8 {Rose}
Życie nie jest zero jedynkowe, a ja czasem oddałabym wszystko, żeby było. Przekonałam go dzisiaj, żeby nie szedł do pracy tylko ze mną został. Kłócimy się o jego robotę non stop, a teraz dodatkowo jeszcze przekonuję go, żeby do niej nie szedł. To praktycznie przeczy temu, co do niego mówię każdego dnia.
– Odprowadzę cię. Możemy się przejść kilka stacji, żeby Paczek miał spacer.
Wyskakuje z łóżka i wciąga na siebie swoje jeansy z dziurą pod tyłkiem. Chyba nigdy nie zrozumiem tego rodzaju dziur. Interesuje mnie jednak coś bardziej, coś, co skrywa się pod nią, coś czarnego. Przysuwam się bardziej, aby mieć lepszy widok.
– Zrobiłeś sobie tatuaż?! – krzyczę, tak bardzo jestem zaskoczona.
Nigdy nie słyszałam, żeby w ogóle chciał jakiś mieć.
– Ta, Mike ma w Bostonie tatuażystę.
Przysuwam się do niego, przyjmując dziwną pozycję na łóżku aby moje oczy były na wysokości dziury. W ten sposób pod jego pośladkiem znajduję róże. Kto tatuuje sobie w takim miejscu kwiat? Ciągnę za oderwany już materiał spodni, aby lepiej ją widzieć.
– Hej, dopiero się ubrałem – po jego tonie wiem, że się droczy.
Przez lekkie szarpnięcie dziura lekko się poszerzyła.
– Nie chcę, żeby każdy oglądał moje pośladki.
– To może było trzeba ubrać bieliznę? Nie masz tu za dużego przeciągu... – jestem w stanie włożyć rękę pod materiału jeansu i zacząć przesuwać ją w górę, aby znaleźć męską część jego ciała.
– Rachel... – łapie mnie za dłoń zanim jej sięgnę.
Ma rację. Muszę iść do pracy. Wyciągając dłoń szarpię jednak za materiał tak, że spodnie nie nadają się już do noszenia.
– Ups – nie jest mi wcale przykro.
– Serio? – parska śmiechem, po czym obraca się w moją stronę, aby pokazać mi swój szeroki uśmiech.
– Masz na pewno inne – sugeruję – Może takie z dziurą bezpośrednio na dupie?
Patrzy na mnie spod byka, ale na jego ustach mogę dostrzec zarys uśmiechu.
– A, w którym kartonie mam ich szukać?
No tak. Spakowałam jego rzeczy i co gorsza byłam tak wściekła, że nie mam pojęcia, co gdzie jest.
– Halo? Nie opisałaś ich? – brzmiał tal poważnie, gdy o to pytał.
Naprawdę myślał, że taka wkurzona chciałam zrobić dla niego coś miłego?
– Żeby było ci łatwiej szukać?
Obrócił się teraz już całkowicie w moim kierunku.
– Uważasz, że to zabawne? – na jego twarzy malowało się wkurzenie, ale takie małe, które mogło przerodzić się w większe lub w uśmiech.
– To ty zapytałeś czy je opisałam – ja z kolei nie potrafiłam ukryć uśmiechu.
Sam fakt, że tyle się szczerzyłam był dla mnie nowy, a raczej musiałam sobie o nim przypomnieć.
Bałam się, że to nie potrwa długo i takie myśli mnie dołowały. Nie chciałam się na nich skupiać chociaż przez jeden cały dzień.
Luke pochylił się do mojej osoby, aż jego dłonie nie wduszały materacu po obu stronach mojego ciała. Mówiłam już, że uwielbiam jego niebieskie oczy? Kolor nigdy nie miał dla mnie znaczenia, ale teraz o wiele bardziej doceniam niebieskookich panów, którzy i tak nie maja tak pięknych oczu, jak mój mąż.
– Byłem na ciebie wczoraj taki wściekły – z jego twarzy schodziło zdenerwowanie, które bardzo powoli zamieniało się w spokój.
– Ja też – wyszeptałam.
– Zazdrośnica – droczył się, a uśmiech pojawił się na jego ustach.
– Nieprawda.
Oplotłam go nogami w pasie, naciskając piętami na jego plecy, aby mocniej go do siebie przyciągnąć.
– Prawda, prawda – radość na jego twarzy tylko się poszerzała, co powodowało, że ja sama także szerzej się uśmiechałam.
– Zamknij się już i mnie pocałuj.
Czułam, że spóźnię się do pracy, ale zawsze byłam na czas albo i przed czasem. Mogłam raz przyjść na dziesiątą i nie mieć wyrzutów sumienia.
To chyba najgorsze, co można zrobić, gdy się nie układa. Wyjść z codzienności i zacząć robić rzeczy, które nie mogą stać się normą, jak spóźnianie się do pracy czy fakt, że on w ogóle w nocy był w domu.
*
– Nie wiedziałam, że chcesz tatuaż – temat wraca, gdy jest kompletnie nagi i szuka w kartonach świeżych ubrań po prysznicu, którego nie wzięliśmy wspólnie.
Przyglądam się róży, którą sobie zrobił i dostrzegam, że ma kolce. Nie chcę się rozwodzić nad symboliką, ale ciekawe czy wybrał taką, która je ma czy specjalnie o nie poprosił.
– Ja też nie, ale uznałem, że, a co mi tam – brzmiał, jakby zmiany na skórze nie były dla niego wielką rzeczą – Podoba ci się? – obrócił głowę w moją stronę.
– Musiałabym się lepiej przyjrzeć. Ale dlaczego to miejsce?
– Bo jest mało widoczne – czyli jednak to przemyślał.
– Czyli tylko ty i ja będziemy go podziwiać? - może i to było podchwytliwe pytanie.
– Jeśli planujesz mnie więcej oglądać od tyłu – rzucił we mnie jedną ze swoich koszulek – Co powiesz na tę?
– Może być – nie robiło mi różnicy, co ubierze. Wszystkie jego ciuchy wyglądały dla mnie tak samo - zbyt dziurawe – Czemu róża?
– Bo spodobał mi się wzór na miejscu, zero głębszego przesłania.
– A dlaczego nie moje imię? – to był żart, ale nie wiedziałam, czy dalej rozumiemy swoje poczucie humoru.
– To obok dupy, chciałabyś, żebym miał je w dupie?
Najwyraźniej rozumiał je bardzo dobrze i w żaden sposób nie bał się, że mnie urazi. Naciągnął na siebie koszulkę z dziurą przy kołnierzyku, po czym zaczął wciągać na tyłek pierwsze spodnie, na które natrafił. Tym razem dziury były na jego kolanach. Ubiór zbuntowanego chłopca trochę mnie bawił.
*
Pomimo tego, że mi się spieszyło zrobiliśmy tak, jak Luke wcześniej zaproponował. Zabraliśmy Pączka na spacer, a ja miałam wsiąść do metra kilka stacji dalej. Luke nie wahał się ani chwili, aby zarzucić ramię przez moje barki i przyciągnąć mnie do swojego boku. W pierwszej chwili chciałam mu powiedzieć, że pogniecie moją bluzkę, ale byłam w stanie przeżyć dzień w pogniecionym ubraniu.
– Podoba mi się ta marynarka w kratę – poinformował mnie tak gdzieś w połowie spaceru, gdy jego dłoń wsunęła się pod nią, a potem pod bluzkę, aby pieścić palcami moje nagie ramię – Gdzie ją kupiłaś? Robią takie męskie?
– I gdzie byś ją nosił? – powinnam była darować sobie ten komentarz.
Jego dłoń ścisnęła moje ramię, bo chyba go wkurzyłam.
– Nie uważasz, że stałem się bardziej stylowy odkąd nie noszę tych głupich koszul w dziwaczne wzory? - od miesięcy upierał się przy swoim i nie dało się z nim dyskutować na ten temat, już sam jego ostry ton głosu mówił mi, że nie przemówię mu w tym temacie do rozumu – Kaczuszki? Kwiatuszki? A może jakieś ptaszki? Krawat w kratę czy może gładki? Fioletowa koszula jest zbyt ekstrawagancka? A zielona zbyt brzydka...
Wyciągnęłam dłoń, aby zasłonić mu usta dłonią. Słyszałam to milion razy podczas pierwszych miesięcy, gdy rzucił pracę. To były tak mało istotne rzeczy, że nie rozumiałam jego oburzenia. Od początku mojej pracy chodziłam ubrana tak, jakbym była w ważnym dla mnie miejscu, a mój strój reprezentował stosunek do mojego przełożonego i ludzi, których spotykam w pracy. On trafił na firmę, która wymagała od niego tego samego. W pracy, w której piszesz kod do aplikacji było to lekką przesadą. Przynajmniej w mojej opinii.
Spojrzał na mnie wymownie. Widziałam, że się wkurza, że nie pozwalam mu mówić.
– Rozumiem – to nie było kłamstwem. Rozumiałam i naprawdę ostatnie na co miałam ochotę to kłótnia o ciuchy.
Zdjął moją rękę ze swoich ust.
– Twoja marynarka pasowałaby mi do takiej jednej białej koszulki, która ma szew na wierzchu - tłumaczył – To gdzie ją kupiłaś?
Sam sprawdził sobie metkę.
– O cholera, to ile za to dałaś? – wiedział, że to nie była tania metka – Sześćset?
– No coś koło – spojrzałam mu w oczy, bo chciałam zobaczyć jego reakcję na fakt, że na jeden element garderoby wydałam tyle kasy.
Było mnie stać. Podobała mi się. Rzadko kupuję coś tak drogiego, ale ta była jak szyta na mnie.
– Znalazłbym taką samą w lumpie – szczycił się tym. Słyszałam to w jego głosie.
– To tam szukaj dla siebie.
– Tak zrobię.
Zapadła pomiędzy nami cisza. Żadne nie chciało się kłócić, ale chyba oboje musieliśmy ugryźć się w język.
Postanowiłam zmienić temat. Pączek akurat zatrzymał się na siku, co nieco nas opóźniało, ale nie przejmowałam się tym.
– Przyjdziesz po mnie po pracy? – zapytałam.
– Co? – był wyraźnie zaskoczony. Nie spuszczał jednak oczu z Pączka, jakby bał się, że nie skończy się na siku.
– Moglibyśmy pójść na obiad i pogadać – zaproponowałam.
Nie pamiętałam już kiedy ostatni raz byliśmy gdzieś na jakimś wspólnym obiedzie.
– Nie rozpakuję tych rzeczy, Rachel, bo ty to zrobisz – pstryknął mnie w nos – Żaden obiad na przeprosiny nie wystarczy. Pączek chyba na dodatek wygryzł mi nowe dziury w koszulkach.
– Dobrze, ale przyjdziesz? – tylko to mnie interesowało – O której zaczynasz zmianę?
– O osiemnastej – wyglądał, jakby się intensywnie na czymś zastanawiam.
– Zdążylibyśmy coś zjeść.
– I pogadać - zaznaczył – Chociaż nie wiem czy uda nam się to zrobić w publicznym miejscu tak, żeby nas z niego nie wyrzucili.
– Chcę rozmawiać nie się kłócić – przypomniałam mu.
– Musimy już dziś o tym rozmawiać? – brzmiał żałośnie, jakby męczyła go już sama myśl o tym – Domyślam się, jak ma wyglądać ta rozmowa i po tej nocy w ogóle nie mam na to ochoty. Ten poranek też jest całkiem miły – wraz z tym oświadczeniem dostałam nawet pocałunek w czoło.
– Ale... – szukałam argumentów, ale mi ich brakowało.
– Przyjdę po ciebie i zrobimy coś fajnego.
– Aż się boję – byłam poważna, nie wiedziałam, co dłużej uważał za ‚fajne'.
Luke tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Czekała nas długa droga, na którą wątpiłam czy w ogóle już weszliśmy, czy stoimy cały czas na rozdrożu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro