Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 [18+]

Gdy docieramy do jego mieszkania, wciąż czuję, że jest poirytowany moim zachowaniem w firmie. Co prawda nie wściekał się tak bardzo, jakbym mogła przypuszczać, ale tak naprawdę nie dziwię się wcale. Mnie też to co zrobiłam, wydaje się teraz irracjonalne. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego w złości uważałam, że jeśli Lucy zobaczy, że Hays pozwala na zdrady swojej kochance — o czym szumnie głosiły plotki w firmie — to przestanie się nim interesować. Bo większość kobiet marzy, aby ich partner pozostawał monogamiczny.

W tym wszystkim nawet nie przyszło mi do głowy, jak bardzo wpłynie to na jego reputację. Byłam zaślepiona tym, żeby się jakoś na nim odegrać, za wproszenie się na bal dobroczynny w InterContinental'u.

— Odkręcę to — obiecuję, gdy mężczyzna otwiera drzwi wejściowe.

— Co? — odpowiada lekko zamyślony.

— Wyjaśnię wszystkim prawdę. Przy tobie. Nie wiem dlaczego zachowałam się tak idiotycznie. Zraniłam cię.

Przechodzę za nim do gabinetu. Mężczyzna podchodzi do regału i otwiera ciemne drzwi. Wyciąga ze środka skórzany album na zdjęcia, a potem przegląda jego zawartość. Stoi odwrócony plecami do mnie, więc nie jestem w stanie dostrzec, co konkretnie ogląda.

— Gówno mnie to interesuje — mruczy ledwo słyszalnie, wyciągając kolejny album.

Peszę się i nerwowo pociągam za rękaw zwiewnej, różowej sukienki.

— Przepraszam — szepczę równie cicho.

— Co? — Odwraca głowę. — Kurwa, mać! — Zatrzaskuje drugi album i zostawiając otwarte drzwi regału, podchodzi do mnie w kilku krokach. Palcami prawej dłoni oplata moje ramię i ściska je jakby pocieszająco. — Nie to miałem na myśli. Mam w dupie co myśli o mnie ktokolwiek, pracownik czy nie. Zależy mi na opinii bardzo niewielu ludzi, więc tym się nie zamartwiaj. — Unosi dwa albumy w lewej dłoni. — To o tym teraz myślę i ty też powinnaś. Sytuację z tym grafikiem uznajmy za nieistotną, jasne?

— Chcesz pominąć fakt, że celowo wbiłam ci ostrą szpilkę na oczach podwładnych?

— Tak, kurwa — mieli między zębami.

— Mimo, że wiem, jak bardzo zależy ci na byciu transparentnym oraz dotrzymywaniu lojalności?

Mocno wydycha powietrze nosem. Podmuch owiewa moją twarz, gdy on przykłada swoje czoło do mojego.

— Nie jest tajemnicą, że masz charakterek. Będąc w twoim otoczeniu, liczę się z tym, że czasem mnie ugryziesz. Zresztą sam też nie jestem idealny na tym polu. Ale zrozum wreszcie, kobieto, że zamiast wkurwiać się na tę niepotrzebną intrygę, wolę doceniać fakt, że mi o tym, kurwa, powiedziałaś. Więc przestań dramatyzować. A jeśli chcesz tak bardzo mnie przepraszać, to zrób to kiedy indziej z obopólną korzyścią. Teraz potrzebuję, żebyś się skupiła.

Mam ochotę wydąć usta w dziecinny sposób i polemizować z jego tokiem logiki. On chyba również to wyczuwa, bo posyła mi znaczące spojrzenie.

— No dobrze — wzdycham zrezygnowana. — Już się skupiam. Masz całą moją uwagę.

— Świetnie.

Odsuwa ode mnie swoją głowę, a potem wyprowadza nas z gabinetu. Jednak zamiast ominąć schody i zaprowadzić mnie do salonu, Hays wspina się po schodach, ciągnąc mnie za sobą. Nigdy nie byłam na drugim piętrze, jednak zupełnie nie dziwi mnie to, że wszystkie pięć par drzwi, które naliczyłam, są zamknięte. Podłoga z ciemnego drewna jest w identycznym odcieniu, co zabudowane schody, ale drzwi do pokojów są kontrastowo jasne. Wygląda to dość dziwnie — jakby mężczyzna chciał się upewnić, że nawet w ciemnościach będzie w stanie znaleźć wejście do odpowiedniego pomieszczenia. Prowadzi mnie do ostatniego pokoju po prawej stronie.

— Zapraszam do mojego życia. — Otwiera drzwi, a potem puszcza mnie przodem.

Robię ten jeden krok, który mnie nie kosztuje prawie nic, ale jego: wszystko. Hays pokazuje mi siebie.

Niepewnie podchodzę do ogromnego obrazu, na którym została uwieczniona jego cała rodzina. Drewniana rama przewyższa mój wzrost, a osoby namalowane na portrecie zdają się być odwzorowane jeden do jednego, bez żadnego skalowania. Mój wzrok od razu przykuwa coś niespotykanego. Bowiem na środku obrazu stoi piękny, rudy mężczyzna. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wygląda jak mężczyzna, który stoi za mną. Ale to nie jest Hays. Mój szef został uwieczniony na końcu obrazu, zaś w jego sercu stoi...

— Benjamin — miękko, niemal pieszczotliwie, wymawia to imię. — To mój brat. Benjamin. — Chcę się do niego odwrócić, ale kładzie mi dłoń na plecach i powstrzymuje. — Co jeszcze widzisz?

Uważnie śledzę każdy szczegół. Zaczynając od lewej strony, objęci stoją jego rodzice. Od razu poznaję nos który odziedziczył po swoim ojcu, a w oczach matki widzę jego własne. Oboje są dość wysocy. Nestor rodziny jest nieco pulchny, ale jego twarzy dodaje to nieco ciepła i miękkości. Mama zaś ma smukłą, atletyczną figurę, którą podkreśla elegancka, kopertowa sukienka. Dalej widzę ich córkę, Jillian, która obejmuje Benjamina w pasie. Wygląda na nieco cięższą.

— Ten obraz został namalowany niedługo przed narodzinami Gweenie — mówię, gdyż nie ma jej na portrecie. Za Benjaminem stoi kolejny mężczyzna z małym dzieckiem na rękach. To Sean, mąż Jillian. Nie poznaję go w pierwszej chwili, bo ma długie włosy upięte na czubku głowy i okulary. Na samym końcu stoi Hays, którego znam.

Benton.

Jego imię powraca do mnie jak bumerang.

— Dobrze. Co jeszcze rzuca ci się w oczy?

To, że jego portret kończy się tuż za linią jego klatki piersiowej, po lewej stronie. Obraz nie jest ukończony. A wolne płótno sugeruje, że zostało zrobione to celowo.

— Czy to miejsce... — wskazuję na część obrazu za jego portretem — to przestrzeń na twoją przyszłą rodzinę?

— Co? — pyta głucho. — Nie. — Odchrząkuje znacząco. — Nie. Tutaj.

Palcem wskazuje na najwyższy punkt na obrazie. Wspinam się na palce, bo artysta zapisał coś na samej górze bardzo drobnym szlaczkiem.

Rodzina Hays'ów: Josh & Karen, Jillian & Sean wraz z dziećmi, Benjamin, Benton.

— Dzieci nie są wypisane z imienia. To faktycznie dziwne — przyznaję zgodnie z tym, co myślę. — Nie wiedziałam, że masz brata — zaczynam najdelikatniej jak umiem. Z doświadczenia wiem, jak wrażliwy może być to temat.

Hay obraca mnie tak szybko, że momentalnie kręci im się w głowie. niemal się zachłystuję na widok jego zszokowanej miny.

— Nie wiedziałem, że znasz moje imię.

O, cholera. Jego imię na obrazie. Nie powinnam go znać.

Mrugam kilkukrotnie, jakby ten gest był w stanie uchronić mnie przed nadchodzącymi implikacjami.

Hays dokładnie wie, co mnie gryzie. Widzę to w jego spojrzeniu. Nas obojga nurtuje jedno pytanie: Dlaczego?

— Nikomu go nie zdradziłam — mówię, bo to jako pierwsze przychodzi mi na myśl. — Twoja tajemnica była ze mną bezpieczna. Nigdy bym tego nie wykorzystała. Ja wiem jak to...

— Kto?

— Słucham?

— Jones czy Jillian? — pyta spokojnie, wpatrując się we mnie przeszywającym wzrokiem. Ciśnienie mi skacze, ale zaciskam usta i milczę. Nie chcę narażać nikogo na jego gniew. Nie potrzebuję dowodów, po prostu wiem, jak mało ma bliskich mu osób. Zdecydowanie nie chcę być odpowiedzialna za uszczuplenie tego grona. Nawet, jeśli się o to nie prosiłam.

Dotykam jednej z jego dłoni zaciśniętej na moim ramieniu i wolno odrywam każdy z jego palców. Łączę nasze dłonie i nie pozwalam mu wyrwać ręki, mimo, że próbuje. Niemo się w niego wpatruję, chcąc niemo przekazać mu wszystko, czego nie umiem wypowiedzieć.

Hays sapie i cofa się krok w tył.

— Dlaczego twoje morale muszą być tak silne, gdy akurat tego nie potrzebuję? — grzmi.

— Wcale nie mam... — Hays wbija się w moje usta. Mocno.

Wzdycham z nieopisaną ulgą, bo nie jestem w stanie zliczyć ile razy fantazjowałam o tych ustach. Nie przypuszczałam tylko, że będą tak natarczywe. Zachłanne.

Z piersi mężczyzny wydobywa się ostrzegawczy warkot, gdy wsuwam swoje palce w jego włosy i nakazuję mu być jeszcze bliżej.

Pocałuj się w dupę. Zbyt długo na to czekałam, abyś dyktował warunki naszego pierwszego pocałunku.

Uwieszam się na jego szyi, a nasze wargi wreszcie nabierają wspólnego rytmu. Hays zsuwa swoją dłoń po moim ramieniu, aż płynnie dociera do talii. Chwyta ją oburącz, a potem wciska kciuki pod moje żebra. Odrobina bólu wywołuje mały dyskomfort, ale jego język tak cudownie mnie pieści, że spycham niewygodę na sam dół swoich doznań. Prawą dłoń przenoszę na jego napięty biceps i oplatam go palcami. Nie mogę powstrzymać się od dotknięcia tych silnych ramion, które nieustannie bronią mi do niego dostępu.

Hays ponownie wciska swoje kciuki, a ja niewprawnie kończę pocałunek nagłym napadem chichotu.

Gdy otwieram oczy, widzę, że jest bezdennie skupiony na wszystkim, co może wyczytać z mojej twarzy. Chciałabym, abym mogła powiedzieć to samo o sobie. Bo ja nie umiem skupić się na niczym. Myślę o tym, jak wspaniale było czuć jego wilgotne i ciepłe usta na swoich. O tym, jak cudowne dźwięki wydaje, gdy ma je zajęte pocałunkiem. Oraz o tym, że tym gestem powiedział mi więcej niż jakimikolwiek słowami.

— Dziękuję — szepczę, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, który na jego oczach wykwita na mojej twarzy.

Nie odpowiada. Zakłada jedynie zbłąkany kosmyk włosów za moje ucho, a potem prawie niezauważalnie kręci głową. Opieram czoło o jego pierś i myśle o tym wszystkim, o czym przyjdzie nam za chwilę rozmawiać. Hays zdecydował właśnie zdradzić mi swoje imię. Coś tak personalnego, że krył to nawet przed Amelią, swoją ówczesną dziewczyną.

Chyba, że ona wiedziała.

— Czy Amelia znała twoje imię?

— Nie — gniewnie ucina temat. — Od dłuższego czasu nie używam go nawet w gronie najbliższych.

Z zaskoczenia nie unoszę głowy. On się otwiera. I pomimo tonu, którym zaczął, nie chcę tego przerwać.

— Powinnaś wiedzieć, że to nie zawsze tak wyglądało. Kiedyś byłem zupełnie innym człowiekiem — kontynuuje spokojniej.

— Jak dawno temu? — szepczę, prawie niesłyszalnie w jego pierś.

— Jakieś piętnaście lat temu.

Ściskam go mocniej za ramię. Moje życie również wyglądało inaczej, piętnaście lat temu. Tak długi czas w poczuciu winy potrafi zmienić człowieka. Co takiego mógł zrobić, albo co takiego mu się przydarzyło, że tak to na niego wpłynęło? Dlaczego uważa, że jest innym człowiekiem przez konkretne wydarzenie, a nie przez upływ czasu?

— Byłeś wtedy ledwo dorosłym nastolatkiem.

Prycha.

— Myślisz, że żałuję zmian? Nie chciałbym być tamtym człowiekiem. Gwarantuję ci, że nie polubiłabyś mnie.

— A czy to ważne? Żebym cię lubiła? Twoje zdanie o sobie jest najważniejsze. Nikogo innego.

— Wyprany frazes.

— Prawdziwy.

— Nie zaprzeczam — wzdycha głęboko, a jego pierś unosi mi głowę.

— Chciałabym o coś zapytać, ale boję się, że zamkniesz się w sobie.

— Serio? — Chwyta mój podbródek i zmusza do spojrzenia w swoją twarz. — Właśnie pokazałem ci wielki na całą ścianę obraz swojej rodziny, a ty myślisz, że się odetnę? Wydawało mi się, że moje usta całkiem dobrze utwierdziły cię w przekonaniu, że nigdzie się nie wybieram.

Uśmiecham się nieznacznie na wzmiankę o pocałunku. Chciałabym to powtórzyć, ale to on go zainicjował pierwszy i dopóki nie zrobi tego po raz drugi, będę myślała, że w jago głowie tli się możliwość, że to był błąd.

Ale są pytania, które muszą zostać zadane — bez względu na to, czy zrujnują szansę na kolejny pocałunek.

— Czy twój brat żyje? — pytam łagodnie.

W jego oczach miga niesprecyzowana emocja.

— Żyje — kciukiem pociera mój brodę — ale tak, jakby był martwy.

Zasysam powietrze tak nagle, że mój język na chwilę się podwija i krztusi mnie krótki kaszel. Hays świdruje mnie oceniającym spojrzeniem. Zastanawiam się o czym teraz myśli. Czy żałuje, że zaczął mi o tym wszystkim mówić? A może robi to jedynie po to, aby mnie od siebie odstraszyć? Może Hays boi się wszelkiego rodzaju zdrady... bo zrobił to jego własny brat?

— Czy on zrobił ci coś, co bolało? — pytam delikatnie. Spojrzeniem chcę przekazać mu, że pytam empatycznie. Nie oczekuję natychmiastowych informacji, jeśli on nadal nie jest gotowy mi ich wyjawić.

— Tak bym tego nie określił. — Schyla się i łapie mnie pod kolanami, a potem unosi. Obejmuję go za szyję, ale nasza podróż nie jest długa. Sadza mnie na biurku, po chwili do mnie dołączając. — Jest moim bliźniakiem. Mamy te same geny. — Wali pięścią w biurko po swojej stronie. — Dokładnie te same.

Mężczyzna rozplątuje swój krawat, który ląduje na podłodze.

— Poczekaj. — Chwytam jego ręce, które wędrują do kołnierzyka i zapobiegam jego dalszemu negliżowi.

— Rozbieram się, bo jest mi gorąco — wyjaśnia. — Nie chcę zyskać nieczystej przewagi, jeśli o tym pomyślałaś.

Hays kładzie na swoich kolanach jeden z albumów, które przyniósł i zaczyna go wertować. Nerwowym ruchem poprawiam sukienkę, niepewna, czy mogę zerknąć.

— Tutaj — kontynuuje, przesuwając zdjęcia również na moje kolana. — Potrafisz powiedzieć, którym z nich jestem?

Jego błękitne oczy wpatrują się we mnie, gdy z zaciekawieniem przenoszę wzrok na zdjęcie, które mi pokazuje. Owijam dłoń wokół jego odsłoniętego przedramienia, aby dodać otuchy nam obojgu.

Na zdjęciu widzę dwóch, niesamowicie rudych chłopców. Jeden z nich rozrzucił połowę zawartości swojej miseczki i macha brudną łyżką nad głową, a drugi chłopczyk, swoim sztućcem stara się posprzątać bałagan. Mimowolnie uśmiecham się, bo zachowanie jednego z braci jest rozczulające.

— Ile mogliście mieć tu lat?

— Myślę, że jakieś niecałe trzy lata. Zdjęcie zrobił nasz ojciec. To było Święto Dziękczynienia. — W jego głosie słyszę ciepło i nostalgię wywołaną wspomnieniami. — Jillian uparła się, aby ubrać nas identycznie, ale niestety w tamtym okresie byliśmy zupełnie nie do odróżnienia.

— Na pierwszy rzut oka, naprawdę wyglądacie identycznie — przyznaję.

Hays kiwa głową.

— Tego samego zdania byli nasi rodzice. Dlatego zawsze stosowali taktykę ubraniową. Ja zawsze nosiłem kolor zielony, a Benji — kątem oka zauważam, że warga lekko mu drży — niebieski. Nawet do kąpieli zdarzało im się wsadzić nas w skarpetce czy czepku, żeby tylko nas nie pomylić.

— I niech zgadnę... żeby nie szukać nie wiadomo ilu ubrań w odpowiednim kolorze, wasza mam kupowała po kilka sztuk tej samej odzieży?

— Dokładniej, po dwa komplety, bo szybko rośliśmy. Nie przewidzieli jedynie, że ich słodka córeczka, urodzona modystka wpadnie na pomysł ubrania nas w identyczne rzeczy. — Hays stuka palcem w róg zdjęcia, gdzie dostrzegam rąbek czerwonej sukienki. — Nie mogli nas rozróżnić, więc zrobili to, co zawsze pomagało: dali nam jeść.

Dotykam palcem malucha, który robi wokół siebie zdecydowanie większy chaos. To musi być Benjamin. Do Hays'a pasuje bardziej stoickość drugiego chłopca.

— Benji od zawsze był rozsądniejszy i bardziej zachowawczy. — zrozumienie jego szeptu dociera do mnie powoli.

— To nie jesteś ty? — pytam zdziwiona.

— Nie. Ja dawałem popalić rodzicom odkąd przyszedłem na świat. Większego wrzodu na dupie nie mogli już dostać. — Zanim zdążę się oswoić z jego stwierdzeniem, on już przewraca kartkę. — To kilka miesięcy później. Jest tego cała seria.

Na zdjęciu widzę obu chłopców z plecakami na plecach, tuż przed wejściem do przedszkola. W tle widać inne mamy odprowadzające swoje dzieci. Chłopczyk w niebieskich spodenkach grzecznie stoi i uśmiecha się do aparatu. Zaś ten w zielonych — Benton — siedzi na kostce brukowej i unosi plecak, którym chce rzucić przed siebie.

Parskam śmiechem.

— Tak było codziennie?

— W większości — przyznaje. — Czasem dawałem się przekonać dodatkową kartą Pokemonów.

Hays ponownie przewraca kartki. Każda kolejna faktycznie jest obrazkiem dwóch braci odprowadzanych do przedszkola. Zmieniała się tylko pora roku i długość chłopięcych włosów.

— Czekaj. — Dociskam jego dłoń, aby zapobiec dalszemu obracaniu kartek. — Co to jest?

— To jest inne. Tego dnia zepsuło nam się auto. W dodatku drugi dzień lało jak z cebra. Mama zrobiła nam zdjęcie w autobusie, tuż zanim wysiedliśmy...

— Nie wierzę — szepczę, przesuwając album na swoje kolana. — To wręcz niemożliwe.

Nie pytając go o zgodę, wyciągam zdjęcie i przysuwam je bliżej twarzy.

— Co? Tak bardzo dziwi cię, że chłopcy krzywią się z niesmakiem, bo zobaczyli, że para za nimi się obściskuje?

Moja dłoń wędruję do ust, z których wydobywa się bliżej nieokreślony dźwięk.

To nie o mnie, to nie o mnie. To jego czas i miejsce na jego historię.

Staram się opanować, gdy szybko wsuwam zdjecie na swoje miejsce. Wiem co widziałam. Wiem kogo, widziałam. Tylko, czy to odpowiedni czas, aby wyjawić mu coś, co dla niego prawdopodobnie nie będzie miało nawet znaczenia?

— Dlaczego mi je pokazujesz?

— Nie chcesz poznać mojej historii? — pyta, marszcząc w skupieniu brwi. Małym palcem ocieram, powstałą w kąciku oka, łzę.

— Oczywiście, że chcę. Tylko nie rozumiem, dlaczego te zdjęcia z dzieciństwa są takie ważne. Przy Claire nie pozwoliłeś mi zajrzeć do albumów, a tam sa pewnie zdjęcia z podobnego okresu waszego dorastania.

— Wtedy nie byliśmy na etapie świecenia fotografiami rozwrzeszczanych bachorów. Chyba nie zniósłbym, gdybyś wtedy pieprzyła o tym, jakim uroczym berbeciem byłem.

— Ej! — Posyłam mu delikatnego kuksańca łokciem w żebra. — Właśnie mi pokazałeś, że wcale nie byłeś taki uroczy, więc nie zakładaj, że wiesz co bym wtedy pomyślała.

Hays przewraca kilka kartek w albumie. Pokazuje mi zdjęcie dwóch sześciolatków w pełnych garniturach z modnie zaczesanymi włosami na brylantynę.

— Ok. Może masz trochę racji — przyznaję, bo chłopcy rzeczywiście wyglądają tak, jakby byli w stanie rozczulić każde kobiece serce łaknące wychować przyszłego syna na dżentelmena.

— Pokazując ci te zdjęcia, chciałem, żebyś zobaczyła, że mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo. Żadnych większych traum, rodzina medyczna, zapewniająca nam wszystko co niezbędne do godnego życia, a nawet więcej.

Zamyka album i odkłada go na blat za mną, po czym chwyta drugi album.

— To tu zaczęło się wszystko jebać. — Podaje mi album, a ja nie czekając na nic więcej, otwieram go zamaszystym ruchem.

To pieprzone badania genetyczne obu braci. Na czerwono u obu zostały zaznaczone pewne wyniki.

— Benjamin i ja mamy trzy szkodliwe warianty Alzheimera — łupie bolesną prawdą. — A ironią jest to, że posiadając identyczny genotyp, jedynie u jednego z nas choroba stała się aktywna.

Boże.

W głowie przelatuje mi migająca sekwencja zdarzeń. Hays nagrywający wszystko. Każdą rozmowę w swoim życiu. Ciągłe telefony do informatyka, aby zabezpieczył nagrania na dyskach zewnętrznych. Jego bezpośredniość w wyrażaniu tego co myśli. Wszystko to nagle nabiera sensu.

Odkładam album. Resztę chcę usłyszeć, a nie obejrzeć. Okręcam się tak, aby okrakiem siedzieć do niego przodem. On w kontrze obraca do mnie swój tułów. Chwytam jego dłoń i pokrzepiająco ją ściskam.

— Ty się przygotowujesz — szepczę.

Kiwa głową.

— O ile można to tak nazwać. Chcę być zakurwiście pewien, że zrobiłem wszystko, aby móc pracować nad swoją pamięcią kiedy Alzheimer dopadnie i mnie.

Kiedy. Bez żadnego „jeśli".

— Hays...

— Benton — rozkazuje.

Dociskam dłoń do jego policzka. Jego krótki zarost.

— Jesteś pewien?

— Nie — stwierdza z prostotą. — Ale wiem, że bardziej pewny nie będę.

— Dlaczego?

Owija swoją dłoń na moim nagim kolanie.

— Bo zdałem sobie sprawę, że jesteś warta zapamiętania.

Co?

— Poczekaj, proszę. — Na chwilę przymykam oczy, aby opanować gromadzącą się w nich wilgoć. Nie rozumiem swoich emocji. — To za szybko. Wszystko idzie teraz za szybko.

— Chcesz na coś czekać? — pyta głębokim głosem, na który moje ciało natychmiast odpowiada.

— Hays...

— Benton.

— Hays — mocno artykułuję. — Właśnie powiedziałeś mi, że jesteś genetycznie obciążony chorobą potrafiącą potencjalnie wyniszczyć cały twój mózg. Dodałeś, że choroba na razie ujawniłą się tylko u jednego z was.

— I?

— Gdzie reszta? — Przysuwam się do niego i pokracznie układam jedną z nóg za jego plecami, a drugą na jego nodze. — Jak on się czuje? Gdzie jest? Czemu nie używasz swojego imienia? Dlaczego wspomniałeś, że nie polubiłabym ciebie z przeszłości? Do czego nawiązywały te wszystkie zdjęcia? Bo jeśli mam uwierzyć, że chciałeś jedynie pokazać, jak nieznośnym brzdącem byłeś, to pomyliłeś mnie z moją rybką. Będę zadawałą tyle pytań, aż wreszcie zrozumiem co tobą kieruję. — Czuję jak nieznacznie się spina, więc szybko dodaję: — I jeśli myślisz, że możesz mnie teraz wyrzucić i odciąć się, jakbyś nigdy nie zaczął się przede mną otwierać, to sam pozamieniałeś się z orangutanem na łby.

— Może mnie jeszcze pobijesz?

— A będziesz wtedy sprawniej mówił?

Hays przybliża swoje usta i posyła mi tak pewne siebie spojrzenie, że zamieram w oczekiwaniu na wszystko, co teraz wypłynie spomiędzy tych pięknie skrojonych warg.

— Zamiast mówić, chciałem ci coś pokazać.

— Pokazałeś. Albumy. Proszę o wyjaśnienie.

Mężczyzna przekrzywia głowę i łagodnie zagarnia jeden z kosmyków za moje ucho. Zostawia tam rękę na dłużej.

— Dlaczego nigdy go nie użyłaś, co? Oboje wiemy, jak wredna potrafisz być, zwłaszcza, gdy ktoś cię podkurwi. Dlaczego więc wykazałaś się takim kręgosłupem i ani razu nie wykorzystałaś tej przewagi?

Minimalnie się przybliżam i staram się wmówić, że robię to dlatego, że na szyi czuję nacisk jego palców, nakazujących mi się przysunąć.

— Bo wiem, jak to jest spychać czyjeś imię w odmęty umysłu, bo pamięć o nim boli zbyt bardzo — wyjawiam. Koniec z niedopowiedzeniami. — Ja też mam ci coś jeszcze do opowiedzenia. I ufam, że gdy to zrobię, odwdzięczysz się tym samym. Nie dlatego, żeby rozkład sił się wyrównał, ale dlatego, że chyba umiem wyobrazić sobie, co możesz czuć. A ty powinieneś przekonać się, czy potrafisz to dostrzec we mnie. — Zaczerpuję głęboki oddech. A on mnie całuje.

Rzuca się na mnie wygłodniale. Wstaje, bez przerywania pocałunku i obraca mnie tak, że obiema nogami oplatam jego biodra. Twarde okładki albumów ze zdjęciami uwierają mnie teraz niewygodnie w krzyż. Jęczę, bo siła i pewność z jaką mnie w siebie wciska jest zaskakująca. Dotykam jego klatki piersiowej, a on — o ile to możliwe — jeszcze bardziej pogłębia pocałunek. Jego język namiętnie pieści wnętrze mojej dolnej wargi.

— Hays — wykrztuszam starając się zwrócić jego uwagę, ale on nie zwraca uwagi na moje próby.

Łapie mnie jedną ręką pod udem i zagarnia na swoją pierś. Owijam dłonie wokół jego karku, aby zachować równowagę. Mężczyzna nie rusza ale jego palce zachłannie eksplorują górne części mojego uda. Muska mnie palcem wskazującym pod pośladkiem, a ja podskakuję, bo dotyk jest tak delikatny, że łaskocze. To przerywa nasz pocałunek.

Wsuwam palce w jego piękne włosy i mocno zaciskam pomiędzy nimi palce. Hays mruczy z uznaniem, na chwilę przymykając oczy, więc robię to ponownie. Tym razem jednak wywieram również lekki nacisk knykciami na skórę głowy.

Podoba mu się to. Chyba dawno nikt nie masował go w tym miejscu.

— Nie używasz go nawet teraz. Co muszę zrobić, aby wreszcie usłyszeć, jak wymawiasz moje imię? — pyta kuszącym, uwodzicielskim głosem.

— Nie wyjawiłeś mi powodów, dla których sam wymazałeś je z użytku — szepczę, bo tylko na tyle pozwala mi przyspieszony oddech. Ona powoli się budzi. — Nie potrafię więc oszacować, czy używanie go spowoduje jakieś szkody, a jeśli tak, to jak rozległe.

— Czyżbyś dbała o moje uczucia?

— Gdybym to robiła, nie owijałabym się nogami wokół twoich bioder.

Hays unosi brew. Wiem, że zastanawia się o czym mówię. Przecież nie może wiedzieć, o tym, co powiedział mi Jonah. On nie wie, że ja wiem również to.

— Co się znów odpierdala w tej twojej główce?

— Wygodnie ci tak?

Rozstawia szerzej nogi.

— Nie martw się. Będę tak sterczał ile tylko zapragniesz. Nogi mam jeszcze sprawne. Mów co się właśnie odpierdoliło.

Kaszlę aby oczyścić gardło z oblepiajacej je tremy, a potem strzelam:

— Wiem o tobie coś jeszcze. Mój były partner... — Hays mocno zaciska szczękę na tę wzmiankę — zdradził mi, że przez wasze łóżka przewinęły się dwie, te same kobiety.

Szukam w jego spojrzeniu zdziwienia, ale nie dostrzegam w nim żadnej zmiany, oprócz ewidentnego napięcia. Hays swoja postawą nie zdradza mi, że to co mówię jest dla niego nową wiedzą. Nie okazuje również, że posiada już wiedzę o tym wszystkim.

— A potem, gdy odwiedził mnie w Paryżu, powiedział mi, że jesteś...

— Ten idiota nie wie niczego o moim życiu. Nie zna mnie. Więc zanim pociągniesz temat dalej, po prostu przyjmij, że wszystko co o mnie mówił nie jest prawdą — ostrość jego tonu zmierza ku ucięciu tematu. — Zapewniam, że gdy to mówił, przez moje łóżko nie przewinęła się żadna jego była dziewczyna.

Wiercę się na nim, szukając trochę bardziej stabilniejszego oparcia. W końcu owijam dłoń wokół jego ramienia i naprawdę liczę na to, że nie koloryzował swojej wytrzymałości.

— Nie wiesz przecież czy któraś z twoich byłych nie spotykała się później z Jonah. Nie możesz więc być pewien tego, że w rozmowie o byłych, któraś przypadkiem o tobie nie wspomniała.

— Serio? — Hays parska krótkim śmiechem. — Ja pierdolę, serio? Oplatasz mnie tymi boskimi udami w miejscach, o których istnieniu pół życia staram się zapomnieć, a ty każesz mi rozmawiać o twoim byłym fiucie?

— Do tego staram się nawiązać.

— Do fiuta? — pyta ze zdziwieniem.

— Do tego, że pół życia wypierasz jego istnienie. — No przecież nikt mu go nie urwał, idiotko. — Tak, do fiuta właśnie.

— To nawiązuj, kobieto — irytuje się.

Znów się wiercę, a on syczy ostrzegawczo, jakby, nie wiem, od moich ruchów miał stracić równowagę.

— Nie chcę cię zranić. Ani stygmatyzować. Właściwie to nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbym miała jakiekolwiek uprzedzenia, bo uważam, że potrzeba wiele opanowania, aby wytrzymać tyle w czystości.

— Co, kurwa? — Zdziwienie momentalnie zmniejsza jego źrenice, powodując, że jego oczy są jeszcze bardziej niebieskie. — Saylor, bądź w tej sprawie, kurwa, dokładna, bo to co mogłaś o mnie myśleć przez cały ten jebany czas, zaczyna mocno jebać moje męskie ego. I to dobitnie. Coś ty sobie dała ubzdurać, naiwna małpko?

To przezwisko nie wywiera na mnie takiego impaktu jak „delfinek". Myślę, że on wie o tym równie dobrze. Dlatego pozwolił sobie na jego użycie, ponieważ w jego słowach i tonie nie widzę ani krzty pogardy. Zdziwienie, irytację i złość, owszem. Ale nie brak szacunku.

— Wiem, że jesteś prawiczkiem.

— Ja pierdolę — wzdycha. Przykłada swoje czoło do mojego i poprawia uchwyt na moim udzie. — Jednym zdaniem wyrwałaś mi całe jaja. Przysięgam, że nic bardziej sterylizującego w życiu mnie nie spotkało. — Mężczyzna śmieje się, a ja nie wiem, czy jest to śmiech spowodowany niedowierzaniem czy załamaniem nerwowym. — Nie wiem, czy bardziej uwiera mnie słuchanie tego gówna z twoich ust, czy to, że ty naprawdę głęboko wierzyłaś w to, że jestem impotentem.

— Nie mów tak! — unoszę się. — Bycie prawiczkiem to nic złego... — Kładzie palec na moich ustach, aby mnie uciszyć.

— Uważasz, że bycie trzydziestoczteroletnim prawiczkiem jest normalne? Śmiesz myśleć, że zdrowemu facetowi na twój widok, kutas nie wzniesie się do pieprzonego nieba? Oboje dobrze wiemy, że jesteś jedną z tych kobiet, która doskonale wie, że chęć na jebanie się jest taką samą potrzebą jak głód czy sen. I ty, właśnie ty, chcesz mi powiedzieć, że uważałaś, że wszystko ze mną w porządku, skoro całe swoje życie się nie ruchałem?

Wiem, że on nigdy nie zaprzątał sobie głowy kulturą językową, ale wyraża się chyba zbyt dosadnie, abym mogła uznać to za racjonalną konwersację.

— No, gdy mówimy o zdrowym mężczyźnie, to przyznaję, że jest to niespotykana sytuacja, ale nie zamierzałam sprawiać, żebyś czuł się przez to mniej męski. To w ogóle nie powinna być kwestia dyskusyjna.

— Pierdolę.

Po prostu rusza i w szybkim tempie wychodzi z pokoju. Pruje przez korytarz, aż dociera chyba do drugiego końca domu. Bezceremonialnie otwiera drzwi i wnosi mnie do pokoju, w którym nigdy nie byłam. Stawia mnie na ziemi i obraca tyłem do siebie, po czym po prostu mnie puszcza.

Sapię z wrażenia.

— To na pewno pokój, do którego chciałeś mnie zabrać? — cicho mamroczę.

Stukot guzików, które oznajmiają mi, że Hays zrzucił swoją koszulę, nie odrywa mojej uwagi od intymnej tajemnicy, którą właśnie przede mną odsłonił. Moje piersi mimowolnie robią się cięższe, a sutki szorstko napierają na materiał sukienki.

— O, Chryste...

— Amen. — Kładzie dłonie na mojej talii i pochyla się nade mną, aż jego oddech muska moją małżowinę. — Mam robić za przewodnika po eksponatach?

Jezus... Jak?

— To nie dowodzi tego, że nie jesteś prawiczkiem.

Kurwa. Czy ja naprawdę kłócę się z Hays'em o jego doświadczenie w pożyciu?

— Nie... ale to dobry początek dla tej rozmowy. A ponieważ udowodniłaś już, że potrafisz trzymać ten złośliwy język za zębami, ufam, że moja prywatność pozostanie intymna.

O szlag, o szlag. Co on chce zrobić? Chyba nie... pokaże mi jak z nich korzysta? Sapię głośno i opieram się o niego plecami. To za dużo. Z pewnością nie doświadczyłam niczego jakkolwiek podobnego, do sytuacji, w której teraz jestem.

— Nigdy nie ufaj nikomu, kto twierdzi, że wyjawia ci czyjeś sekrety, a tak naprawdę kieruje nim zwykła zazdrość — kontynuuje, wolno sunąc dłońmi do żeber. Potem powraca do talii i sumiennie trzyma się ustalonej przez siebie ścieżki.

— Jonah nie był o mnie zazdrosny — szepczę, spoglądając na zapierającą dech w piersiach kolekcję męskich masturbatorów i wibratorów.

W życiu nie pomyślałabym, że przyjdzie mi oglądać coś takiego, nie będąc w romantycznej relacji z właścicielem. Hays zaskakuje mnie na każdym kroku. Nie wiem, jakim cudem posunęliśmy się tak głęboko w obdarowywaniu się zaufaniem, ale nie chcę tego przerywać. To, jak się przede mną odsłania, mówi o jego zamiarach więcej niż czułe słowa. To jego język miłości — wpuszczanie kogoś do swojej skorupy.

— Błędne założenie, Saylor. — Nagle zdaję sobie sprawę z tego, że któryś już raz zwraca się do mnie imieniem a nie nazwiskiem. To sprawia, że czuję w brzuchu motylki. Hays popycha mnie delikatnie w stronę długiego rzędu złączonych blatem, komód. Zapieram się, ale on nie ustępuje i wolno posuwamy się do przodu. — Chyba zapominasz, że jestem mężczyzną i najlepiej wiem, jak potrafimy myśleć. A przynajmniej umiem sobie to dobrze wyobrazić.

— Ja go znam. Byłam z nim w czteroletnim związku. Ty nie.

— Mógłbym powiedzieć, że znam go nawet lepiej.

— Ale?

— Ale to informacje z drugiej ręki. Muszę brać na to poprawkę, chociaż... opis wydarzeń był dość plastyczny i spójny.

Zatrzymujemy się, gdy dołem swojego brzucha dotykam komody. Hays na chwilę przestaje cokolwiek mówić, a ja czuję, jak jego oddech robi się płytszy i szybszy. Naciska mnie lekko pod żebrami, jakby chciał niemo przekazać, że mogę wyciągnąć rękę i chwycić to, co znajduje się przede mną.

— Czyżbyś była skrępowana? Nie muszę chyba przypominać, jak błagałaś mnie, żebym cię przeleciał, co?

Uszy mi płoną. Cała się rumienię. Nie umiem określić, czy to ze wstydu, fascynacji czy szoku. Chcąc pokazać mu, że tym, czego na pewno nie czuję jest obrzydzenie, wyciągam swoją dłoń i chwytam przezroczysty masturbator w kolorze lodowego błękitu. Mężczyzna sapie, gdy opuszkiem palca dotykam zewnętrznej części rękawa, sprawdzając fakturę materiału, z którego jest zrobiony. W zadziwiający sposób całkiem przypomina skórę, ale jest nieco bardziej gładki. Jego miękkość sprawia, że wsuwam dwa palce, aby przekonać się, co może czuć w nim mężczyzna.

— Co myślisz? — charczy zachrypniętym głosem.

Badam wnętrze, które zawiera różnego rodzaju wypustki na samej górze. Dalej moje palce nie sięgają, jednak przejrzysta obudowa pozwala mi dostrzec strukturę korytarzy i kulek, która tworzy się w głębi zabawki.

— Dlaczego właśnie to?

— Bo piętnaście lat temu zmieniłem się w innego człowieka. A kolejne dziesięć zajęło mi zrozumienie, że nie chcę pieprzyć się z kobietami, do których nie czuję niczego szczególnego.

— Co? — Obracam się szybko. Mierzę go uważnym spojrzeniem, aby upewnić się, że dobrze rozumiem. — Chcesz mi powiedzieć, że od pięciu lat kochasz się tylko w związkach? Nie jesteś prawiczkiem?

Mężczyzna wydaje z siebie zirytowany dźwięk i odrobinę zbyt mocno wyrywa mi z rąk masturbator, który z hukiem ląduje na komodzie za mną.

— Nie — zaprzecza ostro. — Mówię ci, że od pięciu, cholernie długich lat, nie miałem w swoim łóżku kobiety, z którą kochałbym się za pomocą fiuta.

— Co? — pytam, tym razem ciszej.

— Postępująca choroba mojego brata uświadomiła mi, że...

— Przestań! — przerywam, zanim wygłosi umoralniający wykład. Unosi brwi w zdziwieniu nie rozumiejąc mojego wybuchu złości. Dlatego kontynuuję: — Hays, powiedziałam ci, co zrobiłam z Jonah. To miało miejsce kiedy już się znaliśmy. — Chwytam oburącz jego barki i staję na palcach, aby być jeszcze bliżej, tego odurzającego spojrzenia. — Cudem nie przekroczyłam tej samej granicy, którą ty sobie ustanowiłeś. Pięć lat, Hays. Kurwa — dyszę, wbijając się w jego usta. Namiętnie go odwzajemnia. W moim wnętrzu szybko rozkwita wstrzymywane pożądanie.

Hays podnosi mnie i sadza na komodzie. Rozszerzam nogi, na co on reaguje głębokim warkotem, który wibruje w moich piersiach, opartych o jego klatkę piersiową. Chwytam jego dłoń i bez żadnego ostrzeżenia przykładam ją do swojej łechtaczki. Zsuwam swoje ręce na szlufki w jego spodniach, a potem sugestywnie, przyciągam go jeszcze bliżej. On jednak przerywa pocałunek. Spogląda na mnie zamglonymi, nastawionymi na przyjemność oczami.

— Nie dokończyliśmy rozmowy — odpiera tak nieprzekonująco, że nie mam wątpliwości, co do tego, że naprawdę nie chce jej teraz kontynuować.

— Porozmawiamy później. W łóżku — dodaję zaciągając się jego zapachem, który dociera do mojego mózgu i przyjemnie pobudza. — Pięć lat, Hays — chrypię. — Ja ledwo wytrzymałam ten rok. Przeleć mnie rękami, językiem, kolanem. Czymkolwiek chcesz, bez angażowania swojego penisa. Później wytłumaczysz mi całą historię swoich postanowień.

Wyciągam pasek z jego spodni. Nie potrzebuję większych dowodów, że on tego chce — ten który widzę, jest całkowicie dosadny.

— Powiedz mi tylko, czego nie chcesz — żądam, ocierając się o jego newralgiczny punkt. Hays odpowiada przeciągłym jękiem, który brzmi jak najsłodsza oznaka ulgi. Dociska się do mojego nagiego uda, które z lubością do niego dociskam, nie zapominając o palcach, którymi przyjemnie przesuwa po mojej bieliźnie.

— Nie chcę... — przełyka ślinę — kurwa, chcę. Ale nie mogę.

— Czego? — dopytuję nieco zbyt ostro, bo wiem, że zaraz nie będę potrafiła myśleć racjonalnie. Posyła mi przeszywające na wskroś spojrzenie, a gdy coś dostrzega w moim spojrzeniu, na jego ustach wykwita drobny, zadowolony uśmiech.

— Penisy i cipki, dotykamy tylko zewnętrznie — rzuca. — Zero orala. Żadnej penetracji. Czymkolwiek.

Śmieję się pod nosem, ale nie jest to wesoły śmiech. To bardziej uznanie, dla powściągliwości, którą potrafi okazać się w takiej sytuacji. Pięć lat? Już ja ci pomogę. Pomogę nam obojgu.

— Równie konkretny w pracy co w łóżku — mruczę, wsuwając dłoń w jego rozporek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro