11. Kiedy wywołujesz moje imię.
Hej, wiem... strasznie dawno mnie tu nie było. Nie chcę się tłumaczyć, bo pewnie gdybym dała radę wszystko lepiej zorganizować, to może coś by się tu pojawiało... mimo to dla wyjaśnienia powiem, że jestem studentką, która w tym roku broni 2 prace dyplomowe, więc musiałam się ostro wziąć do roboty... ale teraz już wracam powoli do życia, została sama obrona, więc już formalność. Tak więc wracam. Na dłużej. Chociaż z przerwami, bo wakacje mam mocno zorganizowane, ale co jakiś czas na pewno się tu pojawię i coś wrzucę. Ale żeby nie przedłużać, zapraszam już do czytania. O ile ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że to opowiadanie istnieje i o czym jest... Ja przyznaję, nie pamiętałam :P
Buziaki i zapraszam do czytania... i do komentowania oczywiście :* :* :*
Jak myślisz, jak czuję się
kiedy wołasz moje imię?
Sprawiasz, że czuję się zmieszana,
tym jak się zmieniłam
Jak myślisz, jak czuję się
kiedy wołasz moje imię?
Minęły już ponad dwa miesiące odkąd zaczęła pracować w Ministerstwie. Prawie miesiąc odkąd byli w Paryżu... I chociaż bolało ją to, musiała przyznać, że polubiła tą pracę... pomimo Malfoya... a może właśnie przez niego? Polubiła go. Był złośliwy... był chamski... i w ogóle ją irytował i czasami miała ochotę zdzielić go czymś porządnym w głowę, ale z drugiej strony... Słuchał jej. Jakkolwiek idiotycznie to brzmiało. I liczył się z jej zdaniem... nawet jeżeli w ramach tego najpierw wyśmiał ją i nazwał idiotką. Szanował ją... w jakiś swój własny i pokręcony sposób, ale jednak... do tego ten wyjazd... nie chciała się do tego przyznać, ale ten wyjazd coś zmienił. I nie miała na myśli tylko ich relacji... chociaż ta też bardzo się zmieniła... ale ją samą. Bo nagle poczuła się tak... jakby wzięła pierwszy głębszy oddech od bardzo, bardzo dawna. Trochę tak, jakby się obudziła. Na chwilę, ale jednak...
- Jeszcze tu siedzisz? – zapytał, wychodząc ze swojego gabinetu.
- Muszę coś dokończyć. Wiesz, że nie lubię zostawiać pracy na następny dzień. – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od klawiatury komputera.
- Nie ma mowy! Wychodzimy. – powiedział, obchodząc biurko. Wyrwał myszkę z jej dłoni i zapisał potrzebne pliki, a następnie wyłączył komputer. Spojrzała na niego poirytowanym wzrokiem.
- Zostały mi dwie sprawy z dzisiaj... - powiedziała, wzdychając cicho.
- Jutro je zapiszesz. Na dzisiaj już koniec.
- I tak nie mam po co wracać do domu. – powiedziała. Spojrzał na nią uważnie. Jego stalowoszare tęczówki prześwietlały ją na wylot.
- To znaczy? – zapytał, opierając się o biurko obok niej.
- Ron jest w delegacji, a dzieciaki nocują u moich rodziców... nie mam po co wracać do pustego domu. Daj mi to po prostu dokończyć... - uśmiechnęła się do niego i spojrzała na niego błagalnie dużymi brązowymi oczami.
- Nie. Ma. Mowy. – powiedział. – Jeżeli masz wolny wieczór, to możemy co najwyżej wyskoczyć na drinka. Zbieraj się! – powiedział. Zgarnął z szafy swój płaszcz i narzucił go niedbale na ramiona. – No już! Nie będę na Ciebie czekał. – dodał, gdy nie zauważył żadnej reakcji z jej strony. Powoli podniosła się ze swojego krzesła. Z szafy wyjęła swój czerwony płaszcz. – Pomogę Ci. – powiedział. Podała mu w odpowiedz płaszcz, a on przytrzymał go za jej plecami, aby mogła się ubrać. Następnie owinęła szyję zielonym szalikiem, a z szafki zgarnęła czarną torebkę. Stanęła obok blondyna.
- Możemy iść. – mężczyzna przepuścił ją w progu, a potem zamknął za nimi drzwi.
...
Usiedli przy niewielkim stoliku w małym pubie niedaleko centrum Londynu. Pomieszczenie było nieduże i wąskie. Mieściło się w nim tylko kilka stolików. Drewniane stoły, na których stały tylko szklanki, w których były słone paluszki. Nad nimi paliły się małe lampy, dając lekko przytłumione światło.
- Czego się napijesz? – zapytał, gdy odwiesił swój płaszcz na oparcie krzesła .
- Whisky z lodem. – odpowiedziała pewnie, a on pokiwał głową w zrozumieniu. Nie minęło pięć minut, a już stał obok niej. W rękach trzymał dwie szklanki, a pod pachą pełną butelkę ognistej whisky. Odstawił naczynia na stolik, a następnie usiadł naprzeciwko niej. Odkręcił butelką i nalał do szkła po niewielkiej porcji alkoholu. Następnie odstawił butelkę z powrotem na stół, a jedną ze szklanek przesunął w jej stronę, Ujęła ją i uniosła do ust. Upiła łyk palącej cieczy.
- Tak bez toastu? – zapytał, uśmiechając się ironicznie. Spojrzała na niego, mrużąc powieki, a następnie upiła jeszcze jeden łyk whisky, na co on tylko pokiwał głową z politowanie.
- No co? – zapytała, stawiając szklankę na stoliku.
- Nic, nic... po prostu nie podejrzewałem Cię o to, że pijesz cokolwiek mocniejszego od kawy, Granger. – zaśmiał się.
- Ha, ha, ha... - powiedziała, sztucznie się uśmiechając. – Bardzo zabawne. Może i nie jestem alkoholikiem, ale to wcale nie znaczy, że nie zdarza mi się nigdy niczego wypić. Poza tym... to tylko jeden drink.
- W porządku, po prostu mnie zaskoczyłaś. To wszystko – odpowiedział. Upił łyk ze swojej szklanki. – Wiesz, co... może skończmy z tymi nazwiskami, co? W końcu jesteśmy dorośli... więc zachowujmy się jak dorośli. – wyciągnął w jej stronę dłoń, unosząc ją nad stolikiem. – Draco.
- Hermiona... - powiedziała, niepewnie ściskając jego rękę.
- Widzisz! Od razu lepiej! – zaśmiał się. Musiała przyznać, że miał całkiem sympatyczny śmiech... taki... miły. – No to, Hermiono... - zaczął... poczuła się jakoś dziwnie, słysząc z jego ust własne imię. Brzmiało inaczej, niż gdy wymawiała to sama. W jego ustach brzmiało jakoś... ciekawiej. Nie umiała tego dokładnie określić, ale spodobało jej się to, w jaki sposób akcentował litery jej imienia.
- Draco... - powiedziała, ważąc to słowo na języku.
- Dobra, masz rację... To idiotyzm! – zaśmiał się, słysząc jej głos. Ona również się roześmiała... bo miał rację. Byli wrogami od lat, i co? Nagle zaczęli się zachowywać jak dobrzy znajomi? Owszem, pracowali ze sobą, ale tylko tyle. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet dobrymi kolegami. Ona nadal była tylko pracownicą, a on jej szefem. Poza tym, nic ich nie łączyło. A przynajmniej prawie nic... – Wiesz, Granger... - zaczął po chwili.
- Co chcesz? – zapytała, znowu upijając łyk ze swojej szklanki.
- Cieszę się, że wtedy przyszłaś do Ministerstwa. – powiedział cicho. Spojrzała na niego z wyraźnym zaskoczeniem w oczach. – No wiesz... nie, że Cię lubię, czy coś w tym guście, ale naprawdę nadajesz się do tej roboty.
- Dzięki, Malfoy. – powiedziała, czując jak robi jej się dziwnie ciepło.
...
Kolejna szklanka whisky... kolejny łyk palący gardło. Nie wiedziała która to butelka, ale była pewna, że wypiła zdecydowanie za dużo i była szczęśliwa, że jest właśnie piątkowy wieczór i jutro będzie mogła odespać tą libacją alkoholową z Malfoyem...
- Słuchaj, Granger... - powiedział bełkotliwie Malfoy.
- Czego? – zapytała, opierając głowę na blacie stolika. Blondyn upił kolejny łyk ze swojej szklanki, a potem zaśmiał się, widząc, że jego szklanka jest zupełnie pusta. Odstawił ją z hukiem na blat.
- Wiem, że to zabrzmi idiotycznie... i powiem to tylko dlatego, że jestem cholernie nawalony i jutro tego nie będę pamiętał. – spojrzała na niego zamglonymi tęczówkami. – Podobasz mi się, Granger. – spojrzała na niego... mierzyła go spojrzeniem, jakby ważąc słowa, które wypowiedział... a potem wybuchła śmiechem. Położyła głowę na blacie i nadal się śmiejąc, uderzała rytmicznie pięściami w drewno. – Ja tu Ci wyznania... a ta się śmieje. – wydukał niepewnie Draco, wyraźnie oburzony.
- Nie przejmuj się. – powiedziała, gdy już przestała się śmiać. – Ja jutro też nie będę tego pamiętać. – dodała, a potem znowu wybuchła śmiechem. – I wiesz, co? Też coś Ci powiem! Jesteś, kurwa, przystojny Malfoy. – wybełkotała, a następnie upiła ostatni łyk whisky ze szklanki.
...
Tanecznym krokiem przemierzali uliczki Londynu. Draco uparł się, że musi odprowadzić ją do mieszkania. Tak więc szedł obok niej, mocno chwiejnym krokiem i na dodatek całą szerokością asfaltowej drogi. Mijali kolejne ciemne uliczki na przedmieściach, aby dostać się do domku Weasleyów. Noc była ciepła, jak na tą porę roku, a ją jeszcze dodatkowo rozgrzewał alkohol, który krążył w żyłach. Gdy zauważyła na środku chodnika wysoką latarnię, podeszła do niej i śmiejąc się głośno, zaplotła na niej rękę i obróciła się wokoło.
- Co ty robisz, Granger? – zapytał.
- Tańczę! – śmiała się wesoło, nadal obracając się wokół latarni.
- Jesteś pijana... - westchnął.
- Ty też! – odpowiedziała, na co zawtórował jej śmiechem. - Zatańcz ze mną! – zawołała, podbiegając do niego. Niemal potknęła się na wystającej płytce chodnikowej.
- Zgłupiałaś! – powiedział, łapiąc jej rękę, aby nie wyrżnęła popisowego orła.
- No nie daj się prosić! – zawołała, łapiąc równowagę i obracając się wokół jego ręki. Zaśmiał się w odpowiedzi, przyciągając ją do siebie, a następnie znowu ją obrócił wokół lewego ramienia. Nie miało znaczenia, że nie gra żadna muzyka. Ona nie była potrzebna. Ponownie obróciła się wokół własnej osi, a następnie wybuchła śmiechem.
- Kręci mi się w głowie. – powiedziała, pomiędzy napadami czkawki. Zatrzymał się i oparł jej ciało o swoją klatkę piersiową. – Chyba powinnam się położyć. – dodała, a następnie znowu zaczęła się śmiać.
- Wracamy do domu, Granger. – powiedział i pociągnął ją mocno za rękę. Nawet nie wiedziała, czy idą we właściwą stronę.
...
Gdy wreszcie dotarli pod drzwi małego domku na przedmieściach, zdążyła już na tyle otrzeźwieć, że była w stanie wcelować kluczami w dziurki w drzwiach.. ale otwarcie i tak zajęło jej zdecydowanie więcej czasu niż zwykle.
- Powinnam Cię teraz zaprosić do środka... - powiedziała, obracając się z powrotem w stronę blondyna, który opierał się plecami o ścianę budynku.
- Obejdzie się. I tak powinienem wracać. – powiedział, odbijając się od muru.
- Nie będę Cię namawiać. – powiedziała, popychając otwarte drzwi.
- A szkoda. – uśmiechnął się cwaniacko, podchodząc bliżej.
- Spadaj, Malfoy! – zaśmiała się, a potem spoważniała odrobię. - W sumie... dzięki za miły wieczór. Było fajnie.
- Ma się ten dar! – zaśmiał się.
- I tą skromność.
- Skromny to moje drugie imię.
- Wmawiaj to sobie, Malfoy.
- Ale i tak dobrze się bawiłaś w moim towarzystwie. – podpuścił ją, a ona pokiwała smętnie głową.
- Dobrze, że jutro połowy z tego nie będę pamiętać. – odpowiedziała. Podszedł jeszcze bliżej i oparł się ramieniem o futrynę drzwi. Spojrzał na nią przenikliwie... jego stalowe tęczówki prześwietlały ją na wylot... poczuła jak nagle robi się jej gorącą pod wpływem jego wzroku. – Miałeś sobie iść...
- Chcesz się mnie pozbyć? – zapytał, patrząc na nią spod rzęs.
- O niczym innym nie marzę. – powiedziała, a następnie zaśmiała się głośno. Spojrzał na nią z miną zbitego psa... ale to trwało tylko chwilę... sekundę później stał już w niewielkim korytarzyku jej domu i przypierał ją do ściany, kładąc dłonie po obu stronach jej głowy.
- Hermiona... - powiedział, zachrypniętym głosem. Na jej policzkach znowu zakwitły rumieńce... i nie była pewna, że czy to wina alkoholu, który nadal szumiał w głowie, czy może mężczyzny stojącego tuż obok... mężczyzny, którego oddech mieszał się z jej własnym... i perfumami wymieszanymi z ostrą nutą whisky.
- Draco... - wydukała... jej dłoń zahaczyła o spinki do mankietów przy koszuli mężczyzny. Chłodny dotyk metalu na skórze... westchnęła cicho. To podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Odsunął się od niej gwałtownie. Spojrzał przelotnie na jej piersi unoszące się w spazmatycznych oddechach... unosiły się i opadały. Jego spojrzenie paliło. Wzięła kilka głębokich wdechów, chcąc uspokoić rozszalałe serce, które biło nierównomiernie, obijając się w szaleńczym rytmie o żebra.
- Do poniedziałku, Granger. – powiedział tym samym zachrypniętym głosem, a potem zniknął szybko za otwartymi drzwiami jej domu. Powoli osunęła się w dół po ścianie korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro