Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17.

Po niedługiej chwili dostałem smsa od Liama, że cały ten bal miał odbyć się dzisiaj w godzinach wieczornych i motywem przewodnim całej zabawy będą maski. Chcieli dodać trochę dramaturgii. Jednak nie mogłem założyć mojej starej; chciałem pozostać anonimowy i nie zwracać zbytniej uwagi na moją osobę.
Ostatni raz spojrzałem w lustro i poprawiłem odstający kosmyk włosa, który, pomimo moich starań, nie zmienił swojej pozycji. Chwyciłem telefon i mozolnie zacząłem szukać numeru do mojego serdecznego kumpla.

- Ty pizdo - krzyknął Michael, kiedy odebrał.

Zaśmiałem się do siebie i oblizałem spierzchnięte usta.

- Też cię kocham - zakpiłem, a w odpowiedzi usłyszałem ciche westchnięcie.

- Wszystko już wiem, idioto, nie pójdziesz tam.

Wyszedłem z łazienki, kierując się w stronę okna, przez które mogłem zauważyć zielone drzewo, delikatnie kołyszące się na wietrze. Te delikatne gałązki obwiązane zielonymi listeczkami były cholernie interesujące. Poczułem się zainspirowany.

- Nie matkuj - znów się zaśmiałem

- Czy ty wiesz co robisz? Wchodzisz im pod widelec. - Czułem w jego głosie wyrzut.

- Słuchaj, ja mam plan. - Wcale go nie miałem. - Dam radę, poza tym chcę to jakoś rozwiązać i żyć jak na człowieka przystało.

Przez chwile po drugiej stronie słuchawki rozlegała się jedynie nieprzyjemna cisza, ale nie miałem zamiaru jej przerwać.

- W porządku, ale chcę żebyś z kimś porozmawiał.

Przewróciłem oczami, nikt nie był w stanie zmienić mojej decyzji.

- Halo? Louis? - Wyprostowałem się nieco i wstrzymałem oddech, kiedy usłyszałem ochrypły głos. Sukinsyn.

- Tak, to ja - powiedziałem najbardziej luźno jak potrafiłem.

- Co u ciebie?

- Um? - Co miałem powiedzieć? Nie uwzględniłem Harry'ego w żadnych moich planach, on się miał nawet nie dowiedzieć. Chciałem porozmawiać z nim po tym wszystkim, albo zginać z poczuciem, że tego nie zrobiłem. Zresztą to moje życie, on nie mógł wpłynąć na podjęte decyzje. Nawet gdyby Królowa Elżbieta zapukała do moich drzwi i zaproponowała, że odda mi cały swój dobytek i umówi mnie ze wszystkimi moimi idolami na kawę i ciastko, wyprosiłbym ją. Klamka zapadła. 

Westchnął.

- Idę z tobą - powiedział, a moje oczy mimowolnie się powiększyły.

- Nie idziesz - odrzuciłem stanowczo, tak jakby ten fakt był oczywisty.

- Jeśli pójdziesz, ja tez pójdę, Michael mnie weźmie.

Miałem ochotę w tym momencie złapać go za tę jego czerwona czuprynę i wyrwać te wszystkie biedne włosy.

- Nie waż się nawet. Nie wiesz co ci zrobią, jak cie zobaczą, ci ludzie są bezwzględni.

- Skąd ty tyle wiesz o walczących umysłach? - zapytał, a ja spanikowałem wewnętrznie.

- Przyjaźnie się z Michaelem, dużo słyszę. - Przybiłem sobie mentalna piątkę, wyszło mi naturalniej, niż bym się spodziewał. - W każdym razie - zmieniłem niewygodny temat. - Nigdzie nie idziesz i jak się dowiem, że ruszyłeś dupę z domu, to własnoręcznie cię zabije.

- A ty się wybierasz?

Miałem dość tej mini kłótni. Uparty twór.

- Tak.

- Więc do zobaczenia.

Urwany sygnał sprawił, ze miałem ochotę rzucić telefonem o ścianę. Zresztą co mnie to obchodzi? To jego decyzja, jeśli chciał się narażać w tak głupi sposób, droga wolna. Nie miałem zamiaru psuć sobie planów przez kogokolwiek.

Zaczynamy zabawę.

Całość miała się odbyć o dziewiętnastej w jakiejś sali bankietowej o trudnej nazwie. Placówka znajdowała się niedaleko mojego domu, co ułatwiało mi sprawę. Mogłem jeszcze na spokojnie wypić kawę i wybrać garnitur. Wymeldowaniem się, a niemiła kasjerka pożegnała mnie chłodnym spojrzeniem. Pojechałem do domu, rozkoszując się cisza w samochodzie, która pozwoliła mi obrać jakikolwiek działania. Postanowiłem, że będę starał się o ugodę, a jak się nie zgodzą, to nie mam innego wariantu. Świetny plan, powinienem dostać za niego Nobla.

Nie byłem w stanie racjonalnie myśleć, cały czas gdzieś z tyłu głowy myślałem o Harrym i o tym, jak wielkim idiotą jest. Myślał, że wezmę za niego odpowiedzialność? Że polecę z płaczem i powiem, że zrezygnuję ze wszystkiego i schowam się jak ostatni tchórz i przegrany? Ja nie byłem tchórzem, ani nie przegrywałem. Jeśli miałem zginąć na tym balu, w porządku, przynajmniej zachowam ten zasrany honor w dziurawej kieszeni.

Nie bałem się śmierci.

Nigdy.

Zawsze wyobrażałem sobie ją jako przyjaciółkę, która przychodzi odziana w czerń, łapie mnie za rękę i przeprowadza do lepszego świata, w stronę światła; lepszego i jaśniejszego niż wszystkie inne. Jedyne czego się nieco obawiałem to tego, że nikt nie będzie płakał, a mój grób pozostanie pusty, marmur pokryje gruba warstwa kurzu, kwiaty zwiędną, symbolizując zapomnienie, a przecież takie groby wzbudzają współczucie ludzi, nie chciałem wzbudzać współczucia nikogo.

Potrząsnąłem nieznacznie głową, czując dziwny ciężar w okolicach mojego serca. Naprawdę dziwne uczucie.

Kiedy byłem już przed domem, uśmiech mimowolnie wkradł się na moje usta. Pomimo tego, że Liam mógł tam być i w każdej chwili mnie ,,zdemaskować", chociaż umówmy się - nie da się zdemaskować osoby, która wybiega prosto pod celownik, nie bałem się.

Żwawym krokiem podążyłem w stronę drzwi, pogwizdując głośno. Moje kroki rozchodziły się po klatce schodowej, więc zacząłem iść bardziej rytmicznie.

Kiedy dotarłem do mojego celu, drzwi okazały się być zamknięte. Pociągnąłem jeszcze kilka razy za klamkę, tak dla pewności, a kiedy nie odpuściła, mimowolnie odetchnąłem z ulgą.

Otworzyłem drzwi kluczem, u którego wisiał breloczek z Egiptu, pamiątka po Liamie.

Wszedłem do pomieszczenia powoli i ostrożnie. Tak jakby każdy mój krok miał zadecydować o moim dalszym losie. Kiedy upewniłem się, że nikogo nie ma (wcale nie sprawdziłem wszystkich pokoi), rozsiadłem się na moim ulubionym fotelu, na którym zawsze czytałem ukochane lektury, i wlepiłem wzrok w białą ścianę, do której przylegała biblioteczka.

Poczułem uderzenie jakiejś takiej pustki, melancholii. Słyszałem każdy swój oddech, moje myśli wręcz do mnie mówiły. Z głośnym westchnieniem wstałem z krzesła i podążyłem w stronę kuchni, żeby zrobić sobie kawy, o której tak bardzo marzyłem. Nie miałem siły, ani czasu, na rozmyślanie o jakichś pierdołach. 

Nalałem wody do przepalonego czajnika i wstawiłem na gaz. Wszystkie moje ruchy były takie mozolne, atmosfera panująca w tym pomieszczeniu mnie jakoś przybijała. Postanowiłem gdzieś zadzwonić, żeby wypełnić ciszę. 

Wyjąłem telefon z kieszeni i zacząłem jeździć po liście kontaktów. Zatrzymałem się na Carze, zdając sobie sprawę, że naprawdę za nią tęskniłem i nie odzywałem się od momentu naszej rozłąki.

- Hejka - usłyszałem radosny głos po kilku niedługich sygnałach. - Co tam?

- To ja powinienem zadać to pytanie - westchnąłem, a dziewczyna zaśmiała się cicho. Wręcz zobaczyć ten uśmiech.

- Superowo, Gemma to świetna osoba! Dzisiaj robimy sobie noc filmową, w ogóle jest świetnie. Aż nie chce się wracać do domu. Robi mi śniadanie, Jezu, nigdy nie jadłam lepszego śniadania. Chyba przejdę na wegetarianizm, bo dziewczyna jest i na każdym kroku mi pokazuje, że da się żyć bez mięsa... - Kiedy tak mówiła i mówiła, zdążyłem zalać kawę i upić jedną ósmą jej. Chyba tego potrzebowałem. Usłyszeć, że to wszystko nie było na marne. Cara byłą naprawdę szczęśliwa, a ja naprawdę się cieszyłem, że polubiły się z Gemmą i spędza dobrze czas. Należało jej się. Na chwilę się wyłączyłem, słuchałem jej słów, ale nie potrafiłem się na nich skupić. Zacząłem się zastanawiać nad tym, czy mój garnitur będzie dobry. Poza tym planowałem założyć niedokończoną maskę, która zakrywała jedynie okolice nosa i oczu. Była prosta, czarna, ale miała w sobie tę nutkę tajemniczości, którą każda maska powinna mieć.

-... i wtedy ja powiedziałam, że jest pojebana, a ona, że chyba ja, ale śmiesznie było - dokończyła swoją opowieść, a ja upiłem łyka kawy.

- To świetnie, że się dobrze bawisz. - Może zabrzmiałem nieco ironicznie, ale nie miałem tego na myśli. - Nie wychodź dzisiaj z domu i najlepiej nie uświadamiaj nikogo o swoim cichym istnieniu, w porządku?

- Powinnam zapytać dlaczego?

- Kiedyś ci to wytłumaczę, ale teraz muszę spadać, trzymaj się i nie puszczaj. - Po tych słowach po prostu nacisnąłem czerwoną słuchawkę i dopiłem ostatnie łyki naparu, po czym wstałem, udając się do mojego starego pokoju.

Nie pomyślałem o tym, że muszę się stąd wyprowadzić. Nie miałem do tego głowy. Może tymczasowo zatrzymam się u Cary, a później poszukam czegoś dla siebie?

Otworzyłem szafę i zacząłem szukać czarnego garnituru pomiędzy przeróżnymi kurtkami. Znalazłem go w końcu i zlustrowałem wzrokiem. Kupiłem go na pogrzeb jednego z organizacji, ciepło go wspominam, był naprawdę dobrą osobą. Zmarł na raka. Niech mu ziemia lekką będzie.

Ciekawe na czyj pogrzeb teraz go założę.

Odszukałem też białą koszulę i maskę, a następnie ułożyłem wszystko na łóżku, przyglądając się całokształtowi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem na sobie garnitur.

Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi, przez co serce podskoczyło mi do gardła, wytrącił mnie z przemyśleń. Uspokoiłem się nieco i pewnym krokiem poszedłem otworzyć drzwi. Nie bałem się, naprawdę. Możecie pomyśleć, że mówię tak, bo nie chcę wyjść na tchórza, ale po prostu byłem przygotowany na wszystko.

Spodziewałem się Zayna, albo Luke'a, albo chociażby Ashtona, ale kiedy zobaczyłem w progu Harry'ego z zarumienionymi policzkami i zmierzwionymi włosami, miałem ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem.

I prawie bym to zrobił, gdyby nie podtrzymał tego kawałka drewna nogą.

- Czego? - zacząłem niezbyt przyjemnie, patrząc jak na twarz chłopaka wstępuje rozbawienie. Irytował mnie.

- Hej, Lou, ciebie też miło widzieć. Wpuścisz mnie? - zaświergotał, pociągając nosem.

- Nie - odparłem sucho, kolejny raz próbując zamknąć drzwi. Nieudolnie.

- No weź - jęknął nieco prześmiewczo. - Mam w torbie wino.

Faktycznie, miał przy sobie torbę, nie zauważyłem jej wcześniej.

- Jesteś idiotą - warknąłem. - Mogłeś tu zastać kogokolwiek. Liam to byłby twój najmniejszy problem, uwierz.

Dlaczego tak bardzo mnie to obchodziło? Jeśli jest idiotą to jego sprawa, prędzej czy później za to zapłaci.

- Wiedziałem, że tu jesteś, widziałem auto na podjeździe.

Byłem naprawdę zły.

- Idź do diabła - powiedziałem z nutką rozbawienia w głosie.

Ten tylko wzruszył ramionami, a uśmiech nie schodził mu z ust nawet na chwilę.

- Chciałem tylko spędzić trochę czasu z tobą, dawno nie gadaliśmy tak po prostu.

- Gadaliśmy przedwczoraj.

- Definitywnie za długo nie rozmawialiśmy. - Wzruszył ramionami, a ja przewróciłem oczami.  - Nie daj się prosić, to tylko kilka godzin. 

Nie wchodzisz.

- Dobra, ale jak coś mi zrobisz... - Zagroziłem palcem, przepuszczając go w drzwiach.

Jesteś naprawdę konsekwentną osobą, Louis.

- Nie zrobię nic, no chyba, że będziesz prosił.

Prychnąłem.

- Rzuć płaszcz gdziekolwiek, długo tu nie posiedzisz - mruknąłem markotnie. - Czuj się jak u siebie.

- Planujesz się gdzieś przenieść? - zapytał w drodze do mojej sypialni.

- Ta, ale jeszcze nie wiem gdzie, później nad tym pomyślę.

- Zawsze możesz do mnie, mam wolny pokój. - Rozsiadł się na łóżku, patrząc na garnitur. - A więc idziemy?

- Idę - poprawiłem go, opierając się o szafę.

- Nie jesteś w stanie mnie powstrzymać. - Wzruszył ramionami, a ja zabiłem go po raz trzeci w mojej głowie. - Pijemy? Nie możemy przyjąć tego na trzeźwo.

- Wracaj do domu, Harry. Nie będę brał za ciebie odpowiedzialności.

- Nie każę ci. - Wyjął wino z masywnej torby. - Jak się czujesz? - zapytał totalnie niespodziewanie, patrząc na mnie badawczo.

- Co? Ja? Jak się czuję? O co ci chodzi? - Zbił mnie z tropu.

- No pytam - zaśmiał się, ukazując przy tym te niesamowite dołeczki. - Czy wszystko w porządku.

- Dlaczego miałbym się źle czuć? W porządku, dlaczego nie? - wycedziłem nerwowo. Nie spodziewałem się takiego pytania. Nikt nigdy o to nie pytał, bo to chyba oczywiste, że wszystko ze mną w porządku.

- To dobrze - zaśmiał się, otwierając wino. - Nie naciskam.

- To ja pójdę po kieliszki - powiedziałem i szybko ulotniłem się z pokoju, nabierając dużo powietrza do płuc. W tamtym pokoju było go zdecydowanie za mało, Harry zabierał całe dla siebie.

Co się ze mną działo?

Poszedłem do kuchni i puściłem lodowatą wodę, po czym chlusnąłem sobie twarz, co nieco mnie obudziło.

Wiedziałem, że muszę wziąć się w garść i wyrzucić go za drzwi. W ogóle nie powinienem go wpuszczać. Westchnąłem ciężko i chwyciłem zielone jabłko z blatu, po czy wgryzłem się w nie. Poczułem kwaskowaty smak na języku i mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Wyjąłem dwa kieliszki, chociaż nie wiem po co, przecież miałem go wyprosić. Nie potrafiłem ułożyć sobie wszystkiego w głowie, a on definitywnie mi w tym nie pomagał.

Mozolnym ruchem ruszyłem w stronę pokoju, tak jakby te małe kroki miały mi wydłużyć całą drogę. Kto wie? Może nagle meteoryt uderzyłby w Ziemię i nie musiałbym nic robić? 

Jednak, niestety, żaden meteoryt nie uderzył, chociaż miałem nadzieję do końca.

- Półsłodkie tym razem - powiedział, kiedy podałem mu kieliszki.

- Nie piję na co dzień, alkoholizujesz mnie, patologio - rzuciłem, zajmując miejsce obok niego. - Po co ci taka duża torba? - Patrzyłem jak z precyzją wlewa czerwoną ciecz do kieliszków. Jak tylko rozleje cokolwiek na pościel, zabiję na wszystkie sposoby. 

Nie potrafiłem odciągnąć wzroku od jego dłoni. Zawsze zwracałem uwagę na dłonie ludzi, można nazwać to takim moim małym fetyszem. Podobały mi się palce Harry'ego i naszła mnie nagła ochota dotknięcia ich. Potrząsnąłem głową, przyjmując naczynie od mężczyzny.

- Schowam tam twoje zwłoki - powiedział zupełnie poważnie, a ja przez chwilę patrzyłem na niego osłupiały. Dopiero później dotarło do mnie, że żartował. Zaśmiał się, a ja przechyliłem kieliszek i wlałem całą zawartość do gardła. Byłem jakiś podburzony. 

- Prędzej swoją godność - prychnąłem.

- Powinieneś częściej uśmiechać się z zębami. - Spojrzałem na niego zdezorientowany, a on, wciąż z lekkim uśmiechem na twarzy, analizował moje usta. - Masz śliczne zęby, nosiłeś kiedyś aparat?

- Bóg mnie kocha, więc obdarza mnie takimi cudami. - Wzruszyłem ramionami, ale wcale nie byłem taki wyluzowany, jakiego grałem. 

- Definitywnie - mruknął, a ja wstrzymałem oddech.

- Mógłbyś przestać? - nieco warknąłem, przymykając oczy, jakby to miało mi pomóc się uspokoić.

- Mam przestać mówić prawdę? 

Chwyciłem flaszkę, którą mężczyzna położył przy biurku, i nalałem sobie prawie cały kieliszek. 

- Wiem, że nie powinienem sobie polewać, ale - westchnąłem i upiłem łyka alkoholu, który, jak na moje podniebienie, był nieco zbyt kwaśny.

Po jakichś dwudziestu minutach byliśmy wstawieni, ale ogarniałem wszystko co się działo. Czułem się trzeźwy, ale nie lubiłem tego stanu. Takiego bezwładu nad sobą. Nigdy nie wiedziałem co tak bardzo podoba się ludziom w alkoholu. To straszne, wyniszcza cię od środka i czujesz taki brak panowania. Poza tym nie pomaga topić smutków. Raczej je potęguje, zalewa wszystkim co wypiłeś, pokazując ci do jakich skrajności musisz się posuwać. Budzisz się rano i zastanawiasz się czy kac poalkoholowy jest gorszy od tego moralnego. To smutne, że ludzie nie potrafią ze sobą przebywać bez ulepszaczy. Byłem trochę hipokrytą, bo sam sączyłem ten alkohol, ale nigdy w moim dwudziestoletnim życiu nie napiłem się na tyle dużo, żeby nie pamiętać niczego. Bo tworzą mnie wspomnienia, a nie nienaturalnie urwany film.

- Jak byłem mały to się rozpłakałem, bo zjadłem pestki arbuza, a mama zawsze powtarzała, że wyrośnie mi arbuz w brzuchu jak to zrobię - powiedział nieco pijackim tonem i położył się na łóżku, zostawiając nogi na podłodze. - Jakoś jeszcze żyję. 

- Spoko, ja połknąłem pestkę brzoskwini. - Czknąłem. - Też żyję. 

W sumie to nasza rozmowa do niczego nie prowadziła. Była totalnie lekka, ale dzięki temu mogłem się odprężyć i chociaż przez chwilę nie myśleć o tym, co miało mnie czekać za niecałe dwie godziny. Czas mijał bardzo szybko, uciekał mi przez palce, a ja zamiast strachu, czułem ekscytację. 

- Chory pojebie.

Zaśmiałem się.

- Lou - jęknął, a wzdłuż moich pleców przeszedł dreszcz, który uprzednio klasyfikowałem jako ten nieprzyjemny. - Nie idźmy nigdzie. Posiedźmy i pooglądajmy bajki Disneya. To chcę z tobą robić. Jeśli chodzi o te czyste rzeczy.

- Śpij, Harry - westchnąłem, widząc, że mężczyznę nieźle trzepnęło, chociaż wypił o wiele mniej ode mnie. 

- Nie chcę bez ciebie. Wiesz jakie to trudne? Odkąd cię znam to myślę sobie ,,ale fajny chłopak" i nie sądziłem, że...

Obserwowałem jak gestykuluje rękami, czekając na sedno jego wypowiedzi. Byłem rozbawiony.

- Że jesteś takim trudnym człowiekiem. - Prychnąłem. - Ale ja lubię wyzwania, chcesz być moim wyzwaniem? Fajne, zawsze adrenalina była fajna. 

Wstałem z łóżka, odkładając pusty kieliszek na blat, po czym chwyciłem koc z krzesła i nakryłem nim Harry'ego. Zasnął. Jeszcze przez chwilę patrzyłem na jego spokojną twarz i wsłuchiwałem się w miarowe oddechy, po czym poczułem przypływ euforii. Wszystko potoczyło się samo - Harry spał, więc bez problemu mogłem iść na moją samobójczą misję, bez zbędnego obserwowania gdzie on w danym momencie się szlaja. Chwyciłem garnitur z łóżka, zasłoniłem cicho rolety ( a przynajmniej starałem się być cicho, nie moja wina, że mam dar destrukcji i po drodze zrzuciłem książkę z blatu) i wyszedłem z pokoju, delikatnie zamykając drzwi, które, jak na złość, zaskrzypiały. 

Zanim się obejrzałem, wybiła osiemnasta-trzydzieści. Więc zarzuciłem na siebie garnitur, uprzednio prasując koszulę, co poszło mi nieco opornie. Nienawidziłem prasowania, to nigdy nie będzie wyprasowane do końca, zawsze zostają jakieś niedoskonałości. Tylko straciłem nerwy i, prawie, palca. Ale tych odgnieceń, całe szczęście, nie było widać. Garnitur robił swoje.

Złośliwość rzeczy martwych.

Przejrzałem się w lustrze, poprawiając ostatnie kosmyki włosów, które opadały mi niesfornie na czoło. Wziąłem głęboki oddech i zlustrowałem całość wzrokiem. Wyglądałem dobrze, naprawdę. Nałożyłem na siebie maskę, czułem się w niej dziwnie, była mi obca. Jednak nie mogłem narzekać, moja była zbyt niebezpieczna na dziś wieczór. Szedłem do ludzi, z którymi niegdyś łączyło mnie coś mocnego, jakaś więź emocjonalna i zawodowa, jednak nie czułem żalu. Nie było mi przykro, chociaż może powinno. To wszystko na pewno czegoś mnie nauczyło. Nauczyło mnie, że pod tymi wszystkimi pięknymi maskami siedzi ktoś totalnie inny. Poznajesz wszystkie twarze, które dana osoba ci pokazuje, ale ty tylko je widzisz, obserwujesz, a kiedy wychylasz rękę, żeby tego dotknąć, poznać, uciekasz w cień, bo zdajesz sobie sprawę z ohydnej twarzy pod tymi powłokami.

Ostatni raz uchyliłem drzwi do mojego pokoju i spojrzałem na zarys sylwetki na łóżku, po czym ruszyłem przed siebie, z lekkimi wyrzutami sumienia i ciężkim sercem. 

Nie obejrzałem się ponownie.


______________

NIE WIEM CO SIĘ ODWALA, ALE WCIĄGU OSTATNICH DNI TYLE WAS TU PRZYBYŁO, ŻE CZUJĘ SIĘ KONFJUZD. 

Rozgłoście się, dla każdego znajdzie się miejsce .

A ten rozdział jakiś taki nie wiem, coś mi w nim nie pyka, ale nie wiemXD

Dobra, mam nadzieję, że Wasze święta są superowe, chwalcie się co dostaliście od Mikołaja(on istnieje).

Mam nadzieję, że pomimo wszystko pamiętaliście o podlewaniu roślinek i piciu wody!

Do następnego!

Serwusik xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro