak się spina. Doskonale wie, co chcę powiedzieć.
— Kolacja skończona. Wracamy do hotelu. — Ponownie całuje moje knykcie, ale nie jest to już delikatny gest. Bije z niego żarłoczność. — A tam, cała znów będziesz moja.
*
— Chyba zaszkodził mi ten wczorajszy tatar — mówię ze słyszalnym bólem.
Siedzę przy toalecie i wymiotuję już po raz trzeci tej nocy. To tyle jeśli chodzi o ostatnie dwa romantyczne wieczory w Paryżu. Jonah jest na tyle taktowny, że bez zająknięcia masuje mnie po plecach i okrywa kocem, gdy po każdym incydencie z powrotem zanosi mnie do łóżka. To kolejna rzecz, za którą go kocham. Nigdy nie trzeba prosić go o opiekę czy pomoc. Myśli o tym trzy kroki w przód — zanim zdążę pomyśleć, czego właściwie mogę potrzebować, on już mi to zapewnia.
— Zamówię ci coś na odwodnienie. Masz ochotę na ciepły bulion czy herbatę?
— Raczej zwykłą, ciemną herbatę. Dziękuję, Jonah.
Całuje mnie w czubek głowy, jakby chcąc powiedzieć, że to nic takiego. Wycieram się i podnoszę, aby umyć twarz i dłonie. Mężczyzna od razu oplata swoje ręce na mojej talii, aby asekurować mnie w drodze do umywalki. Gdy opieram się o nią biodrem i puszczam strumień ciepłej wody, dostrzegam w lustrze jak blada jestem.
Wyglądam na chorą. To nie jest zbyt przyjemny widok.
Po umyciu dłoni, sięgam po szczoteczkę do zębów, ale Jonah cmoka niezadowolony i zabiera moją rękę z pojemnika, w którym się ona znajduje.
Przykłada usta do mojej pięści nie zważając na to, że jeszcze nie wytarłam jej z wody. Ujmuje mnie troska, którą bezsprzecznie czuję w każdym geście, który wykonuje. Z ulgą opieram się o jego pierś.
— Kochanie, nie musisz myć zębów. W dupie mam to jak pachniesz. Jeśli będę chciał cię pocałować, to to zrobię, a miętowy smak pasty może jeszcze bardziej podrażnić twoje powonienie i wywołać kolejne torsje.
— Boże, Jonah — szepczę. — Jesteś taki wspaniały.
Chwyta mnie pod kolanami i łagodnie unosi w swoich ramionach. Od razu wtulam się w niego bokiem i korzystam z ciepła, które mi oferuje.
Jego biała koszulka jest odrobinę mokra od palców, które przyłożyłam do jego klatki piersiowej, ale to tylko woda, więc staram się za bardzo tym nie przejmować. Nogą odsuwa cienką kołdrę, robiąc dla nas miejsce. Opiera się o zagłówek, tworząc mi wygodną przestrzeń pomiędzy swoją piersią, a swoimi udami. Gdy układam się wygodnie, okrywa nas pościelą.
Na chwilę przysypiam, albo trwam w stanie niepełnej świadomości, bo budzi mnie delikatne głaskanie po ramieniu. Unoszę głowę znad poduszki. Nawet nie zauważyłam kiedy zamieniła się z piersią Jonah.
— Saylor, wypijesz teraz ciepłą herbatę — rozkazuje nieco zdenerwowanym tonem. — Możesz do tego dodać odrobinę soku z cytryny, bo podobno zmniejsza odczuwanie nudności, ale jeśli odstręcza cię jej smak, to zrezygnuj.
Podtyka mi przed nos obie rzeczy. Zamiast jednak wziąć je od niego, patrzę ze zdumieniem, jak szczęka drga mu w nerwowym tiku.
— Co się dzieje? — Podnoszę się.
Unosi wyżej kubek z herbatą, aby wymóc na mnie wypicie napoju. Ponieważ kubek jest przyjemnie ciepły, od razu upijam kilka łyków i wychylam się, aby odstawić go na stolik nocny.
A gdy to robię, prawie rozlewam jego zawartość, bo moja dłoń traci równowagę.
Widok testu ciążowego przyprawia mnie o kolejne mdłości.
— Wypij resztę — Jonah podaje mi kubek i przykłada do ust. — Inaczej go nie wykonamy. Miejmy to już za sobą, Say.
Jest zdenerwowany. Czuję to i widzę w sposobie, w jakim zaciska dłonie na białej porcelanie. Policzki płoną mi żywym ogniem. Boję się, że gdy spojrzę w jego oczy, natychmiast się rozpłaczę.
Nie planowaliśmy dziecka.
Nie planowaliśmy nawet reszty życia.
Jego jeden z najpiękniejszych listopadów powinien zostać dobrowolnie i całkowicie bezprzymusowo wypowiedzianym aktem miłości. A nie wymuszoną obietnicą, bo go do siebie przywiązałam.
Moje oczy szklą się, gdy zaczynam panikować.
To nie możliwe. Nie dla nas. Zabezpieczamy się.
Dotykam ramienia, na którym podskórnie wszczepiony mam implant antykoncepcyjny.
— To nie możliwe — powtarzam na głos. — Nie jestem... — gula w moim gardle nie pozwala mi tego powiedzieć. — Nie jestem, Jonah — szepczę niemal błagalnie.
On jedynie naciska kubkiem na moje wargi. Unosi naczynie, a napar lekko zwilża moje wargi. Otwieram usta i wypijam całą zawartość.
— Nie jestem — zaprzeczam z uporem.
— Możliwe — przyznaje spięty. — Ale dwutygodniowe opóźnienie miesiączki nie musi być spowodowane zmianą klimatu, jak dotąd sądziliśmy.
— Pewnie mam infekcję intymną. — Łapczywie łapię się tego argumentu. — To na pewno to. Śluz ostatnio jest inny. Prawda? — Wreszcie patrzę w jego oczy.
Jest zarówno zdenerwowany jak i wściekły.
Jonah Schmidt jest intensywnie przerażony.
*
Ból. Strata. Przerażenie. Niewiedza jutra. Czuję to wszystko, odkąd Jonah wyszedł z mojego mieszkania. Zerwał ze mną. Definitywnie i bezapelacyjnie. Na nic moje próby wytłumaczenia, że jego wiek nie jest dla mnie istotny. On miał swoje zdanie.
Twierdził, że nie chce mnie do siebie uwiązać. Nie chce dzieci. Nawet ze mną.
Leżąc na dywanie przykładam dłoń do swojego brzucha.
— Jesteś równie pusty, co moje serce — szepczę. I przez krótką chwilę, żałuję, że nie jest inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro