Rozdział 15 [18+]
Gdy rzuca nas na łóżko, po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Moczą również jego skórę, bo mężczyzna nie odrywa ode mnie swoich ust.
Jego dłoń owija się wokół mojego karku, gdy przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie. Jonah rozgorączkowanym ruchem stara się podnieść moją sukienkę. Nie udaje mu się, bo jej większa część jest przyciśnięta moim ciężarem do łóżka. Przekręca więc moje biodra i wyszarpuje spode mnie materiał.
Nie chcę tego.
Dopiero teraz w moim umyśle klaruje się prawda. Tęskniłam za uczuciem bycia w jego ramionach, ale nie wystarczająco.
Nie wystarczająco, aby znów być jego, po tym jak mnie rzucił.
Pociągam nosem, ale Jonah zdaje się tego nie zauważać. chyba nie przeszkadzają mu ani mój płacz, ani tworzący się katar. Nie przeszkadza mu nic, oprócz majtek, które zachłannie roluje wzdłuż moich ud.
Przestaję go całować.
Tego też nie zauważa, bo zamiast tego po prostu przenosi swoją uwagę na moje piersi, które zębami uwalnia z niebieskiej sukienki.
Nie jestem grzesznicą. Jestem kobietą, która uporczywie boi się dopuścić do siebie prawdę i przyznać, że wspólne życie z Jonah należy do przeszłości.
Należy do przeszłości, należy do przeszłości. Właśnie tam należy. Należy do przeszłości...
— Jesteś jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem — jęczy spomiędzy moich piersi. — Kurwa. Nigdy nie powinienem pozwolić ci odejść.
Jego dłoń dotyka mnie w najbardziej wrażliwym miejscu. Drżę z poczucia beznadziejności. Bo moje ciało odpowiada na jego gesty.
Nie powinnam tak reagować, skoro Jonah jest przeszłością. Dlaczego moje ciało go tak bardzo pragnie, skoro głowa już wie.
Wiem, że go nie chcę.
Wiem to, prawda?
Szlocham, gdy jego palec się we mnie wsuwa. Odwracam głowę na bok i pozwalam gardłu wykaszleć ślinę, która je opływa. Dusi mnie.
A Jonah nie przerywa.
Głośno wciąga powietrze, zupełnie jakby jego nos nadal wyczuwał na mojej skórze różane mydło z porannej kąpieli. Syci się tym zapachem, gdy do palca w moim wnętrzu dołącza drugi.
Nie rozumiem dlaczego zostawiłam tę furtkę? Czemu nalegałam, aby Hays zarezerwował pokój na moje nazwisko? Żałuję, że to zrobiłam.
Cholera, naprawdę rozdziera mnie to na pół.
Jestem teraźniejszością. Przeszłością już byłam.
Odsuwa się, aby rozpiąć spodnie, a mnie bez jego ciężaru na klatce łatwiej się oddycha. Zaczerpuję głęboki oddech i zmuszam się, aby na niego spojrzeć.
Pożądliwość bucha z każdego, nawet najdrobniejszego, niewypowiedzianego gestu. Jego świszczący oddech, palce we mnie, próba rozebrania siebie drugą ręką. Klęczy między moimi nogami, ale ani razu nie podnosi wzroku na moją twarz.
Ani jednego, pieprzonego, razu.
W uszach niczym dzwon alaramowy, napływają do mnie słowa: „Ludzie z reguły są gówno warci. Nie wiesz, jak łatwo przychodzi im manipulowanie i kłamstwa? Nikt cię nie skrzywdził? Czy może jesteś na tyle naiwna, że nie dostrzegłaś krzywdy, delfinku?".
Delfinek.
Hays miał rację. Jestem nim. Słodką, głupiutką i naiwnie wierzącą we wszystko istotą.
Nie jazgoczesz, Say. W jego definicji, one przecież jazgoczą.
JAZGOCZĄ!
— Przestań. — Nie krzyczę, ale mój głos jest twardy i stanowczy. Do mężczyzny wreszcie coś dociera, bo przestaje siłować się ze spodniami, aby wreszcie na mnie spojrzeć. Marszczy brwi, jakby jego umysł nie był w stanie pojąć, co się właśnie dzieje. Poniekąd go rozumiem. mnie też ciężko spojrzeć na to wszystko racjonalnie.
— Najpierw życzysz sobie minetkę? — pyta, przenosząc wzrok na moje usta. — Czy chcesz przejąć inicjatywę?
Patrzę na niego i nie wieżę.
Jakim cudem mówi mi takie rzeczy, gdy leżę pod nim zapłakana. Czy nie widzi, że ewidentnie nie wszystko jest ok? On? Ten wszystko widzący facet?
Kręcę głową, podnosząc się na łokciach.
— Jonah — w moim głosie słychać reprymendę — nie chcę seksu.
— Słucham? — Marszczy w skupieniu brwi, a jego twarz wyraża bezbrzeżne zdziwienie. — Nigdy mi tego nie odmówiłaś — dodaje, jakby było to coś naturalnego.
Pociągam głośno nosem, bo lepka treść stara się z niego wydostać.
— Po prostu nie chcę tego. — Wzrokiem staram się przekazać mu swoje nieme błaganie. Chcę, aby zrozumiał. — Już nie.
Odsuwa się odrobinę, a gdy wyciąga ze mnie swoje palce, krzywię się, bo tak nagła pustka jest nieprzyjemnym uczuciem. Jonah bezceremonialnym ruchem wyciera dłoń o kołdrę w okolicy moich bioder. Pionowa marszka, którą dobrze znam, pogłębia się na jego czole.
— O co ci chodzi, kotku? — łagodnie podejmuje temat. — Czyż nie chciałaś, żebym przyleciał? Doskonale wiedziałaś, że dowiem się, jeśli twoje nazwisko pojawi się w którymkolwiek InterContinental'u. To nie przypadek. Zaprosiłaś mnie tu. Nie udawaj, Say. — Znów powtarza te słowa. — To nie jesteś ty, to do ciebie niepodobne. Od kiedy ty nie chcesz się kochać?
Chrząkam, aby oczyścić gardło ze wszystkiego co je teraz oblepia. Palcem wskazującym wycieram mokre ślady w okolicy oczu, a potem chrząkam ponownie, zanim odpowiem.
— To zbyt zagmatwane, abym mogła ci to wszystko wytłumaczyć.
— Nie uważasz, że chociaż tyle mi się należy? — gorzki ton jasno wybrzmiewa w jego wypowiedzi. — Kurwa, Say. — Zrywa się z łóżka i szybkim krokiem podchodzi do okna. Przysiada jednym pośladkiem na parapecie, a potem cicho się śmieje. — Może jeszcze mi powiesz, że teraz cię zgwałciłem?
Jego emocje mnie mrożą. One nie są w stylu Jonah. Nawet gdy ze mną zrywał, zrobił to delikatnie, taktownie i z szacunkiem — pomimo odczuwanego bólu, dokładnie tak to pamiętam.
— Nie zgwałciłeś mnie — odpowiadam powoli, bo sama muszę się o tym przekonywać. — Ja po prostu zamknęłam nasz rozdział. Przepraszam, że stało się to w tej chwili — szczerze żałuję. — Nie powinnam cię testować. Nie powinnam sprawdzać granic któregokolwiek z nas. Lecz w tamtym momencie, ja wciąż — zacinam się — tkwiłam w zawieszeniu.
Mężczyzna nie odpowiada. Z założonymi rękoma wpatruje się w uliczne życie za oknem. Podciągam swoją bieliznę, aż nieprzyjemnie dotyka wilgoci pomiędzy moimi nogami. Opuszczam poły sukienki, a potem cofam się, dokąd wygodnie nie oprę się o miękki zagłówek. Dla własnego komfortu wsuwam nogi pod kołdrę.
— Myślisz, że dla mnie to jest łatwe? — melancholijność wybrzmiewa w jego głosie. — Nie chciałem, żeby to tak się skończyło. Spanikowałem, przyznaję. Zachowałem się jak ostatni kutas, ale wydawało mi się, że od niedawna do czegoś dążymy. — Odwraca głowę w moim kierunku. — To ty ze spotkania na spotkanie byłaś coraz bardziej chętna. Łapczywa. Uznałem więc, że to coś znaczy. Dałaś mi drugą szansę, a teraz boisz się do tego przed sobą przyznać.
Na moment mnie zatyka. Nie wiem co mam mu odpowiedzieć. Nie, nie byłam coraz bardziej chętna, chociaż prosiłam go o spełnienie?
— To ty odnowiłaś kontakt — przypomina, przerywając ciszę.
— Bo potrzebowałam twojego wsparcia.
— Doprawdy? — Jedna z jego brwi wędruje do góry. — Czy może chciałaś sprawić, abym był zazdrosny?
Spuszczam ze wstydem wzrok, bo on po części ma rację. Tamtego dnia wmawiałam sobie, że chcę jedynie jego rady. Podświadomie zdawałam sobie sprawę z tego, że szukam jakiejkolwiek furtki, aby zbadać czy między nami na pewno jest wszystko skończone. I nie byłam tego pewna, aż do tego momentu. Do chwili, kiedy zrobił dokładnie to, co przewidywałam. Przeleciał przez cały ocean i kawał Europy, aby wymazać wszystko, co miało tu miejsce ponad rok temu.
Ale ja już mu na to nie pozwolę.
Ktoś z nas musi wreszcie spojrzeć na całokształt z rozsądkiem.
— Jonah, my już do siebie nie pasujemy — mówię, jednocześnie coraz bardziej się z tym utożsamiając. — Taka miłość jak nasza, nie zdarza się często. To dlatego do tej pory jesteśmy zagubieni i każde z nas co rusz ma w sobie nowe emocje. Bo to żyło w nas i pewnie jakiś ułamek, na zawsze w nas pozostanie. Takiej przeszłości nie da się ot tak przekreślić. Ale musimy iść dalej. — Zaprzeczam głową, bo widzę, że on nerwowo stuka pięścią o udo. — To prawda, Jonah i żadne z nas nie może jej już dłużej wypierać. Inaczej nigdy nie zaznamy spokoju.
— Chyba latasz wyżej niż kiedykolwiek, Say.
— A ty nie musisz mnie już łapać — dodaję.
Znów skupia swoją uwagę na tym, co dzieje się za oknem. Nie umiem określić, czy jest zły, poirytowany, smutny lub zawiedziony. Z pewnością jednak nie wygląda na szczęśliwego.
— Dlaczego więc nie powiesz mi całej prawdy? — Nawet na mnie nie patrzy. Widzę jedynie, jak w jego profilu mocno drga szczęka. Rozumiem, dlaczego jest zdenerwowany. Nie rozumie, dokładnie jak ja jeszcze chwilę temu.
— Co masz na myśli? Nawiązujesz do tego, co twierdziłeś wcześniej? Że chciałam sprawić, abyś był zazdrosny?
— Nie, kotku.
Milczy. Pocieram swoje łydki, aby coś zrobić ze swoimi rękoma. Jest mi wstyd za swoje zachowanie. A on wszystkie sygnały odczytał prawidłowo. To moja wina, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji.
— Przykro mi, że nie potrafiłam wcześniej określić swoich uczuć — mówię cicho.
— Wybaczyłaś mi chociaż? — pyta nieco groźnym tonem.
— Paryż wybaczyłam ci już jakiś czas temu — przyznaję zgodnie z prawdą. — Zrozumiała, że to była twoja decyzja i miałeś do niej prawo. Bez względu na to, co czuliśmy — kładę nacisk na ostatnie słowo.
— Nigdy nie przestałem cię kochać. — Precyzyjnie tnie skalpelem bez znieczulenia. Po chwili szuka mnie wzrokiem. — Kochałem cię tak mocno, że pozwoliłem ci odejść, abyś miała szansę na spełnienie swoich marzeń o pełnej rodzinie. — Prycha urwanym śmiechem. — A, że przy okazji zrobiłem z siebie największego durnia w życiu, zostaje brudem jedynie w moim życiorysie. — Przekrzywia lekko głowę i uważnie taksuje mnie wzrokiem. — Choć ty nie jesteś święta. Masz swoje za uszami.
Płonę rumieńcem z zażenowania. Jonah mówi o tej perfidnej grze, w którą go wplątałam od czasu naszego rozstania.
— Przyznaję, że nie zachowywałam się całkiem fair. Ani w stosunku do ciebie, ani Hays'a... — wymyka mi się szybciej, niż zdążę pomyśleć. Żałuję tego od razu, bo widzę, jak Jonah posępnieje.
— Spałaś z nim już? — pyta szorstko.
— To moja sprawa — odpowiadam cicho i dosyć niepewnie.
Na ułamek sekundy, przez jego twarz przemyka wyraz nieskończonej furii, która zostaje w jego oczach, gdy podchodzi do stolika w rogu pokoju i nalewa sobie wody. Stoi odwrócony do mnie plecami, ale jego postawa mówi mi więcej, niż mówi.
— Ja nie wypytuję cię o te wszystkie kobiety — natarczywie atakuję. — Nie pytam również dlaczego po naszym rozstaniu, którego jedynie ty chciałeś, wciąż nosisz poszetkę, którą dla ciebie wyhaftowałam.
Jonah uderza szklanką w stół, a jej zawartość płynie po blacie, gdy szklanka pęka w jego dłoni. Zrywam się jak oparzona i podbiegam, aby zobaczyć, czy nie przeciął sobie żadnej dużej arterii.
— Zostaw! — Wyrywa swoją dłoń z moich objęć. Kroczy szybko w kierunku łazienki, gdzie owija swoją dłoń w czysty ręcznik. Już myślę, że wyjdzie z pokoju, ale zamiera tuż za drzwiami łazienki i posępnie się we mnie wpatruje.
— Chcesz, żebym ją wyrzucił do śmieci? Tego chcesz? Nie pozwolisz mi nawet na pieprzony okruch pamięci wszystkiego co między nami jest?
— Było — naciskam.
— Jest, Say! — krzyczy, podchodząc blisko. Narusza moją przestrzeń osobistą. — Byłem kretynem, ale to nie znaczy, że kiedykolwiek przestałem cię kochać. Już to mówiłem. Nie słuchasz mnie.
— Przepraszam — To słowo niemal sprawia, że się dławię.
— Nie przepraszaj. Dość już namieszałaś. — Kręci głową z politowaniem. — Jesteś naiwna, kotku. On nie da ci tego, co miałaś.
— Hays nie jest taki jak...
— Z nas dwojga, to ty go nie znasz. — Ostatni raz patrzy głęboko w moje oczy, po czym schyla się i składa czuły pocałunek na moim czole. Moja górna warga zaczyna drgać ze zdenerwowania. — Żałuję tylko, że nie dajesz mi się uchronić przed największym błędem twojego życia.
Zaraz potem odrywa swoje usta, pozostawiając na moim czole wilgotny ślad i chwyta za klamkę w drzwiach. Zatrzymuje się tyłem do mnie, ale tak że widzę jego profil. — Hays jest jebanym prawiczkiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro