Rozdział 3
Następnego dnia wstałam i wybrałam moje codzienne ciuchy, czyli idealne. Wszystko drogie, modne, piękne, ale nie dla mnie. Podeszłam do lustra i spojrzałam na siebie. Siniak na policzku był dalej widoczny i znów ta sama rutyna. Trochę mocniejszy makijaż i wszystko było zakryte. Znów byłam idealna. Westchnęłam na swoje przemyślenia i zeszłam na dół do jadalni. Na stole czekało na nas już jedzenie, które przygotowała nam nasza gospodyni. Usiadłam na miejscu i zaczęłam jeść. To było normalne, każdy żył, jakby sam ze sobą tylko, gdy przychodzili goście, byliśmy szczęśliwą rodzinką. Akurat skończyłam posiłek, kiedy do środka wszedł mój ojciec razem z matką.
- Dzień dobry - przywitałam się, żeby nie zezłościć ojca i przypadkiem nie dostać, drugi raz.
- Dzień dobry, Lilianno. Przemyślałaś swoje wczorajsze zachowanie? - zapytał, stając na przeciwko mnie.
- Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy - powiedziałam swoją tradycyjną formułkę.
- Oby. Nie mamy zamiaru się za ciebie wstydzić - usiadł do stołu, a w jego ślady poszła matka.
- A córeczko i pamiętaj, że dzisiaj przychodzi do ciebie nauczyciel włoskiego - wtrąciła się matka.
- Ale dzisiaj jest sobota - powiedziałam lekko podłamanym głosem.
- Chcesz być taka, jak inni? Nic nie umieć?
- Oczywiście, że nie. Przepraszam m-mamo - to słowo nie potrafiło mi już przejść przez gardło od kilku lat.
Kiedy byłam mała to słowo było dla mnie normalnością. Zmieniło się to wtedy, kiedy zrozumiałam, że te wszystkie sukienki, w których wyglądałam, jak księżniczka były na pokaz. Kiedy miałam kilka lat, przestała się ze mną bawić, a później wszystko się zmieniło. Mając kilkanaście lat, zrozumiałam już, że nie miałam rodziców tylko roboty, które ich przypominały. Nieraz potrafiło mi się dostać za nic, oczywiście wtedy, kiedy już nikt nie mógł tego zobaczyć. Często ojciec nie patrzył, gdzie bije, po prostu tłumaczył później, że należało mi się i tyle. Wystarczyło krzywe spojrzenie, to, że stanęłam tam, gdzie nie powinnam albo brak uśmiechu w odpowiednim momencie. Nie wiedziałam, czy byłam silna, czy słaba psychicznie, jednak zawsze wiedziałam, że przyjdzie taki czas, w którym to wszystko za sobą zostawię i pójdę własną drogą. Ale ta, którą później wybrałam, dla mnie była złą drogą. Po równi pochyłej szłam, ku dołowi, ciemności, w której on się znajdował. Czy mi to przeszkadzało? Nie. Sama tego chciałam, choć myślałam, że wyciągam go na powierzchnię.
Po południu, przyszedł mój nauczyciel włoskiego. Oboje wiedzieliśmy, że to nie miało najmniejszego sensu, bym się uczyła tego języka. Nic mi nie wchodziło do głowy, oprócz łatwych i słynnych słówek z filmów. Mnie było to obojętne, jemu już trochę mniej. Rodzice, płacili mu całkiem niezłą sumkę za to, żeby przychodził w weekendy i mnie uczył.
- Buongiorno, signorina Williams - zaczął starszy mężczyzna
- Buongiorno.
- Cometi senti oggi? (Jak się dzisiaj czujesz?)
- Bene, grazie - przez najbliższą godzinę rozmawialiśmy po włosku.
Ściślej mówiąc, to starszy pan mówił, a ja go słuchałam. Kiedy nareszcie poszedł, mogłam odpocząć. Jednak nie na długo.Po jakiś dwóch godzinach, przyszedł do nas, Paul. Syn przyjaciół moich rodziców, którzy wczoraj byli u nas z wizytą. Kulturalnie zeszłam na dół do salonu, gdzie już wszyscy siedzieli i czekali, aż do nich dołączę. Kiedy usiadłam na wolnym miejscu, ojciec z Paulem, zaczęli rozmawiać o finansach, a ja siedziałam tam, jak całkiem obca, nie pasująca do tego obrazka.
- Córko może pójdziesz, gdzieś się przejść z Paulem? - zapytał, ale zobaczyłam w jego oczach rozkaz. Westchnęłam tylko.
- Naturalnie - podniosłam się z kanapy, a zaraz za mną ruszył, Paul. Wyszliśmy z domu i skierowaliśmy się w stronę parku.
- Więc, jak się masz? - zapytał.
- Dobrze, a ty? - spojrzałam na niego kątem oka.
- Również. Miło, że pytasz - tylko z obowiązku, pomyślałam.
- O czym chcesz rozmawiać? - powiedziałam znudzonym tonem. Paul, był ostatnią osobą, z którą chciałam spędzać wolny czas.
- Co lubisz robić?
- Ty się serio pytasz? - popatrzyłam na niego z ukosa. - Przepraszam Paul, ale to nie ma sensu. Nie rób sobie nawet nadziei, że między nami coś będzie. To się nie uda.
- Tylko Lilianno, to już się stało. Zakochałem się w tobie. Od kilku lat przychodzę do twojego domu. Gdy widziałem, jak się zmieniasz, dojrzewasz, zacząłem coś do ciebie czuć. Może jednak spróbujemy być razem?
- Paul - westchnęłam. - To się nie uda. Ty widzisz mnie jako dziewczynę wykreowaną przez rodziców. Ja taka nie jestem. Nie znasz mnie. Więc proszę odpuść, póki to jeszcze możliwe - odwróciłam się i szłam w kierunku domu, kiedy dobiegł mnie głos, Paula:
- Ja nie odpuszczę, Lilianno! - tylko pokręciłam głową na jego słowa. Kiedy dotarłam do domu oczywiście nie obyło się bez pytań, jak było na spacerze. Zbyłam ich mówiąc, że bardzo dobrze.
Jednak już w nie dalekiej przyszłości, odczułam jakie konsekwencje miały tamte słowa.
Siedząc na łóżku, rozmyślałam nad sensem mojego życia. Ale przecież nie żyłam. Byłam osobą zamkniętą w ciele innej dziewczyny. Ta pogodna, sarkastyczna i czerpiąca z życia, ile się dało Lily, tak naprawdę była, gdzieś schowana przed światem. Za to Lilianna, zawsze była na widoku. Każdy kto na mnie spojrzał, widział Liliannę, nie Lily, którą tak na prawdę byłam. Byłam bogata, mogłam mieć wszystko, co chciałam. Zamarzyło mi się mieć, co tydzień inne auto? To nie problem. Jednak, co z tego, że miałam to wszystko, kiedy nie miałam jednej rzeczy, której pragnęłam od dawna. Miłości. Zawsze chciałam, właśnie tego doświadczyć od rodziców. Ale właśnie tego nigdy nie dostałam. Jedyną osobą, która mnie kochała była babcia. Czy mi wystarczała ta miłość? Nie wiem. Przynajmniej nie wiedziałam do tamtej chwili, bo tego samego wieczoru stało się coś, przez co cały mój poukładany i pozornie idealny świat, runął niczym domek z kart.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro