Rozdział 21.
Nie zadawałem żadnych pytań, po prostu posłusznie szedłem za mężczyzną, którego niegdyś nazywałem przyjacielem i podziwiałem szare chmury rozpostarte nade mną. Wsiadłem do czarnego auta, które wyglądało na typowo gangsterskie, przez co zaśmiałem się pod nosem. Zadbali o każdy szczegół. Miałem wrażenie, że zaraz ktoś wyskoczy z kamerą zza rogu.
Drzwi tylnego siedzenia zostały mi otworzone przez jednego z mięśniaków, więc teatralnie ukłoniłem się przed wejściem do pojazdu. Wpienianie ludzi to moja specjalizacja.
Luke kierował i zauważyłem, że jedzie tylko jeden z ochroniarzy.
- Wypij kawę, to będzie dość długa podróż - rzucił niemrawo Luke, podając mi plastikowy kubek z moją ulubioną kawą. Wyczułem po zapachu. Byłem nieco zdziwiony tą niepotrzebną grzecznością, ale potrzebowałem tej kawy. Więc wziąłem sporego łyka zbyt słodkiego naparu. Z tym nie trafił.
Wysłałem smsa do Michaela, że mnie nie będzie i nieco zdziwiłem się, że nie zabrali mi telefonu od razu. Może wiedzieli co robią, albo byli po prostu nieostrożni.
Więc jechaliśmy w niezręcznej ciszy przerywanej przez ciche brzęczenie radia. Irytowało mnie, nie leciało nic konkretnego, tylko jakieś hity, które nawet nie miały wyrazu.
Patrzyłem na drzewa, które mijaliśmy i za wszelką cenę starałem dogonić je wzrokiem. Moje kreatywne zajęcie zaczęło mnie tak nużyć, że w pewnym momencie moje powieki po prostu zrobiły się zbyt ciężkie, żeby trzymać je otwarte.
Poczułem ostry ból w okolicy ramienia, więc gwałtownie otworzyłem oczy i złapałem powietrze do płuc, na chwilę je wstrzymując.
- Co się stało? - wyrwało mi się z ust, chociaż język plątał mi się w dziwny sposób. Czułem otępienie w całym ciele, czemu towarzyszył dziwny bezwład.
- Wysiadasz tu - powiedział Luke, który trzymał moje ramie ściśnięte.
Zmarszczyłem brwi, nie do końca kontaktując. Przetarłem oczy piąstkami, ziewając przeciągle. Trochę go ignorowałem, ale akurat tym razem niecelowo.
- Gdzie jesteśmy?
- W Paryżu.
Pociągnął mnie za ramie i po prostu wyrzucił z auta na ziemię, przez co spotkałem się z przyjemnie zimnym gruntem. Upadłem na brzuch, mimowolnie pojękując, chociaż nie czułem bólu. Kaszlnąłem.
- Zabawne - wymruczałem. Chciało mi się spać. Więcej snu. Nigdy nie narzekałem na jego brak, a teraz czułem, jakby Morfeusz władał moimi kończynami.
- Wstawaj, jest zimno, a ty leżysz na asfalcie - westchnął Luke.
- Sam mnie na niego wyrzuciłeś.
Przekręciłem się na prawy bok i przytuliłem nogi do klatki piersiowej. Cała sytuacja musiała wyglądać niezwykle zabawnie z boku.
Mogłem wręcz zobaczyć, jak przewraca oczami. Poczułem jak stawia mnie na nogi i opiera o auto, ale byłem tak bezwładny, że nawet nie potrafiłem walczyć. Jedynie uśmiechałem się niemrawo.
- Co on tam dodał? - szepnął pod nosem, ale nie pojąłem sensu jego słów, tylko zaśmiałem się głośno. Jakoś jego niebieskie oczy skojarzyły mi się z przefarbowanym na niebiesko kotem. Koty są zabawne.
Tak zastanawiając się nad kolorem jego oczu, poczułem jak moje nie są w stanie pracować tak jak powinny, więc po prostu pozwoziłem im działać. Bezwład zawładną każdą moją komórką. Zasnąłem.
Światło, jaśniejsze niż zwykle. Wdech, wydech. Ból w płucach, nudności.
Zmarszczyłem oczy, po czym westchnąłem ciężko. Chciało mi się pić. Cholernie. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej, a to co zobaczyłem przed sobą, wprawiło mnie w stan osłupienia. Wielki apartament, zbyt duży jak na jedną osobę. Wielkie okno z widokiem na Wieże Eiffla oraz bogate, ale przy tym sterylnie urządzone. Uszczypnąłem nieznacznie udo, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nie śpię. Definitywnie był to jeden z jakichś pieprzonych apartamentowców, ale dlaczego obudziłem się w takim miejscu? Jedna noc kosztowałaby mnie zapewne tyle ile moje przyszłe mieszkanie. Nagle wszystkie wspomnienia zaczęły we mnie uderzać z niemałą mocą. Mimowolnie uchyliłem usta.
Zostałem uprowadzony, odurzony (co wywnioskowałem po tym okropnym pulsowaniu w okolicach skroni i moim wcześniejszym zachowaniu) i przewieziony do miejsca z filmów, bo naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś mi powiedział, że na tym łóżku spał wcześniej Johnny Depp.
Coraz mniej podobało mi się to wszystko. Byłem ciekawy jaką intrygę uknuli, w końcu tyle ich to wszystko kosztowało.
Dotknąłem rozgrzaną stopą puchatego dywanu, a kiedy próbowałem zrobić krok, moje kolana ugięły się, sprawiając, że ponownie wylądowałem na łóżku. Jęknąłem. Długo i przeciągle. Nagle mój telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, przez co skrzywiłem się i westchnąłem. To było takie głośne, że z pewnością pobudziło całe to małe królestwo.
Nie patrząc nawet na wyświetlacz, nacisnąłem zieloną słuchawkę, kładąc się z powrotem na łóżko.
- Halo? - wybełkotałem, otulając się białą kołdrą. Czułem, jakbym spał na jakiejś chmurce.
- Lou? - zapytał znany głos, przez co przeszedł mnie nieoczekiwany dreszcz.
- We własnej osobie. - Zamlaskałem kilka razy. Naprawdę chciało mi się spać.
- Matko, jak dobrze, że się obudziłeś - westchnął, a ja wyczułem w jego głosie cień szczerej ulgi. - Gdzie jesteś?
- W ciszy - zaśmiałem się i mogłem wręcz zobaczyć jak przewraca oczami. - Pomiędzy drzewami. - Pomimo tego dokończyłem.
- Gdzie dokładnie?
- Nie wiem, jakiś jebany apartament - westchnąłem, wtulając twarz w poduszkę. - Nie płacę nawet za to.
- To słuchaj, siski z nas - powiedział niemrawo, a ja jak na zawołanie przeszedłem do pozycji siedzącej, przez co moją głowę przeszył jeszcze większy ból. - Bardzo możliwe, że to ten sam apartamentowiec.
- Który masz numer pokoju? - zapytałem, gwałtownie wstając z łóżka. Szedłem nieco nierówno i czasami traciłem równowagę, ale czułem się definitywnie lepiej.
- Siedem.
Podszedłem do kremowych drzwi (bardzo możliwe, że były z jakiegoś jebanego marmuru),po czym powoli je otworzyłem i spojrzałem na pozłacany numerek.
- Otwórz drzwi - nakazałem, przygryzając dolną wargę.
Nagle drzwi na przeciwko mnie powoli zaczęły się uchylać, a ja wstrzymałem oddech. Pomimo, że rozważałem tę opcję, to zobaczenie tutaj mężczyzny graniczyło dla mnie z cudem. Jednak cuda się zdarzają i już po chwili w progu stanął Harry z tą swoją burzą loków i delikatnym rumieńcem na policzkach. Nieświadomie opuściłem dłoń z telefonem, wpatrując się w niego niczym w jakiś piękny eksponat muzealny. Bo szczerze mówiąc tak wyglądał. I zadałem sobie sprawę, że pierwszy raz patrzę na niego w ten sposób, chociaż cały mój zdrowy rozsądek pozostał we wrogiej pozycji. Miałem ochotę rzucić mu się na szyję i przepraszać za to, że jestem dupkiem, ale to nie byłoby w moim stylu. Aż tak głowy nie straciłem.
Uśmiechnął się delikatnie, a ja mimowolnie to odwzajemniłem. Cała ta sytuacja była jedną z najdziwniejszych w moim życiu - i nie mówię tutaj tylko o apartamencie i tym, że mężczyzna znajdował się centralnie pod moim nosem - tylko o moich uczuciach. Okazało się, że zgubiłem się bardziej, niż myślałem. Serce obijało się o moją klatkę piersiową, a te wszystkie przysłowiowe motylki w brzuchu, w które nigdy nie wierzyłem, postanowiły się ukazać i udowodnić mi, że tak naprawdę istnieją. Potrząsnąłem głową, zapraszając go gestem ręki do mojego pokoju. Musieliśmy zrobić coś, czego przez tak długi moment unikałem. Musieliśmy porozmawiać.
Usiedliśmy na wymiętym łóżku. Podskoczyłem kilka razy, napawając się miękkością materaca. Czułem na sobie przenikliwy wzrok tych zielonych oczu. Pierwszy raz czułem się tak niekomfortowo pod czyimś spojrzeniem. Nie było to do końca negatywne uczucie, ale pozytywnym bym tego nie nazwał.
- Martwiłem się o ciebie - powiedział w końcu, bawiąc się guzikiem od poszewki kołdry.
Ja o ciebie też, Harry. Tylko nie chciałem tego przyznać. I prawdopodobnie nigdy nie przyznam.
- Zawsze spadam na cztery łapy - zaśmiałem się, podnosząc wzrok na jego twarz.
- Przepraszam - niemalże szepnął, po chwili wypełnionej głuchą ciszą. - Naprawdę nic mnie z nim nie łączy. Wytłumaczę ci to kiedyś.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Tak naprawdę nie miał mnie za co przepraszać. To ja pierwszy rzuciłem nożem.
- Przestań. - Zamknąłem oczy i wystawiłem rękę w jego stronę. - To ja powinienem to powiedzieć, po prostu nie wiem jak.
- Chodźmy na spacer - zaproponował, a ja spojrzałem na niego dziwnie. Nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i tak naprawdę czy możemy stąd wychodzić, chociaż zdążyłem zauważyć ten niewielki kluczyk na bordowej szafeczce, a on proponował coś takiego? -Jesteśmy w Paryżu, nie znamy sytuacji, może jutro będziemy martwi, dlaczego mamy tego nie wykorzystać? Spałeś cały dzień, zaraz zacznie się ściemniać, a świeże powietrze dobrze nam zrobi. - zaśmiał się cicho i nadzwyczaj uroczo. Mimowolnie przymknąłem oczy, czekając na głos, który zaprzeczy mojej myśli o uroczym śmiechu, ale się nie doczekałem. I nie miewam już koszmarów. W ogóle nie śniłem. Ostatnie co pamiętam to pożegnanie ojca, ale nie chciałem o tym teraz myśleć. Może zjawa, która mnie prześladowała, postanowiła wyjechać na wakacje?
W ogóle nic nie wiedziałem. Jak mężczyzna dostał się tutaj? Jego tez uprowadzili? Co z Gemmą? Zaczęli uciekać? Poza tym byliśmy uprowadzeni, wiec dlaczego mogliśmy wyjść na ulice jak normalni turyści? Mogliśmy? Coś mi ty śmierdziało, a zachowanie Harry'ego wcale nie sprawiało, że powietrze nabierało zapachu róż.
Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie, jednak zamiast wypowiedzieć jakiegokolwiek słowa, po prostu potaknąłem głową, po czym przeciągnąłem się ospale i przypomniałem sobie, że chce mi się pić. Zachowywałem się jak nie ja. Jakby inna osoba zawładnęła moim ciałem, zostawiając tę nienawistną i przyziemną duszę gdzieś po drodze.
Więc chwyciłem ten niewielki kluczyk z wygrawerowanym numerkiem pokoju i wraz z mężczyzną ruszyłem zachwycającym i nieco wąskim korytarzem. Szliśmy po czerwonym dywanie, mijając przeróżne malowidła powywieszane na ścianach. Większość przedstawiała abstrakcje, kolory, które przypadkowo znalazły się na jednym płótnie i jakoś tak wyszło, że pokochały siebie nawzajem. W końcu to Paryż.
Wyszliśmy do ogromnego holu, którego prawie wszystkie ściany zrobiono ze szkła, dzięki czemu można było podziwiać tętniące życiem miasto. Kanapy i stoliki poustawiane pod jedną z nich dopełniały egzotyczne kwiaty rozrzucone dookoła oraz kremowe dywaniki. Recepcja została wykonana w sposób delikatny, ale bogaty - blat, który stał przed niewielkimi półeczkami z literaturą, został wyrzeźbiony z ciemnego drewna i zasypany przeróżnymi przyozdobieniami.
Mimowolnie wydałem z siebie ciche ,,wow" i spojrzałem na delikatną blondynkę stojącą za recepcją. Miała na sobie czarną koszulę z plakietką, na której widniało jej imię. Dziewczyna pasowała do tego miejsca. Uśmiechnęła się do nas ciepło, przez co poczułem się jakoś dziwnie. Harry jednak puścił do niej oczko i podążył w stronę szklanych drzwi, ciągnąc mnie za sobą.
- Chodźmy pod Wieżę Eiffla - zaproponował, a ja nie mogłem pozbyć się tego dziwnego uczucia przepełniającego moje ciało.
- Okej, a możemy porozmawiać?
Dlaczego zachowujesz się tak nienaturalnie spokojnie w takiej sytuacji? - dodałem w myślach.
On tylko wymruczał ciche ,,mhm" i podążyliśmy w stronę wielkiego budynku.
- Chce mi się pić - powiedziałem, podziwiając życie wokół mnie. Jak na zawołanie zatrzymał się i spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku.
- Chodźmy do jakiejś restauracji.
Przystałem na to.
Weszliśmy do niewielkiej kawiarni, którą znaleźliśmy prawie od razu i zająłem pierwsze wolne miejsce, w momencie kiedy Harry robił zamówienie dla nas. Powiedział, że wie jaką kawę uwielbiam, więc stwierdziłem, że go sprawdzę. Nie było dużo osób, chociaż klimat panujący w środku powalał z nóg. Moim uszom dobiegała delikatna melodia wygrywana gdzieś na skrzypcach, a każdy stolik został urządzony naprawdę starannie. Przeważał kolor bordowy, przez co na pewno zapamiętam to miejsce. Bo bordowy to bardzo klimatyczny kolor.
Po chwili mężczyzna w koszuli w paski siedział przede mną, opierając twarz na dłoniach i wpatrując się w moją zmęczoną twarz. Musiałem wyglądać okropnie, nie zdążyłem nawet poprawić włosów przed wyjściem.
- Więc? - zapytałem, obserwując jak para opuszcza lokal, śmiejąc się przy tym donośnie. - Jak się tu znalazłeś?
- Już miałem wychodzić, kiedy nagle po prostu dostałem w tył głowy. - Wzruszył ramionami. - Gemma kontaktowała się ze mną, jest bezpieczna - zapewnił, a ja mu uwierzyłem.
Po chwili obok nas pojawił się mężczyzna w garniturze, stawiając zamówienia przed nami. Harry wziął zieloną herbatę, jak zawsze, a mi zamówił czekoladowe ciasto i czarną kawę z ociupinką mleka, słodzoną dwie łyżeczki. Byłem zdumiony jego pamięcią, nie sądziłem, że zwraca uwagi na takie drobnostki.
- Chuje - skomentowałem, wpychając sobie kawałek ciasta do ust, przez co zielonooki zaśmiał się pod nosem. Byłem naprawdę głodny i spragniony.
- Później obudziłem się w tym hotelu z tabletką przeciwbólową na szafce nocnej.
- Myślisz, że czego od nas chcą? - zapytałem, patrząc na knykcia brązowej świeczki. Miałem za złe kelnerowi, że jej nie zapalił. Świeczki to życie, a zwłaszcza zapachowe.
- Nie myślmy o tym dzisiaj, jesteśmy w Paryżu, a ja naprawdę mam dość wrażeń. Nie zabiją nas, nie są na tyle odważni, więc cieszmy się miejscem - powiedział, tak jakbym go oburzył, po czym oparł się o siedzenie.
Nie miałem siły na kłótnie z nim, chociaż bierna postawa była nierozsądna. Czułem się obserwowany.
- Dobre ciasto? - zapytał, a ja zdałem sobie sprawę, że on zapłacił za wszystko. Nie chciałem o tym wspominać, wiedziałem, że nie da mi za siebie zapłacić.
- Śmiesznie, jadłem to na pierwszym wypadzie z tobą.
- Historia lubi się powtarzać - zaśmiał się, upijając łyka zielonej herbaty.
I tak jakoś znowu temat zszedł na totalne błahostki. Dyskutowaliśmy o ulubionej porze dnia i roku, o tym dlaczego akurat zima nazywa się zimą, a nie na przykład płatkiem. Śmialiśmy się, przekomarzaliśmy, raz prawie wyplułem kawę. Tego potrzebowałem. Odskoczni od wszystkiego. Zdałem sobie sprawę, że Harry to jedyna osoba, dzięki której potrafiłem się w pełni odprężyć i nie myśleć o źle, które czyha za rogiem. Po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem, czując przy tym totalną swobodę.
- Chodźmy do wesołego miasteczka, widziałem gdzieś z oddali diabelski młyn - zaproponował, a ja zapomniałem o całym zmęczeniu, które chodziło za mną odkąd wyszliśmy z hotelu.
- Trafimy z powrotem do hotelu?
- Chyba, że - zaczął powoli. - Uciekniemy po tym wypadzie, albo weźmiemy chociaż inny apartament. Mam pieniądze.
- Nie mam zamiaru uciekać - powiedziałem stanowczo, a mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę, że ze mną nie wygra. - Poza tym Cara może gdzieś tu być, nie odpowiada mi na wiadomości. Musimy poczekać na ich ruch.
- Nierozsądne - rzucił, ale nie powiedział nic więcej.
- To jak, idziemy do tego wesołego miasteczka? - uśmiechnąłem się delikatnie, bawiąc sztucznym kwiatem na parapecie.
Nie mogłem nic poradzić na to, że dziecko we mnie skacze i krzyczy w momencie, kiedy słyszy ,,wesołe miasteczko", ale i tym razem nie mogłem się powstrzymać.
Wyszliśmy z knajpy i zdałem sobie sprawę, że zrobiło się nieco zimniej niż było, więc mimowolnie zadrżałem i schowałem dłonie w kieszeni spodni. Przeklinałem siebie za to, że miałem tylko koszulkę z krótkim rękawem. Jednak szybko je wyjąłem, bo przypomniałem sobie o stanie moich włosów, więc szybko przeczesałem je dłonią.
Faktycznie, miasteczko znajdowało się kilka metrów od nas. Po drodze podziwiałem tętniące życiem knajpy, muzyków, dzięki którym podróż bez słuchawek nie była taką męczarnią i klimat wiszący w powietrzu stawał się niepowtarzalny. Pary, które przyczepiały kłódki z datami, inicjałami na przeróżnych barierkach i nawet rozkrzyczane dzieci, których tak nienawidziłem, biegające z różnymi świecącymi rzeczami w rączkach.
Weszliśmy do wesołego miasteczka i kiedy otoczyły mnie te wszystkie karuzele i typowa muzyczka, zapach, klimat, krzyki, poczułem się naprawdę szczęśliwy. Uśmiechnąłem się szeroko i chwyciłem Harry'ego za rękę, ciągnąc go do stoiska, w którym sprzedawali żetony.
- Dwa razy na Młot, Diabelski młyn, autka i coś fajnego, i szybkiego.
Całe szczęście ta pulchna kobieta rozumiała angielski i przyjęła ode mnie euro. Nie miałem możliwości by iść do kantora, ale myślę, że to częsty problem przyjezdnych. W takim miejscu aż ciągnie do szybkiej ucieczki z hotelu. Nie obchodziła mnie cena, miałem oszczędności, w tym momencie mogłem wydać wszystko tylko na te karuzele. Wszystko było idealne.
- Wydałeś na mnie majątek! - jęknął Harry, a ja wzruszyłem ramionami. - Poza tym nienawidzę szybkich karuzel.
- Przeżyjesz.
- Ty nie - powiedział z grozą, śmiejąc się pod koniec.
- Chodź, później pójdziemy na stragany.
Mężczyzna zaśmiał się cichutko, zapewne rozbawiony moją dziecinnością. To pierwsza osoba, która widziała mnie w tym stanie. Stanie totalnego odlotu. A tutaj jeszcze było tak pięknie. Nigdy nie byłem w wesołym miasteczku, które tak tętniło życiem, krzykiem i... miłością.
Pociągnąłem go w stronę czegoś, co nazywało się Młotem i było moim faworytem od zawsze.
Więc zaczęliśmy podróż po tej pięknej placówce. Karuzela, którą wybrała mi ta kobieta okazała się być fenomenalna. Harry chyba płakał. Jechaliśmy z jakieś sto kilometrów na godzinę, nie żartuję. Młot jak zawsze - fenomenalny, chociaż mężczyzna prawie zwymiotował, a na autkach oboje bawiliśmy się świetnie. Zielonooki ganiał mnie po całym torze, uderzając tym samym w dzieciaki, które później goniły go tym niewielkim samochodzikiem przyczepionym do sufitu i krzyczały, że go dopadną, albo coś innego po francusku. Francuski to przepiękny język, taki delikatny i niezwykle romantyczny. Ja stworzyłem swoją drużynę i po prostu pokazywałem na mężczyznę, który nie miał zbytniego poparcia wśród dzieciaków, dzięki czemu dostawał wiele razy.
- Zobaczymy, będziesz czegoś chciał - rzucił rozbawiony, kiedy czas jazdy się skończył.
Zaśmiałem się perliście, a on zawtórował.
- Mam swoją małą armię, nic mi nie zrobisz. - Wytknąłem do niego język, a on przewrócił oczami.
- Stragany?
- Stragany.
Poszliśmy w stronę świecących stoisk. Harry nagle chwycił moją dłoń i splótł nasze palce razem, przez co moje serce wykonało jakiś niezidentyfikowany ruch, a wątroba podeszła pod gardło.
- Tak było lepiej - szepnął, a ja nawet nie miałem siły myśleć o całej tej sytuacji. Po prostu mu pozwoliłem.
Zwiedzaliśmy stragany, na których powystawiane były przeróżne pierścioneczki, uszka myszki Mickey i inne pierdółki, ale zawsze kupowało się takie rzeczy, bo to w końcu pamiątka.
- Patrz! - krzyknąłem, kiedy zauważyłem mieniącą się różnymi kolorami różę. - Jaka piękna.
Sprzedawca uśmiechnął się do nas i poszedł obsługiwać jakieś dzieciaki obok. Harry chwycił jedną w dłoń i na chwilę rozplótł nasze dłonie, przez co zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno, i wyciągnął banknot, po czym wręczył go starszemu mężczyźnie, który wrócił do nas po chwili. Nie umiał angielskiego, ale przyjmował euro, więc wszystko szło jak po maśle.
Harry podarował mi czerwoną różę, która po chwili zmieniła kolor na różowy, a następnie na niebieski, a ja patrzyłem na nią jak zauroczony.
- To dla mnie? - zapytałem głupio, sprawiając, że się zaśmiał.
- Nie, dla mnie.
Po chwili znów chwycił moją dłoń, a ja ponownie mu na to pozwoliłem.
- Co teraz? - zapytałem, zwracając uwagę na nasze dłonie bardziej niż powinienem.
- Diabelski młyn - powiedział, kopiąc kamyczek, który potoczył się po drodze, wesoło podskakując.
Uśmiechnąłem się do siebie. Nie wierzyłem, że to wszystko jest prawdziwe. Całą ta sytuacja była jak piękny sen, z którego nie chciałem się wybudzać.
Po chwili wsiedliśmy do jednego z białych wagoników, mieliśmy szczęście, że nam się udało, ta atrakcja jest zapewne bardzo rozchwytywana, zwłaszcza w takim miejscu jak to.
Harry prawie wywrócił się, wsiadając, przez co wybuchnąłem śmiechem. Kiedy młyn ruszył, poczułem podekscytowanie. Niczym małe dziecko wychyliłem się i spojrzałem na różowe niebo, przeplatające się delikatnymi chmurami, które również udawały się na spoczynek. Miasto wyglądało cudownie, a Wieża z tej perspektywy nieziemsko.
- Tu jest - zacząłem, ale zdałem sobie sprawę, że nie ma słów, które opisałyby jak się czułem. - Idealnie - wyrzuciłem z siebie, odwracając wzrok na Harry'ego, który patrzył na mnie przez cały ten czas.
- To prawda - uśmiechnął się delikatnie i przesiadł się na moją stronę, uderzając tym samym głową w sufit, przez co znów wybuchnąłem śmiechem.
- Ciamajda - westchnąłem, klepiąc go po głowie.
Spojrzałem mu w oczy i świat na chwilę zdawał się zatrzymać. Albo szybciej zawirować. W każdym razie nienaturalne zjawisko. Zatonąłem w tym odcieniu zieleni, który wręcz świecił. Niczym diamenty, niczym moje drzewa, w których odnajdywałem ciszę.
Jego wzrok uciekł na moje usta, więc mimowolnie je oblizałem.
- Masz ciasto w kąciku - zaśmiał się i zaczął ścierać resztkę posiłku kciukiem. Nie byłem pewien czy rzeczywiście byłem brudny, czy to tylko pretekst, żeby dotknąć moich ust, ale nie narzekałem. Naprawdę mi się podobało.
- No już, pocałuj mnie, idioto - uśmiechnąłem się, a on przez moment spojrzał na mnie zszokowany, hej!, ja też byłem zszokowany moimi słowami, jednak po chwili cień wahania totalnie zniknął, a jego usta znalazły się na moich.
Nie wiem co mi odbiło i nie wiem dlaczego powiedziałem to na głos, ale poczułem, że chcę tego w tym momencie. Zdałem sobie sprawę, że życie jest zbyt krótkie, żeby się zastanawiać. Jeżeli będę tego żałował, to będę to robił jutro. Teraz czułem wszystko. Czułem, że latam, szybuję nad ziemią, śmieję się perliście i szczerze. Smak jego ust przypominał mi smak pianki kawy, snu, jabłek, czegoś delikatnego. Nie czułem zażenowania, komfort, który mi zapewniał pochłonął mnie.
Położyłem mu jedną dłoń na policzku, a drugą odgarnąłem zabłąkany kosmyk włosów z jego twarzy.
Nie przyspieszałem tempa pocałunku, pozwalałem mu na delikatność, ale przy tym pożądanie, które ogarniało mnie pomimo niewielkiej namiętności.
Pierwszy raz czułem się w ten sposób. Nie zdawałem sobie sprawy, że dotyk jednej osoby jest w stanie tak bardzo ukoić i pobudzić w jednym momencie. Niczym czarna kawa.
I całował cudownie. Najlepiej na świecie. Mógłby konkurować w jakimś konkursie na najlepszy pocałunek, przysięgam. Z chęcią byłbym sędzią.
W końcu trzeba było to zakończyć, uspokoić oddech, wrócić na Ziemię. Chociaż naprawdę tego nie chciałem.
Harry uśmiechnął się delikatnie, nie oddalając się ode mnie nawet na centymetr. Spojrzał w moje oczy, które na pewno były rozpalone. Paliły się żywym ogniem.
- Drzewa spotkały niebo - wyszeptał, a ja wstrzymałem oddech i uśmiechnąłem się szeroko. Byłem naprawdę szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu czułem, że mogę zrobić wszystko. Że mam na to siłę. Przecież mogłem wszystko. Wszystko było możliwe, bramy stały otworem, jeśli tylko tego chciałem. To ja ustawiałem sobie limity i ograniczenia, i wiecie co? Właśnie się ich pozbyłem.
- Cisza spotkała chaos.
Diabelski młyn zakończył swoją wędrówkę, więc siłą rzeczy musieliśmy opuścić ten pamiętny wagon, w którym zostawiliśmy znamię. Znamię, które sprawiło, że to miejsce stało się wyjątkowe, tchnęło w nie duszę.
I pomimo końca wędrówki dla karuzeli, moja wędrówka dopiero się rozpoczęła. Wędrówka wśród drzew, które dotknęły nieba i ciszy, którą zakłócił chaos.
______________
W sumie to nie wiem, dużo się dzieje i muszę szybciorem kończyć, bo braciszek chce oglądać American Horror story i no.
A wy jak tam? Oglądacie jakieś seriale? Ja jeszcze kocham Pamiętniki Wampirów i Sherlocka.
Pijcie dużo wody, podlewajcie roślinki i żyjcie pełnią życia.
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro