5. Bo miałaś zły dzień.
Stoisz na granicy by przejść na nowy poziom
Uśmiechasz się fałszywie, idziesz z kawą
Mówisz mi, że Twoje życie było drogą poza linią
Rozpadasz się na kawałki, za każdym razem
A ja nie muszę już tego kontynuować.
Zaparkowała samochód w wąskiej uliczce, niedaleko wejścia do Ministerstwa. Zgarnęła z siedzenia pasażera torebkę i wysiadła z pojazdu. Zamknęła drzwi. Wzięła kilka głębokich, uspokajających wdechów. I dla pewności, jeszcze policzyła do dziesięciu... wdech... wydech... siedem... osiem... wdech... dziewięć... dziesięć... wydech. Poprawiła torebkę na ramieniu i mocniej ścisnęła teczkę z dokumentami w palcach lewej dłoni.
- Wszystko będzie dobrze. – powiedziała do siebie, udając się w stronę budki telefonicznej, która powiozła ją prosto w Sali wejściowej w budynku Ministerstwa Magii. Od razu udała się w stronę windy, by dostać się na odpowiednie piętro. Spojrzała jeszcze przelotnie na zegarek tkwiący na przegubie lewej dłoni. Miała dokładnie kwadrans na to, aby dostać się do swojego biura. Może nawet zdąży napić się kawy, nim zaczną się normalne godziny urzędowania? Tak... chyba nawet powinna. Rano w takim pośpiechu wyszła z domu, aby zawieźć dzieciaki do rodziców, że ledwo skubnęła kanapkę z dżemem. Na kawę nie starczyło już czasu. A zastrzyk kofeiny był jej niezbędny do funkcjonowania. Pisk widny zasygnalizował, że znalazła się już na odpowiednim piętrze. Wysiadła i udała się prosto do biura nowego departamentu. Minęła kilka korytarzy i stanęła przed drzwiami opatrzonymi jej własnym imieniem i nazwiskiem. Uśmiechnęła się łobuzersko. Jej pokój. Jej własny. Przekręciła i klamkę i powoli weszła do środka. Jej pokój był niewielki, ale przytulny. Kremowe ściany były ozdobione przez dwa niewielkie obrazki przestawiające jakiś widok, zapewne francuskiej wsi. Takie pola lawendy mogły się znajdować tylko tam. Spojrzała w lewo. Drewniane biurko o jasnym odcieniu, fotel obrotowy, dwie szafy na dokumenty i niewielka szafka z tyłu, na której stał czajnik elektryczny, w którym mogła zagotować wodę. A tłem dla tego wszystkiego było ogromne okno, wychodzące na poszarzałe londyńskie kamieniczki.
- Nie jest źle. – uśmiechnęła się do siebie.
- Cieszę się, że Ci się podoba. – usłyszała głos z tyłu. Odwróciła się gwałtownie i stanęła oko w oko z nowym szefem. Stał, opierając się ramieniem o futrynę otwartych drzwi. Na jego twarzy widniał ten sam, co zawsze, ironiczny uśmieszek. Druga ręka przeczesywała włosy, które opadły na czoło, przysłaniając stalowe oczy.
- Czego chcesz, Malfoy? – zapytała, mrużąc groźnie swoje brązowe oczy.
- Nieładnie, Hermiono, nieładnie. – powiedział, robiąc krok do przodu. Tak, że dzieliło ich może trzydzieści centymetrów. Czuła wyraźnie zapach jego perfum i spokojny oddech. – Ja przychodzę do Ciebie z rana, kulturalnie chcę się przywitać, a ty co? – pokręciła głowę, uśmiechając się cwaniacko.
- Nie udawaj, Malfoy! Nie jesteś miły. Daleko Ci do tego. – przerwała na chwilę, by wziąć głęboki oddech. Musi się uspokoić. Inaczej zabije go już pierwszego dnia... a nie to po to, wyrwała się wreszcie z domu, by od razu wylądować w Azkabanie za morderstwo z premedytacją. - Zapytam jeszcze raz, czego chcesz? – spojrzała prosto w jego oczy.
- Już powiedziałem. Chciałem powiedzieć „Dzień dobry".
- Jasne... - westchnęła, a następnie odwróciła się w stronę okna. Podeszła do szafki i zgarnęła z niej czajnik elektryczny, by nalać do niego wody.
- Ale jak tak bardzo chcesz coś dla mnie zrobić... - nie sądziła, ze to możliwe, ale jego uśmiech stał się jeszcze szerszy... i jeszcze bardziej złośliwy i ironiczny, niż zwykle. -... to bardzo chętnie napiję się kawy. Czarna. Z łyżeczką cukru. – odpowiedział, a następnie wyszedł z pomieszczenia, nawet nie czekając na odpowiedź. Warknęła pod nosem.
- Po moim trupie! – zacisnęła mocno szczęki. To będzie ciężki dzień.
...
Mimo wszystko dzień mijał jej całkiem spokojnie. Malfoya nie widziała od rana, kiedy to zaniosła mu tą nieszczęsną kawę. Od tamtej pory, siedziała przy swoim biurku, wypełniając odpowiednie formularze i wprowadzając dane do komputera. Spojrzała przelotnie na zegarek... na jej twarzy pojawił się uśmiech. Została jeszcze tylko godzina i będzie mogła pójść do domu. Potrzebowała kieliszka dobrego wina i najlepiej gorącej kąpieli w zestawie. I muzyki... cichej, spokojnej, relaksującej muzyki... na chwilę przymknęła oczy i oparła głowę na dłoniach.
- Nie ma spania w miejscu pracy! – Malfoy wkroczył do pomieszczenia z podniesionym głosem, ale jego twarz zdradzała raczej rozbawienie, niż wściekłość.
- Nie śpię! – odpowiedziała, otwierając oczy. – Czegoś znowu potrzebujesz? – zapytała, podnosząc głowę i patrząc na niego. Jej oczy ciskały pioruny... gdyby tylko jej wzrok mógł zabijać... uśmiechnęła się radośnie.
- Czy ja muszę czegoś potrzebować? – zapytał, podchodząc do jej biurka. Oparł dłonie na blacie i pochylił się w jej stronę. Nie odpowiedziała, tylko uniosła lekko brew, patrząc na niego z politowaniem. – Możesz już kończyć na dzisiaj. Ja muszę wyjść coś załatwić, a nie mam zamiaru zostawiać Cię tu samej. Mogłabyś jeszcze puścić to biuro z dymem. – odpowiedział.
- Świetnie! – powiedziała. Myszką nacisnęła odpowiednie przyciski, zapisując tym samym dane, które udało się jej już wprowadzić, a następnie wyłączyła komputer.
- Nie ciesz się tak. – powiedziała, uśmiechając się ironicznie. – Jutro zostaniesz po godzinach, żeby to odrobić.
- Spadaj! Mam Cię dość, Malfoy! – warknęła, zabierając z szafki torebkę.
- Lepiej dla Ciebie, żebyś nauczyła się odrobinę kultury, złotko. – powiedział, okrążając biurko i zbliżając się do niej. Jego głos zmienił się z tego wesołego tonu w zdecydowanie bardziej poważny... i zdecydowanie bardziej zachrypnięty. I jakby głębszy. Przełknęła głośno ślinę, cofając się w stronę okna.
- Czego Ty ode mnie chcesz, Malfoy? – zapytała niepewnie.
- Żebyś zapamiętała jedną rzecz. To ja tu jestem szefem, nie ty. I jeżeli będę chciał wyrzucić Cię na bruk, to wierz mi, zrobię to. I to z ogromną przyjemnością. – oparł dłonie po dwóch stronach jej głowy. Czuła jego oddech na swoim policzku. – Ale możemy się też dogadać. Ja będę dla Ciebie miły... a ty będziesz miła dla mnie. I wszyscy będą zadowoleni. Decyzja należy do Ciebie. – powiedział, zniżając głos do szeptu. – Teraz Twój ruch. – dodał, a następnie odsunął się od niej. Patrzyła na niego, szeroko otwartymi oczami... nie wiedząc, czy bardziej ja przerażał... czy fascynował. Był... - Zrozumiałaś, Granger? – zapytał, stając w drzwiach.
- Tak... szefie. – powiedziała. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Świetnie. W takim razie, do jutra, Granger. – powiedział, a następnie poczekał, aby przepuścić ją w drzwiach i zamknąć je za nią. Czym prędzej uciekła do windy... to jednak był koszmarny dzień, pomyślała, wciskając odpowiedni guzik w kabinie. Drzwi się zamknęły i maszyna pomknęła w dół. Dopiero wtedy, odetchnęła z ulgą. Ma teraz przynajmniej kilkanaście godzin, żeby się uspokoić i ogarnąć... żeby jutro być w stanie wrócić do pracy. Jęknęła cicho... to będzie jeszcze trudniejsze, niż myślała.
...
Wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zamruczał cicho. Podłączyła telefon pod zestaw głośnomówiący i automatycznie wybrała ostatni numer. Cichy sygnał zabrzmiał w samochodzie, gdy wyjeżdżała z miejsca parkingowego.
- Hej, tu Ginny. Nie mogę teraz odebrać telefonu. Zostaw wiadomość albo zadzwoń później. – usłyszała. Jęknęła głośno i wcisnęła czerwoną słuchawkę. Potrzebowała z kimś pogadać... musiała z kimś pogadać. I to musiała być Ginny... więc zamiast skręcić na drogę prowadzącą do rodziców, skierowała się do domu Potterów. Skoro rudowłosa nie chce odebrać telefonu, to zwyczajnie stanie w drzwiach jej domu... światło zmieniło się na zielone, a ona z piskiem opon przejechała przez skrzyżowanie.
...
Mocno uderzyła pięścią w drzwi. Jeden raz... drugi... trzeci... jednak nic się nie działo. Odpowiadała jej tylko cisza. Warknęła pod nosem i jeszcze raz uderzyła dłonią w drewno.
- Ginny, otwórz te cholerne drzwi! – krzyknęła. Znowu odpowiedziała jej cisza. Odsunęła się i spojrzała w okno domu. Wszędzie było ciemnie... w pomieszczeniach nie paliło się żadne światło, a z komina na dachu, nie wydobywał się żaden dym. Syknęła tylko, zaciskając mocno szczęki, a następnie zeszła z ganku i wróciła do samochodu. Dokładnie wtedy usłyszała dzwonek. Usiadła na miejscu kierowcy i wcisnęła zieloną słuchawkę.
- Coś się stało? – zapytała radośnie Ginny.
- Gdzie Ty się szlajasz? – zapytała, podniesionym głosem.
- Jestem z dzieciakami w Norze. – odpowiedziała niepewnie. – A coś się stało? – zapytała.
- Malfoy się stał. – warknęła.
- Co Ci zrobił? – zapytała, spokojnym głosem rudowłosa.
- Żyje! To wystarczy. – burknęła.
- No dobra... rozumiem, że chcesz o tym pogadać, tak? – zapytała. – Możemy się spotkać za godzinę w tym pubie na rogu? Tam, gdzie ostatnio?
- Za godzinę! – powiedziała tylko, a następnie się rozłączyła i z piskiem opon wyjechała z podjazdu.
...
- Hej, kochanie... - uśmiechnęła się do męża, który właśnie stanął w progu kuchni.
- Już jesteś! – zawołała, uśmiechając się do rudowłosego. Mężczyzna podszedł do niej i pocałował delikatnie jej policzek. Następnie czule dotknął jej zaokrąglonego brzuszka.
- Cześć, kruszynko. – powiedział cicho. Poczuła delikatnie kopnięcie pod skórką.
- Rusza się! – pisnęła radośnie, przyciskając dłoń męża do swojego ciała. To wszystko było dla niej takie nowe... i jednocześnie takie pięknie. Ich dziecko. Pierwsze. Nie mogła się już doczekać aż wreszcie będzie mogła dotknąć tego maleństwa. Trzymać je w ramionach, tulić do snu...
- Czuję... to niesamowite. – powiedział mężczyzna, a następnie pocałował delikatnie jej usta. Odwzajemniła pocałunek... najsłodszy na świecie...
Brzęk szkła o drewniany stolik oderwał ją od wspomnień. Wtedy jeszcze wszystko było idealne. Miała swoje, wspaniałe życie... niesamowite i cudowne. Była szczęśliwą młodą mężatką, która nie widziała świata poza swoją rodziną... ale niewiele potrzeba było, żeby to wszystko zniknęło jak bańka mydlana. Idealne życie przestało być idealne już niedługo po porodzie... to nie tak, że nagle coś się zmieniło, że przestał ją kochać. Nie, on po prostu przestał ją zauważać. Na początku... kiedy jeszcze byli narzeczeństwem potrafił być czuły, romantyczny. Przynosił jej kwiaty, kupował prezenty... no i przede wszystkim był z nią. Rozmawiał. Spędzali czas razem. Oglądali kiepskie komedie romantyczne, siedząc na sofie i zajadając się lodami. Chodzili do restauracji, spotykali się ze znajomymi... ale później. Miała wrażenie, że stała się jak... wyposażenie wnętrza. Kolejna lodówka czy zmywarka. Niby potrzebna, ale nie musiało się poświęcać jej żadnej uwagi. A ona wykonywała swoje obowiązki... i sama, na własne życzenie, ugrzęzła w tej rzeczywistości. Zrezygnowała z pracy w Ministerstwie... zrezygnowała ze spotkań ze znajomymi... i powoli wycofała się ze świata. I dzisiejsze starcia z Malfoyem dobitnie jej to uświadomiło. Stała się uległa. Podporządkowana. I nie dlatego, że ktoś jej kazała. Ron nigdy jej do niczego nie zmuszał. To ona była temu winna. Chciała sprostać wymaganiom, które sama sobie narzuciła, ale jej się nie udało. Nie udało jej się stać kolejną Molly... nie udało się stworzyć nowej książki kucharskiej... nie udało się odnaleźć swojego szczęścia tylko w byciu żoną i matką... udało się tylko stać ofiarą własnych żądań. Ale teraz czuła, że los daje jej nową szansę. Nowy, świeży start. I chciała go dobrze wykorzystać.
- Hej, Herm! – obok niej usiadła rudowłosa Ginny. – Co tak bardzo chciałaś mi opowiedzieć, ze to nie mogło poczekać nawet godziny? - zapytała kobieta, uśmiechając się do niej serdecznie. Odwzajemniła uśmiech... to będzie długa rozmowa... westchnęła cicho, upijając whisky ze swojej szklanki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro