Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Cometides

KONKURS LITERACKI – OBRAZY SŁOWEM MALOWANE

Organizowany przez pisarskiWatt09

Historia inspirowana obrazem Rafała Olbińskiego – "Zimowy parasol".

W opowiadaniu znajdą się pogrubione słowa, których objaśnienia umieszczę w komentarzach i na dole pracy.  Nie są one niezbędne do zrozumienia tekstu, a ich nieznajomość nie powinna rzutować na odbiór historii, ale zachęcam do zerknięcia i zapoznania się z ciekawostkami. 

꧁︵‿✧‿︵꧂ 

Stalowe chmury otaczały krainę gęstą zasłoną, niczym zbroja rycerza. Blokowały promienie słoneczne, osadzały się na szczytach lodowych gór. Szara poświata otulała miasto i serca wszystkich poddanych, pogrążonych w marazmie.

Nikt nie obchodził już Kalend Styczniowych. Monumentalne budowle nie odbijały echa wesołych piosenek, nie słuchały gwaru miasta. Obserwowały jego agonię.

W tym roku tylko nieliczni zwracali głowy, gdy królowa przemierzała miasto. Nadzieja tliła się w nich niczym płomień świecy, targany wiatrem noworocznego przesilenia.

Roma stawiała pewne kroki, ale nawet zamarznięta pokrywa śniegu nie reagowała. Nie chciała się ugiąć pod jej potęgą tak, jak poddani.

A wszystko przez ten przeklęty parasol.

Ciągnęła go za sobą, wyznaczając czubkiem ścieżkę od miasta aż do rzeki. Wkroczyła na zamarzniętą taflę i złapała uchwyt oburącz tak mocno, aż pobielały jej knykcie.

Wzięła zamach i z całej siły uderzyła w lód. Uchwyt zakończony szpikulcem przebił się skuteczniej niż ostrze miecza.

Nikt jej nie podziwiał.

Nikt nie wiwatował.

Nikt nie wierzył, że wypowie właściwe życzenie.

– Za. Każdym. Razem – powiedziała między uderzeniami – Mnie. Przechytrzyłeś.

Sapnęła z wściekłością i dokończyła wykuwanie koła. Kopnęła w środek, lód się załamał. Kolista kra zatopiła się w wodzie, tworząc przeręblę.

– Powinieneś być mi wdzięczny, Cometidesie. To ja wyciągnęłam cię z wody. – Otarła pot z czoła, uśmiechnęła się przebiegle. – W tym roku mam idealne życzenie.

Królowa weszła do rzecznej toni aż po kostki. Zacisnęła zęby, gdy chłód wdarł się do jej ciała, niczym setki igieł.

– No... otwieraj się!

Rączka zadrżała. Srebrzysty materiał załopotał, wypuszczając na zewnątrz pogardliwe prychnięcie. Roma siłowała się z otwarciem, szarpała metalowy stelaż, a gdy to nie przyniosło efektu, uderzyła parasolką o lód.

Raz.

Drugi.

Trzeci.

Parasolem wstrząsnął perlisty śmiech, nim się otworzył i uderzył królową w twarz. Upadła na pośladki z wrzaskiem.

– Znamy się tyle lat, a ty nadal nie potrafisz prosić – zasyczał.

Spod otwartej kopuły wyłoniło się jaszczurze ciało, zwieńczone głową o dwóch twarzach. Czarne łuski mieniły się, niczym niebo upstrzone tysiącem złotych gwiazd, mimo iż stwór pozostawał w cieniu.

– Gdybyś choć raz dopełnił powinności, jaką nałożył na ciebie Bóg Janus, to nie marzłabym w wodzie – odparła, podnosząc się z lodu.

– Noszę w sobie ledwie namiastkę jego mocy. Widzę przeszłość i przyszłość. Spełniam jedno życzenie w roku, każdego...

– Potomka Romulusa – dokończyła ze zniecierpliwieniem. – Mówisz tak za każdym razem, ale to wszystko kłamstwa!

Cztery podłużne źrenice się rozszerzyły. Srebrne tęczówki błysnęły złowieszczo. Jedna paszcza obnażyła stożkowe zęby, druga zamruczała złowróżbnie.

– Próżna kobieto – zasyczał. – Mam ci przypomnieć pierwsze życzenia? Złoto i diamenty...

– Skradzione – przerwała mu.

– Potężna armia?

– Uciekła z pola bitwy.

– Akwedukty.

– Upadły przy trzęsieniu ziemi!

– Wypowiadasz złe życzenia – prychnął.

– Złe... złe?! – Roma potrząsnęła parasolem z wściekłością, a gad cofnął się do wnętrza z warknięciem. – Prosiłam o urodzaj, obfite plony i co dostałam? Plagę bobu... Bobu! Nic nie rosło na tych przeklętych ziemiach, tylko to paskudne, śmierdzące badylsko!

– Też nie lubię bobu. – Gad zamaskował sarkazm przeciągłym sykiem. – Następnym razem doprecyzuj.

– Doprecyzowałam! Radziłam się uczonych! W tamtym roku w moim królestwie miało nie być suszy.

– O, tak – westchnął teatralnie. – Dałem ci dużo wody.

– Dałeś mi burze i powódź! A potem śnieg i mróz! Skułeś Rzym lodem! – Szarpnęła parasolką, nie mogąc ukryć rozgoryczenia. – Moi poddani umierają z głodu, chorób i zgryzoty! Stracili wiarę we mnie i nadzieję na lepsze...

– Są wolni w przeciwieństwie do mnie. – Dmuchnął parą z nozdrzy. – Mogą odejść, kiedy tylko zechcą. O ile zdołają przedrzeć się przez mroźne tereny...

Roma sięgnęła dłonią pod parasol. Wściekłość rozgrzewała ją od środka. Zapomniała nawet o zdrętwiałych z bólu stopach. Chciała pochwycić gada i skręcić mu kark, ale jej ręka wpadła w bezkresną próżnię. Stwór wysunął pysk z drugiej strony z sykiem przypominającym szyderczy śmiech.

– Obyś utonął w Styxie, Cometidesie! Spłonął w ognistych odmętach Flegetonu!

– Moje miejsce jest w Tybrze, ludzka kobieto – Oblizał pyski dwoma rozwidlonymi językami, jakby oczekiwał na wymarzoną przekąskę. – No dalej, wrzuć parasol tam, gdzie go znalazłaś. Utop mnie. Morderstwo masz we krwi. Wolę spędzić setki lat zakuty w lodzie niż spełniać idiotyczne życzenia. Wrzuć...

– Nigdy! – krzyknęła. Zaśmiała się histerycznie i wskazała na niego palcem. – Zobacz... nie masz wyjścia. Świecisz.

Stwór obrócił pyski i spojrzał na krótki ogon, rozświetlony złotym blaskiem. Wyglądał jak prawdziwa kometa, przygotowująca się do ostatniego lotu, nim rozpadnie się na kawałki. Jedna paszcza się skrzywiła, druga rozciągnęła w uśmiechu.

– Na co jeszcze czekasz – zasyczał. – Miejmy to za sobą. Pamiętaj, że możesz prosić tylko o coś, co leży w granicach twego królestwa.

Roma uniosła parasol nad głowę i zacisnęła szczęki, które trzęsły jej się z zimna i wściekłości. Spojrzała na Cometidesa z determinacją, pewna tego, że tym razem odpowiednio przygotowała życzenie.

– Cometidesie, tworze Boga Janusa – zwróciła się do niego hardo. – Ja, potomkini założyciela Rzymu, króla Romulusa, stoję w Tybrze w miejscu, w którym mój przodek obmywał się z krwi swego brata. Zgodnie z tradycją, w dniu Kalend Styczniowych, mam prawo prosić cię o spełnienie życzenia. – Roma przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko. – Uczyń mnie najmądrzejszą osobą w całym królestwie. Chcę, by moja mądrość przewyższała nawet ciebie. Abyś w kolejnym roku, nie zdołał mnie przechytrzyć.

Dwie pary oczu Cometidesa błysnęły złotym światłem, reagując na wezwanie królowej. Boska magia obudziła się w migoczących łuskach gada i uwolniła w postaci setek maleńkich gwiazd. Ogon odpadł od reszty ciała i pofrunął jako kometa... ku twarzy Romy.

Królowa przymknęła powieki na chwilę przed tym, jak zalała ją ciemność.

Coś się zmieniło. W niej i otoczeniu.

Rozchyliła powieki i rozejrzała się w popłochu po zamarzniętym lesie. Miasto, rzeka, parasol... zniknęły. Usłyszała syczący śmiech i pobiegła w jego kierunku, wykrzykując imię mitycznego gada. Gęstwiny przerzedziły się niepostrzeżenie. Uderzyła w magiczną barierę i upadła na skraju przepaści, zaciskając dłonie na krawędzi...

– Gdzie ja jestem?

– Spełniłem twoje życzenie. Jesteś najmądrzejszą osobą w całym królestwie.

– To nie jest moje królestwo! To... to – jąkała się. – To parasol!

– Nie mówiłaś, jakie to ma być królestwo, więc stworzyłem ci nowe – zaśmiał się z sykiem. – Ty na górze, ja na dole... Razem. Zaklęci. Na wieki.

Roma zamarła z przerażenia. Spojrzała na ogromne miasto, majaczące w oddali. Rzym.

Świat zawirował, gdy parasolka potoczyła się wraz z podmuchem wiatru.

Wpadła do przerębli.

Utonęła w odmętach wody, czekając na kolejnego potomka Romulusa. 

꧁︵‿✧‿︵꧂

Opowiadanie zdobyło w konkursie Złotą Perłę🖤

Zachęcam również do przesłuchania audiobooka przygotowanego przez grupę Zakwieceni  (link w komentarzu).

Zachęcam do odwiedzenia ich profilu i zapoznania się z ofertą😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro