Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Pragnę złego romansu z Tobą!

Pragnę skandalu z Tobą.

Dotyku Twych dłoni.

Pragnę pocałunku odciśniętego na skórze, jak na piasku.

Pragnę Twej miłości.

Miłości, miłości, miłości.

Pragnę Twej miłości.


Po tym dniu wszystko potoczyło się szybciej... inaczej... chciała móc zwalić wszystko na blondyna, ale wiedziała, że to nie tylko on ponosi za wszystko odpowiedzialność. Miała wrażenie, że jej samej coraz bardziej zaczyna odpowiadać to, co się dzieje w jej życiu... to, jak bardzo on je zmienia. Początkowo to były nic nieznaczące gesty... zwyczajność, która jednak sprawiała, że z dnia na dzień budziła się z tego snu, w którym żyła przez ostatnie kilka lat. Każdego dnia wstawała z myślę „co przyniesie mi dzisiejszy dzień?", a nie ze stwierdzeniem, że znowu będzie musiała spędził kilka godzin w Ministerstwie Magii w towarzystwie wroga. Oczywiście nikt nie mógł o tym wiedzieć... i z tym czuła się chyba najbardziej dziwnie. Do tej pory nie miała sekretów przed swoimi przyjaciółmi... przed własnym mężem. Nie miała nigdy tajemnic przed Ginny, która pomagała jej zawsze, gdy tego potrzebowała. Mówiła jej o wszystkim... nawet o problemach. Ale to była ta jedna, jedyna rzecz, której nawet Ginny nie mogła być świadoma. Nie mogła powiedzieć, że czuje się tak, jakby zdradzała jej brata... a to stwierdzenie coraz częściej nawiedzało jej myśli. Nie żeby wylądowała z nim łóżku... Co to, to nie! Do tego nigdy nie dopuści... ale niektóre rozmowy... drobne gesty... czasami skradziony jeden pocałunek... to było nic, ale ona już czuła się jak najgorsza dziwka. I chciała przerwać to wszystko... ale nie potrafiła. Nigdy nie sądziła, że to powie... ale czuła się dobrze w jego towarzystwie. Ich rozmowy zawsze były ciekawe... pełne jakiegoś ognia, kiedy wymieniali argumenty... mogła się z nim pokłócić i pogodzić. Tego właśnie oczekiwała w swoim małżeństwie... ale ono było tylko pasmem komunikatów... owszem, zdarzały się czułe gesty, pocałunki... seks nie częściej niż raz w miesiącu, ale jednak był... ale to wszystko było dla niej za mało. Życie w czasach wojny przyzwyczaiło ją do strachu, do wiecznych skoków adrenaliny... i to właśnie dał jej Malfoy. Nawet jeżeli on nie zdawał sobie z tego sprawy. Sprawił, że zapragnęła czegoś więcej... czegoś, czego nie mogło dać jej własne, stateczne życie rodzinne... to nie była miłość. Ale chemia, która w jej małżeństwie już dawno się wypaliła...


...


Nałożyła na talerze makaron z sosem, a następnie postawiła je na blacie w kuchni. Ostatnio brakowało jej czasu na taką normalność... na zjedzenie kolacji z rodziną i zwyczajne wysłuchanie wszystkich nowin dnia... dzisiaj postanowiła to zmienić. Zaczął się kolejny weekend i postanowiła poświęcić go właśnie dla Rona i dzieci. Chciała wyrzucić z głowy blondyna, który od paru tygodni nie dawał jej spokoju... cały czasie nawiedzał jej myśli... gdy tylko zamykała oczy, widziała jego ironiczny uśmiech i błyszczące stalowe oczy... Dość! Warknęła na siebie w myślach.

- Co tak pachnie? – rudowłosy mężczyzna wszedł do kuchni. Podszedł do niej i delikatnie pocałował jej lekko zarumieniony od gorąca policzek.

- Spaghetti. Twoje ulubione. – powiedziała, uśmiechając się lekko.

- Jesteś wspaniała. – powiedział cicho, prosto do jej ucha... a jej nagle zrobiło się dziwnie... jakby przykro... a potem ogarnęła ją złość, że chciałaby, żeby na jego miejscu był ktoś zupełnie inny. Ktoś pachnący ognistą whisky i cholernie drogimi perfumami, na które Rona nigdy nie będzie stać... Odsunęła się od mężczyzny i odwróciła w stronę blatu, na którym stał w miseczce starty ser.

- Zawołaj dzieci. – powiedziała tylko sucho, stawiając naczynie na stole.


...


Jak zwykle, późnym wieczorem, usiadła w kuchni na parapecie okiennym. Przez kilka minut tylko przyglądała się księżycowi, który świecił na granatowym niebie... wokół niego błyszczały pojedyncze maleńkie gwiazdki. Oparła dłoń o chłodną szybę... przesunęła palcami po szkle udając, że maluje jakieś wzory na przeźroczystej tafli. W domu było cicho... spokojnie. Jakby czas się zatrzymał. Tylko tykanie zegara uświadamiało ją, że życie toczy się dalej, w swoim normalnym rytmie... wyjęła z kieszeni swoją różdżkę i odbezpieczyła szufladę, w której schowała swój notatnik. Przedtem to miejsce zwyczajnie było zasunięte... i tak nikt tam nie zaglądał, ale ostatnio w tym grubym zeszycie pojawiło się zbyt wiele niewygodnych dla niej faktów, by mógł tak leżeć zwyczajnie bez żadnej ochrony. Mówił za dużo... i były to rzeczy, o których nikt nie mógł się dowiedzieć. Wyjęła go z szuflady i otworzyła na ostatniej zapisanej stronie. Data, która widniała u góry strony mówiła, że notka jest sprzed dwóch dni... przez myśl przeszło jej, że kiedyś nie wyciągała tego zeszytu przez lata, a ostatnio dwa dni to zbyt długi okres przerwy... może dlatego, że tak wiele ostatnio działo się w jej życiu? I dlatego, że nie mogła o tym nikomu opowiedzieć? W jej dłoni pojawił się niebieski długopis... znak, że nie może już czekać ani minuty dłużej, bo inaczej wybuchnie... musi coś napisać. Przyłożyła końcówkę długopisu do czystej kartki...


...


Napiszę to znowu. Musze. Nie rozumiem. Te dwa słowa dokładnie odzwierciedlają to, co właśnie teraz czuję. Nie rozumiem. Nie rozumiem siebie. Nie rozumiem swojego zachowania. Nie rozumiem tego, jak moje ciało zachowuje się, gdy on jest zbyt blisko. A nawet wtedy, gdy tylko o nim pomyślę. Zwariowałam? Chyba tak. Chociaż bardzo tego nie chciałam. I tak bardzo pragnęłam. Bo przecież chciałam się obudzić, a on dokładnie to mi dał. Obudził mnie. Na kompletnie nowe wrażenia. Na nowe uczucia. Nowe doznania. Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Ale jednak on spełnił moje marzenie. Obudził mnie. Sprawił, że odnalazłam dawną siebie. Sprawił, że znowu stałam się Hermioną Granger sprzed tej całej wojny. Sprawił, że się obudziłam. Chociaż nie powinnam. To nie jest bezpieczne. I tak bardzo się tego boję, że nawet nie mam odwagi napisać jego imienia. Wiem, że gdy to zrobię, to wszystko stanie się jeszcze bardziej prawdziwe. Jeszcze bardziej realne. A przecież on sam już był za bardzo. Za bardzo w mojej głowie i w moich myślach. A czasami nawet za bardzo w moich snach. Tak, jak dzisiaj. Tak, znowu mi się śnił. To nie był zwykły sen. To było wspomnienie. Lekko zniekształcone i wyidealizowane, ale jednak wspomnienie. A on przecież nie powinien być w moich wspomnieniach. Nie może tam być! Nie pozwalam!

A tak bardzo pragnę.


...


Kolejny weekend minął zdecydowanie zbyt szybko... i gdy już miała nadzieję, że jakoś udało jej się uporać z rzeczywistością... wyrzucić z głowy tego mężczyznę... to wracała znowu do normalności. Do codziennych spotkać... do kolejnych kradzionych chwil, które z dnia na dzień stawały się coraz dłuższe. I coraz trudniejsze do powstrzymania.

- Halo! Ziemia do Granger! – zawołał ktoś wprost do jej ucha. Podskoczyła gwałtownie na krześle. Spojrzała w górę na śmiejącego się głośno Malfoya, który właśnie stał przy jej miejscu pracy, opierając się biodrem o biurko.

- Spadaj! – warknęła, zaciskając zęby.

- Czyżbym nadepnął na odcisk, skarbie? – zapytał, uśmiechając się ironicznie.

- Nie nazywaj mnie tak... - wymamrotała cicho.

- Wczoraj Ci nie przeszkadzało. – powiedział, pochylając się nad nią. Przesunął palcami lewej dłoni po jej policzku... skóra natychmiast zabarwiła się na różowy odcień pod wpływem zawalającej ją krwi. Odsunęła się od niego powoli, nie chcąc przewrócić się na ziemię razem z krzesłem obrotowym, na którym siedziała. Przełknęła głośno ślinę...

- To wszystko... to błąd, wiesz o tym. – powiedziała cicho. – My... my nie możemy.

- Nie nauczyłaś się jeszcze, że ja zawsze dostaję to, czego chcę? – zapytał. Spuściła głowę, a na jej oczy opadło kilka loków. Poczuła jak owija jeden z nich wokół swojego palca... jego zapach był oszałamiający... i był tak blisko, że niemal czuła, że oddycha jego perfumami.

- Dlaczego ja? Czemu to muszę być ja? – wydukała.

- Dlatego, że ty też tego chcesz. - powiedział otwarcie.

- Nieprawda.

- Już ustaliliśmy, że w tym względzie, to ja mam rację, Granger. – powiedział, ciągnąc delikatnie za pasmo jej włosów. Poczuła lekki ból skóry głowy... ale nie był on wcale nieprzyjemny, co najwyżej stwarzał lekki dyskomfort. – Chcesz tego, nawet jeżeli wmawiasz sobie, że jest zupełnie inaczej.

- Mam męża. Mam dzieci. – powiedziała, jakby to była ostatnia deska jej ratunku.

- Ja też. – odpowiedział tylko, uśmiechając się jeszcze szerzej.

- No właśnie! – powiedziała piskliwym tonem.

- Astoria już od dawna kogoś ma. Ja po prostu grzecznie udaję, że o tym nie wiem. – odpowiedział... w jego głosie nadal pobrzmiewała ironia, ale tym razem miała wrażenie, że jest podszyta czymś jeszcze. To nie była tylko czysta złośliwość... miała wrażenie, że czuje się w jakiś sposób... zraniony? Tak, to było chyba najbardziej adekwatne określenie. No tak... duma rodu Malfoyów... zdradzany przez własną żonę... przez jej twarz przebiegł cień... czuł się zraniony... być może nawet nie chodził tylko o zdradę. Na pewno nie o to chodziło! Sama zdrada nie była problemem. Nie mogła być! Wokół niego też krążyło mnóstwo historii o panienkach, które w różnych godzinach wpadają do jego biura i dziwnym trafem wychodzą w źle zapiętych bluzkach i zwichrzonej fryzurze. To musiało być głębiej... może czuł się gorszy? Może poczuł się źle, bo... nie wystarczał własnej żonie... że musiała sobie szukać kochanka? Przez myśl przemknęło jej, że Astoria musi być kompletną idiotką, skoro szuka szczęścia w ramionach innego mężczyzny, a na własny użytek ma prawdziwego boga... ideał, za którym latały wszystkie kobiety.

- O to chodzi? – zapytała cicho... blondyn spojrzał na nią spod przymrużonych oczu. Czyżby już żałował swojej wypowiedzi? W końcu nie codziennie człowiek otwiera przed kimś swoje najskrytsze sekrety. – Chcesz wzbudzić w niej zazdrość? – zapytała, kompletnie zmieniając front. Nie chciała, żeby wiedział... nie chciała dać poznać po sobie, że zrozumiała całą jego wypowiedź... że zrozumiała cały jego ból. On nie był gotowy na taki rodzaj zrozumienia. Jeszcze nie... Usłyszała jak cicho się śmieje...

- Nie. Nie chcę wzbudzić w niej zazdrości, Granger. Skąd w ogóle taki idiotyczny pomysł przyszedł Ci do głowy? – zapytał, nadal się śmiejąc. Nie odpowiedziała. Wzruszyła tylko ramionami, jakby to miało wystarczyć jako komentarz. Nie chciała zdradzić swojego toku myślenia... a właśnie do tego by doszło, gdyby kontynuowali tą rozmowę. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło... każde pogrążyło się we własnych myślach. Miała wrażenie, że oboje w tym momencie podejmują jakąś decyzję... taką, która zaważy na ich przyszłości. – Wtedy... w tym barze... mówiłem prawdę. – jego lekko zachrypnięty głos przerwał ciszę. – Podobasz mi się, Granger. – skinęła głową w odpowiedzi. A potem w przypływie ogromnej szczerości odpowiedziała:

- Ja też. – jej głos był cichy.

- I co z tym zrobimy? – zapytał poważnie. W jego tonu nie było już nawet grama charakterystycznej ironii i złośliwości.

- Nie wiem. – odpowiedziała szczerze... bo naprawdę nie wiedziała.


...


Właśnie kończyła zmywać naczynia po kolacji, gdy do kuchennego okna zapukała niewielka szara sówka. Spojrzała na nią wyraźnie zaskoczona. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała te stworzenia w okolicy... większość jej znajomych już dawno nauczyła się obsługiwać telefon komórkowy. Powoli podeszła do okna i otworzyła je, wpuszczając sówkę do środka. Pogłaskała jej główkę dłonią.

- Co tam masz dla mnie, maleńka? – zapytała pieszczotliwie. Sówka wyciągnęła przed siebie łapkę, do której miała przywiązaną maleńką karteczkę. Nie mogło się na niej zmieścić więcej, niż kilka słów. Odwiązała liścik od jej nóżki, a sówka natychmiast wyleciała przez okno, nawet nie czekając na smakołyki... widocznie osoba, która wysłała wiadomość wcale nie oczekiwała od niej odpowiedzi. Rozwinęła karteczkę. Było na niej tylko kilka słów... do tego skreślonych wyraźnie chwiejnym pismem. Musiał go pisać na szybko... jakby bał się, że gdy nie wyśle od razu, to potem zrezygnuje i nie wyśle listu w ogóle. I wcale się nie dziwiła... na kartce było dokładnie sześć słów. Nie było nawet podpisu... ale gdy tylko sens wiadomości do niej dotarł, dokładnie wiedziała, do kogo należała mała sówka. Nie zdążyła nawet przeczytać wiadomości drugi raz, gdy nagle liścik spłonął na jej oczach. Niemal krzyknęła z wrażenie... ale słowa tak wyraźnie zapisały się w jej umyśle, że wiedziała, że nawet i bez dowodu, nie wyprze ich z pamięci. Sześć słów. Tylko tyle... ale wystarczyło by nie mogła zasnąć do rana...


Chcę mieć z Tobą romans, Granger. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro