1. To nie jest jedna rzecz.
Miłość, która zawisła raz na ścianie
kiedyś coś znaczyła,
ale teraz nie znaczy nic.
Budzik zadzwonił tak jak zawsze. Punkt szósta trzydzieści. Przeciągnęła się leniwie, ziewając. Zaspane oczy przetarła dłońmi, rozmazując pozostałości po odrobinie tuszu do rzęs, który wczoraj zmyła zbyt nieuważnie. Podniosła się z łóżka i spuściła stopy na zimną podłogę Następnie założyła na nogi stojące przy łóżku kapcie, a na krótką koszulę, narzuciła puchowy szlafrok. Nawet nie spojrzała na mężczyznę śpiącego obok... wiedza, że tam jest była wystarczające. Słyszała jego ciche pochrapywanie. Był. To wszystko. Wyszła z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi. Weszła do pokoju naprzeciwko. Mały chłopczyk o miękkich brązowych włoskach uśmiechnął się wesoło na jej widok.
- Mama! – powiedział, wyciągając w jej stronę swoje drobne łapki. Podeszła do łóżeczka i wzięła syna na ręce. Przytuliła policzek do jego główki i musnęła ustami jego ciepłe ciałko. Pachniało tak przyjemnie... oliwką do kąpieli, pudrem i... maleńkim dzieckiem. Zapach najsłodszy i najpiękniejszy na świecie.
- Moje maleństwo. – powiedziała cicho, mocniej tuląc do siebie synka.
- Mama! Am am! – powiedział chłopczyk, kręcąc się niespokojnie na jej rękach.
- Jesteś głodny? No to zaraz coś wymyślimy. – powiedziała do niego, a potem wyszła z niebieskiej sypialni i skierowała się schodami w dół do kuchni. Posadził chłopca w wysokim krzesełku przy stole, a sama wyjęła z szafki mieszankę mleczną. Wsypała odpowiednią ilość do butelki. Wlała następnie do niej wodę i wymieszała energicznie. Jedno zaklęcie i mleko było ciepłe i gotowe do jedzenie. Podała chłopcu butelkę, a ten od razu złapał ją w dwie rączki i przyssał się do smoczka. Dwuletni chłopiec był oczkiem w głowie mamusi. Patrzyła na niego, uśmiechając się ciepło. On i Rosie to dwie najlepsze rzeczy, jakie przydarzyły się w jej życiu.
- Dzień dobly... - usłyszała cichy, lekko zachrypnięty głosik. Rudowłosa dziewczynka, powłócząc nóżkami weszła do kuchni. Ziewała szeroko i przecierała zaklejone jeszcze przez sen brązowe oczka rękami.
- Dzień dobry, kochanie. – powiedziała i uśmiechnęła się do swojej pięcioletniej córeczki. Dziewczynka wdrapała się niezdarnie na krzesło przy stole i oparła łokcie na blacie stolika. – Chcesz kakao? – zapytała, a gdy dziewczynka pokiwała głową, odwróciła się do szafki, aby przygotować napój. Już po kilku minutach postawiła przed dziewczynką kubek ciepłego kakao, w którym pływały maleńkie, słodkie pianki. Dziewczynka upiła kilka łyków, brudząc sobie przy tym całą buzię na brązowo. Zwyczajny dzień... taki sam, jak każdy inny...
...
Stanęła na ganku i cicho zapukała do drewnianych drzwi domu przyjaciół. Przez chwilę nic się nie działo... nerwowo wystukiwała rytm obcasem buta... po chwili jednak usłyszała jakiś szmer, a potem ktoś przekręcił zamek i nacisnął klamkę.
- Cześć, Ginny. – uśmiechnęła się do dziewczyny, która otworzyła jej drzwi.
- Herm? Nie spodziewałam się Ciebie. Wchodź. - gestem zaprosiła brązowowłosą do środka. – Czego się napijesz? Kawy? Herbaty? – zapytała dziewczyna.
- Kawa. – odpowiedziała. Zsunęła z ramion płaszcz i odwiesiła go na wieszak w korytarzu, a następnie udała się śladami przyjaciółki i weszła do przestronnej, jasnej kuchni. Na sznurkach podwieszonych pod sufitem wisiały suszące się zioła, a na parapetach stały doniczki. A wokół tego wszystkiego roznosił się aromatyczny zapach świeżo pieczonego ciasta. Poczuła się znowu jak w domu... jakby była tą samą nastolatką, która spędzała tutaj przynajmniej połowę swoich wakacji odkąd zaprzyjaźniła się z Harrym i Ronem. Na myśl o mężu, jej mina zrzedła odrobinę, ale chwilę później uśmiechała się już normalnie, jakby wszystko było w idealnym porządku. Bo przecież było... Po chwili na blacie obok niej stała filiżanka parującego czarnego napoju.
- A gdzie Harry? I dzieciaki? – zapytała.
- Harry postanowił wykorzystać wolny dzień i zabrał je na wycieczkę. Mają oglądać mecz quidditcha. – rudowłosa uśmiechnęła się ciepło i usiadła naprzeciwko niej przy kuchennym blacie.
- Oh! To świetnie! – powiedziała, upijając łyk kawy.
- A ty? Gdzie zgubiłaś swoją szarańczę? – zapytała wesoło Ginny.
- Dzieciaki są u moich rodziców. Mama już dawno narzekała, że nigdy u nich nie bywają, więc odstąpiłam im je na ten weekend. – odpowiedziała, odstawiając z powrotem filiżankę na stół. Rudowłosa zaśmiała się wesoło.
- To, co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być na jakiejś super randce z moim braciszkiem? – zapytała, uśmiechając się cwaniacko. Wiedziała o co chodzi... wzięła głęboki oddech, a potem bardzo powoli wypuściła powietrze przez usta.
- Ron jest w pracy. – odpowiedziała, spokojnie.
- W pracy. – powtórzyła Ginny, jakby nie dowierzając.
- Taa... podobno mają coś bardzo ważnego do zrobienia w ministerstwie. – powiedziała.
- Dziwne... Harry nic nie mówił. – powiedziała. – Ale w końcu nie pracują w tych samych wydziałach. Może to coś z Mistrzostwami? – zastanawiała się na głos rudowłosa. – W końcu w przyszłym roku odbędą się w Londynie.
- Być może. W sumie... Właściwie Ron niewiele mówi mi o pracy. Nie mam pojęcia, co dzieje się w Ministerstwie. – powiedziała, wzdychając cicho. Rudowłosa spojrzała na nią uważnie, mrużąc swoje brązowe oczy.
- Wszystko w porządku, Miona? – zapytała.
- Tak. Pewnie! Wszystko jest super! – powiedziała na jednym wdechu.
- Na pewno? – zapytała.
- Tak, na pewno. Myślę, że... po prostu chyba za często siedzę w domu, i tyle. Czasami brakuje mi takiej... normalności. No wiesz... Nie bardzo lubię siedzieć w domu. To mnie irytuje. Mam wrażenie, że marnuje bardzo cenny czas.
- Miona! Wychowujesz dwójkę małych dzieci. To nie jest marnowanie czasu. – zaśmiała się młodsza. Zawtórowała jej niepewnie.
- Pewnie masz rację. Po prostu... znasz mnie. Zawsze żyłam w biegu, a odkąd urodziłam Hugo właściwie w ogóle nie wychodzą z domu. No... poza rzadkimi wypadami do znajomych. Brakuje mi codziennego wyjścia do pracy, spotykania nowych ludzi. Nie umiem się odnaleźć jako pani domu. Nie jestem taka, jak ty. – powiedziała, opierając głowę na łokciach. Jej twarz omiótł silny aromat kawy ze stojącej przed nią filiżanki.
- To może poszukaj czegoś? – zaproponowała rudowłosa. – Może nie w pełnym wymiarze, ale przynajmniej na kilka dni w tygodniu. Jestem pewna, że mama bardzo chętnie zajmie się wnukami przez kilka godzin, a ty będziesz miała coś do roboty. To całkiem dobry pomysł, nie sądzisz? Nie będziesz się nudzić. Słyszałam, że w biurze u Harrego szukają kogoś do cyfryzacji starych spraw. Myślę, że podobałaby Ci się ta praca. – uśmiechnęła się Ginny.
- Chyba masz rację. Może faktycznie powinnam coś zrobić.
- No pewnie! – uśmiechnęła się wesoło rudowłosa. - A teraz koniec marudzenia! – zaśmiała się wesoło. – Mamy wiele ciekawszych tematów, niż narzekanie na trudy małżeńskiego życia.
- Na ogół nie jest tak źle... - powiedziała cicho. Rudowłosa spojrzała na nią groźnie i położyła palec na ustach.
- Cicho! – powiedziała, udając naprawdę wkurzoną, a następnie wybuchła śmiechem.
- To, co robimy? – zapytała.
- Mam pomysł! – zawołała wesoło.
- Taaak? – zapytała, mocno przeciągając sylaby.
- Idziemy na zakupy! Skoro masz zamiar zacząć pracę, to musisz wyglądać perfekcyjnie! Nie możesz wyglądać jak jakaś stara mamuśka, która nie wie, jak zadbać o siebie! Nie pozwolę na to!
- Daj spokój, Ginny... - westchnęła głośno, a następnie rozłożyła ręce w geście obronnym. Zakupy z Ginny były ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę.
- Żadnego „ale"! Nie przyjmuję odmowy. Zrobimy z Ciebie taką laskę, że nawet Malfoy Cię nie pozna! – zawołała Ginny, uśmiechając się przy tym złośliwie.
- Ginny, nie mam zamiaru stroić się do pracy... nie będę robić z siebie jakiejś lafiryndy tylko po to, żeby... czekaj! Co ty powiedziałaś?! Malfoy?! A co on, kurwa, ma do tego? – zapytała, podnosząc głos. Wstała z krzesła i oparła się dłońmi o blat, patrząc z góry na uśmiechniętą Ginny. Jej wzrok przeszywał... i gdyby mógł zabijać, to rudowłosa zapewne leżałaby teraz trupem na posadzce własnej kuchni.
- Od zeszłego roku pracuje razem z Harry w Biurze Aurorów. Prowadzi właśnie jednostkę do spraw cyfryzacji i komputeryzacji. Chcą zmienić trochę funkcjonowanie Ministerstwa. Przechowywanie wszystkiego na pergaminach stało się trochę... niewygodne. – odpowiedziała spokojnie Ginny. – Byłam pewna, że wiesz. Harry tyle o tym opowiadała i tak się ekscytował, że... - pokiwała głową, jakby dla niej zachowanie męża było co najmniej idiotyczne. - Twierdził, że Malfoy studiował coś takiego na jakimś mugolskim uniwersytecie.
- Malfoy? Na mugolskiej uczelni?! – powiedziała powątpiewająco. – Z resztą, nieważne. Jeżeli tam jest Malfoy, to ja w takim razie, dziękuję bardzo! Nie będę pracowała z tą tlenioną fretką! Nie ma mowy! – powiedziała, zaciskając jednocześnie zęby, gdy musiała wypowiedzieć jego nazwisko.
- Nie jest taki zły. – powiedziała Ginny, uśmiechając się łobuzersko. – Nawet był parę razy u nas na kolacji. Zmienił się. Nie mówię, że nie jest samolubny, egoistyczny i złośliwy, ale... przynajmniej jest przystojny. – dodała, mrugając przy tym ostentacyjnie jednym okiem.
- Daj spokój, Ginny! To palant! – odpowiedziała pewnie.
- Może i tak... ale na pewno warto na niego popatrzeć. – zaśmiała się.
- A czy on czasem nie ma żony? – zapytała.
- Słyszałam, że niezbyt dobrze im się układa. – powiedziała - Przynajmniej tak mówi Harry. Podobno Astoria... nie za bardzo przykłada się do... tworzenia domowego ogniska. – powiedziała wymijająco, rudowłosa.
- Dziwisz się? I tak wytrzymała z tą fretką dużo czasu! – odpowiedziała.
- On naprawdę nie jest taki koszmarny, Herm. Z resztą... sama się przekonasz. O ile spróbujesz pracy w Ministerstwie. Chociaż ja, osobiście, uważam, że to bardzo dobry pomysł. – powiedziała Ginny, podjadając biszkopta ze stojącego na szafce talerzyka.
- Pomyślę o tym... - powiedziała. – Chociaż osoba Malfoya zdecydowanie przemawia na niekorzyść tego pomysłu...
- Jak tam sobie chcesz... - powiedziała Ginny. Zgarnęła puste filiżanki z blatu i wstawiła je do zlewu, jednocześnie rzucając zaklęcie czyszczące. – Ale zakupów i tak Ci nie odpuszczę! Idziemy! – zawołała wesoło, na co tylko jęknęła głośno w odpowiedzi. Nienawidziła zakupów z Ginny...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro