Rozdział 15.
Pamiętam jedynie krótką drogę i dobitne zmęczenie, które nakazało mi postój. Jechałem przed siebie, nie za wiele myśląc o Harrym, który po przebudzeniu umrze ze strachu, o niepowodzeniu misji, bo przecież mogli mnie obserwować, o Michaelu, który na pewno zacznie na mnie krzyczeć i wściekać się na mój brak zaangażowania i odpowiedzialności.
Po prostu mnie to nie obchodziło.
I może byłem pieprzonym egoistą, ale potrzebowałem jechać... gdzieś. Nie wiedziałem co mną kieruje i dlaczego uciekłem z motelu jak jakiś złodziej, ale wiedziałem, że potrzebuję chwili przerwy.
Zatrzymałem się na poboczu i wtuliłem w fotel, który wydawał się być naprawdę wygodny tamtej nocy i po prostu odpłynąłem. Zwyczajnie.
W dobijającej ciszy, którą przerywał jej płacz.
- Ty chuju! - usłyszałem ostry krzyk gdzieś nade mną. Otworzyłem powoli oczy, które nie chciały wyostrzyć obrazu, więc widziałem tylko niewyraźną sylwetkę. Światło słoneczne wręcz mnie oślepiało, przez co nieporadnie zacząłem zasłać ręką twarz. - Pojebało cię do reszty? - Wróciłem do rzeczywistości, obserwując jak mężczyzna o czerwonych włosach zaciska usta w cienką linię.
- O, zmieniłeś kolor - wymamrotałem, a on spojrzał na mnie jak na idiotę. - Ładnie ci.
- Louisie Tomlinsonie, będziesz się ostro tłumaczył - westchnął bezradnie, a ja zamlaskałem kilka razy, czując uderzające pragnienie.
- Masz może wodę? - zapytałem, a on pokiwał przecząco głową, przez co wydałem z siebie coś na wzór krótkiego westchnięcia.
- Ale za to mam obowiązek ostro ci wklepać.
Uśmiechnąłem się szeroko, chociaż czułem dziwne odrętwienie. Plecy bolały mnie od niewygodnej pozycji w aucie, ale pierwszy raz w ciągu całego wyjazdu mogłem przyznać, że nawet się wyspałem.
- Słuchaj, nie mam zamiaru się nikomu tłumaczyć. Kto jak kto, ale ty powinieneś zrozumieć - powiedziałem, z trudem przełykając resztki śliny. Naprawdę chciało mi się pić.
- Dobrze, więc się nie tłumacz. - Był wyraźnie zły, a każdą jego wypowiedź przepełniała irytacja. - Powiedz to Harry'emu, który odchodzi od zmysłów w pokoju motelowym. Ciekawe czy ma wszystkie paznokcie - rzucił, chciał mi grać na emocjach. Jednak, niestety, matka natura obdarzyła mnie wyjątkową znieczulicą, więc po prostu wzruszyłem ramionami, nie przejmując się zbytnio jego słowami.
- Dziwisz się, że ludzie odchodzą, a nie starasz się ich przy sobie zatrzymać - mruknął cicho, ale ja doskonale to usłyszałem.
- Jakby naprawdę im na mnie zależało, to zostaliby - powiedziałem spokojniej niż się tego spodziewałem.
- Nie, Louis, niektórzy odchodzą bo mają dość. Nie masz zamiaru się tłumaczyć, bo twoja pieprzona duma ci nie pozwala? Wsadź sobie tę dumę gdzieś i chociaż raz porozmawiaj ze mną szczerze.
Odwróciłem wzrok na opustoszałą ulicę przede mną. Nie było dosłownie nic, na czym mógłbym skupić uwagę, więc zacząłem bawić się palcami.
- Więc idź - powiedziałem, a zaskoczony mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwie. - Zostaw mnie tu, nie obchodzi mnie to już dłużej. Nie mam zamiaru mówić o rzeczach, których wstydzę się przed samym sobą. Więc po prostu odjedź, wydaj mnie Walczącym Umysłom, a może chociaż trochę odkupię swoje winy.
- O czym ty pierdolisz, Louis? Po to było to wszystko? Żebyś teraz się poddawał? Żebyś wracał do nich z podkulonym ogonem, bo masz chwilowe załamanie osobowości? Nie jesteś taki. Walczysz do końca, chociażby świat się zapadał. Takiego Louisa znam i w takiego wierzę. - Oddychał ciężko, wiedziałem, że stara się do mnie dotrzeć w jakiś sposób. Ale nie potrafiłem myśleć o jego słowach.
- Walczymy w przegranej sprawie, Michael. Nie w to wierzę. Nie wierzę w miłość - przyznałem sucho.
- Znowu ten sen, tak? Znowu ci się śnili? - Nie zareagowałem. - Louis, nie pozwól, żeby coś takiego zawładnęło twoją głową. Jesteś ponad to. - Wiedziałem o tym, wiedziałem, że nie jestem słaby.
- Wiem - warknąłem, czując irytację. Nie potrzebowałem pocieszyciela. Potrafiłem poradzić sobie z problemem. To był mój problem. Nie Michaela, nie Harry'ego, nie Cary. Mój własny, więc ja musiałem się z nim zmierzyć.
- Louis, mam do ciebie prośbę. - Spojrzałem na niego, jednak szybko tego pożałowałem. Zobaczyłem na jego twarzy dziwny rodzaj troski i zmartwienia. - A właściwie to polecenie. Jesteś mi coś winny.
Westchnąłem, przewracając oczami. Miał rację. Uderzył w mój czuły punkt, bo wiedział, że ja zawsze się wywiązuję.
- Spędź jeden dzień z Harrym, nie patrząc na to, że jest gejem. Spróbuj dostrzegać w nim człowieka.
Prychnąłem, bo cała koncepcja wydawała mi się nieco niemożliwa.
- Nie znam żadnego homoseksualisty, który jest w porządku i nie rani swoją chorobą wszystkich dookoła - wyznałem, pocierając oko zimną dłonią.
- Znasz - powiedział stanowczo, a ja spojrzałem na niego z zainteresowaniem. - Cara - dodał nieco niepewnie, a ja westchnąłem, ale trudno było się nie zgodzić.
- Dobra, ale to jak jeden na milion.
- Nie wiesz tego - upierał się i gdyby mógł, zacząłby tupać nogą jak pięcioletnie dziecko. Denerwowałem go.
- No dobra, niech ci będzie - powiedziałem po chwili nieco przeciągniętej ciszy, a Michael uśmiechnął się do mnie słabo, ale szczerze.
- Wracajmy - rzucił, po czym zamknął drzwi, a ja powoli odpaliłem auto, ziewając głośno.
Jechałem za przyjacielem, wciąż zastanawiając się czy to co robię ma sens. Może naprawdę powinienem dać szansę Harry'emu? Może naprawdę powinienem dać szansę sobie?
Dojechaliśmy pod motel, który w dzień wydawał się nieco mniej sterylny, a serce zaczęło bić podwójne tępo. Nie wiedziałem dlaczego. Może to przez tę noc, ten śmiech, po którym nie było śladu albo przez Harry'ego, który faktycznie się martwił, co było nieco dziwnym poczuciem.
Wysiałem, przeciągając się jeszcze raz. Ściągnąłem kurtkę i przewiesiłem ją przez ramie, bo momentalnie zrobiło się naprawdę ciepło.
- Okej. - Starałem dodać sobie jakiejś otuchy i drętwo ruszyłem za Michaelem.
Przeszedłem obok recepcji, i szczęście dla mnie, nikogo w niej nie było. Jakoś nie chciało mi się znosić kolejnych dziwnych spojrzeń.
Wszystko było jakby zwolnione - moje ruchy, oddechy. Czułem się dziwnie zaspany, ale kto by się dziwił, bo na pewno nie ja.
Michael stanął przed białymi drzwiami i odwrócił się w moją stronę, kierując na mnie wzrok w stylu ,,Tylko tego nie spieprz", a ja przewróciłem oczami, co uznał za odpowiedź.
Czerwonowłosy uchylił drzwi, a ja niepewnie przekroczyłem próg. To co zobaczyłem nieco mną wstrząsnęło. Nie to, żebym się przejmował.
Kogo oszukujesz, Louis?
Harry siedział na łóżku z twarzą schowaną w dłoniach. Jego noga nerwowo podskakiwała, a loki zakrywały całe policzki. W ogóle nie zauważył naszego przyjścia, ani drgnął.
- Harry? - zacząłem niepewnie, a chłopak podniósł powoli głowę, przez chwilę patrząc na mnie jak na ducha. Zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek więcej, był już przy mnie, wtulając się we mnie jak malutkie dziecko. Zawinął ręce wokół moich bioder, a ja poczułem się dziwnie skrępowany. Był ode mnie o kilkanaście centymetrów wyższy, ale tak czy siak, postanowił wtulić swoją twarz w moje włosy. Pociągnął nosem, kiedy ja zastygłem w bezruchu, kompletnie zadziwiony całą sytuacją.
- Co się działo? - wyszeptał, a jego głos przyozdabiała jeszcze większa chrypka niż na co dzień.
Poczułem zapach jego perfum, które, z jakiegoś powodu, sprawiały, że czułem się bezpiecznie. Westchnąłem ciężko, starając zwalczyć nieuzasadnione poczucie winy z tyłu głowy. Nie czułem się źle w jego uścisku, co było chyba największym przełomem i największym szokiem dla nas wszystkich. Wręcz przeciwnie. Czułem, że zajechałem do celu.
- Przepraszam, Harry - powiedziałem cicho, a mężczyzna zadrżał. - Możemy spędzić miło ten dzień? - zapytałem, odklejając się od chłopaka.
Postanowiłem posłuchać Michaela i spróbować dać jakąkolwiek szansę Harry'emu. Jako człowiekowi. Chociaż trudno mi było ukryć tak duży fakt, jakim jest homoseksualizm. Raz się żyje, jak to mawiają.
Mężczyzna pociągnął nosem i pokręcił głową niczym malutkie dziecko. Aż naprawdę zrobiło mi się go żal.
- To ja was zostawię - powiedział Michael,o którego istnieniu na chwilę zapomniałem. - Będziemy w kontakcie, zgubo - rzucił przed wyjściem, a później mogłem usłyszeć tylko trzaskanie drzwiami.
Harry wciąż nie spuszczał wzroku z mojej twarzy. Jego szmaragdowe oczy były delikatnie zaczerwienione, przekrwione. Płakał? Przeze mnie?
Nie, na pewno nie. Zapewne coś mu wpadło do oka, albo miał uczulenie jak ja.
Staliśmy tak przez chwilę, patrząc na siebie w totalnie głuchej ciszy, którą przerywał od czasu do czasu szum wiatru zza uchylonego okna.
- Więc - zacząłem w końcu, czując się dziwnie skrępowany pod jego spojrzeniem. - Pijemy to wino? - zapytałem, a mężczyzna zaśmiał się, zaciągając rękawy swetra na dłonie.
- Jest dopiero czternasta, a ty już chcesz pić? - zapytał, a ja mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem.
- Chyba już czternasta - przyznałem zgodnie z moim nagłym zdziwieniem. Nieźle zabalowałem, musiałem przyznać.
- Chodźmy na spacer, co ty na to? - zapytał, a ja potarłem oczy palcami i niechętnie się zgodziłem. Nie miałem ochoty zna żadne spacery, byłem jakiś taki dziwnie zmęczony i otępiały, ale pomyślałem, że może świeże powietrze dobrze mi zrobi.
- Tylko wezmę prysznic - rzuciłem, zgarniając z półki czysty ręcznik hotelowy. - I idziemy w podróż życia.
Zniknąłem za drzwiami łazienki i westchnąłem ciężko. Obrzuciłem spojrzeniem ubogą łazienkę, po czym niechlujnie położyłem ręcznik na muszli klozetowej. Uśmiechnąłem się delikatnie, kiedy w kubku zauważyłem nieodpakowaną szczoteczkę do zębów. Naprawdę tego potrzebowałem. Wszedłem po prysznic, wzdrygając delikatnie, kiedy stopy dotknęły zimnego brodzika, po czym puściłem letnią wodę. Kiedy wyszedłem spod prysznica, poczułem się jak nowo narodzony. Umyłem jeszcze zęby i ułożyłem włosy, psikając je trochę lakierem Harry'ego.
- Zawiń się ręcznikiem, dam ci czyste ciuchy - usłyszałem głos zza drzwi i pokiwałem głową, chociaż mężczyzna nie mógł tego zobaczyć. Patrzyłem jeszcze przez chwilę na swój kilkudniowy zarost, który ozdabiał moją wychudzoną twarz. Podobał mi się, chociaż Zayn już pewnie dawno zacząłby narzekać, że wyglądam jak jakiś menel.
Lubiłem swoją twarz. Nie byłem jakimś zakochanym w sobie narcyzem, ale nigdy nie narzekałem na to, czym obdarzyła mnie matka natura.Najbardziej podobały mi się moje uwydatnione kości policzkowe i czysty kolor oczu. Zawsze zwracałem na to uwagę u innych, więc fajnie, że sam to miałem.
Harry po chwili otworzył drzwi, rzucił na podłogę ciuchy, i szybko je zamknął. Zaśmiałem się, bo robił to jak poparzony.
Westchnąłem i chwyciłem nieco za duży podkoszulek w kolorze głębokiej czerni i ubrałem go na swoje chude ciało. Wisiała trochę jak na wieszaku, ale nie narzekałem. Przynajmniej byłem czysty. Następnie założyłem bokserki (były jeszcze z metką, więc czułem wewnętrzny spokój) i obcisłe rurki, które były może trochę mniej obcisłe na mnie, ale dawały radę.
Wyszedłem z łazienki, trzymając w dłoni mokry ręcznik, po czym odwiesiłem go na drzwi i spojrzałem wyczekująco na Stylesa.
Poszliśmy na ten spacer gdzieś przed siebie, rozmawiając o różnych głupotach, które ślina przynosiła na język. Słońce świeciło zimnym blaskiem i, wbrew wszelkim pozorom, było naprawdę chłodnawo. Cieszyłem się, że narzuciłem na siebie swoją mocno zieloną bluzę, która, swoją drogą, od zawsze należała do moich ulubionych. Była miękka i cieplutka, czułem się w niej jak w kocyku.
- Słyszałem, że gdzieś niedaleko jest wesołe miasteczko - powiedział Harry, zrywając listek z drzewa, które minęliśmy po drodze. - Możemy iść jeśli chcesz.
Przygryzłem policzek od środka i zmarszczyłem brwi.
- Chyba dzisiaj nie mam siły na ten cały hałas - westchnąłem, a mężczyzna pokiwał głową, składając listek na pół.
- Zostaw, ranisz go - skarciłem go, symbolicznie uderzając jego dłoń, którą wycinał wzroki na kawałku rośliny.
- Ja tu tworzę sztukę - powiedział, przygryzając język. - Sztuka wymaga poświęceń.
Przewróciłem oczami, chowając dłonie do cieplutkich kieszeni bluzy. Uwielbiałem tę bluzę.
Szliśmy chodnikiem otoczonym drzewami, które cicho szeleściły, dotrzymując nam towarzystwa.
- Proszę! - krzyknął Harry z dziecięcą ekscytacją, podając mi spory listek z uśmiechniętą twarzą wyciętą na nim. Imponowała mi precyzja wykonania tego wszystkiego. Od razu można było wyczuć rękę artysty.
- Och, dziękuję, owieczko - zmierzwiłem jego włosy, przez co oberwałem w dłoń i usłyszałem ciche burknięcie. - Miałeś rację, tchnąłeś w niego życie, przepraszam za niesprawiedliwe osądy.
- Masz za co - prychnął, patrząc jak bawię się listkiem. Szliśmy ramię w ramię, czasem tylko traciłem równowagę i uderzałem mężczyznę delikatnie swoim bokiem, ale jakoś trzeba było żyć z zaburzeniami równowagi.
- Jak go nazwiesz? - zapytał, przywracając mnie na ziemię. Nie byłem zamyślony. Po prostu rozkojarzony.
- Kwiatek - rzuciłem, a Harry zmarszczył brwi, uśmiechając się dziwnie. - No co? Nigdy nie chciałeś mieć listka, którego nazywałbyś ,,kwiatek"? Jak dla mnie to super sprawa.
- W sumie - zaczął mężczyzna, rozmyślając nad moimi słowami, a ja wróciłem wzorkiem do roślinki, którą nieco rozerwałem. - nazwałbym psa kot.
- No bez kitu - zaśmiałem się. - Wołasz ,,kocie, chodź tu", a tu zamiast laski przychodzi pies.
Harry zaśmiał się krótko, kręcąc głową. W sumie cieszyłem się, że humor mu wrócił. Wprowadzał jakąś pozytywną energię, której nie potrafiłem określić. Poza tym jak był smutny, to stwarzał taki melancholijny nastrój. Aż się odechciewało żyć.
- O, patrz - powiedział, zatrzymując się gwałtownie. - Sklep. Chcemy coś?
Zatrzymałem się kilka metrów przed budynkiem i patrzyłem na niego w zamyśleniu, chociaż tak naprawdę nie myślałem o zakupach. Nie myślałem o niczym.
- Kup mi zielone jabłko, błagam - powiedziałem w końcu, zdając sobie sprawę jak dawno nie miałem niczego w ustach.
- Jasne jak słoneczko, zaraz wracam - rzucił, puszczając do mnie oczko, po czym zniknął za szklanymi drzwiami.
Przysiadłem na niewysokim murku obok białego budynku, który służył za sklep, i zacząłem rozglądać się dookoła. Nie było żywej duszy na zewnątrz. Dziwiłem się, bo pogoda nie była taka zła.
Po chwili Harry wyszedł ze sklepu. trzymając w ręce wybawienie (jabłko) i wręczył mi je, a ja uśmiechnąłem się szeroko, obracając w dłoni ten przepiękny owoc.
- Jezusie, kocham cię - powiedziałem, wgryzając się w idealnie soczyste jabłko. Harry zaśmiał się, otwierając puszkę zielonej herbaty.
- Niektóre rzeczy się nie zmieniają - westchnął, unosząc kolorową puszkę ku górze w geście toastu. Zawtórowałem mu, tylko że jabłkiem.
Siedzieliśmy tak w przyjemnej ciszy, obserwując pustą ulicę, przez którą sporadycznie przewijały się pojedyncze auta. Po chwili Harry oparł głowę o moje ramie. Nie przeszkadzał mi ten gest. Może po prostu zbyłem zbyt zmęczony, żeby się oburzać. Przygryzałem owoc, nie zastanawiając się nad niczym szczególnym - po prostu trwałem w tej chwili wyciszenia, której tak bardzo potrzebowałem.
- Idziemy? - zapytałem w końcu, a mężczyzna wolno podniósł głowę, wydając z siebie ochrypłe ,,mhm".
Wróciliśmy w takiej samej ciszy, która była dużo lepsza od jakiejkolwiek rozmowy. Nie przepadałem za długimi spacerami, jednak ten był jak najbardziej udany. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tak daleko zaszliśmy. Dopiero, kiedy byliśmy praktycznie przed hotelem, poczułem dziwne zmęczenie, ale nie było negatywne - wręcz przeciwnie, jak po jakimś krótkim biegu.
- To teraz winko? - zapytał w końcu, kiedy przekraczaliśmy recepcję.
- Jest dopiero - zatrzymałem się, żeby spojrzeć na prawy nadgarstek, gdzie ludzie zazwyczaj noszą zegarki. - Nie mam pojęcia która jest.
Harry zarechotał, wyjmując z kieszeni telefon. Nikt w tych czasach nie nosi zegarków. Są nieporęczne, a przynajmniej dla mnie. Zresztą ja zawsze wszystko gubiłem i odkładałem w różne miejsca, a później szukałem tego przez kolejne wieki, więc po co mi zegarek? Żeby zalegał pod kanapą?
- Szesnasta dwadzieścia równiusieńko.
Otworzył drzwi i wpuścił mnie przodem, a ja usiadłem na niepościelonym łóżku i patrzyłem jak mężczyzna zdejmuje buty.
- Byliśmy na tym spacerze aż tyle? - zapytałem, sprawdzając miękkość materaca za pomocą delikatnych podskoków. Był średnio miękki, ale to dobrze. Nie lubiłem za miękkich.
- W miłym towarzystwie czas płynie szybko - rzucił, grzebiąc w walizce. Obserwowałem jego ruchy uważnie, tak jakbym zaraz miał napisać szczegółową pracę o tym, co właśnie zrobił.
Wyjął wino, po czym położył je na szafce nocnej obok mnie, uśmiechając się do siebie pod nosem. Miał bardzo ładny uśmiech i najbardziej urocze dołeczki na świecie. Miałem ochotę włożyć w nie palce.
Potrząsnąłem głową, bo moje myśli zaczęły schodzić na dziwne tory.
- Mam plastikowe kubki - zaczął, wyciągając z walizki paczkowane przedmioty, a ja pokręciłem głową z niedowierzaniem. - Kupiłem jak kupowałem wino, tak na wszelki - powiedział, podchodząc do mnie i otwierając w trakcie plastikowe opakowanie.
- Ty to masz łeb - przyznałem, przyjmując od niego kubeczek. Usiadł obok mnie i spojrzał na wino, wzdychając ciężko.
- Nie mamy otwieracza... - jęknął, a ja zabrałem od niego butelkę, przez co spojrzał na mnie pytająco.
- Patrz jaka magia - powiedziałem, kładąc butelkę na podłodze. Po czym odpowiednio nacisnąłem na korek podeszwą buta i już po chwili mogłem usłyszeć ciche strzelenie.
Harry zaklaskał kilka razy, a ja podniosłem wino i zacząłem rozlewać po kubeczkach.
- Masz jeszcze jakieś talenty, o których nie wiem? - zapytał, a ja wzruszyłem ramionami.
- Umiem przekręcać język w drugą stronę - zaśmiałem się, a on upił łyka bordowego napoju.
Zademonstrowałem mu, a on uśmiechnął się, przygryzając kubek.
- Ja umiem tylko rulonik - powiedział, a uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy. - To ci się może przydać w życiu, hehe.
Zaśmiałem się, potrząsając kilka razy kubeczkiem, tak aby na winie zaczęły tworzyć się okręgi.
Więc piliśmy to wino, które było naprawdę dobre, a ja rzadko lubiłem jakiekolwiek wina, i rozmawialiśmy na temat gierek słownych, interpunkcji i ortografii. Czułem, że alkohol dobrze wchodzi, chociaż nie byłem pijany. Bardziej wstawiony. Mężczyzna najwyraźniej też, bo śmiał się więcej niż zwykle, chociaż nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe. Zaskakiwał mnie z każdym dniem coraz bardziej. Nosił w sobie taki promyczek słońca, którego używał prawie czas. Uśmiechał się, rozrzucał dookoła miłość, było czuć zainteresowanie z jego strony. Był kimś, kogo zawsze chciałem mieć przy sobie. Kimś, kto potrafił dostrzec ciepło drugiego człowieka, pośród chłodu innych.
- Przeżyłem swój pierwszy pocałunek w pierwszej gimnazjum - powiedziałem, nalewając, którąś z kolei, kolejkę. Harry od razu przyłożył kubek do ust i zaczął sączyć napój, a ja obserwowałem jego jabłko Adama, które wykonywało ruch z każdym łykiem. - Nazywała się Joe i była nawet ładna, z tego co pamiętam - czknąłem - Nie darzyłem jej żadnym uczuciem, po prostu to był jakiś bal czy coś i chyba tańczyliśmy wolnego.
Harry podpierał się na łokciu, opadając na ścianę, i obserwował mnie z zainteresowaniem. Jego włosy były nieco rozczochrane, chociaż cały czas poprawiał je dłonią. Przysięgam, że nigdy nie spotkałem człowieka, który mógłby równać się z Harrym swoją obsesją poprawiania swoich włosów.
- Ja się nigdy nie całowałem - przyznał nieco pijackim tonem, chociaż widziałem, że nie był pijany.
Za oknem zrobiło się ciemno, więc zapaliliśmy lampkę, która ledwo się tliła gdzieś w rogu pokoju. Było klimatycznie, panował taki inspirujący półmrok.
- Nigdy? - zapytałem z niedowierzaniem, a mężczyzna zaprzeczył głową. - Niemożliwe, kłamiesz.
Zaśmiał się, a ja wciąż mu nie wierzyłem. Co jak co, ale nieatrakcyjności nie można było mu zarzucić. Ponadto miał taki swój charakterek, który, z jakiegoś powodu, przyciągał.
- No chyba, że całusy od mamy się liczą, to wtedy kłamię - zaśmiał się, a ja otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko się wycofałem i zastygłem w takim zdziwieniu. - Jesteś pierwszą osobą, która o tym wie. Jakby to miało jakieś głębsze znaczenie - prychnął, podnosząc kubek do ust.
- Nie wiesz co tracisz - rzuciłem, popijając ten fakt dużym łykiem wina.
- Możesz mi pokazać - uśmiechnął się pod nosem i niby to miało takie żartobliwe zabarwienie, ale wiedziałem, że nie do końca żartował.
- Takie usługi są płatne, kochany.
- Ile? - zapytał, a ja zacząłem szukać jakiegoś wyszukanego żartu, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Ile jesteś w stanie dać? - zapytałem, a mężczyzna odłożył kubek na szafkę nocną i spojrzał na mnie, unosząc jedną brew.
- A ile jesteś w stanie wziąć? - podkręcił zabawę i zaczął się do mnie zbliżać na czworaka, a ja tylko obserwowałem jego ruchy, czekając na rozwój sytuacji. Kiedy był już wystarczająco blisko, po prostu upadł na moje kolana, śmiejąc się pod nosem. Byłem definitywnie bardziej trzeźwy w tej całej grze.
- Więcej niż myślisz. - poczułem dziwne, nieznane mi uczucie ciepła gdzieś w brzuchu. Takie nagłe, jak brutalny wiatr, który targa ci włosy i nie pozwala na spokojny spacer. Nie myślałem o tym zbytnio, może to przez alkohol w moim krwiobiegu, a może chwila, której nie potrafiłem kontrolować, ale nie pewno nie byłem sobą w tamtym momencie.
Harry leżał na moich kolanach, a ja obserwowałem z góry, jak bawi się za długim kosmykiem moich idealnie ułożonych włosów.
Wyglądał tak niewinnie i uroczo z tymi wypiekami, porozrzucanymi włosami oraz delikatnie rozchylonymi ustami.
Nagle zrobił coś, czego chyba sam się nie spodziewał. Położył rękę na moim karku, przez co przeszedł mnie nagły dreszcz, i przyciągnął do siebie, wpijając swoje usta w moje. Nie zareagowałem przez chwilę, byłem osłupiały, ale, co było bardzo niepodobne do mnie, zacząłem odwzajemniać pocałunek, ssąc delikatnie jego dolną wargę. Mężczyzna powoli się podniósł, po czym przeniósł na moje kolana, siadając na mnie okrakiem i patrząc na mnie z dziwnymi iskierkami w oczach. Zieleń jego tęczówek zapierała dech w piersiach, była niesłychanie piękna i żywsza niż niejedna zieleń krzewu. Uśmiechnął się pod nosem, a ja odgarnąłem zabłąkany kosmyk z jego twarzy. Wyglądał przepięknie, jakby błyszczał. Zatraciłem się w tym momencie, nie byłem Louisem Tomlinsonem, którego znałem. I nie wiedziałem co się tak właściwie działo, ponieważ Louis Tomlinson zawsze kierował się rozsądkiem.
Harry przygryzł wargę, po czym złapał mnie za tył głowy i brutalnie do siebie przyciągnął. Poddawałem się każdemu jego działaniu, całował mnie z pasją i delikatnością zarazem. Czułem bijące od niego pożądanie, co nieco mnie onieśmielało, chociaż nie wiedziałem dlaczego.
Nagle zdałem sobie sprawę z tego co się dzieje i otworzyłem szerzej oczy, natychmiastowo zrzucając mężczyznę z kolan. Tak jakby ktoś uświadomił mi co właśnie zrobiłem, szepnął jedno, kluczowe słowo, wybudzając mnie tym samym z transu. W jednej chwili poczułem nagłe obrzydzenie do siebie i niego, nigdy w życiu nie czułem się tak brudny. Wzdrygnąłem się, dotykając swoich nabrzmiałych ust. Poczułem jak wściekłość i zażenowanie zaczynają przepełniać moje ciało, a odurzenie alkoholowe znika w jednym momencie.
- Loius? - zapytał cicho Harry, który najwyraźniej również nieco się obudził.
- Nie mów do mnie - warknąłem, opierając ręce o kolana i chowając w nie twarz. Poczułem jak ktoś dotyka mnie w ramie, ale ja byłem szybszy i gwałtownym ruchem ramienia dałem mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzę.
- Zrobiłem coś nie tak? - zapytał, a ja prychnąłem. Czułem się okropnie. Nie wiedziałem co mną kierowało, nie wiedziałem dlaczego to zrobiłem i najgorsze było to, że nie wiedziałem dlaczego podświadomie mi się podobało.
- Tak, kurwa - warknąłem naprawdę mocno. - Jesteś jebanym gejem. Czymś, co nie powinno istnieć, czymś obrzydliwym - zacząłem, patrząc na jego skamieniałą twarz. - Myślisz, że co? Że Bóg stworzył kobietę i mężczyznę tylko po to, żeby jakiś plugawy grzech zniszczył wszystko? To jest chore, ty jesteś chory, nie masz prawa bytu. Nie wiem dlaczego pozwoliłem ci się mnie całować, nie mam pojęcia co wstąpiło mi do głowy. Nienawidzę się za to.
- Louis, nie - powiedział stanowczo mężczyzna, a ja spojrzałem na niego, zaciskając usta w cienką linię. - To nie jest wybór człowieka. Nie wybierasz tego, przy kim serce zabije dwa razy szybciej.
- To da się leczyć - przerwałem mu ostro, praktycznie plując jadem. - Z homoseksualizmu nie wynikło jeszcze nic dobrego.
Zacząłem oddychać szybciej, głośniej. Wzdrygnąłem się jeszcze raz, patrząc z nienawiścią na mężczyznę przede mną. Tak jakby to co przeżyliśmy, nasze pogawędki, przejażdżki, uciekły z zapomnienie i liczyło się tylko to, że był czymś obrzydliwym, czymś, czego nie tolerowałem.
- Co się stało? - zapytał po chwili napiętej ciszy, która była tak gęsta, że można byłoby ją kroić. - Co się stało, że aż tak bardzo nienawidzisz tego, kim jesteś?
- Nie jestem żadnym, jebanym gejem, zapamiętaj to raz na zawsze - wydarłem się, wstając natychmiastowo z łóżka. Nie potrafiłem wysiedzieć z miejsca.
- Co się stało, Louis? Dlaczego nie potrafisz się przyznać do tego, że to w porządku? Co się wydarzyło?
Poczułem nagły napad złości. Kopnąłem w ścianę z całej siły, tak jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc. Denerwowało mnie to, że się tym interesował, denerwowało mnie to, że się o mnie troszczył, denerwowało mnie to, że mnie słuchał, denerwowało mnie to, że nie zapanowałem nad sobą.
Denerwowało mnie to, że miał rację.
- Wyrzuć to z siebie - wciąż mówił spokojnie, tak jakby nic się nie stało. - Powiedz to głośno.
- Mój ojciec jest gejem - krzyknąłem tak głośno, że aż zabolało mnie gardło. Czułem jak żal, złość, irytacja i smutek zlewają się w jedną, szarpiąc mną na wszystkie strony. - Zadowolony? - zapytałem, patrząc na jego osłupiałą twarz. Pierwszy raz od dawna straciłem nad sobą kontrolę. - Zostawił moją matkę, bo się zakochał - zaśmiałem się ohydnie. - Ona nie wytrzymała presji i się powiesiła. Powiesiła się przez to, że mój ojciec jest po prostu nikim. Czymś, z czym trzeba walczyć, czymś obrzydliwym, bo tylko to do niego czuję. Obrzydzenie - mówiłem tak emocjonalnie, że aż poczułem się dziwnie.
Harry patrzył na mnie przez chwilę, a ja z ciężkim oddechem opadłem na łóżko. Nie mogłem na niego patrzeć.
- Wiesz, ja też tego nienawidziłem - zaczął, ale ja nie chciałem go słuchać. Chciałem być sam. - I to może trochę inna sytuacja niż twoja, ale mój ojciec wręcz przeciwnie - nienawidził tego jaki jestem. Kilka razy posuwał się do strasznych aktów, nie chcę o tym mówić, bo to bezcelowe. Po prostu to jacy się rodzimy nie jest naszym wyborem i nie da się tego wyleczyć. Uwierz mi, naprawdę. Miałem nawet dziewczynę z dwa miesiące, ale po prostu ją raniłem. Nie potrafiłem nic do niej poczuć, nie podobała mi się pod tym względem. Nawet jej nie pocałowałem tak prawdziwie, jedynie jakieś przelotne cmoknięcia, to wszystko. Po prostu nie potrafiłem. Naprawdę mi przykro z powodu twojej matki, ale z drugiej strony.... Myślę, że ranił ją bardziej, będąc z nią w związku. Może powinieneś z nim porozmawiać? - ostatnie zdanie wypowiedział bardzo niepewnie, jakby bał się mojej reakcji, która nie nastąpiła.
Po prostu nie zareagowałem na jego słowa w żaden sposób. Nie było mi go żal, ani w żaden sposób nie przekonał mnie do swoich racji. Potrzebowałem chwili ciszy, chwili oderwania, chwili dla siebie.
Więc powoli wstałem z łóżka, czułem na sobie wzrok mężczyzny, i podążyłem w stronę drzwi, sprawdzając czy mam portfel w kieszeni spodni.
- Michael po ciebie wróci - rzuciłem, nie odwracając się w jego stronę. - Nie czekaj na mnie, nie martw się, nie myśl. Zapomnij - powiedziałem słabo, z jakiegoś powodu nie potrafiłem po prostu wybiec z pomieszczenia. Nie potrafiłem, albo nie chciałem.
- Będę na ciebie czekał, Louis - powiedział cicho, a ja zacisnąłem powieki tak mocno, że aż w ciemności zaczęły rozlewać się dziwne kształty. - To w porządku, że masz taki moment. To w porządku, że jesteś inny.
Po tych słowach nacisnąłem klamkę, po czym trzasnąłem drzwiami. Ostatni raz.
A pojedyncza łza cisnęła mi się do prawego oka, jednak nie potrafiłem jej wypuścić.
Nie chciałem.
_________________
Woah, 4,5k słów,mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.
Jezusie, poprawiam to o 05:46, więc docencie poświęcenie.
Opinie mile widziane hihi
pijcie dużo wody, podlewajcie roślinki i żyjcie pełnią życia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro