Cometides
KONKURS LITERACKI – OBRAZY SŁOWEM MALOWANE
Organizowany przez pisarskiWatt09
Historia inspirowana obrazem Rafała Olbińskiego – "Zimowy parasol".
W opowiadaniu znajdą się pogrubione słowa, których objaśnienia umieszczę w komentarzach i na dole pracy. Nie są one niezbędne do zrozumienia tekstu, a ich nieznajomość nie powinna rzutować na odbiór historii, ale zachęcam do zerknięcia i zapoznania się z ciekawostkami.
꧁︵‿✧‿︵꧂
Stalowe chmury otaczały krainę gęstą zasłoną, niczym zbroja rycerza. Blokowały promienie słoneczne, osadzały się na szczytach lodowych gór. Szara poświata otulała miasto i serca wszystkich poddanych, pogrążonych w marazmie.
Nikt nie obchodził już Kalend Styczniowych. Monumentalne budowle nie odbijały echa wesołych piosenek, nie słuchały gwaru miasta. Obserwowały jego agonię.
W tym roku tylko nieliczni zwracali głowy, gdy królowa przemierzała miasto. Nadzieja tliła się w nich niczym płomień świecy, targany wiatrem noworocznego przesilenia.
Roma stawiała pewne kroki, ale nawet zamarznięta pokrywa śniegu nie reagowała. Nie chciała się ugiąć pod jej potęgą tak, jak poddani.
A wszystko przez ten przeklęty parasol.
Ciągnęła go za sobą, wyznaczając czubkiem ścieżkę od miasta aż do rzeki. Wkroczyła na zamarzniętą taflę i złapała uchwyt oburącz tak mocno, aż pobielały jej knykcie.
Wzięła zamach i z całej siły uderzyła w lód. Uchwyt zakończony szpikulcem przebił się skuteczniej niż ostrze miecza.
Nikt jej nie podziwiał.
Nikt nie wiwatował.
Nikt nie wierzył, że wypowie właściwe życzenie.
– Za. Każdym. Razem – powiedziała między uderzeniami – Mnie. Przechytrzyłeś.
Sapnęła z wściekłością i dokończyła wykuwanie koła. Kopnęła w środek, lód się załamał. Kolista kra zatopiła się w wodzie, tworząc przeręblę.
– Powinieneś być mi wdzięczny, Cometidesie. To ja wyciągnęłam cię z wody. – Otarła pot z czoła, uśmiechnęła się przebiegle. – W tym roku mam idealne życzenie.
Królowa weszła do rzecznej toni aż po kostki. Zacisnęła zęby, gdy chłód wdarł się do jej ciała, niczym setki igieł.
– No... otwieraj się!
Rączka zadrżała. Srebrzysty materiał załopotał, wypuszczając na zewnątrz pogardliwe prychnięcie. Roma siłowała się z otwarciem, szarpała metalowy stelaż, a gdy to nie przyniosło efektu, uderzyła parasolką o lód.
Raz.
Drugi.
Trzeci.
Parasolem wstrząsnął perlisty śmiech, nim się otworzył i uderzył królową w twarz. Upadła na pośladki z wrzaskiem.
– Znamy się tyle lat, a ty nadal nie potrafisz prosić – zasyczał.
Spod otwartej kopuły wyłoniło się jaszczurze ciało, zwieńczone głową o dwóch twarzach. Czarne łuski mieniły się, niczym niebo upstrzone tysiącem złotych gwiazd, mimo iż stwór pozostawał w cieniu.
– Gdybyś choć raz dopełnił powinności, jaką nałożył na ciebie Bóg Janus, to nie marzłabym w wodzie – odparła, podnosząc się z lodu.
– Noszę w sobie ledwie namiastkę jego mocy. Widzę przeszłość i przyszłość. Spełniam jedno życzenie w roku, każdego...
– Potomka Romulusa – dokończyła ze zniecierpliwieniem. – Mówisz tak za każdym razem, ale to wszystko kłamstwa!
Cztery podłużne źrenice się rozszerzyły. Srebrne tęczówki błysnęły złowieszczo. Jedna paszcza obnażyła stożkowe zęby, druga zamruczała złowróżbnie.
– Próżna kobieto – zasyczał. – Mam ci przypomnieć pierwsze życzenia? Złoto i diamenty...
– Skradzione – przerwała mu.
– Potężna armia?
– Uciekła z pola bitwy.
– Akwedukty.
– Upadły przy trzęsieniu ziemi!
– Wypowiadasz złe życzenia – prychnął.
– Złe... złe?! – Roma potrząsnęła parasolem z wściekłością, a gad cofnął się do wnętrza z warknięciem. – Prosiłam o urodzaj, obfite plony i co dostałam? Plagę bobu... Bobu! Nic nie rosło na tych przeklętych ziemiach, tylko to paskudne, śmierdzące badylsko!
– Też nie lubię bobu. – Gad zamaskował sarkazm przeciągłym sykiem. – Następnym razem doprecyzuj.
– Doprecyzowałam! Radziłam się uczonych! W tamtym roku w moim królestwie miało nie być suszy.
– O, tak – westchnął teatralnie. – Dałem ci dużo wody.
– Dałeś mi burze i powódź! A potem śnieg i mróz! Skułeś Rzym lodem! – Szarpnęła parasolką, nie mogąc ukryć rozgoryczenia. – Moi poddani umierają z głodu, chorób i zgryzoty! Stracili wiarę we mnie i nadzieję na lepsze...
– Są wolni w przeciwieństwie do mnie. – Dmuchnął parą z nozdrzy. – Mogą odejść, kiedy tylko zechcą. O ile zdołają przedrzeć się przez mroźne tereny...
Roma sięgnęła dłonią pod parasol. Wściekłość rozgrzewała ją od środka. Zapomniała nawet o zdrętwiałych z bólu stopach. Chciała pochwycić gada i skręcić mu kark, ale jej ręka wpadła w bezkresną próżnię. Stwór wysunął pysk z drugiej strony z sykiem przypominającym szyderczy śmiech.
– Obyś utonął w Styxie, Cometidesie! Spłonął w ognistych odmętach Flegetonu!
– Moje miejsce jest w Tybrze, ludzka kobieto – Oblizał pyski dwoma rozwidlonymi językami, jakby oczekiwał na wymarzoną przekąskę. – No dalej, wrzuć parasol tam, gdzie go znalazłaś. Utop mnie. Morderstwo masz we krwi. Wolę spędzić setki lat zakuty w lodzie niż spełniać idiotyczne życzenia. Wrzuć...
– Nigdy! – krzyknęła. Zaśmiała się histerycznie i wskazała na niego palcem. – Zobacz... nie masz wyjścia. Świecisz.
Stwór obrócił pyski i spojrzał na krótki ogon, rozświetlony złotym blaskiem. Wyglądał jak prawdziwa kometa, przygotowująca się do ostatniego lotu, nim rozpadnie się na kawałki. Jedna paszcza się skrzywiła, druga rozciągnęła w uśmiechu.
– Na co jeszcze czekasz – zasyczał. – Miejmy to za sobą. Pamiętaj, że możesz prosić tylko o coś, co leży w granicach twego królestwa.
Roma uniosła parasol nad głowę i zacisnęła szczęki, które trzęsły jej się z zimna i wściekłości. Spojrzała na Cometidesa z determinacją, pewna tego, że tym razem odpowiednio przygotowała życzenie.
– Cometidesie, tworze Boga Janusa – zwróciła się do niego hardo. – Ja, potomkini założyciela Rzymu, króla Romulusa, stoję w Tybrze w miejscu, w którym mój przodek obmywał się z krwi swego brata. Zgodnie z tradycją, w dniu Kalend Styczniowych, mam prawo prosić cię o spełnienie życzenia. – Roma przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko. – Uczyń mnie najmądrzejszą osobą w całym królestwie. Chcę, by moja mądrość przewyższała nawet ciebie. Abyś w kolejnym roku, nie zdołał mnie przechytrzyć.
Dwie pary oczu Cometidesa błysnęły złotym światłem, reagując na wezwanie królowej. Boska magia obudziła się w migoczących łuskach gada i uwolniła w postaci setek maleńkich gwiazd. Ogon odpadł od reszty ciała i pofrunął jako kometa... ku twarzy Romy.
Królowa przymknęła powieki na chwilę przed tym, jak zalała ją ciemność.
Coś się zmieniło. W niej i otoczeniu.
Rozchyliła powieki i rozejrzała się w popłochu po zamarzniętym lesie. Miasto, rzeka, parasol... zniknęły. Usłyszała syczący śmiech i pobiegła w jego kierunku, wykrzykując imię mitycznego gada. Gęstwiny przerzedziły się niepostrzeżenie. Uderzyła w magiczną barierę i upadła na skraju przepaści, zaciskając dłonie na krawędzi...
– Gdzie ja jestem?
– Spełniłem twoje życzenie. Jesteś najmądrzejszą osobą w całym królestwie.
– To nie jest moje królestwo! To... to – jąkała się. – To parasol!
– Nie mówiłaś, jakie to ma być królestwo, więc stworzyłem ci nowe – zaśmiał się z sykiem. – Ty na górze, ja na dole... Razem. Zaklęci. Na wieki.
Roma zamarła z przerażenia. Spojrzała na ogromne miasto, majaczące w oddali. Rzym.
Świat zawirował, gdy parasolka potoczyła się wraz z podmuchem wiatru.
Wpadła do przerębli.
Utonęła w odmętach wody, czekając na kolejnego potomka Romulusa.
꧁︵‿✧‿︵꧂
Opowiadanie zdobyło w konkursie Złotą Perłę🖤
Zachęcam również do przesłuchania audiobooka przygotowanego przez grupę Zakwieceni (link w komentarzu).
Zachęcam do odwiedzenia ich profilu i zapoznania się z ofertą😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro