Rozdział 30
Treści w dialogu zapisane pogrubieniem odnoszą się do wypowiedzi osób, które nie są "na scenie" razem z główną bohaterką. Saylor Adams słucha ich wypowiedzi, jednak ze względu na toczące się dwie, różne konwersacje w tym samym czasie, postanowiłam je rozróżnić właśnie pogrubieniem. Mam gorącą nadzieję, że ten zabieg nie zaburzy Waszego procesu czytania.
Dziękuję każdej Osobie, która spędza swój prywatny czas z "Concrete Boss". Fragmenty tej historii czerpią grubo z mojego życia i jestem szalenie ciekawa, jak Wy ocenicie zachowanie zarówno głównej bohaterki, jak i Jonah — jej przeszłości...
Szarość nie zawsze ma dokładną nazwę, ale to nie oznacza, że nie boli.
Zapadam się głębiej. W sobie. Ale nie tylko. Chwilę zajmuje mi zrozumienie, że Benton rozłożył swoje nogi na tyle, abym wygodnie ułożyła się pomiędzy nimi. Jego pierś tworzy mi stabilne oparcie, a ramię mocno podtrzymuje w talii.
— Wiedziałem, że to nie przypadek — ciepły, płynny jak słodki miód, głos Jonah Schmidta wywołuje we mnie ciarki.
To skończony rozdział, Saylor — upominam się. Nawet jeśli Benton uważa inaczej.
Tylko... jak wytłumaczyć wszystko, co właśnie czuję? Dlaczego wywołuje to we mnie tak głębokie napięcie? Nic z tego nie powinno mieć dla mnie znaczenia. Ani to, jak cholernie mały jest Nowy Jork, skoro znam byłą partnerkę swojego pierwszego mężczyzny. Ani to... że właśnie zastanawiam się, czy aby na pewno nie była kiedyś również w łóżku Bentona.
Jak ja.
Druga ja.
Nie... Jeśli ktoś powielał czyjąś historię, to byłam to ja.
Jestem drugą Alice Kirk.
— A czy cokolwiek w naszym życiu dzieje się przez przypadek, Jonah? — Jego imię w jego ustach elektryzuje mnie jeszcze bardziej.
— Jak to w ogóle możliwe? — szepczę.
— Lee. Mój informatyk jest naprawdę dobry w tym, co robi — odszeptuje mężczyzna za moimi plecami, ale nie reaguję. Jestem skupiona na telewizorze, który daje mi dostęp do czegoś tak intymnego, jak ich wspólna przeszłość.
To boli, choć nie powinno. Widzę wyraźnie, jak Jonah patrzy na Alice. To samo spojrzenie przez kilka lat należało do mnie.
Alice odsuwa krzesło zlokalizowane naprzeciwko kamery i elegancko na nim przysiada.
— Usiądź. Myślę, że jesteś mi winien chwilę swojego czasu.
Mężczyzna nie dyskutuje. Rozpina jeden guzik w swojej koszuli i z gracją zajmuje wskazane miejsce. Miejsce w centrum kadru.
— Ona jest świadoma, gdzie umieściliście kamerę, prawda?
— Mhm. — Pomrukiem jasno sygnalizuje mi, że to spotkanie zostało zaaranżowane w jednym celu. — Aby mogła opowiedzieć ci swoją historię.
Chore. Złe. Podstępne. Bezprawne. Grzeszne... Ale czy haniebne?
— Przysięgnij, że to żadne manipulacje — żądam.
— Dobrze ci w tej sukience. Ten odcień granatu zawsze ładnie podkreślał twoje oczy.
Robi mi się słabo. W ten sam sposób komplementował niebieski odcień szlafroka i moje oczy. Natychmiast treść żołądkowa pnie się w górę, do mojego gardła.
— Possij. — Benton wsuwa w moje usta lekko roztopioną kostkę lodu, którą przyjmuję z wdzięcznością.
— Dziękuję — odpowiada Alice, uśmiechając się zaledwie kącikiem swoich, ostro wykrojonych, ust.
— Żadne manipulacje, oprócz podłożenia sprzętu, żebyś mogła ich zobaczyć, nie są tu potrzebne. Przysięgam ci, że ujrzysz samą prawdę — mówi mężczyzna za mną. A moje ciało mu wierzy.
— Nie myślałaś o tym, żeby wrócić do zawodu? Nadal mam kontakty. Mógłbym pomóc — uprzejmy i niezwykle taktowny ton głosu Jonah, wypełnia zarówno pokój, moją udręczoną głowę i wprawia w szybszy rytm zdradliwe serce.
— Nie noszę się już tak wysoko. — Alice odpiera enigmatycznie.
Jonah przyjmuje wygodniejszą pozycję na łóżku i niespiesznie sunie wzrokiem po całym ciele, towarzyszącej mu kobiety. Natychmiast się spinam, a po wyprostowanej sylwetce kobiety, mniemam, że ona odczuwa dokładnie to samo.
— To przypadek? — Lekkim ruchem głowy wskazuje na buty, a na jego usta wypływa subtelny uśmiech. — Proszę, nie mów mi, kotku, że nie nosisz szpilek, aby odciąć się od przeszłości.
Kotku.
Moja dłoń zaciska się na udzie Bentona. Ja... chyba nie chcę, żeby on to wszystko słyszał.
— Chyba chcę być sama — szepczę, ale mój ton jest pewny. — Chcę zostać sama, Benton.
Jedna z jego dłoni puszcza moją talię i traci kontakt z moim ciałem.
— Nigdy nie odetnę się od przeszłości. — Zaskakuje mnie gorycz w głosie Alice. — Znasz tylko urywki, ale ja wiem, co ciąży na moim sumieniu. — Przez moment jej spojrzenie przewierca mnie przez ekran, na wylot. — Między innymi dlatego tutaj jestem. Przeszłości nie można pogrzebać, Jonah, ale można sprawić, aby jej karb pozwalał nam oddychać. To coś na co zasługuje każda... każdy z nas.
Dłoń Bentona pojawia się w moim polu widzenia, a w jej zagłębieniu leży opakowanie zatyczek do uszu.
— Nie mogę zapewnić ci takiej prywatności o jaką prosisz — odpiera smutno. — Ale nie dlatego, że mam w dupie to co myślisz i uważam, że wiem lepiej co czujesz. Muszę tu z tobą być, żeby upewnić się, że nie wyjdziesz, moja mała małpko. Wiem, że to trudne. Wiem, że właśnie wjebuję cię w traumę. Wiem, że zasługujesz na czystą i osobistą rozmowę z tym gadem, ale... niestety to nie jest możliwe. Ten psi chuj nigdy nie wyzna ci prawdy, gdy będzie z tobą sam na sam. Dlatego musisz zobaczyć to z drugiego rzędu, Saylor. Musisz to zrobić, bo inaczej nigdy nie oswoisz się z przeszłością.
Jego słowa są tak podobne do tych, które wypowiedziała alice, że ściska mnie w gardle. Oboje dążą do tego samego. Oboje to zaplanowali. I oboje myślą, że wiedzą lepiej, czego potrzebuję.
— Masz rację Allie...
— Zwracaj się do mnie pełnym imieniem — kobieta wpada Jonah w słowo.
— Alice. — Jonah wymawia jej imię w dokładnie ten sam sposób, w jaki robił to z moim: pieszczotliwie, niemal z namacalną tęsknotą.
— Tak jak ty oswoiłeś się ze swoją? — cedzę, jawnie wbijając mu ostrą szpilkę.
Hays nieco tężeje za moimi plecami, ale jego ton tego nie odzwierciedla, gdy mówi:
— Nie jesteś samotna, Saylor. Masz mnie. Jednak nie będę więcej rabować twojego prawa do prywatności. — Jego ręka porusza się, a ja bez problemu domyślam się, że właśnie włożył do uszu obie zatyczki wygłuszające. — Zamknę również oczy. — Jego głos brzmi nieco inaczej. — W telewizorze jest pendrive, na który to się nakrywa. Możesz go wziąć, wrzucić do szklanki z lodem, spuścić w sedesie; zrób z nim co chcesz. Jest twój. To jedyna kopia. Przysięgam ci, że jedynie ty zdecydujesz, czy podzielisz się ze mną tym, co będzie miało dziś miejsce, a ja nigdy nie będę nalegał na poznanie jakiegokolwiek szczegółu.
Mój oddech jest płytki, gdy jego broda opiera się o moją głowę. Benton poprawia swój chwyt na mojej talii i mocniej mnie w siebie wciska. Zaczerpuję głęboki oddech, bo prawda spływa na mnie jak objawienie.
Ufam Bentonowi Hays'owi. Dylemat moralny mocno napiera na moją potylicę — i o konsekwencjach z pewnością będę później dywagować, ale ufam Bentonowi Hays'owi. Wiem, że jestem jedynym świadkiem rozmowy Alice Kirk i Jonah Schmidta.
Jedynym, ale nie osamotnionym.
— ... Nigdy nie lubiłeś small talk'u, więc nie zawracaj sobie nim głowy również teraz. — Skupiam się na tym, co dzieje się w innym pokoju. — Do rzeczy, Jonah. Jesteś mi to winien.
Jonah w zdziwieniu unosi obie brwi, a zmarszczka na jego czole się pogłębia.
— Wiesz... gdybym cię nie znał — uśmiecha się lekko, mocniej rozszerzając nogi — pomyślałbym, że to jakaś ustawka.
Zamieram. To prawda. Czego jak czego, ale głupoty nigdy bym się po nim nie spodziewała. Ten mężczyzna zawsze zauważał każdy szczegół i nie wspominał o nich jedynie wtedy, gdy uznał je za niezbyt istotne.
Jego oczy suną jeszcze raz po jej sylwetce, a potem ostro wbijają się prosto we mnie.
Cofam się mimowolnie i mocniej wbijam w pierś Bentona.
— On wie, Alice — szepczę, świadoma, że nikt mnie nie słyszy. — I nie wiem, co przeraża mnie bardziej. To, jak ta rozmowa dalej się potoczy... czy jej konsekwencje.
Benton, coś ty zrobił.
Zaciskam zęby i myślę życzeniowo o tym, aby mężczyzna za moimi plecami nie zapłacił za ten nielegalny wyskok zbyt wysokiej ceny. Myśl, że zostałby ukarany za coś, co zrobił z myślą o mnie i moim dobru, oblewa mnie nieprzyjemnym kwasem strachu.
— Jonah... — Alice wstaje i przenosi się na łóżko, choć widzę, że dba, aby usiąść na nim z zachowaniem stosownego dystansu — minęło piętnaście lat i zapewniam cię, że zdecydowanie mnie nie znasz. Wydaje ci się, że tak jest, ponieważ rozstaliśmy się w ferworze emocji, krzyków i podartych ubrań. Jestem przekonana, że znasz jedynie tą rozemocjonowaną Alice, którą byłam. — Kobieta kładzie nacisk na ostatnie słowo. — I jeśli sądzisz, że nagrywam tę rozmowę — obutą stopą trąca torebkę, którą zostawiła na krześle, na którym wcześniej siedziała — to oczywiście masz rację. Nie jestem idiotką.
Jonah przesuwa swoją dłoń ku kobiecie. Nie zabiega jednak o kontakt. Kładzie ją pomiędzy ich ciałami i to jej daje zdecydować, czy ją akceptuje.
— Kotku... — mój żołądek wykonuje salto — jeśli tak poczujesz się swobodniej, możesz nagrywać. Sądzę, że to nawet lepiej. W chwilach niepewności będziesz mogła sięgnąć do tego nagrania, aby jeszcze raz je odsłuchać. Nie będę ingerował ani wyciągał konsekwencji. — Bierze głęboki oddech, a jego atletycznie umięśniona pierś, unosi się wysoko. — Masz moją zgodę na nagrywanie tej rozmowy swoim telefonem, Alice. To — kiwa głową — naprawdę jestem ci winien.
— Cieszę się, że w tej kwestii się zgadzamy. — Jej głos brzmi nieco zbyt szorstko.
Widzę, jak jej ręka lekko drga ku górze, jednak kobieta szybko przyciska ją do swojej nogi, drugą dłonią.
— Ważniejszą kwestią jest jednak, czy naprawdę warto rozdrapywać stare rany? — Jonah naprawdę łagodnie i delikatnie wyraża swoje zdanie. Doskonale słyszę to w jego tonie.
Alice patrzy się w lewo. Nie wiem na czym skupia swój wzrok, ale pomimo, że patrzy w kierunku mężczyzny, sprawia wrażenie, jakby go nie widziała.
— Wiesz, że nasza przeszłość łączy się znów w teraźniejszości?
Jonah kiwa głową, a jeden z jego pukli nieelegancko opada mu na czoło. Mam ochotę wstać, podejść do ekranu i bezsensownie go poprawić. Bo ten jeden pukiel potrafi zdekoncentrować wszystkie moje myśli.
Pamiętam, w jakich sytuacjach pozwalał sobie na utratę kontroli nad włosami. Pamiętam... Te włosy są jak znak, starający przyzwać się zamkniętą we mnie pożogę. Tę część mnie, nad którą tak niedawno nauczyłam się panować, on zdawał się wciąż mieć we własnym władaniu.
Jakim, cholera, cudem, chcę podejść do niego bliżej?!
— Nie chcę. Tego. Czuć. — Zaciskam pięści, niszcząc pościel na skrupulatnie pościelonym łóżku.
— Dlaczego nigdy nie wróciłaś do zawodu modelki? — Jonah umiejętnie zmienia temat. Tak umiejętnie, że nawet ja jestem bardziej ciekawa tego wątku.
— Przecież wiesz — mówi, jakby to faktycznie wszystko wyjaśniało.
— Ale ona nie.
To zdanie wyrywa coś z mojej piersi. Jonah wcale nie uciekł od wcześniejszego tematu. On jedynie chwycił za stery tej rozmowy.
Alice przenosi na niego swój wzrok, a ja rozumiem, że obie myślimy w ten sam sposób. Ona też wie, kto zdecydował się zostać kapitanem. Tylko... czy to jakkolwiek zmieni bieg rozmowy, która wciąż zdaje się płynąć na górę lodową — bez względu na to, kto nada jej współrzędne?
— Sama trafnie zgadłaś, że nie lubię kurtuazyjnych, rozgrzewających pogaduszek. Idźmy więc do sedna. Pytaj o co chcesz, Alice. Odpowiem. Wyżal się z czego chcesz. Wysłucham. Opowiedz mi swoją wersję wydarzeń. Nie będę jej negował. Jestem tu, bo zdaję sobie sprawę z tego co i w jaki sposób chcesz oczyścić. — Lewa dłoń mężczyzny wsuwa się do brustaszy w jego garniturze i wyciąga różaną, jedwabną poszetkę z wyhaftowanymi inicjałami. — I wiem, dla kogo to robisz. — Wygładza między palcami kawałek materiału i z niemym namaszczeniem, kładzie ją koło swojej prawej dłoni, tam, gdzie zaczyna się suknia kobiety. — Nie jestem potworem, ale jeśli potrzebujesz mnie takim uczynić; jeśli jest to potrzebne którejkolwiek z was do odnalezenia się w swoich emocjach, to z przyjemnością na to pozwolę. Nie jestem potworem Alice. Jednak pozwolę się nim uczynić, bo potrzebujecie scedować na kogoś złość. Za te wszystkie piękne lata... to nawet nie jest cena. To mój obowiązek.
Wszystko we mnie zrywa się w agonii. Chcę stąd wyjść. Nie chcę tego słyszeć. Nie chcę patrzeć, jak człowiek, którego moje serce jeszcze nie tak dawno kochało na zabój, oddaje swoje na tacy do zdeptania. Jego kręgosłup moralny jest niezachwiany. Jak w ogóle mogłam w to wątpić? Może nie zawsze był idealny i czasem reagował strachem, ale... ma do tego prawo. Jest człowiekiem.
Nigdy nie był aniołem.
Ale nie jest także diabłem.
A samo to, że pozwala się nim uczynić, mówi mi wszystko.
Wstaję, ale ramiona Bentona ściągają mnie w dół.
— Przestań tuszować i wszystko zmieniać. — Warkot Alice stawia do pionu każdy włos na moim ramieniu.
— Puszczaj! — Siłuję się ze splotem silnych ramion, ale on zarzuca na mnie swoje nogi i nie pozwala się ruszyć.
— Dlaczego zrezygnowałaś z modelingu, Alice? — Wolny, pewny i stabilny głos przyciąga moją uwagę.
Kobieta w granatowej sukni zrywa się z łóżka i podchodzi do okna, przez co na ekranie nie widać już jej twarzy, a jedynie plecy poruszane głębokimi oddechami.
— Powód nie jest ważny! — kobieta syczy. Odwraca się i czubek jej nosa i ust znów jest w polu widzenia kamery. — Zawsze byłeś w tym cholernie dobry, Jonah. umiesz zachowywać pozory dżentelmeństwa i z wyrachowaniem ciągnąc temat na manowce.
— To, że coś jest niewygodne, nie znaczy, że nie jest prawdziwe.
Alice kręci z niedowierzaniem głową.
— Okaż trochę odwagi. Opowiedz o tym, dlaczego ze mną zerwałeś. — Słyszę, że kobieta traci cały rezon i zwyczajowe opanowanie. To chyba szokuje mnie najbardziej. Alice Kirk chwieje się na filarach swojej asertywności.
Jonah zakłada nogę na nogę i delikatnie sunie swoimi palcami po jedwabnej poszetce, która leży na łóżku. Przełykam głośno ślinę i zastanawiam się, czy o mnie myśli.
— Rozstalismy się...
— Zerwałeś ze mną. — Alice wpada mu w słowo.
— Zerwałem z tobą — mężczyźnie kurtuazyjnie potwierdza jej słowa poddańczo uniesioną dłonią, która szybko wraca na różowy jedwab — ponieważ dowiedziałem się o ciąży modelki, z którą byłem dwa miesiące wcześniej.
Marszczę brwi. Jonah nigdy nie był typem kochliwego marynarza z dziewczyną w każdym porcie.
— Muszę jednak zaznaczyć — podnosi głos — że oboje byliśmy w tym czasie wolnymi ludźmi, a zeszliśmy się na kilka tygodni przed tym, jak otrzymałem informację o poczęciu córki.
Alice wraca w kadr. Gniewnym ruchem zrywa poduszkę z góry łóżka i przenosi ją tuż obok Jonah. Siada na niej, a twarz mężczyzny jest teraz niżej.
— Mam potwierdzić?
— Uważam, że to byłoby sprawiedliwe. Nie chciałbym, żeby Saylor — moje imię mnie mrozi — pomyślała, że jestem kimś, kim nigdy nie byłem. Nie zdradziłem żadnej ze swoich partnerek.
— Dobrze. Nazwijmy to separacją. — Jej wzburzony głos nie powala na postawienie tezy, że kobieta zgadza się z wersją mężczyzny. — Jednak fakt, że dbasz o to, aby zmienić moją wersję po to, żeby inna kobieta zobaczyła cię w jaśniejszych barwach jest dla mnie obrzydliwy. Robi mi się niedobrze, gdy pomyślę o tym, co z nią robiłeś. Między wami jest: ile? Dwadzieścia dwa, trzy lata różnicy? To...
— Nie wybielam się. — Jonah jasno ucina temat. — Jednak nie pozwolę na oszczerstwa, gdy to ty podstępem wprosiłaś się do miejsca mojej pracy i nadzwyczaj bezczelnie starasz się dokonać osobistej vendety, która nawet nie jest wymierzona we mnie. Jest wymierzona w nią. — Głos Jonah nie jest już łagodny, a stanowczy i niezachwiany. — Możesz mnie oczerniać, o ile dasz mi również pole do przedstawienia swojej wersji, bez koloryzowania. Ale nie dam ci satysfakcji z niszczenia marzeń, dopiero co wchodzącej w życie kobiety, bo twoje legły w gruzach i to mnie obarczasz za to, winą. Myśl o mnie co chcesz. Oskarżaj, o co chcesz. Saylor jednak zostaw w spokoju. To kobieta mojego życia. Na ten stan rzeczy nie wpływa ani miejsce w którym się znajduje, ani partner, którego sobie wybrała. Chociaż... chociaż chciałbym uchronić ją przed wszystkim, co przyniesie jej związek z Hays'em, nie będę ingerował. To jej życie, jej błędy. — Jego spojrzenie nieco mięknie, a palce nie przestają gładzić różowego jedwabiu. — Ja zawsze będę czekał. Może nie w stuprocentowej gotowości, nie jestem przecież idiotą, ale dla niej będę czekał. Ma moje serce i nigdy nie przestanę jej kochać.
Dociskam swoje dłonie do dłoni, które oplatają mnie w talii. One nie potrzebują większej zachęty, natychmiast kojąco splatamy nasze palce.
Oczy Alice Kirk marszczą się, aż wypływa z nich kilka, niewielkich łez.
— Jesteś tak pięknie utalentowanym manipulantem, że to wręcz bolesne, gdy człowiek orientuje się, jak bardzo nie można ci ufać, Jonah. Wszystko zawsze... od zawsze, mówisz w taki sposób, że chce się tego słuchać jak prawdy objawionej; jedynej i właściwej.
— Kotku, to ty tutaj manipulujesz faktami — jego palec wskazujący dotyka poduszki, na której siedzi Alice. — Powiedz dlaczego odeszłaś z zawodu, w którym zaczynałaś odnosić sukcesy. Wytłumacz to swoimi słowami, a dopiero potem rób ze mnie diabła. Jeśli zaciągnęłaś mnie do tego pokoju z zamiarem wyjawienia wszystkiego, co między nami i twierdzisz, że robisz to również dla niej, to nie bądź egoistką. Wyjaw również prawdę o sobie, Allie.
Kobieta zaciska zęby i delikatnie kręci głową, jakby chciała zaprzeczyć emocjom, które przejmują kontrolę nad jej ciałem. Mój zaciśnięty w supeł, żołądek, znów daje o sobie znać.
— Nie jestem ani twoim kotkiem, ani żadną Allie — szortkość i opanowanie starają się mocno wybrzmieć w jej głosie. — Kochasz ją... Jonah... Jedynym co kochasz, to wszystko związane z tobą. Kochasz siebie. Kochasz obraz, który skrupulatnie tworzysz od lat. Kochasz być postrzeganym jako ideał. Kochasz to tak bardzo, że nawet nie zauważasz kiedy przyjmujesz tę postać. Naciągnąłeś na siebie maskę dżentelmena, bo jesteś tak odurzająco próżny, że czynisz ją swoją osobowością. Ale to wciąż poza. To nie jesteś ty. Nie wtedy, gdy twoje obrzydliwe motywy kreują się w schemat! — wypluwa. — Może myślisz, że nie zdradzisz się słowem, ani nawet czynem. Jednak prawda jest wystarczająco klarowna. Żeby ją dostrzec trzeba jedynie spojrzeć na co najmniej dwa życiorysy kobiet, które ukształtowałeś wedle własnych potrzeb.
Jonah nieco odchyla się w tył, a ja widzę, jak bardzo pozwala to Alice na wzięcie głębszego oddechu. Zresztą... mnie również.
— Przykro mi... — zaczyna Jonah, ale Alice unosi dłoń, nie dając mu skończyć.
— Daruj sobie. Powiesz, że przykro ci, że do tej pory nie pogodziłam się z naszym rozstaniem, i że to takie smutne, że te emocje nie pozwalają mi wieść spokojnego życia. Znam twój repertuar, Jonah.
Mężczyzna wstaje, robi kilka kroków, a potem opiera się pupą o stolik, na którym jest usytuowana kamera — a sądząc po rozkładzie pomieszczenia, które pewnie przypomina pokój w którym właśnie się znajduję, kamera pochodzi ze zhakowanego telewizora.
Jedynym co teraz widze, to beżowe ściany oraz wielka, brunatna plama jego garnituru.
— Nie wiem, w którym momencie postanowiłaś mnie nienawidzić, ale ja nigdy nie życzyłem ci źle. Teraz również tego nie robię. Chciałbym ci móc jakoś pomóc, ale tak głęboko okopałaś się w swoich racjach, że jedynym, co przyniesie ci ulgę, będzie wylanie na mnie całego szamba. — Jonah zaciska dłoń na krawędzi biurka, przez co wprawia w ruch telewizor za swoimi plecami. — Przykro mi, że po tylu latach bez kontaktu, zamiast przyjść do mnie i poprosić o szczerą rozmowę, zdecydowałaś się na radykalia. Wtargnęłaś razem z całą firmą Hays'a na jedną z najważniejszych, corocznych imprez w mieście, i postanowiłaś urządzić łzawe przedstawienie, aby oczernić mnie w jej oczach i znaleźć winowajcę dla wszystkiego, co zdarzyło się w twoim życiu, po naszym rozstaniu. Przykro mi, że uważasz mnie za takiego diabła, który nie byłby w stanie przeprowadzić konstruktywnej, opartej na szczerości, rozmowy. Z szacunkiem do każdego z nas. Przykro mi, bo nawet jeśli nie mieliśmy kontaktu przez kilkanaście lat, nigdy nie posądziłbym cię o taki brak klasy. Nigdy, Alice. — Jonah wzdycha zrezygnowany, a część mnie żałuje, że którekolwiek z nich, rzeczywiście zdecydowało się na taki fortel. — Więc powiedz to. Opowiedz jej swoją historię, Alice. To czas na twój rozdział, a przynajmniej na najważniejszy w nim akapit.
— Wysłuchasz mnie bez przerywania? — upewnia się kobieta, a ja dałabym głowę sobie uciąć, że słyszę w nim tą Alice, którą znam. Niestety zasłania mi ją Jonah, który jest na głównym planie.
— Tak, Alice. — Jonah schyla się, a ja skrawkowo widzę, że otwiera jej dłoń i składa pocałunek w jej wnętrzu... w dokładnie ten sam sposób, którym to mnie obdarzał tym gestem. — Ponieważ ty również, jesteś bardzo ważną częścią mojego życia, chociaż już w to nie wierzysz.
W mojej głowie wyraźniej rozbrzmiewają słowa, które nie tak dawno temu, kierował do mnie: „Myślę, że przyszedłem do ciebie, ponieważ jesteś bardzo ważną częścią mojego życia. Tak, Say. Nadal jesteś.".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro