Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Był piękny październikowy dzień. Siedziałam przy stole w naszej jadalni razem z rodzicami, ubrana w niewygodny kostium, który kosztował kilka tysięcy. Kto bogatemu zabroni? Tylko, że ja tego wszystkiego nie chciałam. Pragnęłam być jak reszta dziewczyn w moim wieku, spotykać się z przyjaciółmi, chodzić na imprezy, czy domówki. Po prostu chciałam być kimś, kim nie byłam. Na przeciwko mnie przy stole siedzieli przyjaciele rodziny. W tych swoich drogich garniturkach i kostiumie takim jak mój. Mieli syna, który był trzy lata starszy ode mnie. Paula Boltona. Idealny pod każdym względem, ale to ja nie byłam idealna. Dla kogoś kto widział nas na ulicy lub okładkach gazet tacy właśnie byliśmy. Idealni rodzice, idealna córka, która chodzi do najlepszej szkoły. To było wszystko na pokaz. Przynajmniej z mojej strony. W nocy, kiedy wszyscy już spali mogłam być sobą. Tą, którą znała tylko moja babcia. U mnie to się sprawdzało, na zewnątrz aniołek w środku diabełek. Dziewczyna, która kocha wyścigi. Banał prawda? A jednak było inaczej. Koleżanka, z którą utrzymuję potajemny kontakt. Zabrała mnie na nie kilka tygodni temu i już tak zostało do tej pory. Czemu potajemny? Bo jak rodzice powiedzieli, to nie towarzystwo dla mnie. Moi rodzice prowadzili własną firmę, która zajmuje się pomocą finansową dla innych mniejszych firm. W przyszłości miałam ją odziedziczyć. Nie mogłam nawet zaplanować swojej przyszłości, gdyż ona została zaplanowana za mnie. Studia na prestiżowej uczelni, później przejęcie firmy i ślub, który przyniesie zyski obu rodziną. To była moja przyszłość, albo raczej ich przyszłość. Byłam pionkiem w ich grze, którą prowadzili od chwili mojego urodzenia. Lilianna, miała robić wszystko, co oni powiedzą. Los Angeles, było pod ich wpływem, a co za tym idzie, ja również.

- Córko, co ty na to? - odezwał się do mnie ojciec, tym swoim tonem dyrektora, którego nienawidziłam.

- Na co? - podniosłam wzrok z talerza przede mną. Jakby wzrok mógł zabijać, byłabym już martwa.

- Rozmawiamy od kilku minut na temat popytu i sprzedaży w naszej okolicy. Powinnaś przyłączyć się do rozmowy, a nie bujać w obłokach. Nie tak cię wychowaliśmy - pokręcił głową na moje zachowanie.

- Przepraszam ojcze, to już się nie powtórzy - wytrwałam przy stole do końca kolacji. Kiedy nasi goście opuścili dom, chciałam pójść na górę do swojego pokoju. Jednak zatrzymał mnie głos mojego ojca. Wiedziałam, że oberwie mi się za moje zachowanie, które im się nie podobało. Mało kiedy podobało im się coś, co zrobiłam. Kiedy pokazywałam siebie; swój charakter, czy obycie z innymi, nigdy nie kończyło się to dla mnie dobrze.

- Lilianno Williams, nie masz mi, ani matce nic do powiedzenia? Nie wychowaliśmy cię na taką dziewczynę. Miałaś świecić przykładem, a nie my za ciebie oczami. Wiedziałaś,że przychodzą do nas ważni goście. Mogłaś się choć trochę skupić na rozmowie, a nie jak masz w zwyczaju myśleć o niebieskich migdałach. Zawiedliśmy się na tobie po raz kolejny. Chcesz, żebyśmy odebrali ci to wszystko, co masz teraz? Drogie ciuchy, prezenty, dobrą szkołę i przenieśli cię do zwykłej uczelni? Odpowiedz w końcu! - moja matka, tylko stała obok i potakiwała głową na słowa ojca. Właśnie takich miałam kochających rodziców. Najgorszemu wrogowi, bym takich nie życzyła.

- Jak chcecie to mi to wszystko zabierzcie! Nie potrzebuję tego. Nawet nie wiecie, ile razy marzyłam, by być normalną dziewczyną, z normalnego domu. A nie, z domu, w którym wszystko chodzi, jak wpieprzonym zegarku. Mam was dość rozumiecie?! Dość! Czasami myślę, żeby się zabić, ale wtedy przypominam sobie babcię, dla której znaczę więcej niż dla rodziców - ojciec, w paru krokach przemierzył pokój i uderzył mnie. To nie pierwszy raz, kiedy to zrobił. Głowa pod wpływem uderzenia przekręciła mi się w drugą stronę. Normalny rodzic tego nie robi, ale oni nie byli normalni. Powinnam mieć oparcie we własnej matce, ale tego nie doświadczyłam. Od zawsze nie mogłam na nią liczyć. Czułam, jakbym nigdy jej nie miała.

- Teraz marsz do swojego pokoju i przemyśl swoje zachowanie.

- Oczywiście, już biegnę do swojej wieży - kiedy dotarłam do swojego pokoju stanęłam przed lustrem i spojrzałam na osobę, która się w nim odbijała.

To nie byłam ja, może twarz ta sama, ale jednak to nie byłam ja. Te ciuchy, te włosy, te drogie kosmetyki. W szale wpadłam do garderoby i pozrywałam te wszystkie ciuchy zostawiając tylko te moje. Prawdziwej mnie. Z włosów powyciągałam spinki, które podtrzymywały idealnego koka, w nie idealnej mnie. Napisałam szybkiego SMS'a do Rebecy, mojej jedynej prawdziwej przyjaciółki z zapytaniem, czy są dzisiaj wyścigi. Kiedy po kilku minutach przyszła twierdząca wiadomość, zaczęłam przygotowywać się na wyjście.

W pełni ubrana i umalowana, nie wyglądając na córkę tak wpływowych i bogatych rodziców, siedziałam na łóżku, czekając na SMS'a, że Beca była już na początku ulicy i czeka na mnie. Po niecałych piętnastu minutach, otrzymałam od niej wiadomości. Uśmiechnęłam się do siebie i wychyliłam się za drzwi sprawdzając, czy rodzice już śpią. Nie usłyszałam żadnego dźwięku, więc wzięłam to za zielone światło. Chwyciłam przygotowaną torebkę oraz szpilki i szybko zbiegłam na dół, uważając przy tym, aby nie spaść ze schodów. Zamknęłam za sobą drzwi, ubrałam buty i biegiem rzuciłam się w stronę samochodu, który stał w następnej uliczce. Tam zawsze było nasze miejsce spotkań. Nie ważne, czy miałyśmy tylko pogadać, albo jechać na wyścigi. To było tylko nasze miejsce. Otworzyłam gwałtownie drzwi do jej samochodu i wsiadłam do środka, nawet się z nią nie witając.

- Cześć, Lily. Psy cię goniły, że tak szybko biegłaś? - zapytała ze śmiechem przyjaciółka, kiedy ja mocowałam się z pasem bezpieczeństwa.

- Nie. Wiesz, że muszę szybko się zmywać z moich okolic - popatrzyłam na nią. Jednak chcąc odwrócić głowę, Beca złapała mnie za brodę i przysunęła w swoją stronę.

- Znowu ci to zrobił? - zapytała, patrząc w moje oczy, lecz ja szybko odwróciłam wzrok. - Pamiętaj, że drzwi mojego domu są zawsze otwarte. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką, prawie siostrą. Nie chcę, żeby coś się tobie stało przez to, że mieszkasz z nimi.

- Dziękuję - odpowiedziałam tylko i dziewczyna ruszyła w stronę obrzeży miasta. 

Mama Rebecy, pani Theresa, była bardzo miła. Była po prostu mamą, taką jakiej ja nie miałam. Ona wiedziała nawet, gdzie jej córka wychodzi w piątkowe, albo sobotnie wieczory. Tata Becy, zmarł na raka kilka lat temu. Była to dla nich obu, wielka strata, ale się podniosły. Wiele razy zazdrościłam im tego kontaktu, jaki ze sobą miały. Ale cóż, rodziców się nie wybiera, jednak nikt raczej nie chciałby mieć takich, jakich ja miałam.

- To jak? Gotowa zaszaleć? - popatrzyła się na mnie z uśmiechem.

- Na tyle, ile pozwalają mi moje granice.

- Pamiętaj, że granice zawsze można przesunąć - mrugnęła do mnie.

- Można, jeżeli ma się normalnych rodziców, a nie takich jak ja - Rebeca, już nic się nie odezwała, tylko kierowała się w stronę miejsca wyścigów. Obie wiedziałyśmy, że słowa są zbędne w tym momencie. Miałyśmy na tę noc tylko jeden cel, który chciałyśmy wypełnić.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro