Rozdział 22.
- Ucieknijmy - powiedział mężczyzna, kiedy wracaliśmy do hotelu, a ja spojrzałem na niego, unosząc delikatnie jedną brew.
Byłem nieziemsko zmęczony i jedyne o czym mogłem myśleć to o łóżku. Miałem wrażenie, że cały ten dzień to jeden wielki zbieg okoliczności, jakiś żart losu, sen na jawie, cokolwiek. Starałem wytłumaczyć sobie swoje zachowanie, jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiedniej wymówki, która byłaby logicznym wytłumaczeniem moich uczuć.
- Mówiłem ci coś o tym - westchnąłem markotnie. - Mam dość uciekania, jeśli czegoś ode mnie chcą, to chętnie z nimi pokonwersuję.
Mężczyzna jęknął, poprawił włosy i mankiet koszuli. Ostry wiatr zawiał mi prosto w twarz, przez co wzdrygnąłem się i nieco otrzeźwiałem.
- Chcę z tobą uciec - powiedział cicho, ale doskonale to usłyszałem.
Byliśmy pod Wieżą Eiffla, kiedy mrok prawie całościowo ogarnął niebo. Jeszcze tylko delikatna poświata zabrudzonego różu zderzały się z ziemią, co wciąż wyglądało niesamowicie. Byłem zauroczony.
- Harry - zacząłem delikatnie, siadając na jednej z wolnych ławek. - Chcę, żeby to wszystko po prostu się ułożyło.
Nie wiedziałem, czy mówię bardziej o sytuacji, czy moich uczuciach. Mężczyzna spojrzał na mnie badawczo, a ja spuściłem wzrok. Nie potrafiłem pozbierać tych wszystkich kawałków układanki i ułożyć w ładny obrazek. Pierwszy raz byłem tak zagubiony.
Harry położył dłoń na moim kolanie, przypatrując się mi uważnie.
- Lou, spokojnie - uścisnął moje kolano, a ja w końcu odważyłem się na niego spojrzeć.
- Jestem spokojny -warknąłem nieco zbyt nerwowo.
- Nie spiesz się z niczym - powiedział z tym swoim wiecznym stoickim spokojem. Jego twarz pozostała niewzruszona. Irytowało mnie to, że nie jest zirytowany moją postawą.
- Ja po prostu ranię ludzi, wiesz? - Nie wiedziałem dlaczego zacząłem ten temat, po prostu poczułem, że muszę się komuś zwierzyć. Nigdy tego nie robiłem, zawsze tuszowałem moje złe samopoczucie w sobie, niczym jakieś zbrodnie. Bo myślałem, że tym są. Że nie mam prawa czuć się źle. Myślę, że nie zrobiłbym tego innego dnia. Czułem na karku oddech śmierci i jakoś nie chciałem zabierać moich sekretów do grobu, chociaż od zawsze to było moim celem. - Nie potrafię inaczej, nie jestem człowiekiem, który cię wysłucha ani takim, który powie ci coś budującego. Chodzę twardo po ziemi i mam niewyparzony język. Poza tym jestem nieco egoistą, nie potrafię kochać. Nie potrafię odczuwać empatii. Naprawdę. Po prostu. Jak zobaczyłem mojego ojca takiego pobitego, zatrzymałem się tylko na chwilę. Zabiłbym go i powieka nawet by mi nie drgnęła. Czułem, że chcę pociągnąć za spust. Nie potrafię wybaczać, ani patrzeć na uczucia, kierować się nimi. Nie wiem co mną kierowało dzisiaj. Po prostu jestem złym człowiekiem. Wygodnym dla siebie, ale nie dla innych.
Mężczyzna westchnął głośno i oparł się o oparcie ławki, po czym zaczął śledzić wzrokiem ludzi.
- Rozumiem w pełni, jestem na to przygotowany. Ucieknijmy stąd - powiedział po dość długiej ciszy.
- Ale ja nie - odparłem sucho. Słuchał mnie w ogóle?
- Zdaję sobie sprawę jaki jesteś odkąd cię poznałem.
Spojrzałem na niego dziwnie, ale Harry tylko się zaśmiał. Dziwnie. Nieswojo.
Nagle jego telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, a ten zdziwiony wyjął go z kieszeni i pospiesznie odebrał.
- Co?! - zapytał poruszony mężczyzna. Tak się poruszył, że aż wstał z ławki. Utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, powoli analizując słowa rozmówcy. - W porządku, jaki numer? Okej, okej, zaraz tam będziemy.
Rozłączył się, a ja tylko obrzuciłem go pytającym spojrzeniem, chociaż na jego twarzy wyraźnie świeciło ,,Nie zdawaj pytań, nie teraz".
Zaczął iść w stronę hotelu i gdybym za nim nie pobiegł, nie wróciłby po mnie.
Szedłem nieco zmieszany, starając się dotrzymać jego kroku. Zachowywał się jak nie on. Może to strach, albo tak nagła zmiana wszystkiego, ale nie rozumiałem dlaczego był tak nieobecny.
- Możesz mi powiedzieć co się stało? - warknąłem i się zatrzymałem, gwałtownie łapiąc oddech. Szedł naprawdę szybko.
Mężczyzna zatrzymał się, powoli odwrócił w moją stronę i spojrzał na mnie przepraszająco. Jakby się obudził.
- Niall, Cara i Gemma są w hotelu. Mają pokoje prawie przy nas.
Otworzyłem szerzej oczy, przygryzłem wargę i mimowolnie ruszyłem do przodu, przeganiając mężczyznę.
- O chuj im chodzi - mruknąłem pod nosem. - Mogą mnie dostać, ale co wy do tego macie? Okej, Cara jest w Kolorowych Sercach, ale dlaczego Gemma? Dlaczego Niall?
Harry nie odpowiedział. Przez moment zastanawiałem się, czy wciąż za mną idzie.
Weszliśmy do hotelu, witając recepcjonistę szybkim spojrzeniem i od razu udaliśmy się w stronę pokoi. Nie byłem przestraszony, nic z tych rzeczy. Po prostu naprawdę zirytowany.
- Gdzie są? - zapytałem, kiedy stanęliśmy w pustym, przerażającym holu.
- Ósemka - powiedział, a ja niemalże natychmiast odszukałem wzrokiem interesujący mnie numerek i nacisnąłem pozłacaną klamkę. Nie siliłem się na pukanie.
Kiedy wszedłem, zastałem dwójkę siedzącą na wielkim łóżku. Pokój do złudzenia przypominał ten mój, różnił się nieco wystrojem, ale wszystko działało na takiej samej zasadzie - bogactwo i klasa. Spojrzeli na mnie i mogłem ujrzeć cień ulgi na ich twarzach.
- Louis, Harry - powiedziała Cara i wstała z miejsca, po czym podbiegła do mnie i wtuliła się w moje ciało tak mocno, że prawie zaczęło brakować mi tchu.
Nieco skołowany położyłem dłonie na jej biodrach, delikatnie ją od siebie odsuwając.
Spojrzałem w jej przestraszone oczy i mogłem dostrzec cień łez i rozmazany tusz.
- Dobrze, że nic wam nie jest - westchnął z ulgą Niall, podchodząc do Harry'ego i przytulając go równie mocno co Cara mnie.
Musiał tu być?
Harry prawie od razu odwzajemnił ten gest, klepiąc go delikatnie po plecach. Przewróciłem oczami.
Spojrzałem na Gemmę, która jeszcze spała. Wyglądała tak niewinnie i spokojnie, że aż miałem ochotę położyć się obok niej i pogrążyć w słodkim śnie. Oddychała powoli i głęboko, a na jej twarz wkradał się delikatny uśmiech. Ciekawe o czym śniła.
- Więc - zaczął Harry. - Co robimy?
Spojrzałem na niego, a później na blondyna, który zastanawiał się nad czymś zaciekle. Pewnie szukał mózgu.
- Uciekajmy, czego tutaj szukamy? - zapytała Cara, przygryzając wskazującego palca.
- Nie będziemy uciekać - westchnąłem i poczułem jak wszyscy wręcz gromią mnie spojrzeniem. - Uciekniemy i co? Dalej będą nas gonić, dalej będziemy uciekać, nie znajdziemy sobie własnych kącików, nie ułożymy życia. Widzicie do czego są zdolni.
Narastająca cisza zaczęła mnie nieco przerażać. Jeszcze ten półmrok panujący w pokoju. Wszystko wzbudzało jakąś taką grozę i napięcie.
- Ja bym uciekał - powiedział Harry i spojrzał na mnie przenikliwie. - W końcu im się znudzi.
- Nie znudzi im się, bo wiem jak działają - syknąłem prawie od razu. - Ja tam działałem czy wy?
- Ja też bym uciekał, czekamy na śmierć - odezwał się ten, którego nie potrafiłem zdzierżyć.
- Nikt cię nie pyta o zdanie - jęknąłem i odchyliłem nieco głowę, jakby cała ta rozmowa sprawiała mi wielką trudność. Nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie wrogo.
- Ja pytam. - Harry stanął w jego obronie, niczym rycerz w lśniącej zbroi, a ja przewróciłem oczami.
- To sobie uciekajcie, nie obchodzi mnie co tam sobie zrobicie. Ucieczka jest nielogicznym posunięciem i podświadomie o tym wiesz.
Zielonooki odwrócił wzrok
- Możecie przestać się kłócić? - włączyła się Cara. - Uważam, że i tak nic nie zdziałamy, z nimi nie da się dogadać, przykro mi, Lou, ale taka jest prawda.
I ty, Brutusie, przeciwko mnie.
- Więc proszę, uciekajcie - powiedziałem, po czym opadłem na łóżko. - Bo wiecie co? Ja nie mam zamiaru.
Uśmiechnąłem się i gdybym pił szampana, na pewno wzniósłbym sarkastyczny toast.
- Uciekajcie - powtórzył po mnie Niall, brzmiąc przy tym w jakiś sposób oskarżycielsko. - Nie obchodzi cię to jak my się z tym czujemy? Czy się boimy? Zostaliśmy w to wciągnięci, nie prosiliśmy się o to. Ja nawet nie wiem o co chodzi, Cara opowiedziała mi trochę, ale to jak takie odłamki, którymi muszę się zaspokoić.
- Szczerze? Średnio. - Wzruszyłem ramionami. - Albo jesteście ze mną albo nie.
- Ty nas trzymasz - powiedziała Cara, która w całej tej dyskusji była raczej pasywna. - Nie pojadę nigdzie bez ciebie.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie, co chcąc, nie chcąc odwzajemniłem.
- Więc uciekaj, blondasku, bierz Gemmę i zabierz ją w bezpieczne miejsce - westchnąłem.
- Mam taki zamiar. Harry? Idziemy? - zapytał, a ja spojrzałem na bruneta, wiercąc mu dziur w brzuchu spojrzeniem.
Przygryzł wargę i naprał na nią z całej siły zębami. Miałem wrażenie, że zaraz pęknie. Niall podszedł do niego i delikatnym ruchem palca dotknął sinej wargi, przez co Harry wypuścił ją z ust.
Jęknąłem przeciągle, nie mogłem znieść całej tej błazenady.
- Krótka piłka, Harry - warknąłem, byłem straszliwie zirytowany postawą obu z nich. Harry pozwalał mu na wszystko. Nie zdziwiłbym się, jakby nagle zaczęli się ruchać na tym drogim dywanie. Byłem zły. Cholernie.
- Jak Gemma się obudzi to weź ją w bezpieczne miejsce, ufam ci, Niall, zaopiekuj się nią - powiedział cicho po dłuższej chwili.
Poczułem jak przepełnia mnie niezidentyfikowane szczęście, coś na wzór zoo przebiegającego przez całe twoje wnętrze. Miałem ochotę podejść i go przytulić, co było dość dziwnym i nowym uczuciem.
- Harry, wiesz, że właśnie podpisałeś cyrograf z diabłem? -zaczął Niall, zaciskając usta w cienką linię.
- Jeżeli tak wygląda szatan - odpowiedział Harry po dłuższej chwili. - To chcę walczyć po jego stronie.
Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnąłem się do niego szczerze. Bez żadnej ironii, cynizmu, bez niczego negatywnego.
Odwrócił wzrok, a jego policzki przybrały odcień delikatnego różu.
Wyobraźcie sobie najsłodsze stworzenie na świecie, które się rumieni i wygląda jak kupka niewinnego piękna. Harry był słodszy.
- Zaopiekuję się nią -przystał Niall po dłuższym milczeniu. W jego głosie było słychać cień żalu. Jeden zero, księżniczko.
- I zdawaj mi raporty - dodał Harry, uważnie patrząc na mężczyznę. - Przepraszam Niall, kocham cię jak mojego rodzonego brata, bo zawsze nim dla mnie byłeś. Trzeba ruszyć na przód. Zawsze masz we mnie wsparcie.
Uśmiechnął się smutno i podszedł do torby mężczyzny, po czym przytulił go ciepło. Wiedziałem, że to czysto przyjacielski gest, ale i tak coś we mnie nieco drgnęło.
Nie chciałem czuć się w ten sposób.
Bo niby z jednej strony czułem, że mogę wszystko, że te uczucie wręcz się we mnie nie mieszczą, ale z drugiej strony ich nadmiar powodował, że było mi aż niedobrze.
Niall wyszedł z pokoju, ostatni raz obrzucając nas spojrzeniem.
- Przyjdę do ciebie wieczorem - dodał Harry i zamknął drzwi.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Co teraz? - zapytał mężczyzna.
Spojrzałem na Carę, która siedziała obok Gemmy i trzymała jej rękę, delikatnie ją gładząc.
- Chodźmy do mnie - zaproponowałem. - Zadzwonimy do Michaela i pomyślimy co dalej.
Cara nawet się nie odwróciła, nie zwróciła na nas uwagi. Podziwiałem jej zaangażowanie. Potrafiła okazać swego rodzaju empatię. Myślę, że nawet jeśli nie znałaby dziewczyny, siedziałaby, czujnie obserwując jej każdy ruch.
Weszliśmy do pokoju, który znajdował się kilka kroków od tego, w którym byliśmy. Panował mrok, jedynie wielkie okno, z którego widać było część miasta sprawiało, że nie było kompletnie ciemno.
- Patrz jak pięknie - powiedziałem i już miałem złapać za włącznik, kiedy czyjaś dłoń wylądowała na mojej. Ściślej, jego dłoń. Poczułem jak mój puls przyspiesza. Przekląłem. Wziąłem głęboki oddech, czując jak po mojej ręce przebiega coś na rodzaj prądu, a ściana, do której została przyciśnięta jest coraz bardziej zimna.
- Pięknie - powiedział szeptem. Poczułem wolny oddech na szyi. Odwróciłem się, żeby nieco opanować całą sytuację, ale kiedy spotkałem tę zieleń, która oświetlała cały pokój, zapomniałem co to mrok i wahania. Naprawdę, nie żartuję. Straciłem głowę, rachubę czasu, tożsamość i wszystko czym jestem. Na chwilę zapominałem, że czarna kawa to cudo tego świata, a bez zielonych jabłek zieleń jest niesmaczna.
Jednak ta zieleń?
Była inna, nowa. Nie spotkałem się z taką barwą nigdy w całym moim niedługim życiu. I pewnie nigdy nie spotkam, bo patrząc w te oczy czuję wszystko. Wszystkie najlepsze smaki, najpiękniejsze zapachy, drgawki, niczym po dobrym narkotyku i upojenie - jak dobrym winem.
Mówiłem coś o jabłkach?
Mężczyzna zaczął się do mnie niebezpiecznie zbliżać, a cała pewność siebie, którą zawsze świeciłem, wygasła.
Zacząłem się cofać, a jego cień podążał za mną. Napotkałem ścianę i nieco spanikowałem.
Za blisko.
Harry uśmiechnął się delikatnie i nawet w ciemności mogłem dostrzec te delikatne dołeczki. Bezwiednie podniosłem rękę i delikatnie włożyłem w jednego palca.
- Zawsze chciałem to zrobić - wyszeptałem, a mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Spełniam marzenia - wzruszył ramionami.
Moje usta pozostały otwarte. Dotykałem jego policzka, delikatnie jeżdżąc po nim opuszkami palców. Jego skóra była taka delikatna, pomimo kilku niedoskonałości i dwudniowego zarostu..
Nie wiem, kiedy to się stało i gdzie byłem w tamtym momencie, ale zorientowałem się, że jego usta znajdują się na moich, a kiedy zdałem sobie z tego sprawę, nieco osłupiałem.
Odwzajemniłem jego pocałunek, nadając mu tempa. Wplotłem dłoń w jego włosy, a on oparł się o ścianę lewą ręką i w pewnym momencie uśmiechnął podczas pocałunku, dzięki czemu to coś niezidentyfikowanego w moim brzuchu poruszyło się.
Nigdy nie sądziłem, że poczuję coś takiego. Prawdziwe szczęście, niezakłócone, czyste. Szczęście, które oznaczało barwę jego głosu i delikatny dotyk, który mnie zabijał tylko po to, abym odrodził się od nowa.
Kurwa, Louis poeta mode mi się uruchomił.
W pewnym momencie Harry przysunął się do mnie jeszcze bliżej, czułem jego ciało na swoim. Całował mnie szybciej, gwałtowniej i namiętniej. A ja nie potrafiłem nic na to poradzić. Po prostu mu pozwalałem.
Po chwili zostawił moje nabrzmiałe usta i zaczął zjeżdżać pocałunkami po mojej szyi, przez co jęknąłem cicho, co chyba go nieco nakręciło, bo zatrzymał się i przyssał do mnie, chociaż ,,przyssał" to nieładne określenie. Nikt nigdy nie robił mi malinki, wiecie? Nawet Cara, co było nieco dziwne, bo no, przeżyłem z nią dużo więcej niż takie coś. Jednak nigdy nie czułem takiego pożądania, podniecenia, jakie czułem przy nim. Harry sprawiał, że zwykłym dotykiem ręki, przypadkowym potarciem, nie potrafiłem utrzymać siebie w poziomie, a co dopiero w pionie. A może już więcej nie chciałem żyć w tym ograniczonym pionie?
Więc ssał delikatnie moją skórę, a ja niespokojnie topiłem się pod jego dotykiem. Nie chciałem, żeby kończył, to była najprzyjemniejsza rzecz pod słońcem i księżycem.
- Dlaczego malinki to malinki, a nie na przykład jagody? - zapytałem słabym od pożądania głosem, a Harry prychnął w moją szyję, sprawiając, że ja też się zaśmiałem. Pomimo, że rozładowałem tę gęstą atmosferę, pożądanie nas nie opuściło. Widziałem to po nim.
- Nienawidzę cię z całego serca - zaśmiał się, opierając ręce na kolanach.
Mój wzrok przyzwyczaił się do względnej ciemności, co mnie cieszyło, bo zdecydowanie wolałem taki klimat - tajemniczy i niebezpieczny.
Podszedłem do niego i tym razem to ja przygwoździłem go do ściany i zdecydowanie się tego nie spodziewał, co potwierdził gwałtowny oddech. Pocałowałem go nachalnie, gwałtownie, ale jego reakcja tylko bardziej pobudziła mnie do działania. Zaczął jeździć po moim ciele dłońmi, zostawiając po sobie uczucie przyjemnego ciepła. Całowaliśmy się na wszystkie możliwe sposoby. Najbardziej lubiłem delikatnie muskać jego usta, wtedy czułem wszystkie uczucia na raz, taka delikatność, subtelność sprawiały, że nieustannie pragnąłem poznawać jego grację.
W pewnym momencie usłyszałem jak drzwi się otwierają, chociaż miałem wrażenie, że to wszystko dzieje się tylko w mojej głowie. Byłem pochłonięty osobą przede mną.
- Kurwa mać, Tomlinson - usłyszałem ciche syknięcie i zanim światło rozbłysnęło, zdążyłem odskoczyć od Harry'ego.
- Puka się. - Przewróciłem oczami, a Michael, który stał w progu,spojrzał na mnie, analizując całą sytuację.
- No właśnie widzę - powiedział zdyszany i zaczął rozglądać się po pokoju.
Spojrzałem na Harry'ego, które włosy były jednym wielkim nieładem, a policzki nieregularnie zaróżowione. Oddychał przez usta i ciągle je oblizywał.
Prychnąłem śmiechem, przykuwając na siebie uwagę obu z nich.
- Co cię bawi? - zapytał poddenerwowany kolorowy. Miałem wrażenie, że zaraz mnie uderzy, czy coś. Był jak tykająca bomba, której lepiej nie dotykać, ale przecież ja od zawsze uwielbiałem dotykać tego, czego dotykać nie wolno.
Nie odpowiedziałem, tylko nadąłem policzki, starając się opanować śmiech. Spojrzałem na Harry'ego, który patrzył się na mnie niezrozumiale, śmiesznie marszcząc jedną brew.
Michael postanowił mnie zignorować i zajął się eksplorowaniem pokoju.
- Pomóżcie mi, do kurwy - warknął.
- W czym? - zapytałem w końcu.
- Za dziesięć minut kamery znowu zaczną działać i jak zobaczą, że tu jestem, to już mogę kopać sobie grób.
Moje źrenice delikatnie się rozszerzyły, a usta zastygły w delikatnym uchyleniu.
- Kamery?
- Nie, aparaty - rzucił z ostrą ironią zmieszaną ze szczyptą westchnięcia.
- Chyba mam jedną - powiedział Harry, wpatrując się w jakiś punkt nad sobą.
Podszedłem do niego i zacząłem błądzić wzrokiem po śnieżnobiałym suficie. Malutki, nieco mniej biały od sufitu, punkt poruszył się, był naprawdę dobrze ukryty.
- Cholera - przeklął pod nosem Michael, a ja już miałem iść do kuchni po jakiś kij, żeby zdjąć to cholerstwo, kiedy ten zatrzymał mnie ręką.
- Nie zdejmuj ich. Zorientujcie się gdzie są kolejne i wtedy to zróbcie. Są trzy. Myślę, że jedna na pokój. Jeżeli zdejmiecie je teraz, zorientują się, że stało się to w momencie mojego zniknięcia. W co ty się wpakowałeś - westchnął Michael, po czym spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku. - Nie uciekajcie, to nie ma sensu. Wymyślę coś, po prostu teraz nie wykonujcie żadnych podejrzanych ruchów, zachowujcie się naturalnie.
- Chociaż ty - mruknąłem. - Dziękuję Michael, to dużo dla nas znaczy.
On tylko uśmiechnął się przelotnie.
- Jesteśmy w kontakcie - rzucił i spojrzał na telefon, po czym po prostu opuścił pomieszczenie.
Kiedy drzwi trzasnęły, od razu przeniosłem swój wzrok na Harry'ego, który patrzył na mnie z cieniem przerażenia i rozbawienia.
Czułem się jak po jakichś dobrych narkotykach.
- Mamy sekstakśmę, jak się z tym czujesz? - zapytał Harry, a ja prychnąłem, po czym podszedłem do niego i uderzyłem wskazującym palcem w jego klatkę piersiową.
- Do niczego takiego nie doszło.
Uśmiechnąłem się, a mężczyzna uniósł zadziornie kącik ust. Przewrócił oczami.
- Poza tym nie jestem homo - rzuciłem z teatralną obrazą. - Brzydzę się nimi, mam bombę w torbie, już mi nie uciekniesz!
Pobiegłem do głównego pokoju z rękoma w górze, wymachując nimi na wszystkie możliwe strony. Harry zaśmiał się pod nosem. To serio musiało wyglądać komicznie, ale nie przejmowałem się tym. Pierwszy raz w życiu czułem się jak dziecko. Czułem, że mogę skakać po łóżku, krzyczeć, histerycznie płakać i nie będę źle odebrany. Wiecie jak dziwnie się czułem?
Ja, Louis Tomlinson, wiecznie rozgoryczały realista zaczynał wierzyć w gwiazdy. Dziwne, prawda? Dziwne ile jedna osoba jest w stanie zmienić w naszym życiu. Nie bałem się, że odejdzie. Czułem jakąś niemą obietnicę, dzięki której wiedziałem, że nie zostanę sam.
Samotność mnie ukształtowała. Zawsze lubiłem mrok we mnie. Sprawiał, że trudno było mnie zranić, a jeszcze trudniej kochać. Pomimo tych wszystkich wad, które w sobie nosiłem, naprawdę czułem się warty. Zawsze miałem wielkie ego, ale tym razem to było coś innego. Ta wartość zmieniła mój pogląd na to słowo, no bo ile tak naprawdę warte jest dwadzieścia dolarów? To my ustalamy sobie wszystkie wartości i ceny, granice i początki.
Czułem, że się odradzam. Strzepuję z pyłu i powoli odsłaniam rolety. Siła we mnie aż buzowała i naprawdę starałem się myśleć racjonalnie, skupić na misji, opanować wszystkie te uczucia, ale wiecie co? W pewnym momencie po prostu przestałem i to była najlepsza decyzja jak do tej pory. Potrzebowałem aż dwudziestu-dwóch lat, żeby do tego dojść, żeby zrozumieć ile traciłem przez moje własne błędy.
Nie jestem gejem.
Nie jestem hetero.
Nie jestem biseksualny.
Jestem człowiekiem, który poznaje siebie.
- Może zgasimy światło i położymy się do łóżka, terrorysto? - zapytał, nonszalancko opierając się o ścianę.
- Fu, idę do Cary, nie jestem pedałem. - Przyłożyłem dłoń do czoła, po czym rzuciłem się na łóżko. Poczułem się naprawdę zmęczony.
- Nie no, idę do Nialla jeszcze - westchnął, po czym przestąpił z nogi na nogę, a ja jęknąłem.
- Co cię z nim łączy? -zapytałem po dłuższej chwili ciszy.
- To tylko przyjaźń - wyrzucił z siebie, ale nie do końca mu wierzyłem. Nie byłem idiotą. - Byliśmy przyjaciółmi z korzyściami, ale się zakochał, nie chciałem go zwodzić.
Wydałem z siebie niegłośne ,,oops".
- W porządku, masz moje pozwolenie na opuszczenie tego pokoju - powiedziałem, rechocząc pod nosem.
- Do jutra, maluchu.
- TYLKO NIE MALUCHU - ryknąłem. Doskonale wiedział jak to określenie mnie wpienia. Nie byłem niski! Byłem p r z e c i ę t n y. To nie moja wina, że Harry ma jakieś dziesięć metrów, tylko przy nim tak wyglądam.
Nie odpowiedział, tylko opuścił pokój. Tak po prostu, bez żadnego większego pożegnania.
Nie zastanawiałem się nad tym, tylko tępo wpatrywałem się w sufit. Oczy mnie rozbolały. I głowa.
Po pięciu minutach, a może godzinach, po prostu odpłynąłem do krainy snów.
Uśpiony jego zapachem i uspokojony dotykiem.
____________
DWA ROZDZIAŁY I NASTĘPNA CZĘŚĆ, TYLKO MUSZĘ ZACZĄĆ JĄ PISAĆ W OGÓLE, BO MAM OGÓLNY PLAN!
a co tam u Was?
Idę oglądać Sherlocka, a Wy trzymajcie się mocno i nie puszczajcie.
Możecie mi powiedzieć co o tym sądzicie, bo ja jakoś nie wiem po prostu. Mam kompleks twórcy.
Dziękuję za uwagę.
Pijcie dużo wody, podlewajcie roślinki i żyjcie pełnią życia!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro