Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13.

Jechaliśmy dłuższy moment, mijając przeróżne lasy, domy i osiedla, jednak żadne z nich nie zwróciło naszej uwagi na tyle, żebym postanowił się zatrzymać.

- Więc Cara jest ścigana przez Walczące Umysły, a oni myślą, że jedziesz z nią, kiedy tak naprawdę jest u mnie w domu? - zapytał mężczyzna, łącząc wątki w trakcie.

Pokiwałem głową, stukając palcem w rytm piosenki, który wypełniał auto.

- I ściga nas twój kumpel-terrorysta, który pomaga ci ocalić Care, bo się przyjaźnicie?

- Można tak powiedzieć - przyznałem, skręcając w jakąś boczną uliczkę.

Oczywiście pominąłem część o kumplu po fachu.

- Wiedziałem, ze ścigają Carę, ale nie wiedziałem, że aż do tego stopnia - westchnął, opierając głowę a ramę okna. - Jesteś dobrym przyjacielem.

- Taka moja natura. - Wzruszyłem ramionami.

- I skromnym do tego. - Zaśmiałem się, pociągając nosem. Dlaczego katar łapał mnie w najmniej oczekiwanych momentach? Miałem tak zwany wieczny katar, chociaż mogłem to raczej nazwać jakimś dziwnym rodzajem wody z nosa. Lekarz mówił, że po prostu muszę nauczyć się z tym żyć, albo połykać jakieś tabletki na zatoki. Zgadnijcie, którą opcję wybrałem.

- Patrz, wesołe miasteczko - powiedziałem, pokazując palcem rysujący się w oddali obraz przeróżnych maszyn, a oczy zaświeciły mi mimowolnie. - Chcesz się przejść?

- Lou, nie zrozum mnie źle, ale piździ jak cholera. - Zaśmiał się, a ja nieco posmutniałem, chociaż miał rację. Pomimo, że niebo zaczęło zalewać się czystym, nieskalanym błękitem, to mróz wciąż szczypał, a wiatr nawet na chwilę nie zwolnił.

Uwielbiałem wesołe miasteczka. Klimat jaki w nich panował, pocieszną muzykę, która sprawiała, że czułem się jak małe dziecko, watę cukrową, chociaż nigdy nie potrafiłem zjeść jej sam i dobrze o tym wiedziałem, ale i tak zawsze brałem największą, te wszystkie karuzele, na które wydawałem majątek, bo przecież raz się żyje, czy coś. Jak byłem mały to zawsze chodziłem do niego z mamą. Dobrze to wspominałem, chociaż z biegiem lat wszystkie te wspomnienia stawały się jakieś takie odległe. Jakby nigdy się nie wydarzyły.

Mężczyzna najwyraźniej zauważył moją reakcje, bo wpatrywał się we mnie przez moment.

- Zabiorę cię tam kiedyś, obiecuję - powiedział, a ja jedynie pokiwałem głową.

Przecież nie potrzebowałem nikogo, żeby mnie tam zabierał - jeśli będę chciał iść, to pójdę. Sam też potrafiłem dobrze się bawić.

- Chodź, zatrzymamy się w jakimś motelu i wypijemy dobre wino - zaproponował, a mi podobała się ta opcja. Potrzebowałem chwili przerwy, poza tym, że emocje zeszły ze mnie i czułem dobitne zmęczenie, to jeszcze praktycznie nie spałem. Znaczy spałem, ale przebudzenie należało do tych mniej przyjemnych, przez co miałem wrażenie nieprzespanej nocy. Chociaż tak w sumie chyba wolałem nieprzespane noce niż całe to gówno, które zaczęło nawracać. Miałem nadzieję, że to tylko przejściowy etap.

- Zapytajmy jakiegoś przechodnia o drogę - zaproponował Harry, a ja jęknąłem, przez co spojrzał na mnie pytająco.

- Nienawidzę tego robić. Ludzie zazwyczaj kierują spojrzenia w stylu ,,dlaczego ja?", a potem opisują ci to jak musisz jechać, chociaż sami najczęściej nie mają o tym pojęcia - pospieszyłem z wyjaśnieniem, na co chłopak zareagował cichym śmiechem i zaczął skubać górną wargę lewą dłonią. - Poza tym nie możemy się wychylać. Ludzie mnie znają, ale ja ich nie. Jeszcze nie wiedzą jaka jest sytuacja, ale jestem pewien, że niedługo będę najgorętszym tematem. Nie, żeby mi to przeszkadzało - zarechotałem, a Harry przewrócił oczami.

- To czekaj, zatrzymaj się przy jakimś sklepie, a ja wysiądę i zapytam.

Spojrzałem na niego jak na idiotę, marszcząc czoło, a on pokiwał głową ze zmieszanym uśmiechem i zmarszczonymi brwiami.

- Masz jakiś lepszy pomysł? - zapytał, a ten głupkowaty uśmieszek wciąż nie schodził z jego ust.

- No dobra - westchnąłem i zacząłem bardziej zwracać uwagę na mijane budynki.

Kilka domków dalej znalazłem budynek z niewielkim napisem ,,alkohole", więc ostrożnie zaparkowałem na opustoszałej ulicy, a kiedy silnik ucichł, spojrzałem na Harry'ego, który nie odwracał wzroku od moich oczu.

- Niebo - mruknął, a ja zmarszczyłem brwi, obserwując jak się uśmiecha. - Dzisiejsze niebo jest bardzo szare. - Pospieszył z wyprostowaniem. Nie wiedziałem do czego zmierza, ale ciekawił mnie.

- Przecież się rozchmurza - przyznałem zdezorientowany.

- To? - zapytał, pokazując na niebo za szybą. Zachował w sowim głosie jakąś kpinę, coś specyficznego, coś, czego nie potrafiłem odczytać. Tak jakbym właśnie powiedział mu najbardziej absurdalną rzecz na świecie. Atmosfera zgęstniała, mogłem usłyszeć swój ciężki oddech. Nie wiedziałem dlaczego mój organizm reagował w ten sposób i obawiałem się, że nigdy nie poznam tej tajemnicy. - Ten błękit nie może się równać błękitowi twoich oczu. Najwyraźniej niebo nie jest wystarczające - rzucił, a ja otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zrobiłem cokolwiek, mężczyzny już nie było w aucie.

Moje usta pozostały otwarte. Patrzyłem jak chowa ręce do kieszeni brudnozielonej kurtki, a delikatny uśmiech nie schodzi z jego twarzy nawet na chwilę.

Mówił mi takie rzeczy i czego oczekiwał? Że rzucę się na niego? Nie chciałby tego, bo jeśli faktycznie zacząłbym się rzucać, to na pewno nie skończyłoby się tak, jak sobie to wyobraża. Ale pomimo tych negatywnych myśli spojrzałem w lusterko i zacząłem oglądać swoje oczy. Dla mnie były zwyczajne, brudne. Uśmiechnąłem się delikatnie, bo ogarnęło mnie nie do końca zrozumiale uczucie. Było mi miło.

Nie, nie, nie.

To na pewno nie było pozytywne uczucie. Po prostu nie najgorsze dzisiejszego dnia. Wiedziałem, ze chłopak jest teoretycznie mój, musiałem tylko zrobić krok, jeden malutki kroczek, a już byłby na moje pstryknięcie palcem.

Jednak czy to dalej miało sens? Skoro już nie należałem do organizacji, nie pracowałem dla nikogo, nie musiałem się produkować na siłę.

Bo nie należałem, prawda?

To nie tak, że chciałem ją zostawić, ale mocno wątpiłem, żeby po całej sytuacji powitali mnie z otwartymi ramionami. Prędzej z odbezpieczoną bronią. Poza tym zacząłem się zastanawiać nad spotkaniem z Michaelem. Zacząłem gubić się w tym wszystkim, a on, z tego co mi wiadomo, od zawsze miewał wątpliwości. Nienawidziłem homoseksualizmu z całego serca i on dobrze wiedział o moich powodach, bo takowe miałem. Nawet Liam ich nie znał.

Kolorowy dowiedział się o tym przypadkiem. Byłem pijany, a rzadko zdarza mi się tracić nad sobą kontrolę. Pojechaliśmy do niego i wszystko mu wyznałem. Całą moją historię życiową. Nie powiedział o tym nikomu, okazał się być naprawdę godny zaufania, zresztą udowodnił to ostatnio swoją małą zdradą. Czułem, że w jakiś sposób mnie rozumie, a tamta rozmowa zdecydowanie nas do siebie zbliżyła. Kto wie, może po tym wszystkim zostaniemy prawdziwymi kumplami?

Z przemyśleń wyrwał mnie widok Harry'ego, który wyszedł ze sklepu, rozglądając się dookoła. W dłoni trzymał lampkę wina, a ja zaśmiałem się pod nosem i pokiwałem głowa w jedna, i druga.

- Mam nadzieję, że nie zostawiłeś tam fortuny - powiedziałem, odpalając auto, a on wzruszył ramionami.

- Musimy sobie jakoś zrekompensować ten dzień. - Zaczął oglądać etykietę wina, z zainteresowaniem podziwiając szatę graficzną. - Mam nadzieję, że lubisz słodkie. - wstrząsnął butelką, która wydała z siebie specyficzny dźwięk. - Nie mogłeś bardziej trafić w mój gust - przyznałem, uśmiechając się pod nosem.

- Za sto metrów skręć w lewo, późnej cały czas prosto do lasku i tam będzie motel, ponoć bardzo przyjemny.

- Ugch, lasy - skwitowałem. - Do tego we wiosnę.

- Przestań! Dobrze wiem gdzie stoisz - zaśmiał się, przeciągając na fotelu.

- W ciszy pomiędzy wkurwiającymi drzewami, na które mam alergię - wymamrotałem, na co Harry oburzył się teatralnie.

- Ejejej, kolego - zaczął, machając wskazującym palcem - Nie na nie, tylko na pyłki.

- Bez znaczenia - westchnąłem, obserwując malujący się z dala lasek. - Tylko Żeby się nie okazało, że mieszka tam jakiś seryjny morderca, który zwabia do swojego lasu biednych chłopców, a potem sprzedaje ich wnętrzności na czarnym rynku.

- Optymisto! - powiedział dobitnie, nie przestając się uśmiechać.

Więc wjechałem ścieżką do tego malowniczego lasku, który Harry podziwiał z niemałym zachwytem, i zacząłem rozglądać się za czymś, co wyglądałoby na jakikolwiek nocleg.

- Cholera - przekląłem pod nosem, kiedy wjechałem w kolejną dziurę.

- Uroki lasu - odpowiedział, a ja ponownie westchnąłem.

- No w końcu! - krzyknąłem z jakąś pretensją w głosie, gdy po niedługiej chwili moim oczom ukazał się przyjemnie wyglądający hotel o nazwie ,,Pod Sosnami".

Zaparkowałem centralnie obok budynku, po czym pospiesznie wysiadłem z auta, wdychając drażniący zapach lasu. Harry poszedł w moje ślady, rozglądając się dookoła z lekko otwartymi ustami i winem w jednej dłoni.

- Pójdziemy jutro na spacer? - zapytał entuzjastycznie, a jego oczy zaświeciły się w dziwny sposób.

- Niech ci będzie - mruknąłem, podziwiając swój nos za to, że jeszcze nie wywołał ataku kichania.

Harry wyjął spod siedzenia wypchaną torbę, która przypominała wszystkie te podróżne, a ja spojrzałem na niego głupio.

- Przecież musiałem się jakoś przygotować - odpowiedział, po czym zaczął wchodzić po łagodnych schodkach, które prowadziły wprost do drzwi. - Spokojnie, dla ciebie tez coś mam.

Pokręciłem głowa z niedowierzaniem i podążyłem za nim. Uważałem styl mężczyzny za nieco, jakby to powiedzieć, dziwny, ale byłem mu wdzięczy, nie będę musiał chodzić w jednych ciuchach przez resztę naszego wyjazdu.

Kiedy przekroczyliśmy próg, zapach drewna dosięgnął nas jeszcze dobitniej. W nosie cały czas mnie kręciło, przez co musiałem ocierać łzy, które mimowolnie pojawiały się w moich oczach, i pocierać niemiłosiernie siedzący nos.

Wnętrze było niezwykle przytulne i ciepłe - przypominało mi nieco chatkę jakiegoś górala. Recepcja została zbita z wyszlifowanego drewna, tak jak większość rzeczy tutaj. Po lewej stronie zauważyłem drzwi z napisem jadalnia, a jeszcze bardziej na lewo plazmowy telewizor, naprzeciwko którego została ustawiona karmelową kanapa, a wszystko wykańczał puchaty dywan tego samego koloru.

Świeciło pustkami, tylko jakiś starszy mężczyzna siedział przed telewizorem, oglądając mecz, który najwyraźniej bardzo go fascynował. Nie dało się nie zauważyć jak klnie pod nosem przy każdej przepuszczonej bramce.

Poszedłem do grubszego recepcjonisty, który patrzył na nas badawczo.

- Dzień dobry, pokój dla dwojga - powiedziałem, a on obrzucił nas nieprzyjemnym spojrzeniem.

- Na ile nocy - zapytał, tak jakby był zmuszony do rozmowy z nami.

- Na razie jedną - powiedziałem, uśmiechając się paskudnie, po czym wyciągnąłem portfel i podałem mu wyznaczaną cenę. Mężczyzna powolnym ruchem wyciągnął na stół kluczyk ze zwisającym plastikowym breloczkiem z napisem „7".

- Przepraszam, ma pan może jakieś kieliszki do wypożyczenia? - zapytał Harry, a mężczyzna przez chwile patrzył na niego tępo.

- W stołówce - rzucił ostro, tak jakby Harry uraził go tym prostym pytaniem.

- Grzeczniej - powiedziałem swoim specyficzne kpiącym tonem ze specyficznym uśmieszkiem na twarzy.

- Nie mów mi jak mam prowadzić mój hotel, dziecko - rzucił z pogardą, chociaż nie mógł być dużo starszy od nas.

- No jak będzie go pan prowadził w ten sposób, to nie przewiduje świetlanej przyszłości - dodałem spokojnie, co najwyraźniej bardzo go zirytowało, bo aż żyłka na jego pulchnej twarzy zaczęła pulsować.

- Daj spokój, Lou... - zaczął Harry, kładąc mi rękę na ramieniu, ale nie poczułem tego gestu.

- No właśnie, daj spokój, Lou - powtórzył prześmiewczo recepcjonista, uśmiechając się kpiąco i ukazując przy tym swoje żółte zęby. - Powinien być zakaz wpuszczania pedałów do tego ośrodka - powiedział, a ja czułem jak złość we mnie z każda sekunda rośnie. - W ogóle wypuszczania ich z zakładów.

Uderzyłem w blat z otwartej dłoni, przez co ten idiota otworzył szerzej oczy i przez chwile na jego twarz wpełzło zdziwienie połączone ze strachem.

Nikt nie będzie nazywał Louisa Tomlinsona pedałem.

- Ouch - zacząłem, przeżywając głowę w prawą stronę - Obiecujemy, że nie będziemy za głośno. - Uśmiechnąłem się paskudnie i poklepałem osłupiałego mężczyznę po ramieniu, po czym puściłem mu oczko i podążyłem w stronę drzwi, na których było napisane ,,sypialnie".

Wiedziałem, ze oczekiwał, że zacznę się rzucać, wybraniać i kłócić. znałem ludzkie reakcje i potrafiłem się nimi bawić.

- A i jeszcze - zacząłem, zwracając na siebie uwagę poczerwieniałego ze złości kasjera - Nie potrzebujemy kieliszków, Harry ma bardzo ładny brzuch. Jak chcesz to możesz dołączyć, ale wątpię, żeby na twoim wino utrzymało się przez dłuższy czas - Nacisnąłem klamkę, wpuszczając teatralnym gestem Harry'ego przed siebie i wciąż nie spuszczając wzroku z mężczyzny, po czym zasalutowałem mu i zniknąłem w wąskim korytarzu.

Czułem jak złość opuszcza mnie kompletnie, ustępując miejsca rozbawieniu.

- To było... - zaczął Harry, a ja zaśmiałem się i spojrzałem na jego zdumiona twarz.

- Tak, wiem - przyznałem z dumą w głosie.

- Podziwiam za nerwy, ja pewnie nie dałbym rady - przyznał, a ja wzruszyłem ramionami.

Lata praktyki - dodałem w myślach.

- Siódemka to ponoć szczęśliwa liczba - rzucił Harry, kiedy otwierałem dębowe drzwi z pozłacaną i nieco zdartą cyferką.

- Nie wiem, ten typ mógł rzucić na ten pokój jakąś klątwę - westchnąłem, a chłopak prychnął.

Kiedy otworzyłem pokój, moim oczom ukazał się niewielki pokoik z zielono-żółtymi ścianami i dwoma łóżkami na przeciwko siebie. Centralnie przy wejściu były drzwiczki do toalety, obok których ustawiono szafę z kilkoma półkami i wieszakami.

- Przyjemnie - przyznałem, rzucając kluczyk na łóżko.

Nagle mój telefon zadzwonił, a ja przewróciłem oczami i niechętnie odebrałem.

- Kurwa, Louis - zaczął nerwowo Michael, a ja przełknąłem ślinę. Rzadko słyszałem go wytrąconego z równowagi, co nieco mnie martwiło.  - Wypieprzajcie stamtąd w tym momencie - zaczął, a ja mocniej zacisnąłem telefon w dłoni.

- O czym ty mó-

- On jest z Walczących Umysłów, za chwile będzie tu pewnie Luke, to nasz rejon.

Moje usta zastygły w lekkim uchyleniu. Spojrzałem na Harry'ego, który utrzymywał pytający kontakt wzrokowy, i uśmiechnąłem się bardzo krótko.

- To gdzie mamy jechać? - zapytałem pospiesznie, przygryzając wargę.

- Jak najdalej z tego miejsca, Boże módlmy się, żeby cię nie poznał. Jesteś takim idiotą, Louis. Oni tu przyjadą, on im opisze wszystko i już będą wiedzieli, że to ty - powiedział, niemalże krzycząc. - Co gorsza, wiedzą, że nie ma z tobą Cary.

- Jebany grubas, kto takich przyjmuje, bo na pewno nie ja - powiedziałem, niewiele myśląc o słowach, po czym chwyciłem kluczyk z łóżka i wszedłem z pokoju. Harry o nic nie pytał, podążał moimi śladami. - Powiedz im, że widziałeś jak Cara szła ja spacer do lasu, cokolwiek.

- I dlatego wzięliście dwuosobowy? Pomyśl trochę - rzucił rozjuszony mężczyzna, a ja rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni.

- Co jest? - zapytał Harry, kiedy weszliśmy do recepcji. Nie odpowiedziałem, tylko rozejrzałem się dookoła.

Nikogo nie było.

- Mamy mniej czasu niż myślałem - westchnąłem, po czym zwinnym ruchem przeskoczyłem przez blat, podpierając się jedna ręka, po czym schowałem nasz kluczyk gdzieś pod ladą i wróciłem na stronę Harry'ego, otrzepując dłonie.

- Mam nadzieję, że lubisz długie przejażdżki autem, bo definitywnie taką sobie zapewniliśmy - rzuciłem, a kącik ust powędrował ku gorze.

Szybkim i dość teatralnym ruchem pchnąłem drzwi, spotykając się z falą zimnego powietrza.

- Wziąłeś bagaż? - zapytałem Harry'ego, który spojrzał na mnie wybity z rytmu. Pokiwał głowa, po czym zajął miejsce pasażera, trzaskając drzwiami. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła i kiedy zobaczyłem jak recepcjonista wraca, szybko wślizgnąłem się na siedzenie, po czym jeszcze szybciej wykręciłem, i wyjechałem z tego przeklętego miejsca.

- Najwyraźniej nie znajdziemy swojej ciszy pomiędzy drzewami - westchnął Harry, a ja obserwowałem jak ten grubas wychodzi na ganek i obserwuje znikające za drzewami auto.

- Cóż - zacząłem, wciąż skupiając wzrok na oddalającej się sylwetce z tylu. Nie do końca go słuchałem.

- W sumie to, może być zabawnie - przyznał, patrząc na drzewa, które mijaliśmy. - No bo hej, jak już uciekać, to chociaż w dobrym towarzystwie.

- Święta racja, roszpunko - przyznałem, już bardziej obecny i skupiony na drodze przede mną.

- Roszpunko - prychnął. - Aleś ty oryginalny - oparł głowę o szybę, podziwiając niebo, które powoli zaczynało zmieniać kolor na pudrowy róż.

- Staram się jak mogę. - Pociągnąłem nosem. - To jak mam na ciebie wołać? - zacząłem, żeby skupić myśli na czymś innym.

- Hmm... - Zamyślił się na chwilę, obserwując krajobraz za oknem. - Owieczka.

Spojrzał na profil mojej twarzy, a ja zmarszczyłem brwi, odrywając wzrok od ulicy przed nami.

- Owieczka?

- No, mam długie włosy, a sierść owieczki jest super, poza tym owieczki są urocze - powiedział, wracając wzrokiem do okna.

- No prędzej baran. - Harry otworzył usta i uderzył mnie z pieści w ramie, przez co wydałem z siebie ciche „Auć", chociaż wcale mnie to nie zabolało.

Zdałem sobie sprawę, że te słowa zabrzmiały jak jakiś słaby diss z podstawówki.

- No dobra, dobra, nie obrażaj się - zaśmiałem się, obserwując jak mężczyzna krzyżuje ręce na torsie i delikatnie unosi podbródek. - Owieczko - dodałem, prychając pod nosem.

- Więc jedziemy szukać dalej - westchnąłem po chwili przyjemnej ciszy, którą przerywała spojona, uśmierzająca melodia. - Boże, nie wypiłem rano kawy, a jabłka nie widziałem z jakieś dwa dni.

Poczułem jak zmęczenie nieco odpuszcza, a jazda niweluje wszystkie negatywny dzisiejszego dnia.

- Ale z ciebie maruda. Jedź, dopóki nie znajdziesz - powiedział zasypanym głosem. Ziewnął.

- Więc jedziemy znaleźć w końcu ten upragniony spokój.

- Miejsce, w którym spokojnie możemy stać. Stać w ciszy, pomiędzy drzewami - wymamrotał ledwo zrozumiale, a jego twarz stała się bardzo spokojna i niewinna. Przydługie loki opadły mu na poliki, a głowa bezwładnie przechyliła się na prawą stronę.

Zasnął.





____________


Jakoś tak nie wiem.

Po prostu nie wiem.


Do następnego x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro