Rozdział 19.
Jedyne co się liczyło, to ruch. Musiałem biec przed siebie. Śnieg prószył mi w twarz, zamieniając się po chwili w mokre, zimne plamy spływające po moich policzkach. Nie wiedziałem przed czym uciekam, po prostu jakiś głos z tyłu głowy mówił mi, żebym się nie zatrzymywał, żebym się nie oglądał.
Usłyszałem cichy szept, nagle zrobiło mi się ciepło, a słońce tak jakby zaczęło wschodzić.
Zdałem sobie sprawę, że otaczają mnie drzewa, mnóstwo drzew. Było cicho, cisza pomiędzy drzewami, która okrutnie wydzierała resztki spokoju z mojego rozkołatanego serca.
Kap, kap, kap.
Ciche kapanie dobiegało zza mnie. Zatrzymałem się na chwilę, oparłem o drzewo i wziąłem kilka głębokich oddechów. Nieco mne uspokoiły, orzeźwiły.
- To sen - powiedziałem do siebie, po czy sięgnąłem do kieszeni, w której coś ciążyło. - To sen, bo wyrzuciłem ostatnią paczkę po drodze.
Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnąłem jednego z pozłacanej paczki. Obróciłem długą gilzę napakowaną tytoniem, która przyciągała swoimi pięknymi wzrokami i przyozdobieniami. Samobójstwo w pięknym stylu.
Wiatr zawiał, zabierając ze sobą pojedyncze płatki śniegu, a ja zdałem sobie sprawę, że już nie pada.
Spojrzałem w gwiazdy i uśmiechnąłem się delikatnie, odpalając papierosa zapalniczką, którą znalazłem na dnie kieszeni. Dym przyjemnie mrowił mój przełyk i zasiadał w płucach. Czułem go.
- Widzisz? Spadająca gwiazda. Pomyśl życzenie, mały Lou. - Usłyszałem za sobą głos, znajomy głos. Nie odwróciłem się, nie miałem zamiaru.
- To koniec - powiedziałem do niego. - Wszystko rozumiem.
- Nic nie rozumiesz, Louis - mężczyzna zaśmiał się, a ja nie mogłem oderwać wzroku od tych pięknych, mieniących się gwiazd. - Jesteś wolny. Wiem, że gdzieś w środku ciebie jest ten mały Lou, który mnie kocha. Chciałbym porozmawiać z nim ostatni raz. Zanim odejdę.
Gwałtownie odwróciłem wzrok na mężczyznę w płaszczu. Patrzył na mnie przenikliwą zielenią, uśmiechając się delikatnie, ale ciepło. Wystawił drżącą rękę w moją stronę.
- Spełnisz moje ostatnie życzenie? - zapytał, a ja niepewnie chwyciłem go pod ramię. Czułem się dziwnie bezpieczny.
- Mam nadzieję, że to nie jest kolejny koszmar i zaraz nie zaczniesz mi pluć na twarz - mruknąłem, na co mężczyzna odpowiedział cichym śmiechem.
- Jedyna osoba, której powinienem napluć w twarz, jestem ja sam - westchnął. - Zawsze byłeś silny, ale nie sądziłem, że tak silny, aby dać sobie radę z tym wszystkim. Źle zrobiłem zostawiając twoją matkę, źle zrobiłem wychodząc za nią. Nie chodzi o mnie, chodzi o to do jakiego stanu ją doprowadziłem. Kochałem ją, ale nie w taki sposób. Jedynym plusem tego wszystkiego jesteś ty, Lou. Odziedziczyłeś po nas coś, czego my nie potrafiliśmy dostrzec. Pamiętam, jak kupiłem ci twój pierwszy rower - zaśmiał się. - Byłeś taki zdeterminowany, że aż wychodziłeś w nocy z domu i jeździłeś po chodniku, wywracając się po drodze. Ale zawsze wstawałeś. Myślałeś, że jesteś w stanie sam nauczyć się tej jazdy. A później wylądowałeś w szpitalu. Sęk w tym, Lou, że nikt nie jest w stanie sam złapać równowagi, kiedy wiatr wieje za mocno. Ty byłeś do tego zmuszony. Podziwiam cię. Jesteś kimś, kim zawsze chciałem być. Nie przerywaj mi, nie mów nic. Wiem, że twoje słowa były pod wpływem agresji, sam jestem na siebie zły. Za to, że nie było mnie przy tobie. Widzę, że masz wspaniałych przyjaciół, którzy wspierają cię na każdym kroku i Harry'ego, który narażał własne życie, żeby cię ratować. To dar, Louis. Dar, na który zasługujesz.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Czułem coś mokrego na twarzy, coś, co wypalało mi policzki, ale nie potrafiłem tego otrzeć. Pociągnąłem nosem, chowając twarz w czarny szal obwiązany na mojej szyi.
- Śnieg jest piękny - westchnął, a ja spojrzałem na niego pytająco, uśmiechając się delikatnie. - Jesteśmy jak ten śnieg. On topnieje, my też. Ale małe diamenciki, które zsyła ze sobą na Ziemię zostają. Pamiętaj o mnie. Pamiętaj jak o śniegu, ale nie jak o takim brudnym. Tylko takim śniegu, który zostawia swój najpiękniejszy diament na Ziemi.
Uchyliłem ciężkie powieki, zasłaniając je i mrużąc prawie od razu.
Otoczenie raziło, pomimo, że w pokoju panował względny mrok. Miałem wrażenie jakby wszystko emanowało swoim własnym blaskiem. Nie mogłem się poruszyć, czułem jak każda komórka budzi się powoli, przynosząc tym samym ból i odrętwienie. Jęknąłem przeciągle, wypuszczając z siebie resztę powietrza, które wstrzymywałem.
Do mojego ciała poprzyczepiane zostały przeróżne kabelki, a urządzenie obok mnie pikało nieznośnie, sprawiając, że moja obolała głowa pulsowała jeszcze bardziej. Poczułem jak akcja mojego serca przyspiesza, a gorąca krew ponownie krąży po moim ciele.
Niewyraźny kontur sylwetki rysował się na krześle, poczułem uścisk dłoni.
- Harry? - zapytałem słabo.
- Jezu Chryste! - krzyknął, a ja uśmiechnąłem się słabo.
- Wystarczy Louis - zarechotałem, a mężczyzna przewrócił oczami. - Słabo mi - mruknąłem, czując niesamowicie irytujący bezwład.
- Spałeś trzy dni, powinieneś skakać jak sarenka - powiedział, siadając obok mnie. Otworzyłem szerzej oczy, a on tylko chwycił moją dłoń, delikatnie ją ściskając.
- Ile? - Ta wiadomość była dla mnie tak abstrakcyjna i niewyobrażalnie obca, że nawet jeśli w to wierzyłem, to definitywnie nie uzmysławiałem.
- Mam z tobą dwie rzeczy do omówienia - westchnął, a ja spojrzałem na niego pytająco. - Tylko poczuj się lepiej.
Przewróciłem oczami i prychnąłem głośno.
- No dzięki, teraz na pewno nie będę o tym myślał nocami. - Położyłem rękę na czole, ale nie usłyszałem w odpowiedzi śmiechu.
W jednym momencie wszystko we mnie uderzyło. Przecież dowiedział się o wszystkim. Prawie wszystkim. Na pewno wiedział o tym, że uczestniczyłem w tym całym gównie. Zacisnąłem oczy i wstrzymałem na chwilę powietrze, po czym wolno je wypuściłem. Nie chciałem odzywać się pierwszy, nie wiedziałem ile wie i jeszcze gorsze pogrążanie się byłoby głupotą.
Westchnął.
- Wiesz, Lou - zaczął cicho, a ja niepewnie spojrzałem w jego stronę. - Naprawdę nie chciałem, żebyś tam szedł, żebyś uczestniczył w czymś takim, bo po prostu... Martwiłem się o ciebie. Po ludzku. Obudziłem się i zdałem sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Z tego, że wyszedłeś. Poszedłem za tobą i odwaliłem tę całą szopkę, chociaż to była prawdopodobnie najniebezpieczniejsza rzecz w moim życiu. Chyba jednak jestem dobrym aktorem. Nie wiedziałem czego tam szukasz, dlaczego wszyscy tak bardzo cię tam nienawidzą, dlaczego ty... Jednak kiedy wychodziłem, wtedy przez przypadek zauważyłem na twojej półce maskę, i połączyłem wątki....Louis? Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć.
Więc ten moment musiał nastąpić.
- Żadnych wymówek, żadnych kłamstw - dodał, kiedy już otwierałem usta.
- Nasza znajomość zaczęła się nie najprzyjemniej, jak sam jesteś w stanie powiedzieć, bo skoro znalazłeś maskę, to wszystko juz wiesz. - Nie wiedziałem dlaczego, ale mówienie zdawało się być takie męczące. Może dlatego, że nieco się bałem? Chociaż tak naprawdę nie chciałem tego przyznać. Bo ja nigdy się nie bałem. To strach starał się mnie złapać, ale zawsze mu uciekłaem, budowałem wielkie mury. Po prostu chyba nie chciałem go stracić. - Ja na początku miałem cię uwieść i rzucić. To dlatego, to dlatego ja... Cię wtedy przeprosiłem. Nienawidziłem cię. Brzydziłem się wszystkim czym jesteś, nie zdając sobie sprawy z tego, jak podobni jesteśmy. - Wlepiłem wzrok w ścianę przede mną.
- Teraz jest inaczej? - zapytał niemalże szeptem, jakby bał się zapytać.
Jest inaczej, Harry. Myślę o tobie w inny sposób. Zmieniłem się. Ty też. Zmieniłeś się w moich oczach.
- Nie wiem - powiedziałem nieco zbyt powolnie. - Wciąż nad sobą pracuję. To trudne, kiedy jest w tobie tyle nienawiści, wiesz?
- Czuję się oszukany, potwornie oszukany. - Puścił moją dłoń. - Nie wiem w co mam wierzyć. Poszedłem tam, grałem na zwłokę. Zabiliby cię. Nie wiem kim są, ale są okrutni. To dlatego patrzyłeś na mnie w ten sposób. Ty... Kłamałeś. Wszystkie te komplementy, te momenty, w których dawałeś mi do zrozumienia, że cię interesuje... To wszystko było fikcją.
- Tak - zgodziłem się ze słabym uśmiechem na ustach. - Ale już nie jest. Staram się, Harry.
- Ja też - powiedział, po czym wstał z krzesła. - Przepraszam, muszę to wszystko przemyśleć.
- Wrócisz? - zapytałem z nadzieją, patrząc jak powoli zmierza w stronę drzwi wyjściowych.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł. Zostawiając mnie samego z amokiem myśli i czymś na zasadzie pustki, która wypełniała całe moje obolałe ciało. Nie wiedziałem dlaczego. Nie czułem się tak, kiedy Liam odchodził, kiedy zobaczyłem ojca. To był inny rodzaj bólu, inny rodzaj pustki. Czułem jakby Harry wychodząc, zabrał ze sobą wszystkie otaczające mnie kolory. Poczułem jak oddech nieco słabnie, jak jest mi po prostu pusto. Jeszcze do tego miałem pokój sam, z jakiegoś powodu. Zatopiłem twarz w gorącej poduszce, która śmierdziała typowym szpitalem, i pogrążyłem się we śnie.
Zasnąłem szybko.
Potrzebowałem tego.
- Panie Tomlinson? - zapytał ochrypły głos nade mną, więc niechętnie otworzyłem oczy i spojrzałem na pomarszczoną twarz, którą przyozdabiały nieco zbyt duże okulary. - Jak pan się czuje?
- Dobrze - odpowiedziałem pewnie.
- Mhm - mruknął, wracając wzorkiem do papierów.
- Kiedy wychodzę?
- Prawdopodobnie wyjdzie pan dzisiaj. Wszystkie badania wyszły pozytywnie, pańskie dalsze leżenie tu nie ma sensu.
Pokiwałem głową delikatnie i przeczesałem włosy dłonią.
- Czeka na pana blond włosa dziewczyna, wpuścić? - zapytał, a ja tylko ponownie pokiwałem głową. - Ładna, ładnie byście razem wyglądali - zaśmiał się, a ja uśmiechnąłem się słabo.
Odchrząknął, po czym opuścił mój pokój, uprzednio rzucając w moją stronę ,,niech pan wraca do zdrowia".
Chwilę później obok mnie siedziała ta blond włosa dziewczyna i po raz dziesiąty pytała, czy czegoś mi potrzeba lub czy poduszka leży w dobrej pozycji i czy jej nie uklepać.
- Co u ciebie? - zapytałem, sącząc przyniesioną przez nią kawę. Wiedziała jak do mnie trafić.
- W porządku - westchnęła, bawiąc się suwakiem swojej bluzy. - Śmieszna sytuacja, teraz powinnam zacząć ci mówić o tym, że homoseksualizm to zło i choroba, wtedy byłaby idealna odmiana ról - zaśmiała się delikatnie, a ja zawtórowałem, biorąc dużego łyka napoju Bogów.
- Co jest? Jesteś jakaś przygaszona - zauważyłem, kiedy odpłynęła na dobre.
- Pokłóciłam się z Gemmą. Myślę, że powinnam się wyprowadzić - wyznała w końcu, patrząc na mnie, a ja zauważyłem, że jest bez makijażu.
- Powinniśmy założyć grupę ,,Wkurzamy Stylesów klub". O co wam poszło?
- Zaczęło się w sumie od niczego, później trochę wytknęła mi to, że siedzę na jej głowie cały czas i w ogóle nie ma swojej przestrzeni przez to, ale miała prawo, nieco ją sprowokowałam. Nie powiedziała dokładnie tego, ale pewnie tak pomyślała. Miała jeden ze złych dni i wszczęła taką ostrą wymianę zdań i pod koniec powiedziałam ,,dobra, to może już się wyprowadzę, żeby nie kraść ci cennego powietrza", a ona odpowiedziała ,,czas najwyższy". I ma rację. Powinnam znaleźć sobie coś swojego - mówiła cicho, niewyraźnie. Była widocznie przybita, nie lubiłem tego. Ona była moim promyczkiem słońca, a teraz słońce nie świeciło i co począć w tak ciemny dzień?
- Wiesz, że Gemma na pewno tak nie myśli. Po prostu zły dzień. Ale jeśli naprawdę tego chcesz, to możemy poszukać czegoś razem. Mam jeszcze oszczędności od ojca, szczerze mówiąc to torchę sporo. Możemy jechać po twoje rzeczy i odjechać razem w stronę zachodzącego słońca. Nie ma co tego odkładać, kiedyś musisz się usamodzielnić - westchnąłem, a ona pokiwała głową. Miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Wiedziałem, że się obwinia. Zawsze się obwiniała. Była jedną z tych osób, które kiedy powiedziały chociażby w żartach coś, co mogłoby urazić drugą osobę, to poczucie winy zjadało jej wszystkie pozytywne uczucia i potrafiła myśleć tylko o tym. - Chodź, przytul się do mnie - zaproponowałem , odsuwając kołdrę ze skrawka mojego łóżka. Ona tylko zacisnęła usta, po czym owinęła się wokół mnie, chowając twarz w moim torsie. Czułem się jak starszy brat, chociaż byliśmy w tym samym wieku, który musi uchronić swoją małą siostrzyczkę przed złem całego świata. - Spakujemy się i pojedziemy do hotelu, a później poprzeglądamy oferty mieszkań. Jeśli będzie trzeba, to znajdę pracę. Poradzimy sobie, okej?
Nie odpowiedziała mi, tylko ścisnęła mnie mocniej, co wziąłem za nieme ,,tak".
- Chyba się w niej zakochuję - wyszeptała, tak jakby bała się, że usłyszę. Zacząłem błądzić dłonią po jej plecach.
- Co ci Stylesowie w sobie mają - zaśmiałem się. - Ułoży wam się, musicie tylko wziąć to na spokojnie.
- Ma chłopaka - wyszeptała jeszcze ciszej, a ja westchnąłem.
- Nie wie co traci - prychnąłem. - Każdy kto cię odrzuca jest głupi, albo ślepy. Albo głupi i ślepy.
Zaśmiała się, co wprawiło mnie w delikatny uśmiech.
- Przepraszam, ale nie można leżeć na łóżku szpitalnym! - usłyszeliśmy głośny, skrzekliwy krzyk i Cara jak oparzona zeskoczyła z łóżka, przepraszając kobietę w bieli.
- My dopiero zaczynaliśmy! - udałem zawód, a pielęgniarka zgromiła mnie spojrzeniem.
- Ciśnienie w normie, możesz się pakować - rzuciła zimno, puszczając moją uwagę koło uszu. - Później po wypis do recepcji.
To były jej ostatnie słowa przed opuszczeniem pomieszczenia.
- Idiota - rzuciła Cara ze śmiechem, a ja teatralnie schyliłem głowę w ramach ukłonu.
- Masz tu wszystkie walizki i rzeczy z domu Liama - powiedziała z lekkim zdezorientowaniem dziewczyna, a ja spojrzałem za siebie.
- Pewnie Michael tu był i je przywiózł. No, przynajmniej nie muszę tam wracać.
- Ja muszę pojechać do Gemmy po moje rzeczy - jęknęła, chwytając moją torbę.
- Zostaw to, nie dźwigaj - zgoniłem ją. - A do niej pojedziemy jutro. Przy okazji porozmawiam z Harrym.
- Nalegam na dzisiaj. Chcę to mieć za sobą.
Poszedłem na to, chociaż jedyne o czym marzyłem to ciepły prysznic i łóżko. Zacząłem tęsknić za mieszkaniem u Liama. Miałem swój własny kąt, znałem każdą płytkę w toalecie i Boże, uwielbiałem ten prysznic.
Ale jak to mówią ,,dom jest tam, gdzie Twoje serce". Tam nie było żadnego serca.
Po wyjęci wenflonu przez tę nieprzyjemną pielęgniarkę, która wciąż zabijała naszą dwójkę wzrokem, doprowadzając tym samym do napiętej i jakże zabawnej sytuacji, wyszliśmy na zewnątrz. Poczułem się dziwnie. Niebo otulały pudrowe chmury, zamykając ten krótki dzień.
Przez cały amok związany z Harrym zapomniałem o moim ojcu. Wypuścili go? Co oznaczał ten sen? Śniłem jak przez mgłę. Niby był świadomy, a teraz nieco zlewał mi się z rzeczywistością, jednak nie pamiętałem go tak dobrze. Po prostu miałem nadzieję, że już nigdy nie zobaczę tego człowieka. Nie czułem wyrzutów sumienia. Zasłużył na wszystko.
Wsiedliśmy do auta Cary, a ja zacząłem się zastanawiać gdzie zostawiłem moje. Będę musiał po nie podjechać, pomyślałem.
- Dobra, zapnij pasy - dodała, po czym przekręciła kluczyki w stacyjce i z warknięciem wyruszyliśmy w stronę domu Stylesów.
- Dlaczego nie masz tu dobrych płyt? - jęknąłem, a ona wzruszyła ramionami.
- Możemy pośpiewać.
- Dobra, zarzuć coś - przystałem na propozycję, chciałem chociaż przez chwilę odciągnąć swoje myśli od mojej beznadziejnej sytuacji.
- EVERYWHERE I GO* - zaczęła, a ja uśmiechnąłem się mimowolnie.
- BITCHES ALWAYS KNOW - dokończyłem, podskakując w miejscu.
- THAT CHARLIE SCENE HAS GOT A WEENIE THAT HE LOVES TO SHOW!
- BITCH - zaśpiewaliśmy to rónocześnie, a później już jakoś poleciało. Śpiewaliśmy wszystko. Od najnowszych hitów, po Elvisa Presleya i na nim zakończyliśmy. Zrobiło się zbyt smutno.
- Ale ty masz dobry głos, dlaczego nigdy o tym nie wiedziałam? - zapytała z entuzjazmem, a ja tylko zaśmiałem się pod nosem.
- Powiedział nikt nigdy.
- Jak już będę sławna to cię wypromuję, masz moje słowo - powiedziała i poklepała się po piersi.
- Wierzę w twój modeling - przyznałem zgodnie z prawdą. Wjechaliśmy na spokojną dzielnicę, na której znajodwał się kolorowy dom państwa Stylesów. Moje serce zaczęło bić dwa razy szybciej, a dłonie dostały jakiejś padaczki. Chciało mi się wymiotować.
- Dostałam propozycję od jednej z największych agencji. Spodobałam im się. - Nieco się zarumieniła.
- No i, kurwa, w końcu! - powiedziałem, żeby nieco zatuszować stres, chociaż naprawdę się cieszyłem.
- Okej, jesteśmy - westchnęła, parkując pod domem. - Wychodzisz?
- Ta, trzeba się z tym zmierzyć.
- Co się tak właściwie stało? - zapytała, trzymając klamkę auta. Stresowałem się jak przed jakąś audiencją z Królową, chociaż pewnie przed takową stresowałbym się mniej.
- Poznał prawdę.
- Kiedyś to musiało nastąpić. Karma wraca. - Wzruszyła ramionami.
- Dzięki za pocieszenie - prychnąłem, Chociaż wiedziałem, że ma rację.
Poszliśmy przed te cholerne białe drzwi, a kiedy zapukała, miałem ochotę spieprzać do najbliżych krzaków i już nigdy nie pokazyać. Albo najlpiej wyjechać do jakiejś Kambodży, czy gdzieś. Byleby nie musieć tutaj przebywać. Zresztą czym ja się tak przejmowałem? To przeszłość, każdy popełnia błędy. Jeśli tego nie rozumiał, to cóż, nie mój problem. Jednak no, łatwiej powiedzieć, trudniej poczuć.
Po krótkiej chwili otworzyła blondynka, więc westchnąłem z ulgą. Jednak kula trafiła Carę. To było jak ruletka.
- Przyszliśmy po rzeczy - powiedziałem ciepło, witając się z dziewczyną pocałunkiem w policzek.
- Um, jasne - rzuciła, nie odrywając wzroku od Cary, która wpatrywała objawienia w ziemi. - Cara, porozmawiamy?
- Chcę po prostu moje rzeczy - rzuciła słabo, a Gemma tylko pokiwała głową, wpuszczając nas ruchem ręki do środka.
Chwyciłem Carę za rękę, żeby dodać jej otuchy.
-... Zdajesz sobie z tego sprawę? To było niesamowite - rzucił znajomy mi głos. Przeszły mnie ciarki.
- Ty jesteś niesamowity. - Tego głosu już nie znalem i nie podobał mi się ani trochę.
Kiedy przekroczyliśmy hol, ujrzałem tlenionego blondyna, który wręcz leżał na Harrym na białej kanapie. Śmiali się i patrzyli na siebie jak para gołąbeczków, a mi zrobiło się niedobrze.
- Louis? - zapytał Harry, odskakując od tlenionej księżniczki jak oparzony.
- Och, nie przeszkadzajcie sobie, ja tylko po rzeczy - rzuciłem, czując jak żądza mordu wzrasta we mnie z każdym kolejnym słowem.
- Niall to mój przyjaciel, znamy się od podwórka. Może cię przedstawie? - zapytał gorączkowo, a ja uśmiechnąłem się sztucznie.
- Więc tak to się teraz nazywa? ,,Przyjaciele"? - rzucił ten typ, po czym podszedł do Harry'ego i pocałował go w policzek. Miał na sobie różową koszulkę i brzmiał jak jakiś Irlandczyk, czy coś. Niech wypieprza do swojego kraju, a nie ślini się na widok chłopaka, który teraz stał zakłopotany i czerwony jak dorodny buraczek. Nienawidzę buraków. I różowego. Od tamtego momentu.
- Nie wracaj do przeszłości, Niall - warknął, a ja się zaśmiałem.
- Dobra, idźcie sobie obciągać, a my się zbieramy. - Luz z jakim to wypowiedziałem zaszokował nawet mnie.
- Louis... - położył rękę na moim ramieniu, ale ją odtrąciłem.
- Nie dotykaj mnie.
Nawet nie zauważyłem, że Cary nie ma obok. Zapewne poszła po rzeczy i rozmawiała z Gemmą. Postanowiłem, że jednak poczekam w aucie. Więc podążyłem, zbierając resztki godności z podłogi, po czym otworzyłem drzwi i trzasnąłem nimi z całej siły. Miałem wrażenie, że pękły w kilku miejscach, ale nie obchodziłem się z tym.
Byłem cholernie zły. I zawiedziony. Nie wiedziałem dlaczego, przecież Harry mógł sobie być z kim chce i robić co chce, dlaczego czułem ten nieznośny ogień, który nakazywał mi powrót i rozliczenie się z tym blondynem?
Kopnąłem kamień na drodze, władowując w to całą swoją agresję.
Nie potrzebowałem go.
Nie potrzebowałem nikogo.
Chciałem do domu.
Chciałem być sam.
Tego potrzebowałem, samotności.
Nie, nie chciałem być sam.
Chciałem być na miejscu tego chłopaka, który prawdopodobnie obściskuje się z Harrym i robią wszystkie te rzeczy, na myśl których chce mi się rzygać.
Chciałem po prostu, żeby Harry mnie przytulił.
Powiedział te jego budujące słowa i kołysał mnie, dopóki nie poskładałbym się do kupy.
Potrzebowałem go na wyłączność.
Matko, jakim byłem egoistą.
Dlaczego nie wystarczyła mi ta marna przyjaźń, którą zaczęliśmy budować, cegiełka po cegielce? Może opierała się w dużej mierze na kłamstwie, ale ja naprawdę chciałem to zmienić. Minął dzień, a on już znalazł pocieszenie. Ale dlaczego zamiast go wspierać, wyszedłem, robiąc z siebie poszkodowanego, skoro to on powinien wybaczyć mi?
Dlaczego nie mogło mi to wystarczyć?
Przecież nie byłem zakochany.
Prawda?
________________
Matko, matko, matko, nie zlinczujcie mnieXD
I przepraszam, że tak późno, ale dosłownie umierałam z gorączki. Ale teraz jestem okazem zdrowia (no prawie) i zaraz zabieram się za następny.
OBIECUJĘ, NAPROSTUJĘ WSZYSTKO
albo nie
CIĄG DALSZY PO PRZERWIE
Podlewajcie roślinki, pijcie dużo wody i żyjcie pełnią życia!
do następnego x
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro