Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Po drugiej stronie

Nigdy nie zdarzyło mi się czymś tak przejąć. Byłem o krok od tego, żeby wyrzucili mnie z MIT, a raczej wszyscy mi mówili, że jestem o krok od tego. Wspominałem już, że mi nie szło. Tylko, że dzisiaj już wiem, że poczułbym ulgę, gdyby mnie z niego wyrzucono. Może o to mi chodziło? Może przez cały czas chciałem zaliczyć porażkę? Żeby móc winić kogoś innego niż siebie? Ta, cóż. Skończyłem studia i w końcu sam zaliczyłem porażkę, a przynajmniej wszyscy wokół tak uważali. Z kasą jest tak, że albo się ją ma albo się jej nie ma. Moja rodzina należała do tych, którzy ją mają, a przynajmniej zawsze mieli jej tyle, że nie musiałem się martwić o to, co dalej. Mogłem sobie studiować, narzekać, nie iść do pracy, jak chciałem to jeździłem na fajne wakacje i robiłem wszystkie te rzeczy, które robią dzieciaki z bogatych domów. Nie zmieniło się to będąc studentem. Zupełnie inaczej było z Rachel. Ona nie była w Europie z okazji ukończenia liceum. Nie miała domu, w którym mogła chociażby wbić gwóźdź w ścianę, bo całe życie mieszkała w wynajętym mieszkaniu. Były same. Jej mama ciężko harowała.

Właśnie stąd wzięła się w Rachel ta obsesja na punkcie byciem najlepszą. Czuła, że żeby osiągnąć więcej, mieć więcej, być w innym miejscu niż jej mama, móc jej coś zapewnić, musi ciężko pracować, aby potem było łatwiej. Rachel nie utożsamiała harówki z wysokimi zarobkami. Uważała, że trzeba się przez pewien etap życia naharować, aby potem mieć łatwiej. Właśnie, dlatego całe studia walczyła, żeby być najlepszą, pracowała, brała udział w konkursach, obracała się wśród ludzi, którzy chcieli mieć więcej, a nie stali w miejscu. Miała bardzo jasną wizję życia. Dzisiaj miała już łatwiej. Została zauważona, doceniona i znalazłaby nową pracę w tydzień. Ona chciała więcej. Większy sukces, więcej pieniędzy, bardziej egzotyczne wakacje. Nie zaharowywała się na to, ponieważ teraz wykorzystywała tylko te wiedzę, którą już zdobyła. Korzystała z pracy, którą wykonała wcześniej. Nie chciał już dłużej czekać, aż życie zwróci jej za ciężką pracę. Chciała mieć tyle, żeby w krótkim czasie móc pozwolić sobie na drogie rzeczy. Jej mottem było 'nie brać rzeczy na kredyt'. Próbowałem jej z matematycznego punktu widzenia wytłumaczyć, że nie każdy kredyt jest zły, ale wtedy i tak sprowadziła mnie do punktu, że kredyt jest dobry tylko wtedy, gdy wiesz, że będziesz mógł go wcześniej spłacić. Pewnie coś w tym było. Nie byłem specem od kredytów. Nigdy żadnego nie miałem. Cóż, rodzice spłacali mój kredyt studencki. Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, czy zapłacili już całość.

Rachel ustawiła sobie pełen pułap finansowy, który chciała osiągnąć, aby mówić o spokojnym życiu. Nie miała problemu z komunikowaniem ludziom, ile chciałaby zarabiać, aby mogła mówić o tym, że może sobie pozwolić na wszystko. Ludzie tego nie rozumieli. Często padały stwierdzenia 'A ja chcę robić coś, co mnie uszczęśliwi', 'Nie patrzę na przyszłość pod względem pieniędzy', 'Zarabiam mniej i jestem szczęśliwy', 'Pieniądze szczęścia nie dają', 'Kasa nie jest powodem, przez który przyjęłam te pracę'. Ona tego nie oceniała. Przynajmniej, jeśli chodziło o innych ludzi. Nie wypominała innym, że mają więcej lub mniej niż oni.

Moja żona zawsze chciała więcej. Nie uważałem tego za coś złego. Nie robiła tym nikomu krzywdy. Nie pracowała dwudziestu godzin dziennie, żeby to osiągnąć. Wykonywała swoje obowiązki, jak najlepiej umiała, a przynajmniej do dzisiejszego poranka. To była jej pierwsza porażka, a przynajmniej ona tak uważała.

Jak jeszcze byłem studentem nie miałem problemu w dogadywaniu się z jej przyjaciółmi. Nasze życia nie różniły się wtedy zbytnio. Gdy oni szli do pierwszej pracy, ja jeszcze skupiałem się na studiach. Gdy ja przepracowałem pierwsze pół roku, jeden z nich dostał po raz pierwszy pięciocyfrową wypłatę. W ciągu ostatnich lat to zrobiło się bardzo popularne wśród jej przyjaciół. Rachel była nieopodal tej kwoty. Nie sądziłem jednak, że ona sprawi, że moja żona się zatrzyma. Nie wierzyłem, że potrafi.

Tylko, czy to było coś złego?

Nie powiem, że nie napędziło mnie to do skończenia studiów.

Dla niej.

Dla naszego wspólnego życia.

Motywowała mnie, bo tego potrzebowałem, bo nie byłem takim człowiekiem sukcesu z natury.

Czy człowiek sukcesu to taki, któremu powodzi się w pracy zawodowej?

Rachel chciała rzeczy, których nie miała w swoim życiu. Stabilności finansowej, rzeczy na własność, produktów uznawanych za nieco bardziej luksusowe, czy wakacji w miejscach, na które nie stać każdego. Nie robiła tego całe życie i swoją ciężką pracą chciała móc sobie na to pozwolić.

Byliśmy pod tym względem przeciwieństwami, ponieważ ja to wszystko już w życiu zrobiłem. Tylko, że nie sądziłem, że im będę starszy tym mniej będę sam do tego dążył. Wiedziałem o tym, czego ona chce i chciałem jej to dać, bo nie znałem innego życia. Gdy powiedziałem jej o pracy w barze, nie mogła ukryć rozczarowania. Walnąłem jej gadkę, że w końcu jestem szczęśliwy. Wtedy na mnie nakrzyczała, cytując swoją matkę, która wiecznie powtarzała, że ma niewiele, ale jest szczęśliwa. Zapominała wspomnieć, że była zaharowana, przepracowana i nie miała siły niemal na nic innego niż pracę. Rachel zawsze chciała ją z tego wyrwać. Wynagrodzić jej to. Zabierała ją na wyjazdy. Pomogła znaleźć lepsze mieszkania. Wspierała ją finansowo, bo mama zawsze przy niej była. Wiedziała, że nie mogłaby sobie to wszystko pozwolić i być tym kim dziś jest, gdyby mama się o nią nie troszczyła, nawet jeśli nie mogła poświęcić jej tyle czasu i uwagi, ile rodzic mógłby chcieć. Rachel zawsze pracowała dla niej, aby ona mogła mniej pracować. Niewiele to pomagało, bo jej mama i tak miała gównianą pracę, na kilka zmian i nie szukała niczego innego, lepszego.

Wow.

Właśnie nazwałem czyjąś pracę gównianą.

Wow.

Przez chwilę zastanowiłem się nad samym sobą. No bo, rzuciłem pracę, która prawdopodobnie dałaby mi kasę, która ma cztery zera i coś innego niż 1 z przodu.

Tylko ja tego nie lubiłem.

Kurwa.

Dlaczego?

Nie chciałem siedzieć sam z Pączkiem w tym mieszkaniu. Postanowiłem zabrać go na spacer i tym samym trafiłem na prom na State Island. Mike w zeszłym tygodniu się przeprowadził, ponieważ najemca wymówił mu umowę najmu i na szybko musiał szukać czegoś innego. Nie miałem nawet pewność, czy jest na chacie. Mieszkałem w kamienicy, w dobrej dzielnicy. On mieszkał w domu studenckim z prawie dziesięcioma innymi osobami. Stanąłem przed jego nowym adresem. Dwóch kolesi stało na zewnątrz i paliło.

– Cześć, jest Michael? – zapytałem ich.

Przez chwile miałem ochotę poprosić ich o fajkę, ale nie byłem pewny, czy tego chcę.

– Kto? – odpowiedział jeden z nich.

– Um... mieszka z wami?

Nie wiedzieli z kim mieszkają? Nie mieszkali tu?

Wzruszyli ramionami.

– Możesz sobie sprawdzić. – Jeden z nich otworzył przede mną drzwi, zapraszając mnie do środka.

Nie znali mnie, nie wiedzieli, kim jest Mike, ale wpuścili mnie do środka. Co do licha? Nawet w akademiku by to nie przeszło. Tam nie było szansy, żebyś nie znał swojego współlokatora.

Podłoga skrzypiała pod moimi stopami, ściany były pomalowane na jasny pomarańcz, ale miejscami farby już nie było. Wszedłem w głąb domu, natrafiając na kuchnię. Miałem szczęście, że Mike był w środku.

– Siema. – Automatycznie zacząłem się rozglądać. Meble kuchenne miały lata swojej świetlności za sobą. Okleina udająca drewno była miejscami przypalona, pozwijana, bardzo brudna. Nie byłem w jego poprzednim mieszkaniu, czy wyglądało tak samo?

– O jesteś. Mogłeś dać znać, że już to bym po ciebie wyszedł.

– Cóż, mógłbym być złodziejem, a tych dwoje przed domem mieliby to gdzieś. – Nie wiem, czy mnie to bawiło, czy przerażało.

– A co mieliby tu ukraść? – zapytał rozbawiony, gdy pochylał się do Pączka, żeby się z nim przywitać.

– Znasz ludzi, z którymi mieszkasz? – W moim głosie na pewno mógł usłyszeć niepokój.

Nie wiem, dlaczego tak mi to przeszkadzało.

– Powiedzmy.

Nie obchodziło go to.

– Ale masz minę. – Bawiłem go. – Chcesz piwa?

Była dwunasta. To nie tak, że nie piłem o dwunastej. Miałem po prostu paskudny dzień.

– Ja chcę. – Usłyszałem za swoimi plecami damski głos. Obróciłem się przez ramię, aby zobaczyć wysoką blondynkę. W oczy rzuciło mi się jej wytatuowane ramię. Musiałbym się dłużej przyjrzeć, żeby go zidentyfikować, co na nim było.

Blondynka usiadła na kuchennym blacie, a ja bałem się, że się pod nią załamie. Nie, dlatego, że była za ciężka, a po prostu te meble nie wyglądały na zbyt stabilne i bezpieczne.

– To Camilla. Camilla, to mój przyjaciel Luke.

Więc, jakiś współlokatorów znał. Camilla przyglądała mi się uważnie, a ja nie rozumiałem, dlaczego.

– Nie mówiłeś, że masz takich przystojniaków za przyjaciół.

Odchrząknąłem. To była inna sytuacja niż pijane dziewczyny, podrywające mnie w barze. Wyglądałem, jak siedem nieszczęść. Miałem na sobie dresy i zero pieprzonej bielizny, bo nie mogłem znaleźć czystej. Ubrałem bluzę z MIT, bo leżała w świeżo wypranych rzeczach. Może lubiłem się tym szczycić? Skończyłem pierdolone MIT. Był to sukces, prawda?

– Ma żonę. – zaznaczył mój przyjaciel.

– Co? – Blondynka nie mogła w to uwierzyć. – Ile ty masz lat, że masz żonę? – Nie czkała na odpowiedź. – Czekaj. Zgadnę. Studiowałeś z Mike'm? Nie! Masz, bluzę MIT! O jasna dupa...

Nie mogłem się nie uśmiechnąć.

– I przyjaźnisz się z Mike'm? – Spojrzała na mojego przyjaciela. – Skąd znasz takich ludzi?

– Pracuje u mnie w barze.

– Jejku. – Nie potrafiłem odczytać jej wzroku. – Żona cię zdradziła? Rodzice nie kochali? Co do licha stało się w twoim życiu, że pracujesz w barze za te marną kasę? – pytała z zaciekawieniem. – Z kim miałaby cię zdradzić żona? W sensie, jesteś przystojnym informatykiem. Ilu jest przystojnych nerdów?

Miałem ochotę powiedzieć, że jestem za głupi na nerda.

– U mnie na matematyce jest może jeden! Jeden, Luke! – krzyczała bardzo rozemocjonowana tą sytuacją. – Jeśli cię żona zdradziła, to daj mi na nią namiar wydrapię jej oczy! Ale czy to znaczy, że jesteś wolny? – Zastanawiałem się, czy wzrok, którym na mnie patrzy ma być uwodzicielski.

– Pracuję w barze, Camille i tyle. Żaden ze mnie nerd.

Widziałem, że nie rozumie. Mike pokręcił głową.

– Chyba nauczę się jakieś matematycznej regułki i pożyczę od ciebie te bluzę, skoro tyle wystarczy, żeby laski sikały w majtki.

Camille się oburzyła.

– To to całe połączenie... – tłumaczyła. – Nieczęsto widuje się barmana, absolwenta MIT, przystojniaka...

– A gdybym był tylko barmanem? – Czy obchodziła mnie jej odpowiedź? Czy miała znaczenie?

Nie byłem tylko barmanem i chyba tu był problem.

– To i tak chciałabym cię przelecieć.

Cóż, w barze zdarzało się to często, że dostawałem takie propozycje. Tam nikt nie wiedział o tym, skąd się tam wziąłem. Jej też chodziło o mój wygląd. Była w tym taka bezpośrednia, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Wiedziała, że mam żonę. Miałem pieprzoną obrączkę na palcu. Dlaczego to nie powstrzymuje ludzi?

– Mam żonę. Dzięki.

Byłem znudzony. Przerażony. Mike wyjął dwa piwa z lodówki i zabrał mnie do swojego pokoju, który przypominał klitkę. Żyłem na trzech pokojach. Miałem własną przestrzeń, której nie dzieliłem z obcymi ludźmi, a robiłem w życiu to, co on. Rzuciłem pracę, ale nie rzuciłem stylu życia. Moje mieszkanie było dużo ładniejsze niż nora Mike'a na State Island. Czy się tym szczyciłem? Chyba nie. Moja żona była kobietą sukcesu i chciała ode mnie czegoś więcej niż żebym ją tylko kochał. Przecież związałem się z nią, dlatego, że jest taką, a nie inną osobą. Cholera, przecież kręciło mnie to. Kochałem to, jak dąży do celu, jak się nie poddaje, jak bierze udział w kolejnych wyzwaniach, które stają na jej drodze. Nie chciałbym kogoś kto nie jest taką osobą.

Jak to o mnie świadczyło?

– Dlaczego tu mieszkasz, Mike? – zapytałem niemal tak oceniająco, jak Rachel.

On się roześmiał.

– A jak inaczej mam zarobić na dziennikarstwo na NYU? Oszczędzam każdego dolara.

– Ale... – nawet nie wiedziałem, co chciałem powiedzieć.

Rozglądałem się dalej. Plakaty wisiały na ścianach, chyba zasłaniając okropną tapetę w niebieskie paski. Łóżko było jednoosobowe i miało średnio wygodne materac już w przypadku samego siedzenia.

– No co? – dopytał. – Zapierdalam w tym barze. Mieszkam tu, żeby mieć więcej, ale nie mogę mieć tego od tak.

A ja mogłem?

Nie zasugerował tego, po prostu zacząłem się zastanawiać.

Wychodziłem na lenia, który chce mieć ambitną kobietę, a sam chce świętego spokoju.

Czy podobałaby mi się mniej, gdyby rzuciła pracę i przestała walczyć o swoje, o siebie?

Wow.

Niewiarygodne.

Byłem niewiarygodny.

Mógłbym znaleźć kogoś kto kochałby mnie takiego, jakim jestem, a raczej, jakim się stałem.

Tylko czy ja potrafiłbym pokochać kogoś kto umiałby mnie takiego pokochać?

Wow.

Ja pierdole.

Kochałem uwagę lasek w barze. Byłem dla nich najlepszy. Uważały mnie za przystojnego. Podrywały mnie. Chciały mnie takiego, jakim przed nimi stałem.

Ale czy to byłem ja?

Czy jakaś wizja mnie, która pozwalała mi być tu i teraz?

I jak bardzo cieszyłoby mnie tu i teraz, gdyby Rachel nie było obok mnie? Czy nie uważałbym się wtedy sam za kogoś kto mógłby mieć więcej? Kto chciałby więcej? Tak długo uważałem Rachel za mój największy sukces, że nie potrzebowałem więcej.

Moja kobieta stała się moim największym osiągnięciem, kimś o kogo najbardziej w życiu walczyłem. W życiu najbardziej zawalczyłem o miłość, a w tym wszystkim gdzieś zapomniałem walczyć o samego siebie. O wiele łatwiej było walczyć o kogoś niż o siebie. Nie byłem też pewny czy pójście na łatwiznę było walką o siebie, czy odpuszczeniem sobie, bo tak bardzo pożądałem świętego spokoju. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro