Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12.

Musiałem działać szybko, sprytnie.

Wiedziałem, że nie mogę zabrać Cary do siebie - przynajmniej nie teraz. Jechałem do szpitala najszybciej jak tylko mogłem, modląc się w duchu, żeby żaden patrol mnie nie zatrzymał. Próbowałem dodzwonić się do dziewczyny kilkadziesiąt razy, nie odbierała, a ja zacząłem pisać w głowie najczarniejsze scenariusze. Nie miałem ułożonego planu działania, ale on był najmniej ważny akurat w takim momencie. 

Chciałem po prostu wiedzieć, że nic jej nie jest.

W momencie wybicia dokładnie godziny czternastej siedem, zaparkowałem przed budynkiem, wyłączając radio. Nie potrafiłem zebrać myśli, mój mozg tworzyła jakaś papka, niezdolna do racjonalnego myślenia, co rzadko się zdarza w moim przypadku. Zazwyczaj jestem osobą, która twardo stąpa po ziemi. Wbiegłem (tym razem na dobre piętro) i od razu udałem się do pokoju Cary. Po drodze prawie wpadłem na jakąś staruszkę o kulach, przez co zgromiła mnie nienawistnym spojrzeniem, ale poza tym nikt mnie nie zatrzymywał. Szczęście dla niego.

Gwałtownie pchnąłem drzwi, wpadając do pomieszczenia bez zbędnego pukania.

Spotkałem osłabiony, ale i zdziwiony wzrok kobiety, i momentalnie ogarnęło mnie uczucie rozluźniającej ulgi.

- Louis... - zaczęła sucho, ale zanim zdążyła dokończyć, już byłem przy jej łóżku, przytulając jej drobne ciało. Poczułem jak się spina, nie reagowała. Stałem tak może kilkanaście sekund, nie puszczając jej z żelaznego uścisku i gładząc jej świeżo umyte włosy.

- Cara, wiem już wszystko - odsunąłem się powoli, a ona patrzyła na mnie głupio, marszcząc brwi.

- Wiem o kolorowych sercach - wyprzedziłem pytanie, a ona tak jakby się spięła. Zamknęła oczy i odwróciła głowę bokiem do mnie. Złapałem ją za rękę. Wiedziałem, że oczekuje ode mnie jakiegoś srogiego pouczenia, czy innych, wiedziałem, że oczkuje rozlewu krwi i łez.Cóż, jestem osobą, która rzadko daje ludziom to, czego oczekują. - Szczerze? Zawiodłem się, ale to teraz najmniejszy problem - burknąłem mniej entuzjastycznie, a ona jak na zawołanie, otworzyła oczy i odwróciła na mnie swój pytający wzrok. - Walczące umysły chcą ciebie - powiedziałem, wstrzymując na chwilę oddech.

- Wiem - odchrząknęła, a ja spojrzałem na nią nieco zbity z tropu. - Louis, serio? - zaczęła dobitnie - Myślisz, że kiedy zaczęłam się tam udzielać, to nie zdawałam sobie z tego sprawy? - prychnęła, jakby to było oczywiste.

Bo w sumie było.

- I pomimo wszystko zdecydowałaś się narażać? - poczułem jak irytacja zaczyna bardzo powoli wypierać strach.

- Tak - powiedziała sucho i stanowczo. - Nie będę ograniczała swoich ambicji tylko dlatego, że ty chcesz inaczej.

Poczułem jakby właśnie wbiła mi szpilkę w dłoń.

- Rozumiem, ale chyba jesteśmy przyjaciółmi, tak? Moje zdanie też powinno się liczyć. - Nerwowo poruszyłem się na krześle.

- Tak, Lou, ale chodzi o to, że ty mnie w ogóle nie słuchasz. Ty mi nie każesz brać twojego zdania pod uwagę, ty mi je narzucasz. To podchodzi pod terror - powiedziała śmiertelnie poważnie, a jej spojrzenie w ułamku sekundy stało się zbyt intensywne. Musiałem odwrócić wzrok.

Może miała racje?

W ciągu tych wszystkich lat ona tak naprawdę potrzebowała przyjaciela, a nie mogła nawet przyjść z tym do mnie i wyżalić się z wszystkich problemów, bo wiedziała jak to się skończy?

Poczucie winy krzyczało gdzieś z tyłu mojej głowy, a ja za żadne skarby świata nie potrafiłem się go pozbyć.

- Nieważne, dokończymy tę rozmowę później - zszedłem z niewygodnego tematu, a ona tylko pokiwała głową. Rozumiała. - Przyszedłem tu, żeby cię zabrać. Nie odbierałaś telefonów, więc wolałem działać na własną rękę - powiedziałem nieco oskarżycielsko.

- Dziwisz się? Jesteś w walczących umysłach. Skąd miałam wiedzieć, że to nie jest pułapka? Skąd mam to wiedzieć w tym momencie?

Spojrzałem na nią, z trudem łapiąc powietrze. Żal przepływający przez moje ciało zaatakował płuca. Tak, jakby właśnie sprzedała mi cios między żebra. Po chwili przybrałem swój typowy, zimny wyraz twarzy, ale Cara niestety znała mnie za dobrze.

Nagle jej twarz także się zmieniła. Zobaczyłem przewijające się poczucie winy. Wiedziałem, że nie chciała mnie ranić, ale wiedziałem też, że mówiła prawdę.

Szczerze mówiąc, jak miałem się poczuć? Kiedy moja jedyna nadzieja właśnie przyznałaby się, że nie jest w stanie zaufać mi do tego stopnia? O czym ja tu mówię, nawet do najmniejszego stopnia.

Że myśli o mnie, jak o kimś naprawdę złym. Kimś, kto jest w stanie ją skrzywdzić dla własnych celów?

Nie zbudowałem zaufania przez te wszystkie lata? Nie byłem dla niej kimś dobrym? Chociaż trochę? 

Zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie jestem świętą osobą. Byłem cyniczny, chamski, zbyt nerwowy i władczy. Jednak zawsze myślałem, że przyjaźń polega na wzajemnej akceptacji i przyjmowaniu tego, co da ci druga osoba. Zdecydowanie byłem bałaganem w jej życiu, kimś ekscytującym i spontanicznym, wyrywałem ją z rutyny i pozwalałem zobaczyć życie w nieco inny sposób, niż ona je widzi. Ona za to była moim porządkiem. Sprzątała cały ten bałagan, uspakajała i sprawiała, że wracałem do siebie po każdym wybuchu. I to działało dobrze, dopełnialiśmy się. Oddzielnie działaliśmy niesamowicie, ale razem tworzyliśmy jakąś spójną całość, coś nie do złamania.

 A przynajmniej tak myślałem.

Zacisnąłem usta w cienką linię i spojrzałem na nią bez emocji. 

- Przepraszam, Lou, ja po prostu... - westchnęła, pocierając dłonią twarz.

- Nie tłumacz się, w porządku - rzuciłem najbardziej obojętnie jak tylko potrafiłem. - W każdym razie chcę cię stąd zabrać i wywieźć w jakieś bezpieczne miejsce.

Uśmiechnęła się słabo, ale szczerze.

- Dziękuję, Lou, ale już się u kogoś zatrzymuje.

Spojrzałem na nią pytająco. Nie chciałem się zgodzić, wiedziałem, że zaopiekuję się nią lepiej niż ktoś inny.

- Zatrzymuję się u Harry'ego... - powiedziała to bardzo ostrożnie, delikatnie ważąc słowa. 

Oczekiwała wybuchu, sprzeciwów, wojny. 

I pewnie tak bym postąpił, pewnie naplułbym na nią jadem, mówiąc, że jestem w stanie lepiej się nią zająć. Bo zapewne tak było. Ba, nie wątpiłem, że potrafię zrobić to najlepiej, ale jaki to miało sens? Znów tylko krzyk, nieporozumienie między nami i kolejny powód dla niej, żeby ode mnie odejść. Wiedziałem, że nie odejdzie, ale czy ta relacja ma sens bez krzty zaufania?

- Nie powiem, że mi się to podoba, ale niech ci będzie, kiedy masz wypis? - spojrzała na mnie jak na osobę z totalnie innej planety, a ja zaśmiałem się gorzko.

- Dzisiaj, w sumie to powinnam się już zbierać - powiedziała po chwili zwłoki. - Czuję się zdecydowanie lepiej, siniaki się pogoiły. Nie wykryli nic groźnego, po prostu musiałam przejść przez te wszystkie badania - westchnęła, gestykulując rękami. 

Faktycznie wyglądała lepiej - wory pod oczami częściowo zniknęły, a usta z powrotem przybrały naturalnie malinowy odcień. Siniaki częściowo opuściły jej twarz i nawet kondycja skóry znacznie się poprawiła.

- W porządku, pomogę ci - zaproponowałem, a ona odpowiedziała uśmiechem i pokiwała głową.

Może nie byłem idealnym przyjacielem, ani rozmówcą, ani słuchaczem, ale starałem się najbardziej jak potrafiłem. Byłem taki, jaki chciałem być i kierowałem się tym co uważałem za słuszne. Jednak czy na pewno zawsze tak było? Nigdy dłużej nie zastanawiałem się nad moimi poglądami i tym, czy to co robiłem jest do końca poprawne. Nie mówię, że zacząłem akceptować homoseksualizm, bo tak nie było, wciąż uważałem, że to choroba i wciąż chciałem pomóc Harry'emu, Carze, chciałem pomóc wszystkim, którzy tego potrzebowali. Jednak może czasami warto przystanąć na chwilę i zastanowić się czy to co robię jest na pewno słuszne?

Potrząsnąłem głową, nie miałem czasu na takie przemyślenia. Potrzebowałem szybkiego i efektywnego działania, nie mogłem wątpić w moją głowę, bo była jedyną rzeczą, która mi została.

Spakowaliśmy się szybko, okazało się, że dziewczyna wzięła mniej rzeczy niż sama by się spodziewała. Spojrzała na mnie, wsuwając połowę dłoni do czarnych jeansów i uśmiechnęła się delikatnie. Zdążyła się przebrać i umyć żeby, stwierdziła, że nie chce się tu odświeżać, a ja nie zdziwiłem się nawet na moment. 

Zaraz miała być w domu. Co prawda Harry'ego, ale to wciąż czysta toaleta z kabiną prysznicową, a nie tanią, poszarpaną zasłonką.

- Idź po wypis, karakanie, a ja zaniosę torbę do auta i wrócę po ciebie. - Puściłem do niej oczko, a ona przewróciła oczami, ale nie mogła ukryć cichego uśmiechu. 

Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Chwyciłem niewielką markową torbę za jedną rączkę, druga była urwana, przez co musiałem wspomagać się drugą ręką, i wyszedłem z budynku, witając się z rozbudzonym powietrzem, które onieśmielało swoją siłą. 

- A było tak ładnie - mruknąłem, po czym zacząłem szukać wzrokiem mojego auta.

 Parking nie był jakoś bardzo zatłoczony, ale pomimo tego, nie mogłem znaleźć mojej zguby.

- O, jesteś - mruknąłem do siebie, zawieszając oko na ukochanym aucie w kolorze głębokiej czerni.

Zacząłem iść w jego stronę, mrużąc oczy przez ten cholerny wiatr.

Doszedłem do niego i nacisnąłem guzik u kluczy, na co pojazd odpowiedział mi donośnym śpiewem. Zamaszystym ruchem otworzyłem bagażnik i schowałem do niego torbę, po czym teatralnie strzepałem ręce, uderzając jedną o drugą. 

Zamknąłem bagażnik z hukiem i szybkim krokiem poszedłem z powrotem do szpitala. Kiedy byłem przed wejściem, mój telefon wydał z siebie donośny dźwięk, a na moje usta mimowolnie wkradł się cyniczny uśmieszek. 

Spojrzałem na wyświetlacz i kiedy zobaczyłem na nim zdjęcie przystojnego mężczyzny o brązowych oczach, odebrałem bez wahania. 

Postanowiłem zostać na dworze; wiało mniej, ponieważ stałem w dosyć zabudowanym miejscu, a poza tym nie chciałem, żeby Cara słyszała cokolwiek. 

- Pojechali za tobą - powiedział szybko mężczyzna, bez zbędnych powitań, a ja nerwowo przygryzłem wargę. Mogłem się tego spodziewać. - Nie masz dużo czasu, jeśli chcesz chronić Carę, musisz działać szybko i sprytnie. 

- Gdzie są? - zapytałem pospiesznie, czując narastającą presję czasu. 

- Nie mam pojęcia, ale uwierz, zadbali, żebyś nie wiedział.

- Dziękuję, Zayn - wymamrotałem, nerwowo rozglądając się dookoła. - Nie bałbym się tak gdyby chodziło o mnie, ale stawka była jest większa. Nieraz radziłem sobie z gorszymi problemami i pogróżkami. 

- Wiem, Lou. Trzymaj się, będziemy w kontakcie. - Po tych słowach usłyszałem urwany sygnał. 

Szybkim ruchem odblokowałem telefon i wybrałem numer, który mnie interesował.
Nie miałem czasu na obmyślanie innego planu. Mogli mnie obserwować, mogli być wszędzie.
Wiec najspokojniej jak tylko potrafiłem wszedłem do szpitala, żeby schować się przed ewentualną, nieproszoną widownią.

- No dalej, odbierz - ponagliłem, słysząc już chyba z czwarty sygnał.

- Lou? - usłyszałem głęboki głos po drugiej stronie słuchawki i odruchowo odetchnąłem. 

- Dzięki Bogu. 

- Coś się stało? - zapytał Harry, wyczuwając napięcie. 

- Pewna blond piękność wpadła w tarapaty i potrzebuje pilnie rycerza na białym rumaku. Albo w miętowym aucie - powiedziałem, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę, bo prawa zaczynała mi drętwieć.

- Chodzi o Carę? - zapytał, chociaż wiedział, ze to oczywiste. 

- Tak.

- Będę za godzinę, dam ci znać. Zróbmy sobie takie hasło jak wszyscy gangsterzy. Ja napiszę ,,wiem, gdzie stoisz", a ty dokończysz ,,w ciszy pomiędzy drzewami". - Mimowolnie się zaśmiałem, chociaż naprawdę nie była pora na żarty. Ale przystałem na jego propozycję. Wiedziałem, że stara się rozluźnić nieco sytuację. I cieszyłem się, że chociaż on próbuje.
Rozłączyłem się, żegnając go szybkim ,,cześć".

Zobaczyłem jak Cara rozmawia ze starszą kobietą o blond włosach przy recepcji, która wyglądała na nieco zmęczoną. Chwyciłem telefon i napisałem krótką wiadomość do przyjaciółki.

Do: Królowa dram
Nie spiesz się, graj w moją grę, oni gdzieś tu są.

Nie mogłem grać w otwarte karty. Tak było zabawniej.

Zobaczyłem jak kobieta po chwili odchodzi, żegnając Carę sztucznym uśmiechem. Przyjaciółka skierowała się w moją stronę, czytając po drodze wysłaną przeze mnie wiadomość. Spojrzała na mnie porozumiewawczo, a ja uśmiechnąłem się obrzydliwie.

Podszedłem do kobiety blisko i czule odgarnąłem jej włosy z ramion, zarzucając jedno pasmo za ucho. 

Patrzyła na mnie dziwnie, ale o nic nie pytała. 

- Wiesz, że wyglądasz pięknie? Nawet w tym świetle szpitalnym - zacząłem, szepcząc wprost do jej ucha, a ona prychnęła - Harry już jedzie - po tych słowach zamknąłem ją w żelaznym uścisku. - Da mi znać, jak już będzie. Zamienimy się autami - Harry wsiądzie ze mną, pojedziemy do jakiegoś hotelu, a ty pójdziesz do niego, jego autem. Musimy się modlić, żeby się nie zorientowali. Trzeba to będzie jakoś rozegrać, jeszcze to rozgryzę - wciąż szepnąłem, starając się być przekonujący. Dziewczyna wyraźnie się spięła, ale starała się zachować zimną krew. Wiedziałem, że da rade. - Wiesz gdzie zostawiłaś swoje auto? 

- Nie miałam auta, byłam tam z przyjaciółką. - Jej głos nieco drżał, ale kto by się dziwił. 

- Zorientują się, że to Harry w momencie, w którym wysiądziemy z auta daleko, daleko stąd. Jak Harry przyjedzie to zrobię szybką akcję i podjadę pod tylne wyjście. Będziesz musiała iść przez magazyn pod tym piętrem. Nie spodziewają się tego ruchu, nie spodziewają się, że wiem. 

- Dziękuję, Lou - uścisnęła mnie mocniej, a ja poczułem dziwne ciepło, zalewające mnie od środka. Wiedziałem, że robię dobrze. 

- Nie ma za co, kruszynko. - uśmiechnąłem się, delikatnie gładząc jej włosy, które pachniały kokosem. - Chodźmy do pokoju, musimy sprawiać pozory.   

Wiec poszliśmy do tego szpitalnego pokoju, w którym, z nieznanych powodów, śmierdziało stęchlizną. Rozmawialiśmy o błahostkach, starając się być jak najbardziej naturalni. Szczerze mówiąc, nawet ja się nieco stresowałem. To nie była walka z jakimiś Kolorowymi sercami, tym razem walczyłem z kimś, kto zna mnie lepiej niż ja sam. Nagle mój telefon wydał z siebie powiadomienie, a moje serce mimowolnie zabiło nieco szybciej.

Od: Michael aka kucharzyna roku
Z tyłu szpitala masz specjalne wyjście, które prowadzi do magazynu. Jest czysto, zadbałem o to. Cokolwiek chcesz zrobić, zrób to tam.

Uśmiechałem się do siebie i pokazałem telefon Carze. Dziękowałem w myślach, że mam kogoś takiego jak Michael i Zayn. Nie spodziewałbym się po nich takiego kroku, bo jeżeli ktokolwiek by się dowiedział, to mieliby bardziej przejebane niż ja. Bo umówmy się, to co robili mocno wchodzi w koło zwane zdradą.
Blondynka przytaknęła głowa i nerwowo spojrzała na srebrny zegarek upięty na jej prawym nadgarstku. Dochodziła piętnasta czterdzieści. 


Równo godzinę po wykonaniu telefonu do Harry'ego, dostałem od niego wiadomość o treści :
Wiem, gdzie stoisz.

Uśmiechnąłem się, czując zmotywowanie i bardziej szczegółowo objaśniłem plan działania. Zadawałem sobie sprawę, że jakakolwiek rozmowa mogła być podsłuchiwana. Nie wiem jak, ale oni zawsze mieli swoje sposoby.

 Przezorny zawsze ubezpieczony.

Rozejrzałem się dookoła, nie chciałem mieć nieprzyjemności z lekarzami, na pewno nie w takim momencie. Recepcjonistka była zajęta przerzucaniem papierów, a wszyscy lekarze pochowali się po salach, więc kiedy widziałem jedynie pustki na korytarzu, wpuściłem Carę w ciemny korytarz, który nie należał do tych najprzyjemniejszych. 

- Nie oglądaj się za siebie - krzyknąłem za nią. - Ponoć zmarła tam kobieta.

- Dupek - prychnęła, a ja się zaśmiałem.

Później wszystko działo się bardzo szybko.

Niemalże wybiegłem ze szpitala, po czym szybkim ruchem wślizgnąłem się do wcześniej otwartego auta. Sprawdziłem lusterka, wyciągając telefon, po czym wybrałem numer Michaela.

Odebrał prawie od razu. 

- Nie musisz odpowiadać pełnymi zdaniami, nie wiem czy nie masz kogoś obok siebie, wiec po prostu słuchaj. - Musiałem mu zaufać, pomimo wątpliwości, które nachodziły mnie niemalże cały czas. Nie wiedziałem czy nie szykował na mnie jakiejś pułapki, że jak tam podjadę, to dostanę z bomby, albo z jakiejś fantazyjnej broni Liama, więc jedyne co mogłem zrobić, to modlitwa. 

- Jadę pod magazyn, mam ich na ogonie? 

- Obstawiają główne wejście szpitala. Poza tym, jestem sam - westchnął, a ja odetchnąłem z ulgą. - Plan działania? 

- Harry czeka z Cara pod magazynem, Cara zabiera auto Stylesa i jedzie do niego, a ja z Harrym wyjeżdżamy z miasta. Jedziemy gdzieś przed siebie. Nie wiem gdzie, ale mamy stworzyć pozór ucieczki.

- Kupię wam trochę czasu, jak zobaczą, że kierujecie się do magazynu, to będą wiedzieli, że ja tam czekam. Zadzwonię i powiem, że pojadę za wami. To chwilowo rozwiąże problem. 

Pokiwałem głowa i ostrożnie odpaliłem silnik, tak jakbym się bał, że zadziała zbyt głośno, po czym zgrabnie wyjechałem z parkingu. 

- Dlaczego to robisz? - zapytałem po chwili. - Przecież wiesz jakie to może mieć konsekwencje - przygryzłem wargę, ten gest zawsze bardziej pozwał mi się skupić. 

- Od dawna uważam, że to co robimy jest złe - przyznał, a ja nieznacznie pokiwałem głową. - Poza tym, uwielbiam adrenalinę. 

Zaśmiałem się do siebie.

- Wiszę ci ciasto z budyniem.

- I to z podwójnym kremem - poprawił mnie, po czym kliknąłem czerwoną słuchawkę. 

Byłem na miejscu. Rozpoznałem miętowe auto mężczyzny, które stało centralnie przed wejściem. Ostrożnie zaparkowałem obok i wyjąłem telefon, po czym szybko wysmarowałem wiadomość:

Do: Styles
  "w ciszy pomiędzy drzewami" 

  Harry spojrzał w tylnym lusterko i wysiadł z pojazdu, po czym skierował się w moja stronę z tak poważnym wyrazem twarzy, że aż miałem ochotę się roześmiać.

Kiedy wsiadł i zapiął pasy, spojrzałem na niego z dziwnym szacunkiem, którego się nie spodziewałem. Włączył radio, w którym akurat poleciało Twenty one pilots - Trees, przez co zaśmiałem się cicho. Chłopak zawtórował. 

- Więc - zacząłem, wyjeżdżając na opustoszałą ulicę. - Gdzie chcesz jechać? Możemy jechać gdzie tylko zapragniesz - powiedziałem intrygująco, mrużąc oczy i podnosząc kącik ust ku górze.

Pomimo tego, że Harry był gejem, pomimo tego, że czułem do niego obrzydzenie i niechęć, cieszyłem się, że to akurat on siedział obok mnie. Przekonałem się tego dnia, że pomimo swojej choroby jest w stanie w jednym momencie rzucić wszystko i pomóc osobie, którą przecież ledwo zna. Nie wiedziałem co łączy go z Cara, ale zdawałem sobie sprawę, że na pewno nie zostawiłby jej w kryzysowej sytuacji. I to ceniłem. Nie mówię, że moje podejście do niego zmieniło się w jednej sekundzie tylko dlatego, że zrobił coś dobrego. 

Może po prostu nienawidziłem tego wszystkiego w nim trochę mniej.

- No jak to gdzie? - zapytał głupio, zsuwając się delikatnie po krześle, a ja zaintrygowany spojrzałem na jego rozpromienioną twarz. - Tam gdzie stoisz. W ciszę pomiędzy drzewami.

_________________

Musiałam, kocham tę piosenkę mocniej niż wszystko. 

Jak tam u Was?

Podlewacie roślinki?

Pijecie wodę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro