Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. A mury nie przestawały się walić.

Rozdział niesprawdzony, i nawet nie pamiętam do końca co w nim jest ;P 
Po prostu ostatnio dużo się u mnie dzieje i kompletnie nie mam na nic czasu, ale spokojnie... mam jeszcze kilka rozdziałów w zapasie, więc wszystko powinno iść do przodu, może tylko troszkę wolniej. Tyle o mnie...

I żeby nie przedłużać, zapraszam do czytania ;)

Buziaki, kochani :* :* :*


Ale jeśli zamkniesz oczy

Czyż nie czuć prawie, jakby nic się ani trochę nie zmieniło?

I jeśli zamkniesz oczy

Czyż nie czuć prawie, jakbyś był już tutaj wcześniej?

Jak mam być w takim razie optymistą?

Jak mam być w takim razie optymistą?


Spakowana walizka stała już w korytarzu, a ona dopijała ostatnie łyki zimnej już kawy. Ugryzła Tosta, który też już zdążył wystygnąć. Dzieciaki były już i jej rodziców, wyjątkowo tego dnia zawiezione przez Ron, który też już był w pracy w Ministerstwie. Siedziała przy stole w kuchni, czekając na Malfoya, który miał się pojawić po godzinie dziewiątej ze świstoklikiem, który przeniesie ich prosto do francuskiego Ministerstwa Magii. W ciszy mieszkania rozbrzmiał dźwięk telefonu. Automatycznie, nawet nie patrząc uważnie na wyświetlacz wcisnęła zieloną słuchawkę.

- Bonjour! – usłyszała po drugiej stronie. Uśmiechnęła się do siebie.

- Ginny... ja nadal jestem w Londynie. Mówiłam Ci, że mamy świstoklika dopiero o dziewiątej. – odpowiedziała. Usiadła wygodniej na krześle, podpierając głowę na dłoni. Wiedziała, że rozmowa z Ginny tak szybko się nie skończy... jak zwykle z resztą.

- Oj tam! Szczegółów się czepiasz, moja droga. – powiedziała. – Chciałam Ci życzyć miłej podróży.

- Ginny, ta podróż trwa sekundy. – powiedziała, wzdychając ciężko.

- I cierpliwości. – zaśmiała się. – Bo patrząc na to, że jedziesz z Malfoyem, to może być zabawnie. Zwłaszcza, że to Paryż. – dodała.

- Bo zobaczę coś więcej niż Ministerstwo i hotel... - odburknęła. – Ja tam nie jadę na wycieczkę turystyczno-krajoznawczą, tylko do pracy. Czeka nas konferencja, wygłoszenie wykładu... zapewne wiele rozmów z przedstawicielami departamentu Aurorów, a może i nawet z samym Ministrem. – w mieszkaniu rozniósł się irytujący dźwięk dzwonka do drzwi. – Przepraszam, ale muszę kończyć. – powiedziała. Powoli wstała, i nadal trzymając komórkę przy uchu, wyszła do korytarza, aby otworzyć drzwi.

- W porządku. – odpowiedziała rudowłosa. Ona w tym czasie przekręciła zamek w drzwiach i otworzyła ja na oścież. Na progu domu stał wysoki blondyn ubrany w nieodłączny stalowy garnitur i jasną, błękitną koszulę.

- Wejdź. – powiedziała do mężczyzny, zapraszając go jednocześnie do środka.

- Malfoy przyjechał? – zapytał głos w słuchawce.

- Tak. Muszę kończyć, Ginny. Zadzwonię wieczorem. – odpowiedziała, a następnie nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, wcisnęła czerwoną słuchawkę na wyświetlaczu. – Cześć, Malfoy.

- Cześć. – odpowiedział. Wszedł do salonu i rozsiadł się wygodnie na jej ulubionym fotelu. Spojrzała na niego, groźnie mrużąc swoje oczy, ale on tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej w odpowiedzi.

- Czuj się jak u siebie. – powiedziała zgryźliwie. Odłożyła telefon na szafkę i usiadła naprzeciwko gościa.

- Właśnie taki mam zamiar. – odpowiedział pewnie, a ona tylko westchnęła w odpowiedzi. To będzie bardzo ciężki wyjazd...

...


Gdy wreszcie udało się usiąść spokojnie na własnym łóżku hotelowym był już późny wieczór... a ona sama była tak wykończona, że nawet nie zdjęła ubrań, tylko położyła się na łóżku i zamknęła oczy. Potrzebowała przynajmniej kilku godzin sny, żeby zacząć ponownie funkcjonować. Zdążyła przyłożyć głowę do poduszki... a już oplotły ją ramiona Morfeusza...

...


Siedziała w nieznanym pokoju... wszędzie było ciemno. Tylko księżyc oświetlał pomieszczenie swoim nienaturalnym blaskiem. Oparła głowę o zimną szybę... i dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest jej gorąco. Czuła kropelki potu spływające po czole... przetarła je dłonią. Wzięła głęboki oddech... w pomieszczeniu roznosił się jakiś zapach... coś, czego nie umiała określić... porównać z niczym... a z drugiej strony od razu skojarzył się jej z czymś przyjemnym i bezpiecznym. Wstała ze swojego miejsca przy oknie i przeszła stronę łóżka. Było ogromne, a na dodatek otoczone białym, półprzeźroczystym baldachimem, który poruszał się delikatnie pod wpływem wiatru wpadającego przez okno... Usidła na prześcieradle... było delikatne niczym najczystszy jedwab... jej skóra ślizgała się lekko po materiale. Dotknęła dłonią chłodne materii i przesunęła palcami wzdłuż swojego ciała... materiał przepływał delikatnie pod jej palcami. Gdy rozejrzała się po pokoju... zauważyła delikatny błysk świecy dochodzący z pomieszczenia obok. Wstała z łóżka i bardzo powoli poszła w tamtą stronę. Drzwi były tylko lekko uchylone... maleńka szpara pozwalała jednak dostrzec to, co było w pomieszczeniu. Jej dłoń automatycznie powędrowała do ust, aby powstrzymać okrzyk zaskoczenia... tą osobę poznała od razu... a potem usłyszała delikatne stukanie do drzwi...

Gwałtownie otworzyła oczy... przez chwilę po prostu patrzyła na ciemny sufit. W pokoju panował mrok. Przez chwilę nic się nie działo... ale zaraz pukanie się ponowiło.

- Otwórz te drzwi, do cholery! – usłyszała krzyk za drzwiami. Gwałtownie wstała z łóżka i podeszła do drzwi. Otworzyła je na niewielką szerokość, aby tylko wychylić twarz i wygarnąć co myśli o przerywaniu jej snu. Naprzeciwko niej, na korytarzu, stał wysoki blondyn... z wyraźnie poirytowaną miną i toną papierów w swoich rękach.

- Czego chcesz, Malfoy? – zapytała.

- Musimy przygotować się na jutro. Nie mam zamiaru się jutro tłumaczyć z Twojej niekompetencji we francuskim ministerstwie. – powiedział, wpychając się ostentacyjnie do jej pokoju. Bezceremonialnie rzucił wszystkie teczki na stolik kawowy i rozsiadł się wygodnie w fotelu.

- Tak, oczywiście, zapraszam. Rozgość się. – powiedziała ironicznie, na co blondyn uśmiechnął się tylko złośliwie i nie przejmując się niczym, wyjął z kieszenie paczkę papierosów. Wyjął jednego i włożył do ust. Końcem różdżki podpalił i mocno zaciągnął się nikotyną. Po chwili z jego ust wydobył się szary obłoczek dymu. Podeszła do niego gwałtownie, wyjęła papierosa z jego ust, a następnie transmutowała go w czekoladowego cukierka.

- Tu. Się. Nie. Pali. – warknęła pod nosem. Spojrzał na nią, mrużą swoje powieki, a następnie pokręcił głową z politowaniem. Mimo to... nie powiedział ani słowa. Przesunął tylko w jej stronę gruby plik dokumentów, a sam wygodnie rozparł się w miękkim fotelu, głowę opierając na poduszce. Lekko przydługa grzywka opadła mu na czoło, skrywając jedno stalowe oko...

...


Gdy wyszedł wreszcie z jej pokoju było już blisko pierwszej w nocy. Usiadła zmęczona na brzegu łóżka i przetarła oczy, który piekły ją od niewyspania. Poprzednia noc była ciężka... najpierw praca do późna z Malfoyem, potem pakowanie na wyjazd i tłumaczenie dlaczego musi nagle jechać do Paryża. Do tej pory miała przed oczyma smutną minkę córeczki, która kompletnie nic nie rozumiała z ostatnich wydarzeń. Bo przecież mama była zawsze... zawsze w domu, mogła do niej przyjść, przytulić się i opowiedzieć o koszmarze, który jej się przyśnił... a teraz znikała na całe dnie, wracała późno... a teraz nawet pracowała w weekendy i jeszcze na dodatek ten przeklęty wyjazd z szefem, który zupełnie nie pasował do jej wcześniejszego trybu życia. No i sam Malfoy... miała wrażenie, że ich relacja zmienia się z dnia na dzień... a właściwie z minuty na minutę. Początek... walka... dokładnie taka sama jak kiedyś. Czuła się tak, jakby ponownie stanęła przed nim jak na czwartym roku i prawym sierpowym uszkodziła mu nos... ale potem był tylko gorzej. I wcale nie dlatego, że bardziej się kłócili. Nie, właściwie nie kłócili się w ogóle. Owszem wymieniali zgryźliwie komentarze, ale miała wrażenie, że robią to bardziej dla zasady... że tak wypada... że właśnie tego wszyscy po nic oczekują, a oni zwyczajnie dostosowują się do tych wymagań. Zaczęła patrzeć na niego z zupełnie innej perspektywy. I czuła się z tym dziwnie. Nawet bardzo dziwnie. Ale też nie umknęło jej to, że... zaczęła go traktować jako kolegę. Może nie przyjaciela ani nic z tych rzeczy, ale jak w miarę dobrego znajomego. Kolegę z pracy... Takiego, z którym może pogadać, pośmiać się... i wymienić kilka złośliwych komentarzy wiedząc, że on odpowie jej dokładnie tym samym. I czuła się w tej relacji... dziwnie dobrze. Tak, to było chyba najbardziej trafne określenie. Dziwnie dobrze. Jakby oboje pasowali do tego... miała wrażenie, że przy nim... wraca do jakiejś normalności. Przy nim przestawała być tylko żoną i matką... gospodynią domową... kobietą, która zrobi wszystko bez słowa gadania... przy nim była tylko kobietą. Tylko sobą. I na dodatek tą starą sobą, za którą tak bardzo tęskniła. Przez te kilka godzin czuła się ponownie Hermioną Granger... jakby się budziła ze snu, który trwał lata. A może tak właśnie było? I osobą, która się do tego przyczyniła był właśnie on... ostatnia osoba na ziemi, po które by się tego spodziewała... opadła plecami na łóżko i wtuliła twarz w miękką poduszkę. Co się z nią działo? Przestawała rozumieć siebie... i jakby nagle rozumiała wszystko. Jakby układała puzzle i wszystkie elementy pasowały... ale jakby puzzle przed jej oczami zmieniały swój wzór. Jakby układała jedne... a wynik okazywał się zupełnie inny, niż ten przewidziany na obrazu na pudełku. Jęknęła cicho, przyciskając jednocześnie poduszkę jeszcze mocniej do twarzy. Jednocześnie przestawała rozumieć siebie i... jakby nagle zaczynała rozumieć wszystko. To było takie dziwnie... a ona nigdy nie czuła się tak ogłupiała jak właśnie w tym momencie.

...


Gdy obudziła się następnego ranka, wszystko było już normalnie. Wszystkie rozmyślania, które w nocy utuliły ją do snu zniknęły jak mydlana bańka... najpierw spotkała się z Malfoyem w restauracji na dole... tylko po to by wysłuchać tony jego złośliwych uwag na temat pracy, francuskich obyczajów, wściekle świecącego słońca zza okna, a także jej marnej fryzury, która faktycznie tego dnia wyjątkowo nie chciała się ułożyć... było normalnie... a ona znowu zasnęła w swojej rzeczywistości, gdy tylko usłyszała dźwięk dzwoniącego telefonu w kieszeni spodni.

- Hej, skarbie! – zaszczebiotała wesoło do aparatu.

- Hej, nie zadzwoniłaś wieczorem... - powiedział głos po drugiej stronie aparatu.

- Tak, wiem... przepraszam, Ron. Po prostu padłam wczoraj... najpierw podróż świstoklikiem, potem spotkanie z szefem departamentu Aurorów... a potem jeszcze do późna robiłam prezentację na dzisiejszą naradę z francuskim Ministrem. – powiedziała cicho.

- Oh, skarbie... przecież miałaś się nie przemęczać, pamiętasz? – zapytał. – Czy mam sobie pogadać z tą fretką, że zwyczajnie Cię wykorzystuje?

- Wszystko jest w porządku. Naprawdę. To tylko dwa dni. Jutro już będę w domu i wtedy na pewno odeśpię. – spojrzała w stronę Malfoya, który uśmiechał się ironicznie w jej stronę i stukał w tarczę swojego zegarka wyraźnie przypominając o upływającym czasie. – Ron, przepraszam, ale muszę kończyć. Za godzinę musimy być w Ministerstwie, a musimy się jeszcze przygotować do prezentacji.

- No dobrze, kochanie. Zadzwoń jak już będzie po. Opowiesz jak Ci poszło. – uśmiechnęła się do siebie... Ron i tak nie mógł tego zobaczyć.

- Jasne. Kocham Cię! Pa! - powiedziała do słuchawki, mrużąc wściekle oczy na widok Malfoya, który właśnie udawała, że wymiotuje z obrzydzenia na stolik. Wcisnęła czerwoną słuchawkę i ostrożnie położyła aparat na blacie. – Czego? – zapytała ostro.

- Brzmicie uroczo. – uśmiechnął się ironicznie. – Aż można ulec wrażenie, że nawet po tylu latach coś Was łączy.

- Zamknij się, Malfoy!

- Czemu tak ostro, Granger? – zapytał, biorąc do rąk filiżankę i upijając łyk chłodnego już napoju. – Ile lat jesteście po ślubie? Trzy? Cztery? – zapytał.

- Pięć. – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.

- No właśnie. Na tym etapie nie ma mowy, żeby łączyła Was jeszcze jakaś chemia.

- Odezwał się! – fuknęła.

- Po prostu wiem, co mówię.

- A poza tym, chemia to nie wszystko. Miłość. Rodzina. To jest ważne. Kocham Rona. Kocham Rosie i Hugo. To jest dla mnie ważne.

- No tak... skoro nie ma tego, co ważne, to trzeba się pocieszyć tym, co jest.

- Wiesz co, Malfoy? – spojrzała na niego ostro. Jego usta wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmieszku, który teraz niemal sięgał mu od ucha do ucha. Oczy błyszczały złośliwie, co uwidaczniało się w srebrnych ognikach na dnie szarych tęczówek. – Jesteś ostatnią osobą, która może mnie pouczać w kwestii miłości i związków.

- Dużo rzeczy o mnie nie wiesz, Granger. – powiedział tajemniczo, nadal się uśmiechając. A ona odniosła wrażenie, że faktycznie ma rację... wielu rzeczy o nim nie wiedziała... i nie była pewna, czy silniejsze jest w niej uczucie, które wyraźnie mówiło, że nie chce nic o nim wiedzieć, czy ciekawość, co kryje się pod tą platynową grzywką, srebrnymi oczami i ironicznym uśmiechem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro