Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Jak mam go o to zapytać? Jak mam dowiedzieć się, dlaczego autorem tych projektów jest Benjamin Hays, a nie Benton?

Te myśli nieprzerwanie plączą się w mojej głowie od pół godziny, przez którą toczę towarzyską rozmowę z Claire Jones i niezwykle cichym Hays'em.

Czego się dowiedziałam?

Wiem, że Claire była nianią mojego szefa, niedawno zmarł jej mąż, miała kłopoty z wypróżnianiem, bo chorowała na raka jelita grubego — o czym wspomniałą, jak o nieistotnym artykule z poniedziałkowego wydania gazety codziennej oraz napomknęła, że od dwóch dni nie widziała swojego drugiego kota, więc gdybyśmy poczuli coś, czego ona nie czuje, mamy się tym zająć po cichu i dać jej wierzyć, że biedny Willy zaszył się w którejś z szaf.

Głowa mnie boli od tych wszystkich nowinek.

— A powiedz mi Saylor, ile ty właściwie masz lat?

Claire pije już drugą kawę, najwidoczniej zupełnie nie przejmując się zaleceniami lekarza, który między innymi prosił o nie spożywanie cukru i unikanie kofeiny.

— Dwadzieścia cztery — odpowiadam bez zastanowienia.

Staruszka przenosi wzrok na Hays'a.

— Znalazłeś sobie partnerkę młodszą o całą dekadę? — Jej słowa sączą się powoli, a ja zachłannie chłonę każde, które jest w stanie powiedzieć mi coś nowego o moim szefie, chociaż jego wiek, akurat nie był dla mnie już tajemnicą. — Do tego tak sumiennie pracującą? Jestem pełna podziwu. — Przenosi wzrok na mnie. — Dla ciebie dziecko, oczywiście.

— Nie trzeba mi niczego gratulować. Nie jesteśmy w związku.

Mój wzrok mimowolnie ucieka ponownie w kierunku ściany, na którym wiszą prace Benjamina. Ciężko uwierzyć, że mogłyby należeć do kogoś innego, skoro od Jillian wiem, że jest jedynym rodzeństwem Hays'a.

A może jego ojciec również jest architektem? Może to jego prace wiszą w domu Claire? Tylko, czy to nie byłoby dziwne? Obdarować tak intymnymi, dla artysty, pracami nianię swoich dzieci?

Ale...

Może mogę się dowiedzieć.

Chrząkam głośno.

— Może po prostu jeszcze o tym nie wiecie? — Claire zaczyna dosłownie w tym samym momencie, w którym chciałam mówić.

— Nie wiemy o czym? Że jesteśmy w związku?

Hays wygodnie opiera się na kanapie, przekazując mi całkowitą odpowiedzialność za prowadzenie dysputy. Mam ochotę go kopnąć. Sam sprowadził mnie do domu Claire, więc niech nie oczekuje, że wywinie się z niewygodnych pytań.

— Ja i mój Henry do końca graliśmy w tę grę. — Oczy jej błyszczą od wesołości. — Nie było dnia, w którym nie pokłócilibyśmy się o jakiś drobiazg. Zawsze sobie dogryzaliśmy, bo lubiliśmy potyczki słowne. No i pozwalało to utrzymać tę iskrę. Prawie sześćdziesiąt lat w małżeństwie wymaga pewnej pracy, aby nie popaść w rutynę. Wy też to robicie.

Jednocześnie chcę się oburzyć co tłumaczyć prawie obcej kobiecie.

— Nic nie robimy — staram się uciąć temat. — Może poszukam Willy'ego.

Wstaję z kanapy, a Hays posyła mi tak piorunujące spojrzenie, że nie musi dodawać słów, abym wiedziała, że każe mi usiąść. Odwzajemniam się równie przyjemnym spojrzeniem, a potem z całą złośliwością, na jaką mnie stać, zapewniam mu spektakularne show w postaci wolno opadającego tyłka opiętego ołówkową spódnicą.

Kątem oka dostrzegam, że jego klatka piersiowa porusza się teraz zdecydowanie wolniej.

Płytkością oddechu stara się nie dopuścić do głębokich oddechów, świadczących, że mój fortel osiągnął zamierzony cel.

Uśmiecham się, bo ja i tak wiem swoje.

— Ależ nie ma potrzeby uciekać w niedopowiedzenia. — To słowa, które mógłby wypowiedzieć Hays, dlatego zastanawiam się jak duży wpływ miała na niego autorka tego zdania. — Jeśli on cię do mnie przyprowadził, ma wobec ciebie jasno sprecyzowane zamiary. Prawda?

Pytanie kieruje do mężczyzny, który nie raczy jej odpowiedzieć. Uparcie wpatruje się w punkt przed sobą.

Powinnam uprawiać jakąś burleskę, bo tyłek mam najwidoczniej zabójczy.

— Wątpię — odpowiadam. — Ale faktycznie, daliśmy sobie przyzwolenie na lepsze poznanie. Zapewne stąd ta wizyta.

— Nie — warczy Hays. — Ta wizyta ma konkretny cel.

— Jaki? — Posyłam mu spojrzenie pełne jadu, bo mnie go nie wyjawił.

Hays przeczesuje swoje rude włosy, lekko mierzwiąc je na czubku głowy. Wygląda teraz jak psotliwa wersja siebie w idealnie skrojonym garniturze.

— W mojej teczce są dokumenty. Chcę żebyś przekazała je Claire Jones, która je przechowa w swoim sejfie.

— Chłopcze, zbudowałeś mi dom, który niedługo ponownie stanie się twoją własnością. Mówiłam ci, że masz nazywać go swoim — upomina go kobieta.

— Umierasz od pięciu lat i nie widzę, żebyś zanadto się spieszyła — burczy, na co kobieta parska krótkim śmiechem. — Mówisz tak zawsze tylko po to, żeby wywrzeć na mnie jakiś nacisk.

— Kiedy to prawda. Zostało mi raptem parę miesięcy życia.

— Jaki konował potrafi określić to tak drobiazgowo? To czysta loteria. Równie dobrze, możesz żyć kolejnych pięć lat. — Mężczyzna brzmi na lekko poirytowanego. Znów przeczesuje włosy. — Cholera, jasna! Co jeszcze mam zrobić, abyś nie truła mi dupy swoim czarnowidzeniem?

Kobieta sięga po kolejny kawałek ciasta, po czym z lubością unosi, na widelczyku, spory kęs do swoich ust.

— Jak się ożenisz i codziennie będziesz się kotłował z kobietą w łóżku, to dam ci spokój.

Po jej wypowiedzi nastaje cisza tak niekomfortowa, że żadne z nas nawet nerwowo nie chrząka.

O co chodzi tej kobiecie? Czyżby Hays zajmował jej tyle czasu, że chce go wciągnąć w związek, aby się go pozbyć?

Czy po prostu jest kolejną kobietą w jego życiu, która oczekuje od niego gromadki roześmianych dzieci?

— Prosiłem, żebyś nie poruszała tego tematu. — Chłodny ton mężczyzny ostro tnie powietrze.

— I nie poruszam, skarbie. — Kobieta łagodnością próbuje załagodzić sytuację. — Chcę jedynie, żebyś był szczęśliwy.

— Jestem kurewsko szczęśliwy. — Jad w jego głosie zdaje się przeczyć jego słowom.

Claire przenosi swoje jasne oczy na mnie.

— Poznałaś może już jego rodzinę?

— Jones — warczy. — Nie przeginaj.

Spinam się, bo atmosfera zmienia się jak w kalejdoskopie.

Hays podnosi się, czym zaskakuje nas obie i sprężystym krokiem znika w korytarzu.

— Nie bierz tego do siebie — zwraca się do mnie szybko. — Dla niego to wszystko jest zupełnie nowe. Nie wie jak ma się zachować, ale proszę uwierz, że mu na tobie zależy — niemal błaga.

— Nie wybielaj mnie. Adams doskonale wie jakim jestem człowiekiem, prawda? — Rzuca na stół teczkę, która ląduje na pilocie od telewizora. Urządzenie budzi się i dociera do nas głos męskiego reportera lokalnych wiadomości. — Wykonaj polecenie służbowe, które ci wydałem.

Przesuwam się więc na skraj kanapy i posłusznie wyjmuję dokumenty z teczki. Wszystkie jakie się tam znajdują.

Nie zaglądam do środka. Nie tym razem.

Po prostu przekazuję je claire.

— W imieniu swojego pracodawcy, proszę cię o zabezpieczenie tej dokumentacji w prywatnym sejfie.

Claire wzdycha zrezygnowana, ale przejmuje teczki, z którymi powoli podnosi się i wychodzi z salonu.

Zostajemy z Hays'em sami.

— Jeśli ci na niej zależy, nie funduj jej takiej wyskokowej wycieczki i ogarnij się — syczę.

Mężczyzna obdarza mnie pogardliwym spojrzeniem.

— Mam się hamować ze względu na jej wiek?

— Nie uważasz, że powinieneś?

Odwracam się do niego całym ciałem. On siada podobnie, jakby chcąc rzucić mi wyzwanie.

W tej pozycji materiał jego spodni wygląda jakby był na skraju swojej wytrzymałości.

— Myślałem, że już to wyjaśniliśmy. Szacunek jest w prawdzie, a nie w klepaniu po główce.

— Dobrze, jestem w stanie zrozumieć, że odrobinę wyczucia uważasz za bezsens, ale pomyśl o Claire. Nie skupiaj się na swoich wartościach i na tym, co uważasz za słuszne, tylko wejdź w jej buty. To starsza kobieta, która została sama. Bo nie ma dzieci, prawda? — zgaduję.

— Nie ma — jasno precyzuje.

Wyciągam dłoń, ponieważ chcę chwycić jego rękę, ale w ostatniej chwili zmieniam zdanie i cofam ją, zaciskając w pięść.

— Wysunę daleko idący wniosek do którego prawdopodobnie nie mam prawa, ale myślę, że ona widzi je w tobie. Jesteś jej dzieckiem — łagodnie przedstawiam swoje zdanie.

Hays zaciska mocno szczękę, po czym nerwowym ruchem dotyka srebrnej spinki wpiętej w mankiet.

— Naprawdę gówno wiesz. Nie szukaj klocków tam, gdzie ich nie ma. Nie wyhoduję czułego serca, bo tobie się takie marzy.

— Nie tego oczekuję.

— A czego? — odpiera, a po jego tonie wnioskuję, że zaraz nastąpi moment, w którym odetnie się ode mnie emocjonalnie.

Przełykam ślinę i staram się ważyć na swoje słowa, bo z pewnością nie chcę aby storpedował wszystko czego dziś dokonał. Przedstawił mnie Claire, która ewidentnie była dla niego ważna.

To coś znaczy.

Musi.

— Chcę, żebyś dopuścił do siebie myśl, że na tym świecie są ludzie, którym na tobie zależy.

— Wiem o tym — mówi, jakby to faktycznie nie była dla niego żadna nowość.

Kręcę głową, bo nie rozumie, co miałam na myśli.

— Hays — przykrywam swoją dłoń jego kolano — każdy ma prawo do własnych granic. Rozumiem, że nie czujesz potrzeby notorycznego okazywania uczuć i kłóci się to z twoim językiem miłości, jednak szczerość może mieć różny wymiar.

— Ugrzecznianie prawdy jest równoznaczne z mataczeniem. Jeśli ktoś mnie wkurwi, nie zamierzam głaskać go eleganckimi formułkami tylko wpierdolę mu tym, co uznam za słuszne.

Poprawia się lekko. Przez chwilę mam wrażenie, że zrzuci moją rękę, ale jego ruchy są wystarczająco skoordynowane, aby moja dłoń się na nim utrzymała.

— Claire chce jedynie dowiedzieć się czegoś więcej. O mnie — dodaję z naciskiem.

— Dlaczego więc wpieprza się również w moje sprawy? Po cholerę pyta, czy jestem szczęśliwy i zagląda mi do łóżka?

Chrząkam znacząco, bo kątem oka widzę Claire, która właśnie stoi w wejsciu do salonu. Poprawnie odczytuje mój sygnał ostrzegawczy i po cichu wycofuje się z pola mojego widzenia.

— Bo ona przeżyła swoje życie ramię w ramię ze swoim mężem. razem stworzyli wspólną definicję szczęścia. Dla niej bliskość i czas spędzony w towarzystwie życiowego partnera jest językiem miłości. I dokładnie tego samego życzy tobie. Bo ty jesteś jej. A ona powinna być twoja.

Hays pochyla się, niebezpiecznie zaburzając moją strefę komfortu. Oblizuje swoje lekko zaczerwienione wargi, a silną dłoń kładzie na oparciu kanapy, obok mojego prawego ramienia.

— Nadal nie rozumiem. Wytłumacz mi jak to się łączy w tej twojej, delfinkowatej główce — szepcze, jawnie mnie obrażając.

— Po prostu bądź dla niej milszy. Mów to, co potrzebujesz, ale respektuj jej granice.

— Dlaczego to zawsze musi działać tylko w jedną stronę? Dlaczego oczekujesz, że będę pieprzonym gentlemanem, gdy żadna z was nie zachowuje się jak dama? Czy to sprawiedliwe, że mnie można wypytywać o to co i z kim wyprawiam w łóżku, a ciebie nie? A może — zbliża swoją twarz do mojego ucha — przez to, że jestem mężczyzną powinienem się tym chełpić? Tego ode mnie chcesz? Mam wykrzyczeć wszystkie nazwiska kobiet, które były w moim łóżku, czy wystarczy, że jedynie podam liczbę?

— Przestań — cicho proszę. — Nie interpretuj tego w ten sposób.

Hays przybliża się jeszcze bardziej, a jego zarost ociera się o mój policzek.

— Pierdol się, Adams.

Nerwowy skurcz napina skórę mojej twarzy, a serce pulsuje w bolącym rytmie. Własnie się na mnie zamknął. Prawie czuję, jak jego emocje zostały okryte zimnym płaszczem wyuczonego opanowania.

— Żałuję, że to musisz być ty — szepczę, czego od razu żałuję.

— Co znowu? — Odsuwa się odrobinę. Omiata wzrokiem moje usta, ale wyraz jego oczu pozostaje niezmiennie chłodny.

Kładę dłoń na jego piersi. Robię to tak szybko, że nie ma czasu się cofnąć. Ku swojemu zdziwieniu, pod palcami czuję jak szybko i mocno bije jego serce.

— Ty... — Chcę głośno powiedzieć, zauważyć, wtrącić jakkolwiek, że ja czuję.

Wiem, że w tej chwili, gdy wszelką percepcją stara się mi wmówić, że jest zimny i obojętny na wszystko między nami, jego serce nie kłamie.

— Hays — zaczynam delikatnie, na co on zaczyna szybciej oddychać. Wygląda na tak obojętnego, że gdyby nie moja dłoń na jego sercu, uwierzyłabym.

Uwierzyłabym, że nic nie czuje.

Ale to kłamstwo.

— Niedawno powiedziałeś mi, że szczerość jest kluczem do stworzenia stałej relacji. — Jego serce przyspiesza. — Powiedziałeś również, że mam cię poznać. Że oboje musimy to zrobić, jeśli nas do siebie ciągnie.

— Więc robisz to dla seksu? — Niemal mruczy, zwodniczo uwodzącym tonem.

— Nie. — Jasno zaprzeczam. — Nie zamierzam pchać się do twojego łóżka, tylko dlatego, że moje ciało reaguje na twoje. Już ustaliliśmy, że oboje potrzebujemy do tego jakiejś więzi.

Z wolna obejmuje moje polce i mocniej przyciska je do swojej piersi.

— Ty nie dajesz się poznać, Adams.

Balsamiczność jego głosu jest tak otulająco słodka, że aż mdła. Niedobrze mi, gdy uświadamiam sobie, jak sprawnie ten mężczyzna potrafi manipulować ludźmi. To tak, jakby chciał zawsze mieć furtkę bezpieczeństwa. Sprawia, że jego rozmówca zakłada, że coś dla niego znaczy i spowiada się z tego co czuje. Zaś on wykorzystuje to jak wytrych, którym wypiera swoje niewygodne emocje.

Hays jak nikt inny potrafi sprawić, że zaczynam wątpić w swoją godność. Daje mi tak wiele sprzecznych sygnałów, że nie wiem kiedy odwzajemnia moje uczucia, a kiedy z nich szydzi. Nie wiem również, kiedy się ich boi. Tego mogę się tylko domyślać.

— Chcę, żebyś to ty chciał mnie poznać. — Palcem wskazującym lekko stukam w jego klatkę piersiową.

Mężczyzna uśmiecha się lekko, a ja nie potrafię odpędzić wrażenia, że liczył na dokładnie takie stwierdzenie. Jego serce bije podnieconym rytmem, a ja zastanawiam się, w co się właśnie wpakowałam.

— Idziemy dziś na randkę. Szczegóły dostaniesz później.

*

Jak obiecał, tak zrobił. Gdy tylko wróciłam do mieszkania, dostałam wiadomość o treści: „Seksowna czerwień, wysokie szpilki na ósmą w La Grande Boucherie." — niezwykle bezosobowy sposób zakomunikowania swojej randce, miejsca spotkania.

Ale tyle musi wystarczyć, bo kiedy moje stopy wysuwają się z taksówki, jestem jedyną kobietą, na którą patrzy każdy przechodzień, który mija drzwi restauracji. Zanim ostatecznie wyjdę z auta, zarzucam swoimi pofalowanymi włosami, aby blond pukle odsłoniły pięknie wyeksponowany dekolt. Z wnęki okalającej wejście do lokalu wolnym krokiem wyłania się Hays. Mężczyzna w brązowym garniturze dumnie kroczy. Nie jest jednak w stanie ukryć żarłoczności w swoim spojrzeniu, które dostrzegam nawet z tej odległości.

Uśmiecham się delikatnie, jednak gdy chcę się podnieść, po mojej prawej stronie wyłania się męska dłoń.

— Pomogę — oferuje swoją pomoc mężczyzna, w którego kierunku odwracam głowę. Stoi w takiej pozycji, że nie widzę jego twarzy.

Spoglądam więc na dłoń naznaczoną cienkimi smugami niezidentyfikowanej, czarnej mazi, która w łagodny sposób zaprasza do skorzystania ze swojego wsparcia.

Hays, jest już blisko. Jeśli więc ten człowiek będzie miał jakiekolwiek nieczyste zamiary, szef na pewno mi pomoże.

Chwytam więc ciepłą dłoń, która sprawnie pomaga wysiąść mi z auta i stanąć na chodniku.

Od razu lustruję wzrokiem mężczyznę, który wciąż trzyma moją dłoń. Uniform firmy zajmującej się odbiorem odpadów na chwilę przykuwa całą moją uwagę. Chwilę później dostrzegam przystojną twarz, jasne, ścięte na zapałkę włosy oraz wesołe oczy.

Te oczy zapierają dech w piersi.

Mimowolnie się uśmiecham, bo energia tego mężczyzny jest zaraźliwa. On odpowiada mi jeszcze bardziej promiennym uśmiechem.

— Zamknąć mi te pierdolone drzwi! — krzyczy zdenerwowany taksówkarz. — Kradniecie mi robotę! Debile.

Hays mija mnie, lewą dłonią lekko popychając mnie w ramiona nieznajomego mężczyzny, a potem z całą siłą na jaką go stać, kopie w samochodowe drzwi. Rozmach z jakim zostały zamknięte wprawia taksówkę w rozchybotany ruch.

Z czego zrobione są jego spodnie, że wytrzymały takie kung fu?

Patrzę oniemiała, jak Hays mierzy się wzrokiem w bocznym lusterku z kierowcą. Na szczęście tamten nie decyduje się na bezpośrednią konfrontację. Z głośnym wyciem swojego klaksonu, włącza się do ruchu ulicznego.

Dłoń z mojego łokcia, leniwie przesuwa się na moje ramię. Wciągam powietrze i karcę wzrokiem nieznajomego.

Natychmiast odrywa ode mnie obie dłonie, które unosi w przekomicznym geście niewinności.

Kiwam mu głową, niemo dziękując, że respektuje granice, które mu wyznaczam.

— Nie pomyliłaś swoich randek, Adams? — Ochrypły głos Hays'a wybrzmiewa zza moich pleców.

Nie stoi zbyt blisko, więc mam blade pojęcie, dlaczego jego barwa mogła się tak zmienić. Moja opięta, marszczona sukienka w odcieniu soczystej, nieco burgundowej czerwieni, musiała być sprawcą tego małego zamieszania.

Perfidnie przenoszę ciężar ciała na prawą nogę, aby jeden z moich pośladków jeszcze mocniej naparł na materiał. Ciche chrząknięcie upewnia mnie, że osiągnęłam swój cel.

— Nie — pewnie odpowiadam. — Ale to nie ty pomogłeś mi wysiąść z auta. Nie zabraniaj mi więc kulturalnie podziękować dżentelmenowi, który to zrobił. — Tym razem to ja wyciągam dłoń do nieznajomego. — Saylor Adams. A ten nabuzowany orangutan rzeczywiście jest moją randką, dlatego rączki zostawisz tylko na szarmanckie gesty. Jak pomoc w wyjściu z auta.

Twarz mężczyzny w uniformie śmieciarza, rozciąga się w jeszcze większym uśmiechu, gdy potrząsając naszymi dłońmi, słucha mojej wypowiedzi.

— Derrick Holman. — Gdy tylko kończy formalne przedstawienie się, puszcza moja dłoń, a ja czuję, jak zostaje na niej trochę nieco lepkiej substancji. Nie wycieram jej jednak w chusteczkę, którą schowaną mam w małej, brązowej torebce kopertowej. — Miło wiedzieć, że są jeszcze kobiety, które nie boją się nazywać rzeczy po imieniu. Orangutan pasuje do niego bardziej niż pszczółka — chichocze.

Marszczę brwi, bo przeszywa mnie poczucie dziwnej niepamięci: pamiętam, że to przezwisko coś mi mówiło, ale nie potrafię sobie przypomnieć co dokładnie.

Hays staje po mojej prawej stronie, odgradzając mnie od ruchliwej ulicy.

— To Hays. Mój szef — wskazuję lekkim ruchem głowy.

Derrick spuszcza wzrok na moją szyję, ale nie wiem co wartego uwagi, mógłby na niej zobaczyć.

— I dzisiejsza randka — podkreśla, gdy wyciąga do niego swoją dłoń. Ściskają się w mocnym, napiętym geście. — Szarmancko uchyliłeś jej odrobiny melonika, pośliniłeś się, a teraz grzecznie wypierdalaj. Nie mam całej nocy na gadanie o gównie.

Co za kretyn!

Chcę się nadziać szpilką na jego palce, ale przewidując mój ruch, chwyta mnie pod łokieć i nie pozwala stanąć mi na nim całym ciężarem ciała.

Przez chwilę szamocę się w jego uścisku, a on mlaszcze jedynie zdegustowanym dźwiękiem i zakłada ramię za moją talię. Przydusza mnie do swojego boku, aż moje ciało szczelnie przylega do jego brązowego garnituru.

— Ciekawa z was para — mówi Derrick, uśmiechając się tak chłopięcym uśmiechem, że przez chwilę zastanawiam się, co byłabym gotowa zrobić, żeby to Hays tak się uśmiechnął.

— Chodź z nami — wypalam z nienacka. Hays posyła mi skonfundowaną minę, a Derrick przyklaskuje głośno w dłonie. Rumienię się nieco, bo uwaga tych dwóch mężczyzn zbyt mocno mnie przytłacza. — Jedzenia przecież nie zabraknie.

— Popraw mnie jeśli się mylę. Chcesz iść na randkę ze mną i śmieciarzem?

Gorąc lekkiej krępacji niemal od razu przeradza się w złość.

— Jak będziesz taki miły jak teraz, to ciebie nie zaproszę.

— To ja cię zaprosiłem — odpowiada z politowaniem. — Nie dzielę się swoją uwagą.

Derrick skacze swoim spojrzeniem to na mnie to na Hays'a. Chyba ma niezły ubaw z obserwacji dynamiki naszej relacji.

— Dzięki za zaproszenie, ale nie skorzystam. — Mocno pociąga za przód swojego uniformu. — To nie jest strój do restauracji.

— Właśnie — mówi gorzko Hays.

— A może masz ochotę na coś na wynos? — pytam równocześnie.

— Nie jest bezdomnym kociakiem, który bez ciebie zginie, Adams.

Nie, nie jest. Ale możliwość obserwowania reakcji Hays'a na niekomfortową sytuację staje się ciekawą perspektywą na naszą pierwszą randkę.

— A wiesz, że właściwie to mam ochotę na żeberka? — Derrick uśmiecha się jeszcze szerzej. — Stawiacie?

— On stawia.

— Nic nie stawiam.

— Widać — szepcze Derrick.

— Stawiasz, bo ja u ciebie zarabiam dopiero od kilku dni — podkreślam mocno. — Przestań się burmuszyć. Masz okazję zrobić na mnie dobre wrażenie.

Hays podnosi mnie i stawia kawałek dalej, aby zrobić miejsce dla auta, które właśnie parkuje koło niego. Nie wiem czy czuję się dostatecznie zła, że przestawia mnie jak zabawkową lalkę, czy ujęta tym, że na tyle uważnie śledzi otoczenie, aby dbać o nasze wspólne bezpieczeństwo.

— Ratowanie twojego tyłka powinno ci w zupełności wystarczyć. Lepszego wrażenia niż ocalenie twojego życia, nie dokonam.

Wywracam oczami, bo denerwuje mnie ta jego racjonalność.

— To który z was zaprowadzi mnie do środka? — pytam wesoło.

Derrick kurtuazyjnie oferuje mi swoje ramię, ale Hays tylko obejmuje mnie ciaśniej i popycha w kierunku restauracji.

— Jeśli cię nie wpuszczą, będziesz żarł na podłodze — rzuca szorstko, ale nie oponuje przed dołączeniem obcego mężczyzny do naszej kolacji.

Wspaniale. Teraz cię sprawdzimy, posępny właścicielu „H.Creator".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro