Rozdział 10
Otwieram drzwi do gabinetu Hays'a. Wpadam do niego — prawie na niego — więc od razu zaciągam się głęboko powietrzem, aby wykrzyczeć prosto w tę, żelazną, nieprzyjemną, oschłą twarz, jak bardzo...
— Wyjdź — pada komunikat.
Hays łapie mnie za ramię i próbuje wypchnąć mnie przez drzwi.
— Zostaw! — wyrywam się bezsensownie. Jego wielkie ręce pewnie trzymają, jednak nie umiem się powstrzymać. Mam ochotę kopnąć go w co popadnie.
Nachyla się nade mną, zabierając mi moją przestrzeń osobistą.
— Moja naupierdliwsza zmoro dzisiejszego dnia, ładnie cię proszę, wypierdalaj z tego gabinetu — syczy niemal nienawistnie. — Nie chcę cię już dziś oglądać.
O, nie.
Nie dam tak łatwo się wyprosić. To on jest mi winien wyjaśnienia.
— Hays, nigdzie się nie ruszę, dopóki nie wyjaśnisz mi, dlaczego mnie zwalniasz?
Poprawia chwyt na moim ramieniu, jasno zaznaczając, że gdyby tylko chciał, po prostu wyrzuciłby mnie z gabinetu.
— Umiesz czytać?
— No pewnie, że tak.
— To doczytaj całość, a dopiero potem truj mi dupę. Spieszę się.
Nie puszczając mnie, ciągnie mnie za sobą, gdy zmierza do swojego biurka. Zabiera z niego telefon i mały pendrive. Obie rzeczy wsuwa do wewnętrznej kieszeni marynarki.
— Proszę tylko o chwile rozmowy.
Posyła mi zirytowane spojrzenie.
— Nie prosisz, Adams.
Nie czekając na cokolwiek po prostu wychodzi z gabinetu, ciągnąc mnie za sobą. bezpardonowo wyrzuca mnie za próg i wciska zamek blokujący w drzwiach.
— No dobrze — przyznaję. — Może nie dosłownie, ale jednak moja chęć rozmowy jest równoznaczna z prośbą, nieprawdaż?
Uśmiecha się lekko. Ale nie odpowiada, tylko pruje prosto do windy. Podbiegam kawałek, aby za nim nadążyć. Hays wdusza przycisk przywołujący windę.
— To co? — dopytuję.
Ciągle milczy.
— Nie zwolniłem cię.
I to wszystko wyjaśnia? To dlaczego dostałam oficjalne pismo kończące naszą współpracę pro bono?
Gdy wchodzi do windy, nadal patrzę na niego z rosnącym oczekiwaniem. Wywraca oczami i wzdycha głośno.
— Idę na kolację. Jeśli będzie dobra, może znajdę odrobinę chęci, aby wyjaśnić coś, co do tego czasu możesz odczytać z pisma, które dostałaś.
— Zapraszasz mnie na kolację? — dziwię się.
Jednakże zamierzam przyjąć jego ofertę. Burczało mi w brzuchu, a spożywanie posiłku nawet we wrogiem atmosferze o gęstości Hays'a i tak wiązało się z pysznym jedzeniem.
— Możesz ze mną iść.
Prycham.
— Ale szarmanckość. Stawiasz? — Chcę od razu określić warunki. — Jesteś mi winien odprawę. Zamierzam się najeść, więc wybierz lokal pode mnie.
*
Zamiast drogiej kolacji w Eleven Madison Park, wybłagałam na Hays'ie aby zabrał mnie po prostu na słynny trójkąt do Joe. Nic nie smakowało lepiej, jak tłusty kawałek pizzy z krążkami salami, po pracowitym i nieco traumatycznym dniu.
Rozsiedliśmy się w aucie mężczyzny, ponieważ nalegałam, że nowojorski przysmak należy zjeść na gorąco.
Toteż siedzę teraz z nogami na desce rozdzielczej zapewne drogiego auta i wcinam boski kawałek przyjemności za pięć dolarów.
— Nie jest zbyt smaczna — mówi Hays, który wgryzł się zaledwie w kawałek swojej porcji. — Słona, tłusta i nie ma nic wspólnego z prawdziwą pizzą.
Piorunuję go wzrokiem i szybciej przeżuwam to co mam w buzi, bo odpowiedź sama ciśnie mi się na usta.
— Nie możesz nazywać się nowojorczykiem, jeśli nigdy tu nie jadłeś. Zresztą, to miejsce jest sentymentalną podróżą dla wielu osób. Wiesz co to wspomnienia? Byłeś kiedyś dzieckiem, wiesz?
— Przyrównujesz kawałek placka z serem do dziecięcych wspomnień? — Unosi swój tekturowy talerzyk ze stygnącą pizzą. — To. Nie zasługuje nawet na wspominki. I jeśli z tym kojarzy ci się twoje dzieciństwo, to bardzo ci współczuję.
Odkłada swój talerz koło moich stóp, a potem wkłada dłoń pod moje łydki. Otwiera, co prawda, samochodowy schowek, ale i tak się rumienię, bo jego czarny rękaw garnituru delikatnie ociera się o moją gołą skórę.
— Ta pizza grała w Spider Man'ie. Należy jej się szacunek.
Hays kręci głową, a jego rude kosmyki zabawnie układają się na jego głowie. Gdybym nie miała tak tłustej dłoni, z pewnością poprawiłabym mu fryzurę. Bo w tej prezentował się uroczo... a on z pewnością nie chciał być kojarzony z takimi przymiotnikami.
— Jak Jill i dzieci?
— Świetnie — podsumowuje zdawkowo. Gdy jednak się prostuje i wyciera swoje dłonie w nawilżaną chusteczkę, z mojej postawy wyczytuje, że powiedział stanowczo za mało.
Moja perswazja wywiera na nim odpowiedni skutek, bo odpowiada:
— Odpoczywają w InterContinental'u.
Opłacało się głośno mlaskać... Co?! Prawie się krztuszę, gdy nie do końca przegryziony kawałek zapychającej przyjemności, spada w dół mojego gardła.
Uderzam go dłonią w ramię. Mocno.
— Dlaczego nie mieszkają u ciebie?
— Możemy jechać?
— Nie zbijaj mnie z tematu.
Hays przeklina pod nosem, a potem szybko włącza się do ruchu drogowego. Dla bezpieczeństwa zsuwam nogi i siadam poprawnie.
— Pasy — warczy.
Niepotrzebnie. I tak bym je zapięła, ale on jak zwykle nie zamierza pominąć jakiejkolwiek okazji, aby się na mnie powyżywać.
— To powiesz mi dlaczego nie mieszkają u ciebie? — pytam najłagodniej jak potrafię.
Wcześniej o tym nie pomyślałam, ale może Hays miał jakiś ważny powód, aby...
— Nie przeszkadzają mi w życiu codziennym. — Ostro skręca w lewo, a mnie rzuca na drzwi auta.
Wpatruję się w niego w takim skupieniu, jakbym dostała jakiegoś zawieszenia gałek ocznych. Chciałam okazać mu odrobinę empatii czy zrozumienia, ale nie mogę tego zrobić, skoro rzuca takimi bombami. Złość ściska mnie mocno za żołądek. Odstawiam niedokończone jedzenie obok jego talerza.
— Naprawdę to powiedziałeś? — Mój głos piszczy odrobinę wyżej niż zazwyczaj. — Nie doceniasz, że rodzina przyjechała z drugiego końca Stanów, tylko po to, żeby spędzić z tobą chwilę czasu?
— Nie przesadzaj, Adams. Kalifornia to nie koniec świata i nie rób ze mnie bezdusznego ignoranta. Jeżdżę do nich zarówno na święta jak i urodziny dzieciaków.
— Ja przesadzam?! — pieklę się. — A kto zapomniał ile lat ma Gwendolyn?
Rzuca mi szybkie spojrzenie kątem oka. Widzę, jak jego zdenerwowanie rośnie równie proporcjonalnie do mojego.
— Czy ja ci się wpieprzam z butami w życie rodzinne? Może okaż trochę kultury i pohamuj swoje zapędy. Jesteś jedynie moją pracownicą. To, że wpierdalałaś obiad razem z moją rodziną, z automatu cię do niej nie zalicza.
— Możesz jeszcze grzeczniej? — podjudzam go.
— Pocałuj mnie w dupę, Adams.
— Sam to zrobisz najlepiej, Hays.
Ostro hamuje, gdy parkuje przed dużym segmentem na Upper East Side. Czy to jego dom? Nie mam nawet ochoty rozglądać się po okolicy — serdecznie współczuję wszystkim jego sąsiadom porannego wyrzucania śmieci w jego towarzystwie. Z takim humorem pewnie często poprawia nastrój ludziom dookoła.
Duży, rudy, wiecznie wkurwiony, orangutan!
— Idziesz do metra?
— Nie — ostro zaprzeczam. — Zostaję tu dokąd nie dokończymy rozmowy.
Odpina mój pas bezpieczeństwa, który sunie po moim brzuchu.
— Co znowu sobie uroiłaś? Myślałem, że w drodze po żarcie jasno wytłumaczyłem ci, że zmiana stanowiska z asystentki na osobistą asystentkę nie jest zwolnieniem, a awansem w hierarchii firmowej.
— Nie miałeś nigdy osobistej asystentki — syczę. — I nie zmieniaj tematu. Mówiłam, że powinieneś bardziej doceniać rodzinny czas, bo nigdy nie wiadomo ile go zostało.
Przechyla głowę, a palce prawej dłoni mocno zaciska na swoim kolanie. Mięśnie rysują się pod białą koszulką, która niestety odrobinę przeszła już zapachem jego potu.
Chociaż nie niestety. Jego pot może nie pachniał najpiękniej, ale również nie śmierdział odstręczająco. Po prostu był.
— Stosujesz to też w swoim prywatnym życiu, panno idealna?
— Staram się.
Hays chyba ma w dupie, co mówię bo wyskakuje z auta. Z drobnym przerażeniem robię to samo, ponieważ wiem, że byłby zdolny do zamknięcia mnie w wyłączonym samochodzie.
Mężczyzna gna już po schodach do drzwi wejściowych, ale nagle przystaje. Odwraca się.
Doganiam go. Stoję stopień niżej, więc moja głowa jest niemal na wysokości jego brzucha.
— Odjeb się ode mnie. — Słowami mocno tnie powietrze. — Nie umoralniaj mnie. Nie wtrącaj się w moje życie i przestań patrzeć na mnie, jakbyś miała cholerne prawo mnie oceniać.
Instynkt zmusza moje ciało do produkcji adrenaliny.
— Ty nikogo do siebie nie dopuszczasz — wypluwam, zanim zdążę pomyśleć.
Przymykam powieki. Nie rozumiem tej relacji. Raz jesteśmy jak wrogowie, a raz troszczymy się o swoje życie. Czasem czuję, jakby coś nas łączyło, a czasem mam wrażenie, że pomiędzy nami nie ma żadnej więzi.
Dni z Hays'em są dziwne — zupełnie inne od tego co poznałam w związku z Jonah czy swojej prawdziwej pracy. Nie potrafię uplasować go na liście swoich potrzeb i priorytetów. Chciałabym móc lepiej go poznać, ale on mi na to nie pozwala. Każdego dnia poznaję go coraz bardziej, jednak jego samego nie znam wcale.
Wiem co lubi jeść.
Nie znam jego zainteresowań.
Znam jego imię.
Nie on mi je zdradził.
Pozwolił mi zobaczyć, jak zrywa ze zdradzającą go kobietą.
Obrywam, za każdym razem gdy ma gorszy humor.
— Ludzie z reguły są gówno warci — mówi cicho. — Nie wiesz, jak łatwo przychodzi im manipulowanie i kłamstwa? Nikt cię nie skrzywdził? Czy może jesteś na tyle naiwna, że nie dostrzegłaś krzywdy, delfinku? — W ostatnim słowie zawiera tyle jadu, że pizza w żołądku chyba pragnie zawrócić z mojego żołądka.
Chwyta mnie mocno za dłoń, w którą wciska swój dodatkowy telefon.
— Cztery, dwa, dziewięć, pięć. Kup sobie bilet. — Pochyla się nade mną, a ja mocniej odchylam głowę do tyłu. — Spierdalaj do domu.
Właśnie taki jest Hays. Żartujący i niefrasobliwy, aż z byle powodu zamienia się w bezlitosnego skurwysyna myślącego jedynie o sobie.
Dlaczego to robi?
Czemu, gdy tylko zaczynam delikatnie ocierać się o jego prywatną strefę, on robi się oschły? Nie żądam przecież głębokich szczegółów. Proszę jedynie o ogólne szczegóły.
— Nie, Say. Ty nie prosisz — szepczę na głos, gdy uświadamiam sobie prawdę.
Jak zachowałabym się, gdyby Hays był dzieckiem, które boi się kogoś dopuścić do siebie, stosując taktykę oziębłego odpychania?
Łagodnie i cierpliwie. Z respektowaniem jego granic. Z empatią, której brak, sama niejednokrotnie mu zarzucałam.
Godnie.
— Przepraszam — oznajmiam szczerze. Wkładam telefon pod pachę, a oswobodzonymi dłońmi chwytam jego prawą dłoń w ciepłe objęcia swoich. — Hays, nie chciałam naciskać na ciebie, aby coś zyskać, wiesz? Zdaję sobie sprawę, jak zaczęła się nasza znajomość i nie obiecam, że nigdy nie zrobię niczego, aby zmienić twoje plany co do budowy na Brooklynie. — Mężczyzna nie okazuje żadnych emocji, gdy do niego mówię. — Ale, nasza dzisiejsza rozmowa nie jest podyktowana podszytymi zamiarami. Po prostu jestem szczerze ciekawa, może zbyt ciekawa, jak układa się twoja relacja rodzinna i dlaczego nie życzysz sobie obecności rodziny w swoim domu.
— A może zechcesz mi wyjaśnić dlaczego jesteś tego tak ciekawa? — syczy, pochylając się nade mną jeszcze bardziej. — Co tobą kieruje, jeśli nie chęć pozyskania informacji, które kiedyś wykorzystasz przeciwko mnie? Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Świetnie grasz idiotkę. Brawo. Manipulujesz ludźmi po nowojorsku.
— Słucham?
Schodzę w dół o jeden schodek. Zdziwił mnie tym ostatnim stwierdzeniem. Nie potrafię sobie przypomnieć, żadnej sytuacji, w której mogłam nim jakoś manipulować.
Hays również robi krok do przodu, więc ponownie dzieli nas ta sama odległość.
— Te niewinne, błękitne oczy. — Dotyka moich włosów. — Jasne, pofalowane pukle pachnące kokosem. — Kładzie dłoń na mojej żuchwie a kciukiem muska moje wargi. — Delikatne, acz kształtne usta, którymi tak słodko wodzisz mężczyzn za nos.
Jego oczy są tak czujne, a twarz napięta, że jeszcze ciężej przychodzi mi zrozumienie sytuacji, w której się znajduję.
— Hays, nie wiem co się dzieje. Nie manipuluję tobą. — Krzywię się lekko. — Oprócz tego jednego razu, kiedy się poznaliśmy. Przyznaję, że wtedy ubrałam się tak, aby podobać się większości mężczyzn. Chciałam dostać się na spotkanie i to był powód. Zresztą nawet nieskuteczny, prawda? Na ciebie ten fortel kompletnie nie zadziałał.
— Słowa, słowa, zawsze tylko słowa — wypluwa, a jego jad powoli zaczyna mnie paraliżować. — Kiedy zrobiłaś coś, cokolwiek Adams, aby zdobyć moje zaufanie? Podaj mi przykładową sytuację, gdy zrobiłaś coś bezinteresownie. Przytocz argument, którym poprzesz tę swoją całą gadaninę. Masz coś? Cokolwiek?
Zabiera dłoń z mojej żuchwy i mocno wciska je w kieszenie swoich spodni.
Śledzę wzrokiem jego twarz, gdy próbuję przypomnieć sobie takie sytuacje.
Kompletnie nic nie przychodzi mi na myśl, bo to nie ja zachowywałam się bezinteresownie w tej znajomości. Mogłabym próbować przeszukiwać swoją pamięć raz po raz, jednak wynik znalezionych wyszukań wciąż wynosiłby zero.
Jego intensywne spojrzenie nie pozwala mi spuścić wzroku. Jestem mu winna tę szczerość.
— Nigdy — przyznaję ze skruchą. — W przeciwieństwie do ciebie — zaznaczam zgodnie z prawdą.
Hays zaciska szczękę, a potem odwraca się na pięcie i sprawnie otwiera zamek w drzwiach wejściowych do swojego segmentu.
— Starczy ci na bilet. Wracaj do domu i korzystaj z piątku. Dobranoc, Adams.
I znika. A moje poczucie moralności uwiera mnie w tyłek. Mężczyzna ma rację. Może i nie knułam przeciwko niemu, zbierając jakieś obciążające go brudy, ale ani razu nie zrobiłam niczego, co można by uznać za miłe. Dodatkowo wielokrotnie wykorzystywałam jego obraz w swoich erotycznych imaginacjach.
To dopiero skrzywione.
Traktowałam go bardzo przedmiotowo, więc nie powinnam się dziwić, gdy oponuje przed podzieleniem się ze mną swoimi intymnymi uczuciami odnośnie rodziny. No i przede wszystkim, dlaczego tak bardzo chcę to wiedzieć? Co zmusza mnie do zadawania tych pytań? Fascynacja? A może jednak działam z wyrachowaniem? Nie wprost, ale podświadomie. To dosyć prawdopodobne, skoro kończy mi się czas, w którym mam szansę na jakąkolwiek rozmowę o przyszłości brooklyńskiego apartamentowca.
Brednie.
Uderzam się w czoło, komicznym wręcz gestem. Jestem dorosłą kobietą, potrafię rozmawiać o wszystkim.
Nie pozwolę zamknąć tego tematu w ten sposób.
Walę w drzwi.
— Hays, muszę ci coś powiedzieć! — wrzeszczę ile sił w płucach. — Proszę, otwórz!
Wibrujący telefon w dłoni natychmiast przykuwa moją uwagę. A rumieńcem zażenowania, odbieram połączenie.
— Zapomniałam się. Nie nazywaj mnie delfinkiem. Mamy ważniejsze sprawy do omówienia — mówię na jednym wydechu, zanim mężczyzna zdąży się odezwać.
— Jakie? — Jego rozkazujący ton jest naglący.
Szukam jego sylwetki w jednym z okien, ale nie dostrzegam go w żadnym.
— Zaczęliśmy wszystko na opak. Ty nie ufasz mnie, a ja nie rozumiem twojej zmienności. — Pukam ponownie. — Nie wiem też co tak naprawdę o mnie myślisz. Dlatego proponuję ci otwartą furtkę. Porozmawiajmy dziś szczerze. Nawet jeśli miałaby to być rozmowa, w której tylko ja odpowiadam na pytania. Chcę, żebyś mnie poznał.
Cisza po drugiej stronie jest krępująca, ale krzepiąca — jeśli od razu nie zbombardował mojego pomysłu i nie rozłączył się z przekleństwami na ustach, istnieje możliwość, że właśnie rozważa moją propozycję.
Drzwi odrobinę się uchylają. Widzę, że nadal trzyma telefon przy uchu, ale patrzy na mnie nieco spokojniej.
— Nie mam ochoty na serię prywatnych pytań.
— W twoim kierunku?
— W żadnym. — Mocno zaznacza swoje zdanie. — Skąd przyszło ci do głowy, że chcę cię poznać?
— Bo... — szukam w głowie argumentu. Olśniewa mnie. — Kiedyś chciałeś wiedzieć czym zajmuję się w życiu, aby wykorzystać moje umiejętności w pracy dla ciebie. Jeśli zadasz mi takie pytanie, to na nie odpowiem. Szczerze — podkreślam.
Wygląda jakby się zastanawiał, ale ja czuję, że w chwili w której otworzył drzwi, już zdecydował. Dlatego rozłączam się i przez szparę w drzwiach oddaję mu jego telefon z nadzieją wypisaną na twarzy. Hays zabiera go ode mnie i nie milcząc, otwiera drzwi. Wchodzę szybko, a on cicho zamyka za mną drzwi.
Rozglądam się po salonie, do którego wchodzę od razu po przekroczeniu progu. Nowoczesność, ciemny granat kanap i foteli oraz stonowana szarość ścian wyglądają jak żywcem wyjęte z reklamy typowego sklepu meblowego. W pomieszczeniu panuje przyjemna, lecz nie domowa, atmosfera.
Dalej widzę mały kącik kuchenny, a na wprost schody prowadzące na górę. Reszta dolnego segmentu jest odgrodzona w tym samym miejscu, gdzie zaczyna się klatka schodowa. To jasne, że mężczyzna cenił sobie prywatność, nawet, gdy przyjmował gości.
— Zrobisz mi wodę z cytryną? No i chciałabym również umyć ręce. To mój mały zwyczaj. Pierwszym co robię, gdy wracam do domu jest umycie dłoni, a drugim nawodnienie się.
Hays natomiast odpina dwa górne guziki w swojej koszuli. Czarną marynarkę zdążył zdjąć i położyć na siedzeniu tuż obok wejścia.
— Wejście do łazienki jest po lewej stronie, pod schodami — mówi cicho.
Wymija mnie i spokojnie kroczy do kuchni, więc chwilę podążam za nim. Gdy mija łazienkę, pokazuje jeszcze na nią palcem, jakby chcąc zaoszczędzić mi wstydu, gdybym jednak nie znalazła wejścia.
I jestem mu za to wdzięczna, bo nie od razu dostrzegam drzwi, które skryte są za taflą lustra. Wchodzę szybko do pomieszczenia, a światło zapala się automatycznie.
Patrzę na swoje odbicie. Moje włosy wyglądają nienagannie, tak samo jak góra błękitnej, księżniczkowej i zdecydowanie zbyt krótkiej jak na biurowy dress code, sukienki. Moja twarz jest za to okazem idealnie odwzorowanej troski i zmartwienia.
Nie jestem gotowa, aby całkowicie obnażyć się przed Hays'em, ale czy na to można być gotowym kiedykolwiek? Pewnie można się przygotować. Mentalnie wzmocnić poprzez przerobienie w głowie wszystkich scenariuszy. Tylko wrażenie, że dzisiejsza rozmowa będzie miała wpływ na ostateczną decyzję Hays'a, nie potrafi mnie opuścić.
— Spróbuj, Say — mówię do swojego odbicia. — Musisz myśleć, że uda ci się to zrobić. To dla Adley. To dla Adley. Dla Adley — powtarzam jak mantrę.
Szybko myję ręce, a potem wychodzę z łazienki.
Mężczyzna siedzi na kanapie, a niewygodny garnitur zamienił na długie, czarne spodnie dresowe i białą koszulkę. Podchodzę do niego i siadam obok.
— Przykręcić klimatyzację? — rzuca, patrząc przed siebie w okno.
— Nie, dziękuję. — Jest zimno, ale to przyjemne uczucie chłodu, gdy na zewnątrz panuje skwar. Układam ugięte nogi pod sobą, aby było mi wygodnie.
Hays w zaparte patrzy w to głupie okno, kompletnie nie przejmując się tym, że wpatruję się w niego i czekam na jakąkolwiek reakcję i ton, który powinien nadać naszej rozmowie. To w końcu on ma zadawać pytania.
— Pijesz?
Sięgam po szklankę z przygotowaną wodą, którą od razu przykładam do ust.
— Pytałem o alkohol — rzuca mrukliwie.
Dopijam duszkiem całą wodę, a potem z siła większą niż potrzeba, odkładam puste naczynie na stolik.
— Nie będę teraz pić. — Mężczyzna spogląda na mnie kątem oka. Wreszcie.
— Boisz się, że wypaplasz więcej niż chcesz?
Rumienię się, bo to nie było pierwszą myślą, jaka przyszła mi do głowy.
Znaczy — to też. Ale bardziej martwię się o to, że jeśli puszczą mi hamulce, zrobię coś, czego potem będę bardzo żałować.
— Mniej, więcej. — Jego lewa brew unosi się ku górze, gdy przyłapuje mnie na niedopowiedzeniu. — No dobra. — Wypuszczam głośno powietrze, rumieniąc się jeszcze bardziej. — Raczej chodziło mi o to, że chcę utrzymać nad sobą kontrolę, a alkohol zawsze wpływa na mnie relaksująco. Co, oczywiście kłóci się z potrzebą samokontroli.
Teraz odwraca się do mnie zarówno twarzą jak i torsem.
Jest zaciekawiony.
— Masz trudności z opanowaniem się przy mnie? — pyta, ot tak.
Może dla niego to śmieszne, ale ja wiem najlepiej, o czyich ramionach myślałam, gdy Jonah przypierał mnie do drzwi.
Hays próbuje coś ze mnie wyczytać, bo błądzi spojrzeniem po całej mojej twarzy. Przynajmniej uśmiech szybko mu rzednie.
— Naprawdę tracisz kontrolę.
Odważnie staram się kiwnąć głową, jednak zanim wykonam jakiś ruch, jego usta otwierają się, jakby nie do końca mi dowierzał.
— To takie dziwne? — Mrużę wojowniczo oczy. — Chyba spotkałeś się już z tym, że kobietom w twojej obecności trochę odbija? Na swoja obronę mogę dodać, ze dzieje się to głównie wtedy, gdy nie mówisz.
— Podobam ci się? — pyta, a ja mam ochotę kopnąć go za udawanie niedowierzania.
A, dupa!
Dokładnie to robię.
Wyciągam prawą nogę spod tyłka i mocno kopię go w dudo. Dwa razy. Żeby na pewno to odczuł.
— Możesz mnie bardziej nie upokarzać? Oczekujesz, że wypucuję się przed tobą z całego życiorysu i dodatkowo chcesz mi truć dupę o to, że uważam cię za ultra atrakcyjnego mężczyznę z najpiękniejszym odcieniem włosów jaki widziałam? — Lekko podnoszę wzrok. — Bo skoro tak, to równie dobrze mogę skompromitować się bardziej i dodać, że w życiu nie widziałam tak muskularnego ciała jak twoje. O dotykaniu już nie wspominając — prycham.
Hays w geście zdziwienia podnosi również drugą brew, więc nie mogę się powstrzymać i komentuję:
— Nie marszcz się tak, bo żaden chirurg nie operuje tak posępnych dziadów. Za bardzo bałby się o utratę palców.
Hays jednak wygląda, jakby zupełnie mnie nie słuchał. Chwyta moją kostkę, a potem jednym ruchem przyciąga mnie do siebie tak blisko, że moje pośladki dotykają jego uda. Nie mam czasu nawet pisnąć, czy zakomunikować swojego protestu, bo profilaktycznie dociska moje nogi do swoich i mnie więzi.
— Powiedz to — niemal warczy.
Kurwa. Ale, co?
— Nie upokarzaj mnie? — Prawie szepczę, bo jego twarz znajduje się dosłownie centymetry od mojej.
Zaciska szczękę, jakby był wściekły, że nie zrozumiałam jego prośby.
— Nie pogrywaj ze mną — ostrzega. — Chcę, żebyś powiedziała to, co przed chwilą pierdoliłaś.
Jego ton od razu mnie rozjusza. Zachowuje się, jakbym była nieposłusznym, trochę przygłupim człowiekiem, który ma luki w poprawnej komunikacji.
— Zejdź trochę z tonu, bo zachowujesz się jak gburowaty kawał egoistycznego mięcha — syczę.
Wściekle poprawiam na udach swoją sukienkę, bo niewiele brakuje, aby mężczyzna zobaczył moje majtki.
Nawet nie spuszcza wzroku, gdy równie wściekłym ruchem odrzuca moją rękę na bok... a potem również rąbek sukienki.
— Ty, kretynie! — krzyczę mu prosto w twarz, gdy próbuję wyrwać nogi z jego uścisku. Moje próby nic nie dają, więc chociaż sukienkę przytrzymuję we właściwym miejscu.
— Przestań mnie wkurwiać. — Złość niemal wychodzi mu uszami.
Gniewnie zsuwa tę nieszczęsną kieckę. Gdy próbuję się okryć, on ponownie mi na to nie pozwala, więc siłujemy się przez chwilę, aż materiał nie wytrzymuje napięcia i pęka. Żadne z nas nie zauważa tego w porę, wobec czego rozerwanie się powiększa i sięga mojego łona.
Krzyczę ile sił w płucach, a on jeszcze bardziej się do mnie przybliża. Zupełnie jakby stawiał mi wyzwanie. Jakby musiał całym sobą przekazać, że nie zmieni zdania. Będzie drążył temat dotąd, aż moich ust nie opuszczą te dwa, zdradliwe słowa.
— To nie ja zachowuję się po kretyńsku — artykułuje wolno. — Możesz krzyczeć, bić mnie, próbować uciec, ale to nic nie da. Nie wypuszczę cię.
— To nie telenowela, w której możesz więzić niewinną osobę — wytaczam argument z tyłka. Wszystko mnie boli. Galopujące serce, pulsująca głowa, drapiące uczucie zażenowania.
Przymykam oczy, bo lekko szklą się od nadmiaru emocji.
— Chcę to usłyszeć. — Nie ustępuje.
Jego stanowczy ton jest moim przekleństwem. Sprawia, że mój mózg zamyka sobie drogę do wszystkich możliwych rozwiązań i dąży do tego, którego on żąda. Powinnam stąd wyjść. Teraz, natychmiast.
Cóż mam jednak poradzić, gdy ta słodka, odurzająco erogenna część mnie, pragnie zaryzykować?
Czy jeśli powiem, jak bardzo mnie pociąga fizycznie, Hays zaproponuje mi przygodny seks i spełni wszystkie fantazje erotyczne, o których śnię nocami?
Bo jeśli tak właśnie postąpi, to zmienię się bezpowrotnie. Nie będę już tą samą Saylor, która seks łączyła zawsze z silnymi emocjami do partnera. Stanę się nią.
A jeśli ona wychynie na powierzchnię, zasmakuje jednonocnej przygody i stwierdzi, że może mieć takich więcej, stanie się to, czego bałam się od zawsze.
Nie chcę być niczyją przygodą.
Dlatego muszę zrobić wszystko, aby również nie być nią dla kogoś.
Tyle sprzecznych, a jego dłoń tak umiejętnie drażni mnie we wrażliwym zgięciu kolana...
— Już to powiedziałam — szepczę. Mam dreszcze.
— Bez niedopowiedzeń, Adams.
— Lubisz mnie dręczyć, co? Doprowadzać na skraj upokorzenia, a potem czerpać przyjemność, gdy znając słaby punkt, wbijasz szpilkę głębiej?
— Kobiety są pojebane — syczy. — Jakim cudem ima się to naszej rozmowy?
Jedną dłonią chwyta mnie pod brodę i przyciąga moja twarz ku sobie. Czuję teraz jego ciepły oddech, który owiewa policzki i zamknięte powieki.
— Ty mną gardzisz. — To wszystko co mówię. Hays jest inteligentny. Zrozumie.
Wciąga mnie na swoje kolana. Piszczę, otwierając oczy, gdy tracę równowagę, a mój tułów leci do tyłu. Mężczyzna natychmiast podpiera mnie ramieniem, zaś prawą dłonią mocno chwyta moją łydkę.
Jego wzrok jest do granic możliwości przesiąknięty furią.
— O, nie. Nie wkładaj w moje usta swoich myśli. Nigdy nie powiedziałem, że tobą gardzę. Zresztą — zaciąga się zapachem na mojej szyi — na razie nie widzę powodów, za które miałbym cię nie szanować.
O, cholera.
W mojej głowie już tworzy się nadinterpretacja jego słów, która brzmi mniej więcej jak: „spełniasz moje standardy, więc podobasz mi się".
— Przestań — niemal proszę.
— Co, Adams? Co mam przestać robić? — pyta, szukając czegoś we mnie wzrokiem.
— Zniewalać mnie — odpowiadam natychmiast.
Hays cofa się odrobinę w tył, aż oddaje mi odrobinę prywatnej przestrzeni.
— Wyjaśnij.
— Nie znasz mnie — zaczynam. — Pracę u ciebie zdobyłam podstępem, a ty od pierwszego spotkania starasz się mnie jakoś upokorzyć. I nie mów, że tak nie jest — karcę go wycelowanym palcem wskazującym, zanim cokolwiek zdąży odpowiedzieć. — Lubisz sprawiać, że ludzie czują się głupsi w twoim towarzystwie. Uwielbiasz potyczki słowne do tego stopnia, że nagrywasz prawie wszystkie rozmowy. Myślisz, że nie zauważyłam jak często w którymś z twoich telefonów jest włączony dyktafon? — pytam retorycznie. — Specjalnie tworzysz sobie historię do odsłuchu, aby potem bezwzględnie wykorzystać ją przeciwko autorowi wypowiedzi. Do tego dochodzi to całe napięcie.
Trochę nieporadnie odsuwam się na koniec jego kolan. Tylko na tyle pozwala mi jego chwyt pod moją nogą.
— Dramatyzujesz. Nigdy nie wykorzystałem twoich słów przeciwko tobie.
— I nigdy tego nie zrobisz?
Zamiast odpowiedzieć, wpatruje się we mnie bez mrugnięcia okiem. To tak nieludzki gest, że mam ochotę się wzdrygnąć.
— Nie, jeśli nie dasz mi do tego powodu — oznajmia w końcu.
— Czy teraz też nagrywasz? — Nagła potrzeba doprecyzowania tego zagadnienia uwiera mnie niemiłosiernie.
— Tak.
Tak.
Jakie to proste, gładkie i szczere. Oczywiście, że nagrywa. Odsuwam się jeszcze dalej, ale on ponownie wciąga mnie na swoje kolana.
— Dlaczego to robisz?
— Umówiliśmy się, że nie będę odpowiadał na pytania osobiste. — Znów ten rozzłoszczony głos.
— Możesz mnie chociaż puścić. Nasza rozmowa nie wymaga takiej bliskości. Słuch mam jeszcze dobry.
Hays uśmiecha się czymś, co nazwałabym parszywym grymasem, jednocześnie gładząc moją nagą skórę, odsłoniętej łydki.
— Myślisz, że tak łatwo odpuszczę ci przyznanie tego, że cię podniecam?
No, proszę. Durne słowo, które w jego ustach działa na mnie jak komenda. Moje ciało reaguje, zanim zdążę opleść się własnym szacunkiem do samej siebie.
— Już to powiedziałam i wierz mi, że gdyby to całkowicie zależało ode mnie, wyłączyłabym to.
— Pożądanie? — W jego dudniącym głosie słychać drugie, sensualne dno.
Kiwam głową. Raz.
Hays szybko prostuje się, a potem jedną z moich nóg przerzuca na druga stronę swoich nóg, tak że siedzę na nim teraz okrakiem.
— Więc mamy problem, mała złośnico — szepcze przy moim uchu. — Bo ty również sprawiasz, że zaczynam myśleć kutasem, a to ostatnie czego bym pragnął.
Czuję w tym jednocześnie komplement jak i obelgę. Moje ciało natychmiast zaczyna intensywny wykład na temat kontroli z podświadomością.
Kurwa, mać.
Chcę to wreszcie z siebie wyrzucić. Dylemat moralny ssie gorzej niż głód nowych doświadczeń.
Może powinnam teraz wyjść? Pojechałabym prosto do Jonah. Zrobiła wszystko to, czego odmawiałam sobie z Hays'em — lub poprawka: co myślałam, że chciałabym z nim zrobić, bez realnej wizji na spełnienie — a potem cieszyła się, że nie przespałam się z mężczyzną do którego nie czuję żadnych uczuć.
Bo jest to mniej moralne, prawda? Przespać się z kimś kogo nie cierpię, a jedynie pożądam fizycznie musi być bardziej złe od seksu z mężczyzną, w którym byłam w długim związku. Musi...
— Przestań robić ze mnie idiotkę — syczę. — Doskonale wiem, że nie mam żadnych szans u ciebie, zimny draniu.
— To tyle? — dziwi się. — Chcesz mnie, ale nie zrobisz żadnego kroku, bo nie ma między nami ciepłych uczuć?
Wow. To takie logiczne? Widocznie to znany schemat, skoro nijak go nie zaskoczyłam.
— Nie prześpię się z tobą, choćbym miała chęć marcować się w rui. Nazwij mnie stetryczałą babcią, ale seks musi iść w parze z emocjami. Jakąś więzią emocjonalną. Nie skaczę po przygodnych łóżkach dla orgazmicznych atrakcji. Nawet — spuszczam wzrok na jego opiętą koszulkę — gdy mają tak odurzająco wytrenowane ciało.
I dzieje się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała.
Hays puszcza moje nogi.
Daje mi całkowitą wolność. Nie wywiera na mnie już żadnego przymusu fizycznego. Obie dłonie zakłada jak poduszkę, za swoją głową.
— W takim razie zdradzę ci jeden ze swoich sekretów. Uznaj to za akt dobrej woli — cedzi wolno. — Ja również nie sypiam z kobietami, do których nic nie czuję. I nie zamierzam tego zmieniać dla kogokolwiek — podkreśla. — Dlatego mam dla ciebie nową propozycję. Poznajmy się.
Nie kontynuuje.
— Co?
— Poznajmy się lepiej, Adams.
Chwila. Ten zimny typ, chce mnie poznać na płaszczyźnie emocjonalnej?
— Żeby się pieprzyć? — rzucam z niedowierzaniem.
Parska śmiechem, który mocno wibruje w jego klatce piersiowej. To szczery gest.
— Nie wiem, Adams. Może kiedyś sprawdzę w swoim dzienniczku ile masz plusów a ile minusów i wtedy odpowiem ci na to pytanie — ironizuje. — Oferuję ci jednak to, czego brakuje nam obojgu, a wierz mi, nie robię tego często.
— Mam się czuć wyróżniona? — fukam. — Może to ty powinieneś się tak czuć, jeśli w ogóle wezmę to pod uwagę.
— Weźmiesz — opiera hardo.
— Bo?
— Bo do tej pory nie ruszyłaś swojego tyłka z moich kolan.
— Może mam chłopaka — rzucam, obejmując się dłońmi. — I jeśli nawet się zgodzę, to jaką mam pewność, że będziesz mnie traktował z szacunkiem? Czyż nie to należy się komuś, kogo chcesz poznać? Szacunek otwiera drogę ku emocjom, Hays.
Poprawia się pode mną, co trochę modyfikuje mój dosiad. Oplatam go teraz nieco mocniej swoimi udami, a jego epicentrum męskości jest jeszcze bliżej mnie.
Skubany, dobrze opanowany, drań.
— Nie masz nikogo, bo jesteś zwyczajnie niedoruchana. Więc opcje są dwie: albo brakuje ci w łóżku mężczyzny, albo masz w nim kompletnego partacza. Przy tobie? — Obłapia mnie wzrokiem. — Druga opcja jest niemożliwa. Każdy szanujący się facet, poszedłby do seksuologa i podszkolił swój warsztat. Mężczyzna może niedoruchać siebie, ale chujowo gdy nie potrafi zadowolić swojej partnerki. A przynajmniej się nie stara. I zanim powiesz, że jestem seksistowską świnią — słusznie odczytuje moją minę — pozwól, że odpowiem na drugą część twojego pytania. Otóż nie, Adams. Szacunek wywołany emocjami nie jest kluczem do relacji. Jest nim szczerość, a przynajmniej powinna być. Bo widzisz, ludzkie emocje są zwodnicze. To chemia w mózgu, która zaćmiewa racjonalny osąd. Zaś szczerość pozwala na rozważenie wszystkich „za" i „przeciw". Tak tworzą się stabilne relacje. Poprzez szczerość, a dopiero potem emocje. Skoro oboje czujemy do siebie pociąg, proponuję proste rozwiązanie. Randkuj ze mną. Poznaj mnie i daj poznać siebie.
Odsuwam się zszokowana. Hays prawie na okrętkę, ale jednak przyznał, że ja również go pociągam. W dodatku właśnie jasno przyznał, że chce ze mną randkować.
Facet, którego posądzałam o jednonocne przygody, właśnie stwierdził, że ma emocjonalną stronę i nie traktuje seksu jak rozrywki.
— Więc naprawdę mną nie gardzisz? — pytam, gdy na końcu języka mam inne, dużo bardziej dręczące pytania. To jednak wygrywa.
— Nie słuchałaś? Właśnie powiedziałem, że nie zamierzam wykorzystać twojego ciała, bo nie jesteś tylko nim, Adams. Gdy weszłaś do mojego gabinetu, bardziej niż krótka spódnica, zaintrygował mnie twój upór i karygodna bezczelność. Byłaś „jakaś". Nie siliłaś się na to, żeby uwieść mnie swoją kształtną dupą. Ostro pyskowałaś, tupałaś nóżką i walczyłaś o swoje, a pasja z jaką to robiłaś zmusiły mnie do zastanowienia się, jaki powód mógł cię popchnąć do takiego zachowania.
Moje serce mocno się zaciska.
Czyżby się dowiedział?
— Nie chcę litości — denerwuję się. — Jeśli sama nie zmienię twojego zdania w sprawie brooklyńskiego apartamentowca, to nie chcę jałmużny.
Uśmiecha się, a jego niebieskie oczy błyszczą klarownym zrozumieniem.
— I nie chcesz również grać w brudne gry. Jeszcze. Dlatego masz moją uwagę, Adams.
— Jakie brudne gry masz na myśli? Nie zamierzam cię szpiegować.
— Może tak, może nie. — Zamyka oczy i odchyla głowę, odsłaniając szyję. — Nie starasz się jednak mnie uwieść, a chuj mi świadkiem, że mogłabyś być jedyną kobietą, której udałoby się to zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro