Rozdział 27 [18+]
Z cudowną satysfakcją napinam mięśnie nóg i unoszę je odrobinę wyżej. Niemal od razu zaczynają się trząść, a ja wzdycham z rozkoszą i obserwuję, swoje rozedrgane przyjemnością, stopy.
Język Bentona zsuwa się z mojej waginy i pieści pośladek w miejscu, które niemal styka się z wargami sromowymi. Już nawet nie jęczę. Po prostu nurzam się głębiej w orgazmicznej ekstazie, która opływa mój mózg.
— Cztery — chrypi, jednocześnie naciskając na spód moich ud, które posłusznie składają się, na jego polecenie. Gdy tylko łydki łączą się z udami, przenosi swoje pocałunki na prawą kostkę.
Chyba nie liczysz moich orgazmów, co? — myślę, jednak bez żadnych nadziei na najbliższą konwersację.
W odpowiedzi na niezadane pytanie, on kontynuuje:
— Tyle właśnie razy widziałaś się z moją rodziną.
No cóż... To dość nieoczywista kwestia do poruszenia w trakcie wspólnego, miłosnego uniesienia.
Cztery?
Chrząkam stanowczo, chcąc oczyścić swoje gardło.
— Liczę również spotkanie z obrazem — wyjaśnia usłużnie. Jego usta składają ciepłe pocałunki raz po raz na mojej kostce zamiennie z tym miejscem na pupie, które pieścił wcześniej. — Trzy. — Zasysa moją wargę i delikatnie odciąga ją zębami, aby odsłonić przewrażliwioną łechtaczkę. Mimowolnie podskakuję, ale on nie dotyka jej ani ustami, ani językiem. Chyba czeka, aż będę gotowa na więcej przyjemności. — Tyle razy martwiłem się o twoje życie lub zdrowie.
— Z pewnością nie było tego aż... — Dmucha na mnie ciepłym oddechem, a ja wręcz roztapiam się pod wpływem tego przyjemnego doznania.
Gorąc tego podmuchu nie podrażnia mnie, jak zapewne zrobiłoby to zimne powietrze, a jedynie głębiej relaksuje. Przymykam oczy i chłonę to cudowne doznanie, które na chwilę przejmuje całą moją świadomość.
Benton robi to dla mnie. Najpierw podarował mi kilka rozgrzewających orgazmów, a teraz sprawia, aby moje ciało miało szansę po nich odpocząć, żeby nie przekroczyć tej cienkiej granicy, gdy przyjemność jest tak wielka, że czekanie na nią wręcz boli. Nie wiem skąd tak doskonale wie, jak bliska byłam tego momentu, a jeśli dałam mu jakiś niewerbalny sygnał, to jest mistrzem w ich odczytywaniu. Tak... Benton Hays jest zdecydowanie wprawnym obserwatorem. Dlatego jeśli daje mi chwilę odpoczynku, to znaczy, że...
— Empatia — chrypię cicho. Mam wrażenie, jakby głos uciekł mi gdzieś daleko i jego wydobycie wymaga ode mnie użycia nieznanych mięśni. — Okazujesz mi ją.
Ponownie dmucha na moją łechtaczkę, a temperatura podmuchu sprawia, że głęboko napięte mięśnie dna miednicy, ustępują i dogłębnie się relaksują. Mam wrażenie, że moja pupa się pode mna rozpływa, a ja jeszcze mocniej przywieram do stolika.
— Tak pięknie płyniesz, że nawet nie wiem, czy chcę czegoś więcej. Kurwa... — zachwyt w jego głosie sprawia, że wymawia to słowo, niczym modlitwę. — Mógłbym spędzić cały dzień ucztując na twojej przyjemności, jeśli tak się zachowujesz.
Jeden z jego kciuków sunie po moim udzie, a potem tak delikatnie, jak to tylko możliwe, muska moje wejście i wolno zbiera ze mnie trochę mojego podniecenia. Czuję, jak wilgotna treść, ciągnie się na te kilka milimetrów, a potem z niewielkim rozbryzgiem rozchlapuje się w okolicy większych warg.
Cholera jasna! Jestem tak bardzo podniecona, że czuję aż tak nierzeczywiste rzeczy. To wręcz niepojęte!
Benton wyciera mokry kciuk o moje udo, a potem pochyla się i z głębokim mruknieciem obdarowuje moją nogę namiętnym pocałunkiem.
Przekręcam głową na bok i dostrzegam, że już prawie świta. I... nawet mnie to nie obchodzi. W tej chwili liczy się tylko on i to co jest pomiędzy nami. Cały świat i jego problemy, zeszły na drugi plan.
— Empatia... — kontynuuję cicho.
— Tak, kurwa. Znam to słowo. — Lekkie rozbawienie rozbrzmiewa w jego głosie, gdy przerywa pocałunek, aby mi odpowiedzieć. — Jestem dla ciebie empatyczny. Wzbudzasz we mnie pokłady empatii. Z emaptią właśnie zjadłem cię wolniej, niż marzyłaby o tym moja rozkochana w tobie, głowa. Empatycznym spojrzeniem oceniam, że ilość twoich soków może zaraz przyprawić cię o porządne odwodnienie, dlatego, będąc zakurwiście empatycznym, postawiłem na podłodze butelkę z sokiem pomarańczowym, który raczyłaś wypić zaledwie do połowy. Empatią wykazuję się również teraz, gdy wymieniam to wspaniałe słowo, które akurat w tej chwili postanowiło nawiedzić twoje myśli, a ja empatyzując z tobą mówię je jak idiota. Już? Odmieniłem to jebane słowo przez wystarczającą ilość przypadków?
Z mojego gardła wydobywa się krótki, acz głęboki śmiech.
— Mhm... — mruczę, zgadzając się z tym, co powiedział.
— To dobrze.
Wraca do pieszczotliwego całowania uda, które wystaje spod przyciśniętej do niego łydki. Wysuwam drżącą dłoń i wplatam ją w jego rude kosmyki. Cieszę się, że jego włosy stają się coraz dłuższe. Może nie pasują do tak zwanego „czystego wyglądu" kojarzącego się z jego zawodem, ale w swojej fryzurze wygląda tak kusząco zalotnie, że wdziękiem nadrabia wszelkie niedostatki w biurowym dress codzie.
Muskam palcami jego potylicę i łagodnie przesuwam jego twarz z powrotem na swoją kobiecość.
— Wystarczarczająco odpoczęłam.
Ciszę przerywa jego wibrujący śmiech, a gdy łączy się ze mną spojrzeniem, wiem, że powinnam mieć się na baczności. Benton Hays bowiem, uśmiecha się tak, jakby miał wobec mnie co najmniej niecne zamiary.
Nie zaczyna mnie całować, ani w jakikolwiek sposób pieścić. Powiedziałabym, że wręcz oddycha w takim kierunku, żeby jego oddech nie miał szansy mnie w jakikolwiek sposób, drażnić.
— Dwa — szepcze, wpatrując się we mnie przeszywającym spojrzeniem. A jest to piorunująco seksowny widok: jego rozognione, niebieskie oczy, lekko zaczerwieniona twarz oraz pełne, nabrzmiałe i niezwykle wilgotne usta, których krzywizna układa się w zawadiacki uśmiech.
Wszystko to ma miejsce pomiędzy moimi nogami.
Podwijam palce u stóp, aby znów poczuć to rozkoszne napięcie, którym potrzebuję zastąpić bezbrzeżny relaks, który mi zapewnił.
— Dwa ciała, stały się jednym — żądam, ponownie naciskając na jego potylicę, ale jego kark nie ugina się nawet na milimetr. Jedynie jego uśmiech rozszerza się tak, że odsłania ostro zakończone trójki.
Są cholernie zwierzęce.
— Dwa — powtarza głośniej, a jego dłonie sprawnie wędrują pod mój tyłek, który lekko unosi. Ostro wciągam powietrze czekając na nową partię przyjemności. — Tyle razy głośno przyznałem, że mi na tobie zależy. A przynajmniej... zrobiłem to w sposób, który poprawnie odczytałaś.
Co to za odliczanka?
Gniewnie mrużę oczy i jawnie okazuję mu swoją irytację, ale wywołuje to w nim jedynie kolejny poziom filuternej wesołości.
— Kiedy?
— Gdy tankowaliśmy auto, podczas naszej nieseksualnej eskapady i wtedy, w hotelu, gdy wycałowałem każdy milimetr najfantastyczniejszych nóg, jakie kiedykolwiek stąpały w moim życiu — wyjaśnia bez żadnej dyskusji.
Unoszę odcinek lędźwiowy i nieco wygodniej układam się pod jego dłońmi. On jednak, tylko czeka aż skończę się wiercić i wsuwa pode mnie całe przedramiona. Jego dłonie rozcapierzają się na mojej talii. Patrzy w moje oczy, jakby znał przyszłość i wiedział coś, czego ja nie zdążyłam jeszcze odkryć. I cholernie go to kręci.
— Jeden. — Tembr jego głosu męsko mnie dominuje, gdy pochyla się nade mną i zawisa twarzą nad moim brzuchem. Uśmiech na jego twarzy robi ze mną dziwne rzeczy. Mam ochotę wyryć go sobie w pamięci, co równie mocno zetrzeć go w pył ognistym pocałunkiem. Chcę go. Chcę go wreszcie w całości.
— Kochaj się ze mną — szepczę, wciąż trzymając się jego włosów niczym, niezbędnego do życia, koła ratunkowego. Benton lekko kręci głową w odpowiedzi. — Czego zatem chcesz? — dodaję ciszej.
Najpierw świdruje spojrzeniem każde z moich oczu, a potem usta. Wiem, że jest świadomy jak bardzo go chcę.
Nie pragnę — nie jedynie.
Nie potrzebuję — nie tylko.
Chcę. Aż chcę.
— Jeden powód — kontynuuje przerwaną wyliczankę — który sprawił, że chciałaś się ze mną spotkać. Tyle wystarczyło, abyś zatrzęsła moim światem w posadach, Saylor Adams. — Mam wrażenie, że w każde słowo wkłada jeszcze większą cząstkę nabożnej wiary, którą słyszę we wszystkim, co wypowiada. Sapię, lekko wzruszona, a w kąciku moich oczu tworzą się drobne, niezwykle szczere, łzy wzruszenia. Benton uśmiecha się płytko, ale ten uśmiech... sprawia wrażenie, jakby robił to całym swoim jestestwem. Jakby w jego duszy powstała drobna wyrwa: droga tylko dla mnie. Droga ku niemu. — I wszystkie te rzeczy, były moimi pierwszymi razami, mała małpko.
Jedna z łez spływa, szybko znacząc ciepłą linię mojego poruszenia. Hays śledzi ją uważnie, a gdy kończy swój żywot, spadając z mojej żuchwy, lecę w jego kierunku.
— Ach! — krzyczę, gdy zszokowana ląduję na jego piersi.
Benton jednym pchnięciem odsuwa stolik, a potem jednym susem podnosi nas na kanapę. Dosłownie sekundę później siedzę przytulona do jego piersi, czując każdy centymetr jego ciała, które wrzeszczy o jego pożądaniu.
Hays rozsuwa szerzej nogi, a moje biodra jeszcze bardziej się w nim zatapiają. Gwałtownym ruchem przykłada swój policzek do mojego i szepcze:
— I wreszcie, kurwa, zero — syczy. Niemal gniewnie wyciąga jedną z moich dłoni ze swoich włosów i bezceremonialnie kieruje ją między nasze ciała. Kładzie ją na swojej męskości, a ja z pulsującym rozgorączkowaniem okalam go przez cienki materiał spodni. — Tyle sekund zostało do momentu, w którym mnie wreszcie posiądziesz.
Nawzajem wbijamy w siebie swoje spojrzenie. Ja w swoje wciskam każdą krztę zachwytu i uwielbienia jaką mogę mu okazać a on... Jego usta lekko się rozchylają, gdy wypuszcza głęboki jęk rozkoszy.
— Wykorzystaj mnie — prosi z rozognionym spojrzeniem, w którym jest coś tak głębokiego, że niemal bezdennego. Jego głowa drga, gdy nie przerywając pieszczot, jedną ręką sięgam do paska spodni dresowych i ściągam je odrobinę w dół. Widzę jak z całych sił walczy, aby nie odrzucić jej w tył i nie poddać się rosnącej przyjemności. — Zrób to, na co masz ochotę i tylko tyle ile chcesz. Weź czego tylko pragniesz, bez dawania w zamian. Myśl o sobie. Bądź zachłanna i odważna. Bądź chciwa. Ten jeden raz, odrzuć wszystko, co nakazuje ci być uczciwą. — Chwyta oburącz moją twarz i poprawia się pode mną. — Wykorzystaj mnie, Saylor Adams. Wypieprz siebie. Pieprz się tak, aby cała kurewska niesprawiedliwość również poszła się jebać. Zrób wszystko to, czego potrzebujesz, aby raz na zawsze pogrzebać skrupuły i normy, których zostałaś nauczona. Nie jesteś nią — podkreśla. — Nie jesteś pożogą, która jedyne, prawdziwe spełnienie znajduje w objęciach mężczyzny. Jesteś kobietą, która ma prawo do takiej samej przyjemności zarówno z kimś jak i samą sobą. Dla siebie i dla nikogo innego. Nigdy więcej nie dawaj sobie przyzwolenia na czerpanie przyjemności jedynie z przyjemności kogoś innego. To zbyt płaskie jak na kogoś, kto żyje pełną piersią, jak ty. Dlatego — unosi moją głowę, aż znajduje się na równi z jego — weź to, czego pragniesz i tylko tyle ile sama potrzebujesz. To twój rozdział, Saylor Adams. Nie myśl. Napisz go.
Miednicą przyciskam się do jego ogromnego uda i delikatnie dotykam kciukiem jego główki. Benton tak gwałtownie wciąga powietrze, ze na chwilę gubi rytm, zupełnie jakby nie wiedział, czy chce oddychać, czy jeszcze coś powiedzieć, a może... jęczeć w ekstazie, gdy mój kciuk przenosi się na jego cudowne wędzidełko i kolistym ruchem okazuje mu uwielbienie.
Spuszczam wzrok na jego penisa, gdy mówię:
— Prosisz mnie o bycie samolubną, gdy ja najbardziej pragnę tego wszystkiego — oblizuję wargi — razem.
Nieznośnie wolno unoszę się do klęku, a potem kieruję jego główkę ku swojej pochwie. Opieram się o niego jedynie wejściem i pozwalam mu poczuć swoje ciepło i lepką wilgoć, która wreszcie jest na nim.
— Proszę cię tylko o to, żebyś wreszcie nie bała się być sobą — cedzi, przez zaciśnięte zęby. Widzę jak stara się walczyć z każdą cząstką pożądania, która napina teraz jego ciało, ale nawet on, nawet ten konkretny, betonowy człowiek... przegrywa. Spuszcza wzrok, a jego klatka unosi się głęboko, gdy patrzy na nasze niemal złączone ciała.
Nie jest idealny. Nikt nie jest i ja też nie muszę.
On nigdy nie oczekiwał ode mnie ideału. To ja go w sobie szukałam. Stworzyłam ją — swoje rozbudzone seksualnie alter ego, które miało prawo do wyuzdanej, niepohamowanej rozkoszy, gdy ja obarczałam się żniwem wstydu.
To chore.
To chore.
Kończę z tym.
Czuję, jakby kawałek mojej osobowości wreszcie wsunął się na odpowiednie miejsce w układance mojego charakteru. Mój mózg nieco bardziej się wyostrza. Plecy prostują. Głowa, lekko przechyla się na bok. Usta unoszą się drapieżnie. Błysk w oku Bentona mówi mi, że on widzi tę drobną zmianę.
Jestem Saylor Adams. Kocham seks — ja, kocham seks — i już nigdy nie wezmę tej cząstki siebie za zakładnika.
Osuwam się na niego w tak powolnym rytmie, że czuję każdy centymetr, który niespiesznie sunie w głąb, wypełniając i rozciągając mnie dokładnie na tyle, aby go pomieścić. Jego dłonie natychmiast zsuwają się z mojej twarzy i docierają, aż do kolan. Mężczyzna zaciska szczękę, a jego twarz przybiera nieco buńczuczny wyraz. Odpowiadam mu podobnym i mówię:
— Jestem sobą — lekko się unoszę, a potem od razu opadam, przyjmując go w całości. Cicho syczę, gdy jego główka drażni moją szyjkę macicy. — I jest mi cholernie błogo, że wreszcie mogę cię poznać, Bantonie Hays'ie. — Ponawiam ruch, a gdy on ponownie wypełnia mnie w całości, lekko odchylam się w tył i dociskając do niego swoje biodra, przedłużam moment słodkiej agonii, którą przynosi mi czucie go tak głęboko w sobie. — Nie mówię jedynie o twoim sycącym penisie...
Benton wypycha biodra ku górze, jeszcze bardziej się we mnie wciskając.
— Pieprz — zaciska nogi na moich kolanach — mnie.
Na chwilę zamieram i otaksowuję spojrzeniem jego napiętą twarz. Kurwa. Sapię, gdy orientuję się jak bardzo jest twardy i jak mocno napiera na mnie z każdej strony.
Bez żadnego zażenowania, szybko wkłada swój prawy kciuk do moich ust i niemo nakazuje mi go ssać. Chcę go ugryźć, ale on tylko przyciska go do wnętrza mojego policzka, zbierając z niego wilgoć. Mrużę gniewnie oczy, bo przez ustawienie jego palców nie jestem w stanie zamknąć na nim swojej szczęki.
Wobec tego napinam swoje mięśnie brzucha do granic możliwości, a on...
— Kurwa, kurwa, kurwa... — jego kciuk bezceremonialnie ląduje na mojej łechtaczce i zaczyna szybki taniec. — Drugą dłoń kładzie na moim karku i mocno przysuwa mnie do siebie. — Przysięgam, że jeśli znów mnie wykastrujesz... — Ponownie zaciskam mięśnie brzucha, a jego zaczyna falować, gdy spina się się pode mną.
Uśmiecham się lubieżnie, gdy widzę jak bardzo traci kontrolę nad własną wstrzemięźliwością.
— Boisz się, że dojdziesz przede mną? — Łagodnie całuję go w nos, co jest kompletnym przeciwieństwem do tego, jak bardzo napięty siedzi właśnie pode mną. — Może właśnie tego pragnę? Może chcę poczuć jak dobrze może ci być? Może pragnę, żebyś wypełnił mnie swoim wytryskiem i sprawił, że będe dosłownie tobą ociekać?
Jego usta rozchylają się, a jego oddech przybiera niekontrolowany rytm. Wywracam oczami z przyjemności, bo jego główka pieści mnie tak głęboko i w tak dawno niepobudzanych miejscach, że mam wręcz ochotę po prostu tak na nim trwać i dociskać go jedynie do tego miejsca w pochwie.
Mężczyzna warczy i znów wciska się we mnie, ale tym razem podejmuje rytm, do którego dołącza jego palec. Zatacza nim kółka i intensyfikuje nacisk. Wyginam się trochę do tyłu, a on nadaje sobie szybsze tempo. Sapię głośno, bo nagle dopada mnie ogromne pragnienie własnego spełnienia. Chcę na nim dojść. Chcę, po prostu wreszcie na nim, kurwa, dojść.
— Benton — szepczę, przeciągając samogłoski.
Spogląda mi w oczy, a jego twarz wykrzywia grymas niezadowolenia. Porusza się pode mną, jakby chciał nas obrócić na bok. Natychmiast przyciskam dłońmi jego barki, a biodrami jego miednicę.
— Nie wkurwiaj mnie — warczy, na skraju wytrzymałości. Jego czoło marszczy się na środku, a on jeszcze szybciej pracuje pode mną. Nade mną. Benton Hays wie, że jest na skraju porządnego orgazmu i stara się mnie ze sobą pociągnąć.
Od jego ruchów wypływa ze mnie nieco wilgoci, a mokre dźwięki naszych złączonych ciał, sprawiają, że mimowolnie ponownie zaciskam na nim swoje mięśnie. I tym razem nie są to mięśnie brzucha.
— Ja pierdolę — jęczy niemal jak modłę, gdy oplatam go tak mocno, że niemal nie jest w stanie się we mnie poruszyć.
— Tak — sapię i przytulam się do jego piersi. Kurczowo chwytam się jego karku, zaś twarz układam w zagłębieniu jego szyi. — Tak — dyszę mu wprost do ucha, bujając biodrami.
Jego dłonie zaciskają się na mojej talii. Mężczyzna porzuca pieszczenie mojej rozognionej łechtaczki i robi wszystko, żeby jeszcze bardziej się we mnie wcisnąć. Rozszerzam swoje nogi, a moje mięśnie jeszcze bardziej się spinają, gdy Benton przypadkiem trafia na jeden z najbardziej czułych punktów w mojej pochwie. Głośno zaczerpuję powietrza, a gdy je wypuszczam, z moich ust wydobywa się obrzydliwie pierwotny skowyt.
— Kurwa, kobieto — charczy unosząc biodra i wciska mnie w siebie z całą swoją siłą.
Jestem w stanie jedynie trwać. Nie wiem skąd mam pewność, że tym razem nie dojdę, ale mam to w dupie. Zachłystuję się przyjemnością z pieszczenia tak dawno nie dotykanych miejsc. Mogłabym tak siedzieć na nim całą wieczność, nawet i bez orgazmu, gdyby tylko tak cudownie mnie sobą wypełniał. Na samym końcu pochwy czuję przyjemne łaskotanie i ma wrażenie, jakby w tym samym czasie dotykał zarówno tego miejsca, co pieścił mój mózg.
Benton Hays jest tak cholernie głęboko fizycznie i psychicznie, że wreszcie czuję się ukojona. Czuję spokój. Bezbrzeżny spokój.
Całuję jego ucho, a on spina się pode mną i w niesamowitym tempie wbija się we mnie raz po raz.
— Mmm... — stęka, a jego nogi zaczynają niekontrolowanie drżeć. Zaraz potem czuję ciepło i delikatne pulsowanie jego członka.
Przymykam oczy z rozkoszą, która upaja mnie psychicznie. Benton również mocniej się we mnie wtula i przez chwilę po prostu tak trwamy.
Nie chcę wracać do rzeczywistości, która gorzko stara się odbić na moim życiu. Chcę trwać w tej słodkiej bańce ile tylko to możliwe.
— Jesteśmy w tym zajebiści — oznajmia niewyraźnie z ustami przyciśniętymi do mojego ramienia.
— W czym? — Zabawny ton wyraźnie brzęczy w słowach, które wypowiadam.
Mężczyzna lekko unosi mnie za uda, aż się ze mnie wysuwa. Krzywię się nieznacznie, bo nie jest to najprzyjemniejsze uczucie. Nigdy nie lubiłam tego uczucia pustki po tak głębokiej penetracji.
— Kaszlnij — rozkazuje, lekko rozszerzając moje pośladki.
Podnoszę swoją twarz i spoglądam na niego z rezerwą. On również przekrzywia głowę na tyle, że jego oczy bezczelnie świdrują mnie na wylot. Nie używa przekleństw, ale domyślam się, jak wiele go kosztuje, aby w tej sytuacji zdrowo nie bluzgnąć.
Otwieram więc swoje usta i niekulturalnie kaszlę w jego szyję.
Natychmiast czuję, jak wycieka ze mnie jego sperma. gdy jednak chcę spojrzeć na powstałe zamieszanie, on wkłada dłoń w swoje dresowe spodnie i wyciera nimi moją waginę. Wzdycham rozkosznie, bo przekrwiona łechtaczka od razu przesyła do mózgu kilka impulsów przyjemności.
Hays prawie od razu zabiera rękę, więc przysiadam na czystej części materiału. Lekki uśmiech wykwita na mojej twarzy, ale... nie na jego. Wciąż przeszywa mnie nieprzeniknionym spojrzeniem. Oblewa mnie trwoga.
— Czy ty chcesz, żebym już sobie poszła? — pytam piskliwym głosem. Benton mruga z niedowierzaniem. Odsuwam się od niego jeszcze bardziej. — To nie ma sensu, prawda? To co mówię. Nie po tym, co mówiłeś ty...
— Chodź.
Wstaje, trzymając mnie w talii. Rusza kilka kroków, ale spodnie ześlizgują się mu do gostek. Zatrzymuje się i wypuszcza krótki śmiech. To tak nierzeczywisty dźwięk, że ciśnienie mimowolnie funduje mi fikołka. On za to niedbale otrzepuje się z krępujących go spodni i z gołym tyłkiem wchodzi po schodach.
— To robi się nudne — burczy, gdy wnosi mnie do swojej sypialni.
— Co takiego? — pytam, nierozumiejąc.
— Nasze rozbieżne myślenie.
Idzie prosto do łazienki, a ja nie potrafię oprzeć się przed złożeniem drobnego pocałunku na jego szyi.
Nie chcę go tracić. Jeśli czegoś kiedykolwiek byłam w życiu pewna, to tego, że nie należy oceniać człowieka po jego zewnętrznym zachowaniu. I to w szczególności, gdy jest nim ktoś taki jak Benton Hays.
Benton unosi klapę od toalety i mnie na nim bezceremonialnie sadza. Obserwuję, jak zrzuca skarpetki, a potem szybko myje dłonie. W odbiciu lustra widzę, że na mnie spogląda i unosi brwi, jakby mówił: „Naprawdę? Pieprzylismy się, a ty wstydzisz się przy mnie sikać". Banał, ale prawdziwy.
— Ty pierwszy — chrząkam, bo głos mi zachrypł.
— Serio? Będziemy porównywać, kto ma większego siusiaka?
Może to nieco pierwotne. Albo całkiem normalne. Lub zupełnie odpychające, ale robię to, o co poprosił. Zanim skończe, on podchodzi i całuje mnie w czubek głowy, po czym sam zmierza do pisuaru obok.
Ruszam do umywalki, a on dołącza zaraz po mnie. Opiera swoją brodę na mojej głowie i wspólnie myjemy dłonie.
— W tym również jesteś pierwsza — wyznaje cicho. — Dziękuję.
— Nikt wcześniej przy tobie nie sikał?
— A przy tobie? — odpowiada pytaniem na pytanie.
Kilkukrotnie obijam tyłem głowy jego klatkę piersiową, a on wzdycha, jakby wiedział co ten gest może oznaczać.
— Co jest nudne? — ponawiam wcześniej zadane pytanie.
Jego dłonie niespiesznie suną ku moim piersiom. Oplata je lekko, a ciepło jego dłoni działa na mnie kojąco. Wcale nie czuję się tak, jakby chciał ode mnie odejść.
— Ja mówię jedno, ty słyszysz drugie. — Podziwia w lustrze moje ciało. — Ty nie mówisz mi czegoś, a ja odkładam rozmowę na później. Odwieczny konflikt naszych krnąbrnych charakterów. Czasem myślę, że łatwiej dogadałbym się z kimś głuchoniemym, niż z tobą. Ale... łatwiej nie znaczy prościej. A bycie z tobą jest proste.
— Rozum ci odjęło — marudzę na te jego farmazony.
— Nie przeczę. — Widzę z jaką dumą podziwia biustonosz z własnych dłoni. Lubieżnie sunie wzrokiem zarówno po krzywiźnie moich bioder jak i wyższej partii ud, które mają szansę odbić się w lustrze. — I nigdy nie powiedziałem, że jest łatwo. Jednak musisz uwierzyć mi na słowo, gdy mówię, że to dla mnie proste. Rozmowy z tobą może i nie zawsze są odpowiednio zsynchronizowane z zaistniałą potrzebą, ale są szczere. — Ostatnie słowo szepcze i krótkim dotykiem nosa pieści moją szyję.
Hays... chyba mamy różne definicje prostoty. Dla mnie nic co jest tak wybuchowe, chwilę później namiętne, a zaraz potem niemalże melancholijne, nie jest synonimem prostoty.
Zaczyna do mnie docierać, że jego penis ponownie budzi się do życia, a gdy dostrzegam tę filuterną iskierkę w jego spojrzeniu, mam na niego ochotę. Staram się okręcić w jego ramionach, ale trzyma mnie nimi niczym imadłem.
— I właśnie tego chcesz? Chcesz — wciskam w niego swoje pośladki — teraz rozmawiać?
— Musimy, mała małpko. — Z nosem tuż za moim uchem, wciąga powietrze, jakby się mną sycił. — Inaczej żadne z nas nigdy nie odda się sobie. Nie w pełni.
Pomimo całej, dziwnej filozoficzności, jego wypowiedź ma dla mnie wiele sensu. Wiem o czym mówi.
— Derrick Holman choć raz mógłby ugryźć się w dupę — wypluwam z uśmiechem, który on namiętną pieszczotą szyi, zamienia w cichy jęk.
— Więc to jest ten czas. Mów co cię gryzie. Szczerze i do bólu prawdziwie. Bądź sobą, Saylor Adams.
Przymykam oczy, bo napięcie seksualne w mojej kobiecości kłóci się z trzeźwością umysłu, której ode mnie wymaga.
— Twój przyjaciel wypowiedział moje obawy na głos. To, co starałam się spychać na krawędź podświadomości, on wyciągnął w kilku zdaniach. — Jego pocałunki wyznaczają drogę od mojego ucha ku zagłębieniu szyi. — Boję się, że jestem twoim końcem, Benton — szepczę. — Jestem twoją kotwicą.
— Ona chroni przed niekontrolowanym odpłynięciem.
— Ale podczas sztormu jest najbardziej zdradliwa. Ściągnie cię w dół i zatopi.
Jego penis robi się coraz bardziej twardy i zaczyna mocniej naciskać na moje pośladki. Benton mruczy z zadowoleniem, zupełnie jakby nie przejmował się tematem konwersacji, którą zaczął.
— Żaden statek nie pozwoliłby sobie na wypłynięcie z portu bez sprawnej kotwicy. Zaś sama kotwica nie jest w stanie wyrządzić okrętowi krzywdy. Robi to kapitan, który nieumyślnie powierzy jej rolę ratowniczą. — Benton mocno rozszerza nogi, przez co jego głowa znajduje się nieco niżej. Ustami zaczyna pieścić miejsce na moim karku, którego pobudzanie sprawia, że kręci mi się w głowie i mam wrażenie, jakbym zaraz miała stracić całe czucie w nogach. — To chyba moje nowe, ulubione miejsce. — W jego głosie pobrzmiewa nuta samozadowolenia, gdy po jego pocałunkach muszę wesprzeć się na umywalce, aby nie upaść.
— Co chcesz mi powiedzieć? — pytam wprost, ucinając wszelkie niedopowiedzenia. — Proszę, chcę wiedzieć o czym myślisz.
— O tobie — szepcze, liżąc to wrażliwe miejsce na karku. — Ja pierdolę, gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo moje myśli krążą wokół ciebie, zaczęłabyś myśleć o sobie jako...
— Ja tak samo myślę o tobie — przerywam mu. Unosi na mnie swój wzrok i posyła drapieżne spojrzenie. Wygląda jakby teraz... czekał jedynie na to co powiem. Jakby jego reakcja zależała tylko od tego co mu przekażę. Pragnienie znów dominuje mój umysł. — Nie jesteś ideałem i nigdy nie będziesz. Żadne z nas nie będzie, Banton. Nigdy nie oczekiwałam, że będziesz mnie ratować i wyciągać z własnych traum. Nigdy tego nie oczekiwałam, a mimo to, właśnie to dostałam. — Kciukiem gładzi mój sutek, jakby chciał, żebym kontynuowała. — Potrzebowałam tego wszystkiego, żeby dostrzec, że dobro i czułość nie zawsze okazywane są pięknymi słowami i ciepłem. Czasem ktoś nas zrani, zdenerwuje czy po prostu niesprawiedliwie potraktuje. Ale to nie jest jednoznaczne z tym, że nas nie kocha. Miłość to nie jedynie te piękne momenty. Miłość to wieczna walka z tym co wypada, a co jest prawdziwe, a szala ta nie zawsze jest sprawiedliwie rozłożona. Czasem dostajemy więcej, niż jesteśmy w stanie przyjąć i potrzebujemy czasu na osadzenie się w nowej rzeczywistości.
— Bywam ścierwem — przyznaje.
— Bywasz przytłoczony wszystkim, co na ciebie spadło, Benton. Ja — podkreślam — również. Nigdy nie powiedziałam ci o Adley. Bałam się tego i sądziłam, że to przekreśli wszystko. Bałam się, że już nigdy mi nie zaufasz, gdy dowiesz się z jakiego powodu chciałam zatrzymać budowę na Brooklynie. Z czysto egoistycznych pobudek, goniących za duchem.
Mężczyzna chwyta mój podbródek i obraca w swoim kierunku, a potem prosto w moją twarz, mówi:
— Cieszę się, że teraz już wiem, co tobą kieruje. Właściwie to niczego mniej nie oczekiwałem. — Lekko się uśmiecha i wolno przekręca biodra, a jego penis porusza się po moim pośladku.
— Jesteś zawiedziony?
— Skądże — zaprzecza.
— Nie robisz tego po to, żeby się ze mną pożegnać? — wypluwam szybciej, niż zdążę pomyśleć.
Jego oczy nie łagodnieją. Robią się jeszcze bardziej twarde i skupione na mnie. Kciukiem pociera mój podbródek, jakby chciał zaznaczyć, że to na nim mam się teraz skupić, a nie na reszcie jego ciała, którym się e mnie wciska.
— Powiem to dosadnie i bez pierdolenia: to co miało miejsce w nocy jest naszym wspólnym wyzwaniem. Nawet przez chwilę nie czuj się winna. Nie waż się nawet obarczać gramem winy za tę sytuację. Jeśli ktokolwiek z nas będzie musiał dźwigać ją na swoich barkach, to będę to ja.
— Ale jesteś na mnie zły — szepczę.
Benton całuje mnie żarliwie, językiem niemal udzielając mi rozgrzeszenia. Pieści coś o wiele głębiej mnie, niż zdołałabym przypuszczać. Ponownie staram się odwrócić i tym razem wreszcie mi na to pozwala. Wtulam się w jego nagą pierś, a on jednym ruchem podsadza mnie na blat przed umywalką.
— Wkurwiasz mnie w najlepszy z możliwych sposobów — mówi, tuż przy moich ustach. — W taki, dzięki któremu zależy mi jeszcze bardziej. — Zaborczo zakłada moją nogę na swoje biodro i pozostawia dłoń na moim udzie. — Nie zostawię cię słyszysz? Nawet jeśli jestem kolejnym z twoich demonów: nie zostawię cię o ile sama tego nie zechcesz. — W jego głosie słyszę taką butę, jakby walczył ze wszystkimi przeciwieństwami, które ma w głowie. — Kurwa mać... Jestem popierdolenie samolubny, ale przysięgam ci na zeszmacony los, że z własnej woli cię nie opuszczę. Zapamiętam to. — Ściska moje udo. — Zapamiętam to. — Składa mokry pocałunek na moim czole. — Zapamiętam to. — Wsuwa drugą dłoń w moje włosy. — Zapamiętam to, kurwa... — Jego głos łamie się równie mocno, co moje serce, gdy uzmysławiam sobie o czym on mówi.
Łzy zaczynają płynąć po moim policzku, gdy rozumiem, jakie to wszystko jest bez znaczenia. Moje problemy z przeszłości. Jego nawyki i ograniczenia, w które się ubrał. Obecne niesnaski czy przeciwności. Wszystko to jest nieistotne, w obliczu nieznanej przyszłości.
Jego bezpamięć jest terminem egzekucyjnym dla wszystkiego co przeszłe. Prawdopodobnie nawet tej chwili.
— Nie chciałeś mnie rzucić — powtarzam z prostotą jego przekaz.
— Chciałem rzucić sobą, aby cię nie ranić. Ale ten jeden raz... chyba jestem na to za słaby.
Oplatam go szczelnie obiema nogami.
— W takim razie, ja też jestem bezsilna. Nic nie umiem poradzić na to, że ciągle zapisujesz w mojej głowie kolejną kartkę. Jesteś i już tam będziesz, bez znaczenia, czy którekolwiek z nas przestanie kiedyś tego pragnąć. Nie dokładajmy do tego dodatkowych ram. Teraz po prostu się ze mną kochaj, Bentonie Hays'ie. Zapamiętam to za nas oboje, jeśli tak trzeba.
Wygląda tak, jakby wszystkie jego bariery opadły. Czuję, że nigdy nie był bardziej bezbronny. Wplatam palce w jego włosy i dodaję:
— Dziękuję za to, że jesteś w moim życiu. Nic więcej mi nie trzeba. Po prostu w nim bądź, bez znaczenia jak bardzo uważasz to za niestosowne. Ja cię w nim chcę. Chcę nieidealnego życia z tobą. Nie ma idealnych ludzi — powtarzam to, co kiedyś od niego słyszałam. — Są tylko tacy, których wad nie chcemy widzieć.
— Znów pierdolimy traktaty filozoficzne — szepcze.
— To pierdol o czymś, o czym nie pieprzyłeś od pięciu lat.
— Ta konwersacja chyba nigdy mi się nie znudzi — mówi śmielej, a ja widzę jak na nowo buduje się jego pewność siebie.
Całe szczęście, że rozumiemy się również bez słów, bo chyba każde z nas jest już zmęczone naszym słynnym odbieganiem od tematu. Gdy przyciskam się do niego swoją kobiecością, z szelmowskim uśmiechem zgarnia mnie na siebie i zanosi do sypialni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro