Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog.

Okej, poprawiona wersja. Jestem z niej bardziej zadowolona i strasznie żałuję, że publikowałam poprzednią. Zaraz wstawię notkę dotyczącą drugiej części.






- Biegnij - zimny szept otulił moją szyję, a ja wiedziałem, że muszę go posłuchać.

Wiec biegłem.

Oddech ciążył mi w płucach, niczym dym papierosowy, którego tak nienawidziłem. Chociaż możne nienawiść to złe określenie. Po prostu nie odpowiadał mi, pomimo że sam byłem palaczem w przeszłości.

Ulica była zatłoczona, zgiełk i tłum sprawiał wrażenie nieobecnego. Jakbym był duchem wśród tych pustych ciał. Skręciłem w ślepa uliczkę, ocierając kropelki potu z czoła. Oparłem się o zimny, ceglany mur. Przeszedł mnie niekontrolowany dreszcz.

Nie wiem, w którym momencie ogarnęła mnie całkowita ciemność.

- Dzień dobry, Lou - powiedziała przesłodzonym głosem kobieta o włosach w kolorze orzecha. Patrzyła na mnie niebieskimi oczami, a ja poczułem się dziwnie bezpiecznie. Znałem te oczy. Pełne iskierek i ognia. Tak, jakby mój bieg nigdy nie miał miejsca.

Moim nozdrzom dobiegła woń tostów, które od zawsze tak uwielbiałem, więc mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Chwyciłem jabłko z wiklinowego koszyczka, tylko po to, ażeby obrócić je w dłoni. - Dlaczego mnie zawiodłeś? - zapytała kobieta, a ja spojrzałem na nią nieco zmieszany, chociaż podświadomie wiedziałem, o czym mówi. - Jesteś taki sam jak on. - Stoicki spokój w jej głosie sprawiał, że łzy do moich oczu cisnęły się, ale ja nie chciałem ich wypuścić. Nie teraz, wiedziałem, że nie mogę teraz. - Myślałam, że będziesz inny, lepszy. Jak cię rodziłam i spojrzałam na twoją twarz, miałam złe przeczucia, wiesz? Byłeś do niego tak podobny. - Zaczęła obierać marchewkę. Jej ruchy były delikatne, melodyjne. Przerażała mnie. - Ale stwierdziłam, że to tylko przeczucia i mogę cię wychować. Nie sądziłam, że zrobię z ciebie potwora, że on to zrobi.

Moja noga mimowolnie wykonywała gwałtowne ruchy, których po prostu nie potrafiłem opanować. Próbowałem złapać powietrze do płuc, jednak wydały się zbyt płytkie.

Spojrzała na mnie, a ja zdałem sobie sprawę, że jej oczy są zimne, nieobecne. Nie byłem w stanie znieść jej wzroku.

- Mówili mi, żebym uważała. - Nie mrugała. - Ale ja nie słuchałam. Mogłam cię oddać - westchnęła z żalem i pretensją. Mówiła to tak, jakby opowiadała o wczorajszym śniegu.

Zagryzłem wargi. Poczułem w ustach metaliczny posmak.

- Bardzo chciałam mieć wnuki, wiesz? Chciałam mieć normalną rodzinę, dać ci dom, którego oczekuje każde dziecko, wychować cię na kogoś normalnego. To trudne, nie mogę na ciebie patrzeć. Na własne dziecko. Brzydzę się tobą. - Odwróciła wzrok, a ja zdałem sobie sprawę, że moje policzki są mokre. Chciałem biec, znowu uciekać, ale po prostu... nie potrafiłem się ruszyć, bo wiedziałem, że jeśli teraz ucieknę, nigdy nie zobaczę jej ponownie.

Kobieta sięgnęła pod blat i wyciągnęła spod niego czarny pistolecik, nieduży, ale groźny. Przełknąłem ślinę, bo zdałem sobie sprawę, że śmierć stoi tuż za mną.

- Nie mogę tego znieść - krzyknęła rozpaczliwie. - Nie mogę znieść tego kim się stałeś i kim ja się stałam! Tu jest tak zimno, Louis. Jestem samotna, patrzę na świat i widzę co się dzieje. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę.

Złapała się za głowę i pociągnęła za włosy. Jej twarz z każdą sekundą robiła się coraz bardziej zmęczona, blada.

Przez chwilę słychać było tylko łkanie, nie wiem czy moje, czy jej, a kiedy się uspokoiła, wymierzyła we mnie.

- To koniec, Louis - powiedziała zimno, kładąc obie ręce na rączce pistoletu. Przestąpiła z nogi na nogę. - To koniec - wyszeptała i odbezpieczyła broń.

Zacząłem się zastanawiać jak wygląda śmierć. Czy śmiercią jest wieczny, monotonny sen, czy też niebem, wiecznym spokojem, odkupieniem lub straceniem duszy? A może śmierć to pojęcie względne? Może umieramy, żeby urodzić się na nowo? Zacząć na nowo? Nigdy nie pragnąłem śmierci, chociaż kilka razy chciałem się rozproszyć, nie istnieć na kilka chwil. Uważałem, że odejdę, kiedy mój czas wyleje się, rozsypie, ucieknie. 

A teraz?

Trochę się bałem, ale uważałem, że to w porządku. Że śmierć nie jest do końca pozytywnym uczuciem i trzeba być przygotowanym na mieszaninę uczuć, które przychodzą z nią.

Oczekiwałem bólu, odrzucenia, jakiegoś takiego odurzenia. Jednak zamiast tego patrzyłem, jak kobieta przykłada sobie pistolet do skroni i trzęsącą dłonią pociąga za spust.

Huk mnie ogłuszył, sparaliżował.

I pomimo, że kula nie została wymierzona we mnie, miałem wrażenie, że umarłem.

Nie mogłem nic zrobić. Krzyk utkwił mi gdzieś w gardle, a zanim zdążyłem coś zrobić, poczułem się bezwładny. Poczułem jak zsuwam się z krzesła, spotykając się z blatem przede mną.

Nie mogłem oddychać.

Zacząłem się dusić, a świat przede mną zawirował.

Straciłem przytomność.


Wdech, wydech, wdech, wydech.

Gwałtownie przeniosłem się do pozycji siedzącej, kurczowo łapiąc za pościel.

- Mamo?! - zawołałem rozpaczliwie, a następnie złapałem za włosy i z całej siły pociągnąłem. - Mamo?! - powtórzyłem równie dobitnie.

Poczułem jak ktoś przyciska mnie do siebie i mówi coś, ale nie słyszałem jednolitego głosu. Miałem wrażenie, że jestem w jakiejś bańce mydlanej, w szklanym pomieszczeniu, które odbija jedynie mój żałosny krzyk.

- Wszystko jest źle, wszystko - wyszeptałem pomiędzy gwałtownymi oddechami. Skuliłem się niczym mała kulka i pozwoliłem silnym ramionom przyciągnąć mnie do siebie.

Trzęsłem się. Nawet gdybym wyszedł nagi na Antarktydę to prawdopodobnie trząsłbym się mniej.

Czułem jak każda komórka mojego ciała wariuje, mój mózg nie potrafi trzeźwo myśleć. Obrazy przewijały się przed moimi oczami, nawet jeśli były zamknięte.

- Spokojnie, Lou, jestem tu - usłyszałem cichy szept, ale to wcale nie sprawiło, że poczułem się bezpieczniej.

Odskoczyłem od mężczyzny, patrząc na niego z jakimś takim wyrzutem. Przeszedł mnie dreszcze, bylem przepocony i słaby.

- To wszystko jest złe, Harry - powiedziałem, przytulając nogi do klatki piersiowej. - Nie możemy dłużej tego ciągnąć, nie możemy.

Definitywnie nie myślałem trzeźwo, czułem się jak po jakiejś długiej, męczącej wycieczce, na którą nawet nie chciałem iść.

Harry powoli zaczął zbliżać się do mnie, bacząc na każdy swój ruch.

Oddech nieco wrócił do normy, przymknąłem oczy i dziękowałem Bogu, że jedyne co dostrzegłem to ciemność.

- Uważasz, że to złe? - zapytał, kiedy był już prawie przy mnie.

Światło delikatnie wsuwało się przez rolety, niczym złodziej, który boi się, że go zauważą. Panował półmrok, zaduch. Cieszyłem się, słońce definitywnie nie należało do moich ulubionych kuli gazowych.

- Ja... - zająknąłem się, przygryzając delikatnie wargę.

Harry niespodziewanie chwycił moją gorącą dłoń i przyłożył ją do swojej odkrytej klatki piersiowej. Spojrzałem na niego z mieszaniną zdziwienia i zaciekawienia.

Delikatnie poruszył moją ręką i sercem, sprawiając, że wypuściłem powietrze zalegające w płucach.

- Czy uważasz, że to jest złe? - zapytał cicho, wciąż trzymając moją dłoń na klatce piersiowej.

Czułem bicie jego serca na swojej dłoni. Tak jakbym trzymał w niej cały świat. Było szybkie i rytmiczne. Sprawiało, że miałem ochotę przyłożyć ucho do klatki piersiowej mężczyzny i po prostu wsłuchiwać się w ten piękny rytm. Uśmiechnąłem się delikatnie i spojrzałem na niego niepewnie.

Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, że ktoś może przy mnie czuć coś takiego. Czy czuł to co ja? Czy jego serce idealnie harmonizowało się z moim? Przyłożyłem wolną dłoń do swojej klaki piersiowej i również to poczułem. Przyspieszenie, adrenalinę, która wypełniała mnie z każdym dotykiem mężczyzny. pomimo, że nie były równomierne, tworzyły idealną całość.

Czy takie uczucie jest złe?

Zawsze sprowadzałem miłość do czegoś złego, czegoś wyniszczającego, ale teraz? To była jedyna rzecz jakiej pragnąłem i wiedziałem, że to coś, za czym warto biec. Biec pomimo nocy, huraganu i dudniącego deszczu. Bo jaki sens ma życie bez miłości? Znosisz na sobie wszystkie spojrzenia, które tak naprawdę są nijakie, puste. Masz wrażenie, że jesteś wyblakły, bo tak naprawdę każdy potrzebuje kogoś, dla kogo będzie wyjątkowy, dla kogo będzie świecił najjaśniej z tego gwiazdozbioru zagubionych ludzi.

To wszystko sprawiło, że zapragnąłem go mieć na wyłączność. Może brzmię jak jakiś Christian Grey, ale mało mi to przeszkadzało. Po prostu chciałem poświęcić każdą minutę, każdy oddech i spojrzenie tylko na oglądanie jego doskonałości. To źle? To źle, że bezustannie myślę o jego delikatnie uchylonych ustach? Że znalazłem osobę, przy której czuję się najswobodniej na świecie? Jeśli miałbym za to spłonąć w piekle, to proszę bardzo, niech mnie biorą do piekła. Bo pierwszy raz czuję, że nie jestem tylko marnym ciałem, którego dusza powoli się wykrusza, spada.

Potrzebowałem go, żeby nauczyć się latać, a on mnie, żeby nie wzlecieć za wysoko.

Harry odwzajemnił ten delikatny uśmiech, a ja już kompletnie zapomniałem o tym okropnym śnie. Miałem przed oczami jego malutkie dołeczki w policzkach i zmartwiony wzrok.

- Mogę cię pocałować? - zapytałem, a on tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Głupie pytanie - sarknął, po czym przysunął się do mnie bliżej, a ja niepewnie musnąłem jego usta.

Harry nie robił nic, oprócz oddawania się moim czynom. I byłem mu za to wdzięczny. Potrzebowałem delikatności, czegoś, co pozwozili mi się uspokoić, odpocząć. Mężczyzna faktycznie potrafił to zrobić. Sprawić, że niewinnym dotknięciem, spojrzeniem, znów zacznę patrzeć trzeźwo. A przynajmniej trzeźwiej.

W pewnym momencie ręce zaczęły mnie boleć, więc niepewnie usiadłem na jego nogach, które uprzednio wyprostował, nie przerywając pocałunku i pozwalając tym głupim motylkom się unosić.

Już jako dziecko marzyłem o lataniu. Kolejne marzenie spełnione, chociaż marzenia dla mnie były od zawsze raczej rzeczą przyziemną i starałem się dobierać je realistycznie. Cóż, dokonywałem niemożliwego, moi drodzy.

Poczułem jak jego palce błądzą po moim ciele, przez co moje podbrzusze wypełniło gorąco. Przyciągnąłem go bliżej do siebie, wplatając dłonie w jego przydługie loki. Pogłębiłem pocałunek, a oddech stał się sprawą drugorzędną. Gdybym teraz umarł z powodu braku tlenu, to byłaby dobra śmierć.

- Chyba się w tobie zakochałem, Louisie Tomlinsonie - wyszeptał Harry, kiedy zakończyłem ten pełen emocji pocałunek. - Zakochałem się w twoim zamiłowaniu do zielonych jabłek i czarnej kawy, w twoim guście muzycznym, w twoim głosie, w twoim krzyku, kiedy zdajesz sprawę, że ktoś zjadł ci ostatnie ciastko, w twojej mimice twarzy, delikatnie uniesionej brwi, kiedy się zastanawiasz, albo jesteś zdziwiony, czy też w tym sarkastycznym uśmiechu i twoim niewyparzonym języku, który swoją drogą potrafi zdziałać cuda, wiesz co mam na myśli - zaśmiał się i znacząco uniósł brwi. - Naprawdę mi na tobie zależy - dodał po chwili przerwy. - Nigdy w życiu nie czułem nic takiego, ja po prostu nie wiem jak ubrać to w słowa, wiesz? W sensie, to taki amok uczuć, coś, co uderzyło tak nagle, a mama zawsze powtarzała mi, żeby mówić prawdę i być dobrym. Zawsze. Więc mówię prawdę, bo te uczucia, które mnie unoszą, kiedy jesteś obok, wręcz krzyczą o tym jak piękną i wartą osobą jesteś. Nie wiem, po prostu zmieniłeś moje życie, zmieniłeś moje patrzenie na pewne rzeczy i sprawiłeś, że zacząłem być zadziorny momentami. Może uważasz siebie za kogoś zimnego, kogoś, kto nie potrafi słuchać, ani rozumieć, a pomimo tego dałeś mi więcej ciepła niż ktokolwiek kiedykolwiek. Mogę się nieco ochłodzić dla ciebie. Oddać ci trochę mojej temperatury, żebyśmy oboje byli idealni. To niesamowite i naprawdę cię podziwiam. Podziwiam to, że się starasz, podziwiam twój wkład we wszystko co robisz, zawsze myślisz racjonalnie, nie boisz się kontrowersji, wiesz kim jesteś. Kiedy ludzie mówią Louis Tomlinson, słychać w tym respekt, nawet od tych, którzy cię teraz tak nienawidzą. To zaszczyt, że siedzisz akurat  na moich kolanach i patrzysz na mnie, to zaszczyt, że mogę cię mieć na wyłączność. Jestem zazdrosny o ludzi, którym poświęcasz chociaż trochę więcej uwagi i najchętniej zamknąłbym cię w pokoju bez dostępu do świata zewnętrznego i po prostu utonął z tobą w poduszkach, cały dzień rozmawiając o najgorszych głupotach.

Uśmiechnąłem się szeroko i nieznacznie uszczypnąłem w udo, żeby sprawdzić, czy nie śpię. Znów się trzęsłem. Ale tym razem to było raczej pozytywne uczucie. Wszystko szło tak pięknie, idealne. Tylko czekać na moment, w którym ta rzeczywistość runie, w którym się obudzę. A może właśnie się obudziłem? Miałem wrażenie jakby ktoś oblał mnie kubłem zimnej wody w okrutnie gorący, letni poranek. Chciałem krzyczeć, skakać, fangirlować, po prostu żadne słowa nie były w stanie opisać tego jak się czułem. Przy tym wszystkim ,,kocham cię" było jedynie jakimś suchym, nic nie znaczącym słowem, frazą, która tak naprawdę nie jest w stanie oddać tego wszystkiego.

Więc po prostu złączyłem nasze usta w bardzo długim i namiętnym pocałunku, pozwalając aby wszystkie zamknięte uczucia odbiły się od mojego skamieniałego serca i po prostu mnie pochłonęły. Zacząłem zjeżdżać pocałunkami po jego szyi, delikatnie całując i ssąc skórę po drodze. Mężczyzna poruszył się niespokojnie, a ja uśmiechnąłem się do siebie.

Wsunąłem dłonie pod jego koszulkę i delikatnie dotknąłem chudego brzucha, przez co wzdrygnął się i tak jakby przestraszył, ale chwilę później ponownie rozluźnił. Dotykałem jego ciała, zwracając uwagę na każde wypuklenie, kość, bliznę. Fascynował mnie. Gdyby to nie zabijało, rozprułbym jego brzuch, żeby poznać z dokładnością każdy, nawet najmniejszy skrawek tej doskonałości.

Dobra, to było przerażające.

W każdym razie chciałbym rysować lepiej, tylko po to, żeby zamknąć na płótnie blask jego oczu.

Atmosfera zrobiła się gorąca, wręcz kipiała pożądaniem, wszystko było piękne i cukierkowe, chociaż nie znoszę cukierków, do momentu, w którym telefon brutalnie nie wyrwał nas z krainy piękna i dobrobytu. Zrezygnowany oderwałem się od mężczyzny, kiedy to telefon zadzwonił już po raz tysięczny. Miałem nadzieję, że mieli dobry powód, nie wiem, porwali ich kosmici i potrzebują pomocy, chociaż nawet to nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem.

- Halo? - odchrząknąłem.

- Za godzinę w opuszczonej fabryce, wyślę zaraz smsa z dokładną datą. Masz być sam - powiedział chyba Luke, a następnie usłyszałem głuchy, urwany sygnał. Myślał, że mnie tym nastraszył? Wolnego, bardziej bałem się na naprawdę słabych horrorach.

- Mam iść do swojego pokoju - powiedział Harry, marszcząc brwi i patrząc w ekran swojego telefonu. - Michael prosi, ponoć pilne.

- Leć, do mnie Cara napisała, że za dwadzieścia minut idziemy na zakupy, bo chce coś omówić - westchnąłem. Nie chciałem go kłamać, ale wybrałem mniejsze zło. Nigdy by mnie nie puścił, gdyby wiedział. Poza tym, zacząłem się zastanawiać co z Carą. Postanowiłem, że zajrzę do niej po fakcie.

- Dokończymy później - rzucił, całując mnie krótko w usta. Uśmiechnąłem się szeroko i odprowadziłem go wzrokiem do drzwi. Zabawnie starał się zakryć wybrzuszenie w spodniach.

Niechętnie wstałem z wygodnego łóżka, które wręcz emanowało jego zapachem.

Postanowiłem wziąć szybki prysznic i względnie się ogarnąć, a następnie wezwać taksówkę. Więc stałem pod zimnym strumieniem, który nie był w stanie ugasić ognia we mnie. Ułożyłem włosy i zdałem sobie sprawę, że potrzebuję fryzjera. Pomyślałem, że niedługo moje włosy będzie można porównywać długością z Harry'ego.

Wyszedłem, nie oglądając się za siebie.

Powitałem recepcjonistkę szybkim uśmiechem i nawiązałem nic nie znaczącą rozmowę, a ona chyba coś odpowiedziała. W każdym razie nie słuchałem jej. Taksówka przyjechała szybciej, niż się spodziewałem. więc przeprosiłem drobną kobietę i udałem się w stronę pojazdu. Dopiero w tamtym momencie poczułem delikatne ukłucie stresu, ale starałem się je zignorować i po prostu pozwolić sprawą toczyć się w swoim tempie.

Nie mieli jaj, żeby zrobić mi cokolwiek.

Po około pięciu minutach jazdy w głuchej ciszy, byliśmy na miejscu. Ostatni raz spojrzałem na zegarek, który wybił równo czternastą siedem. Wręczyłem mężczyźnie banknot i podziękowałem, po czym stanąłem przed wielkim, zrujnowanym budynkiem. Nie było kilku okien, a matka natura odpowiednio zadbała o mroczny klimat porośniętych ścian. Niebo otulały szare chmury, w powietrzu wisiał deszcz, wręcz go czułem. Gdybym teraz odpalił papierosa, wyglądałbym majestatycznie i niebezpiecznie przy tym.

Niepewnie zrobiłem krok w stronę opuszczonej fabryki i zdałem sobie z czegoś sprawę. Zdałem sobie sprawę, że nie chcę umierać. Że to wszystko to miał być dopiero mój początek, a nie marny koniec. Chciałbym przeżyć swoją krótką wieczność z Harrym, a teraz prawdopodobnie zaprzepaszczam w jakimś stopniu tę szansę. Z nim nawet mógłbym uciekać, chociaż tchórzostwo jest dla mnie żałosne.

Ale było za późno.

Nie mogłem się wycofać, robiłem to dla nas. Dla naszego spokoju.

Wszedłem do pustego pomieszczenia, przedostając się przez różnego rodzaju krzaki i przeklinając przy tym głośno. Dodatkowo w nosie zaczęło mnie kręcić, a oczy zaszły łzami.

- Halo? - Jedynie echo mi odpowiedziało.

Pomieszczeniu było puste, zakurzone i brudne. Płytki, którymi wyłożona została podłoga były popękane, w niektórych miejscach przetarte, a ściany pokrywał grzyb i stęchlizna. Dużo pustej przestrzeni, nie stało tam nic wartego uwagi, jedynie jakieś zakurzone wózki. Schody prowadzące do jakiegoś dodatkowego pomieszczenia wskazywały na to, że kiedyś coś tu żyło. Czułem się jak typowy bohater horroru, który wchodzi do opuszczonego domu, tylko po to, żeby dać się zabić.

Już miałem iść w tamtą stronę, kiedy białe, obdarte drzwi zaskrzypiały, uchyliły się.

- Och, darujcie sobie przedstawienie - jęknąłem, patrząc jak Rick powoli zmierza w moją stronę. - Chcę wrócić do domu.

Zaśmiał się. Obrzydliwe i przeciągle.

- Włoski ci przyklapnęły - dodałem, pokazując okolicę grzywki. Naprawdę mu przyklapnęły, a ja jestem na tyle miły, żeby nie robić mu wstydu przy kolegach.

- Nasz mały, kochany Louis - zacmokał, po czym zszedł z ostatniego schodka. - Czekaliśmy na ten moment z niecierpliwością. Wrócisz do domu, pozwól mi jednak pokazać ci jedną rzecz.

Po tych słowach zza drzwi wyłonił się Michael, a ja odetchnąłem z ulgą. Szczerze mówiąc, nieco się stresowałem. Może to przez całokształt sytuacji, jednak nic mi nie pomagało. Gdyby Harry tu był, byłoby mi łatwiej się opanować przed zabiciem ich.

- Dzięki Bogu.

Uniosłem kącik ku górze, patrząc jak Michael ogarnia wzrokiem całą sytuację z kamienną twarzą.

- Michael, wprowadź naszego gościa - zaczął Rick.

Kolorowy przytaknął głową i po chwili w pomieszczeniu znalazły się kolejne trzy osoby, których zdecydowanie nie chciałem tu widzieć. Michael i Zayn trzymali za ramiona Harry'ego, którego dłonie były spętane, a usta zaklejone. Był siny, wyglądał, jakby dopiero się wybudził. Znowu go odurzyli? Serce zabiło mi szybciej, a pięści mimowolnie zacisnęły. Zamknąłem oczy, żeby nie wybuchnąć. Jeżeli zdali mu jakikolwiek ból, poczują go dwa razy bardziej.

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, jednak w ostatnim momencie się wycofałem. Był z Michaelem i Zaynem, mogłem im ufać.

Prawda?

- Poszperaliśmy trochę w aktach twojego chłopaka - zaczął Rick, prawie zapomniałem, że tu jest. - I okazało się, że ukrywał przed tobą kilka zabawnych faktów, chcesz posłuchać?

- Nie będę słuchał niczego, co wyjdzie z twoich ust - powiedziałem ze stoickim spokojem, podchodząc do niego nieco bliżej.

- Chłopaki, weźcie go tu - nakazał Rick z tym swoim ironicznym uśmieszkiem, a oni wręcz zrzucili go z tych schodów. Uderzył kolanami o ziemię i gdyby miał możliwość, pewnie syknąłby z bólu.

- Delikatniej - wycedziłem, a Rick roześmiał się jeszcze głośniej. - Stul pysk - rzuciłem w końcu. Miałem go dość.

Harry rzucił mi błagalne spojrzenie. Widziałem, że oczekiwał, że zachowam zimną krew.

- Jak on się tu znalazł? - zapytałem w końcu, strzelając kostkami palców.

- Dobrze, że mamy Michaela w drużynie - westchnął Rick, a ja poczułem jakby dał mi w twarz.

Nie mieli prawa. Mogli mnie zamknąć, torturować, sprawić, że zapłaczę, ale nie mieli pieprzonego prawa dotykać jego. Harry nawet nie powinien być w to wszystko zamieszany. I to jeszcze przez Michaela. Myślałem, że jesteśmy blisko.

- Ja to zacząłem i ja to zakończę - powiedziałem po chwili.

- Posłuchaj mnie najpierw.

Podszedłem do niego tak blisko, że wręcz mógł poczuć mój oddech na sobie.

- Wolałbym spłonąć żywcem - wyszeptałem szeptem pełnym nienawiści, po czym podszedłem do Harry'ego i uklęknąłem obok niego. Spojrzałem w te zielone oczy, w których odnajdywałem spokój i już chciałem go rozwiązywać, kiedy Michael i Zayn zagrodzili mi dostęp do niego.

- Nie świrujcie - rzuciłem z irytacją, patrząc na każdego z nich po kolei. - Spieprzamy stąd.

- Pozwolimy ci wyjść z nim, jeśli tylko mnie wysłuchasz. - Spokój Ricka był nienaturalny.

Już miałem mu jakoś odszczeknąć, zgasić go jednym ze swoich tekstów, ale zobaczyłem na trzęsącego się Harry'ego, który nieustannie rzucał mi błagalne spojrzenia. Był blady i brudny. Serce mi pękało jak na niego patrzyłem. Więc zamknąłem oczy.

Wstałem powoli, z gracją.

- Szybko, nie mam na ciebie czasu - odpowiedziałem sucho, a on uśmiechnął się szeroko.

- Bo widzisz - zaczął, bawiąc się guzikiem uwieszonym na rękawie  flanelowej koszuli. - Dowiedzieliśmy się o pewnych faktach już bardzo dawno, po prostu zanim cofnąłeś się w rozwoju, nie chcieliśmy cię dobijać. Byliśmy przyjaciółmi, a przyjaciół się nie rani.

Prychnąłem.

- W każdym razie okazało się, że Harry nie jest tym, za kogo się podaje. - Przewróciłem oczami, skrzyżowałem ręce na torsie i czekałem na dalszą część bajeczki. - Harry'ego wynajął twój ojciec, podobnie jak my ciebie. Miał cię przekonać do homoseksualistów. Prawdopodobnie nigdy cię nie kochał, po prostu robił to co powiedział mu wyższy z Kolorowych Serc. Mamy nagrania ze szpitala. Twój ojciec zmarł, Harry był w odwiedzinach przed jego śmiercią. Powiedział, że jest blisko, powiedział, że niedługo będziesz tryskał tolerancją. To wszystko było tylko złudzeniem, Louis. Harry kłamał od początku do końca. Byłeś zaślepiony. Ciągłe przypadki? Wpadł na ciebie w szkole? Myślisz, że życie to film? Sprawił, że zachorowałeś. Pozwolił twojemu ojcu cię zniszczyć. Był z Niallem przez cały ten czas, kiedy uwodził ciebie.

Moje usta zaczęły się trząść, więc zagryzłem je w cienką linię.

- Kłamiesz - powiedziałem drżącym głosem. - To wszystko nieprawda.

- Harry? Powiesz mu? - Rich zwrócił się do mężczyzny i skinął głową w stronę Zayna, który z precyzją oderwał plaster z ust mężczyzny.

Harry nic nie mówił. Nie podniósł głowy, oddychał ciężko.

- Zaprzecz - nakazałem, po czym zacząłem podchodzić do niego bliżej. - Zaprzecz do kurwy! - krzyknąłem, stojąc nad nim.

- Nie mogę, brzydzę się kłamstwem - wyszeptał ledwo słyszalnie, ale echo zrobiło swoje. Słyszałem go doskonale.

- Od ilu nie jesteś z Niallem? - Nie wiedziałem, czy chcę słyszeć odpowiedź. - A może dalej pieprzysz go na boku?

- Odkąd zdałem sobie sprawę, że naprawdę cię kocham - powiedział, a ja miałem ochotę go kopnąć.

- Od. Ilu.

- Zerwałem z nim po tym, jak wtargnąłeś do mnie do domu i nas zobaczyłeś.

I poczułem jak upadam. Jakby ktoś zadawał mi ciosy, powoli wbijając tępe ostrza w każdą część ciała. Każdy ruch sprawiał, że rozbite serce raniło moją klatkę piersiową, czułem jak krwawię.

- Jesteś nikim - rzuciłem, śmiejąc się panicznie. - Żałuję wszystkiego co związane z tobą, żałuję, że kiedykolwiek na mnie spojrzałeś, że mnie dotknąłeś.

- Louis...

- Nic nie mów. - Wystawiłem dłoń w jego stronę, tak jakby to miało mi jakoś pomóc. - Twój głos sprawia, że chce mi się rzygać.

- A ty o wszystkim wiedziałeś? - zapytałem Michaela, a on odwrócił wzrok. - I nic mi nie powiedziałeś, chociaż wiedziałeś, co się ze mną dzieje?

On również nie odpowiedział.

- Kurwa, niech ktoś ze mną koresponduje, ja pierdolę - krzyknąłem, a echo wróciło do mnie mój krzyk.

- Chcieliśmy ci pomóc - powiedział w końcu Rick, który uśmiechał się pod nosem.

Podszedłem do niego i uderzyłem go z pięści. Zatoczył się, złapał za nos.

Nie miałem siły nic powiedzieć. Nie chciałem.

Ostatni raz obrzuciłem spojrzeniem całą salę, po czym najzwyczajniej w świecie udałem się w stronę wyjścia, ignorując krzyki Harry'ego.

- To się tak nie skończy! - krzyknął mężczyzna, w momencie, w którym ból w moim udzie rozszedł się niemiłosiernie. Jęknąłem, zawyłem. Nie wiem czy na głos, czy tylko w mojej podświadomości.

Rick zaśmiał się obrzydliwie, przeciągle.

- Dziękuję Liam, wiedziałem, że można na ciebie liczyć - powiedział, a ja nie byłem w stanie racjonalnie myśleć. Ból był zbyt silny. Słyszałem kroki. Dużo kroków.

- Gdzie reszta? - zapytał Ashton, chyba. 

- Nie wiem, ale zróbcie coś z tym czymś - jęknął Drake. Przekląłem przed nosem.

- Zostawcie go, do kurwy! - krzyknął Harry, a we mnie zebrała się żądza mordu. Niech nie udaje, że mu zależy, nigdy mu nie zależało.

- Nie macie jaj, żeby coś mi zrobić - jęknąłem, po czym przycisnąłem dłoń do rany. Ręce trzęsły mi się tak, że najprawdopodobniej wyglądałem jak osoba w trakcje ataku padaczki. Pomimo bólu, pozostałem sobą.

Nagle poczułem przeszywający ból w okolicach podbrzusza. Pierwszy cios, drugi. 

- A myślałem, że się przyjaźnimy - syknął jadowicie Calum. Splunąłem krwią. Piasek dostał mi się do ust, a mroczki zaczęły tańczyć przed oczami. 

Jednak serce wciąż bolało bardziej niż to wszystko. 

Zmówiłem ostatnią modlitwę, po czym po prostu pozwoliłem na rozwój akcji. Zamknąłem oczy, skuliłem się w kulkę, sycząc z bólu. Nie byłem świadomy. Nie wiedziałem co się dzieje, nie wiedziałem, gdzie jestem. 

Nie wiedziałem, kim jestem.

- Powinienem teraz sprawić, że będziesz cierpiał jeszcze bardziej - syknął Rick, chyba. - Powinienem uderzać twoją głową o ścianę, dopóki nie zostanie z ciebie jedynie plama, namiastka istnienia.

Nagle poczułem jak silne ramie stawia mnie do pionu. Nie mogłem ustać. Ból sprawił, że nie potrafiłem połączyć logicznie faktów.

Nie obchodziło mnie, co się ze mną. Mogłem tam równie dobrze umrzeć, byłem na to gotowy. Byłem gotowy na śmierć, jeśli oznaczała spokój i koniec tego wszystkiego. Nawet jeśli oznaczała pusty pokój, w którym moim jedynym rozmówcą jest ech, które sam do siebie sprowadzam.

Zresztą miałem wrażenie, że umarłem już kilkanaście dobrych minut temu. Naprawdę. Tak jakby te wszystkie uderzenie nic nie oznaczały, jakby to Harry trzymał przez ten cały czas nóż za plecami, tylko po to, żeby wbić mi go powoli, boleśnie. Kolejny cios w twarz. Czułem, że tracę przytomność.

Że wyszedłem z ciała, jestem duszą, która za karę błądzi po paryskich ulicach, a ciało zostało na tej brudnej sali. To naprawdę był koniec? Koniec tych wszystkich pięknych obietnic, pisanych patykiem na piasku? Koniec z motylkami w brzuchu i pięknymi uśmiechami? To wszystko były jedynie maski? Po co dawał mi skrzydła? Tylko po to, żeby mi je odciąć? Zostawić na ulicy i pozwolić powoli się wykrwawiać? Nauczyć mnie latać i zestrzelić?

Nosiłem maskę. Odkąd pamiętam - odkąd poznałem zachowania ludzkie. Zostawiłem siebie gdzieś na wieszaku pomiędzy tymi wszystkimi wieszakami. 

Później w sensie już mniej metaforycznym. 

Kierowała mną nienawiść. Nienawiść była bezpieczna, nie byłem podatny na zranienie. To ja raniłem ludzi i nigdy nie zastanawiałem się, czy to co robię, jest dobre. 

Nigdy nie byłem dobry, nie pasowałem nigdzie. Moje towarzystwo zawsze czegoś ode mnie oczekiwało, a ja nigdy nie potrafiłem im tego dać; ciepła, zrozumienia. Dlatego przy Harrym czułem, że naprawdę mogę być sobą, że nie oczekuje ode mnie niczego, tylko obecności. Za to jego obecność w moim życiu była wykończeniem, ostatnią kreską w idealnym obrazie, farbą, której barwy nigdy nie potrafiłem odszukać, pojąć. Bo nieważne ile kolorów zmieszałbym ze sobą, nie otrzymałbym dokładnie tego, czego mnie nauczył i co mi pokazał.

Bo tak naprawdę jestem złamany i rozbity.

 Po prostu idealnie otoczyłem to kolczastym murem i nawet ja rzadko zaglądałem w ten zakątek o nazwie ,,negatywne uczucia".

Przelał je, zburzył mury tylko po to, żeby mnie zalać i zabić.

Myślałem, że ta kulka w nodze, która prawdopodobnie właśnie rozwalała mi wszystkie nerwy, była największym bólem świata, bo nie da się opisać słowami tego uczucia. Jednak złamane serce? 

Jest gorsze niż każdy rodzaj kulki. 

Mama mi kiedyś powiedziała, że złamane serce oznacza, że było kochane. Więc jaki jest sens tego wszystkiego? Chwilowa radość, niczym z  zabawki, która zrobiona jest tylko po to, ażeby rzucić nią o ścianę i roztrzaskać.

 Czułem zimno ogarniające całe moje ciało. Tak jakbym zamarzał, ale to nie znieczulało krwi, która spływała po moich dłoniach. Szloch wyrwał się z moich ust. 

Myśli w mojej głowie wręcz krzyczały, czułem, że moje zmysły odchodzą, zostawiają mnie, bo mają dość tego paraliżującego bólu.

Od kiedy stałem się tak uzależniony od drugiej osoby? Dlaczego tak bardzo nie potrafiłem sobie poradzić z czyimś odejściem?

Dlaczego obiecywał, że znajdzie dla mojego serca ciepłe, przytulne miejsce, ale zamiast tego wyrzucił je i podeptał?

Dokąd idą złamane serca?

Dlaczego na to pozwoliłem?

Zawsze uważałem, że kierowanie się uczuciami jest złe, że jestem jedyną osobą, która sprawia mi szczęście. Jednak to co czułem przy nim, to było coś innego. Czułem, że jestem stanie łapać gwiazdy, tylko po to, ażeby spokojnie zasnął. Wszystkie czynności zdawały się być lepsze, bardziej wyraziste. W końcu miały sens.

Uwierzyłem w gwiazdy, tylko po to, żeby pozwolić im spaść.

Uwierzyłem w ciszę pomiędzy drzewami, tylko po to, żeby już nigdy jej nie usłyszeć. Stałem się głuchy.

Uwierzyłem w spokój, tylko po to, żeby wzmocnić działania chaosu.

Uwierzyłem w światło, tylko po to, żeby pozwolić cieniom rosnąć.

Znów zostałem sam, zawsze zostawałem. Zawsze dawałem sobie z tym radę.

Zostawałem sam z moim temperamentem i mocnym słowem.

Jednak teraz?

Zostałem sam. Bez temperamentu i mocnego słowa.

Bez ciszy pomiędzy drzewami.

- Zabierzcie go - powiedział jakiś głos, chyba Michael. 

Zobaczyłem kształt kobiecego ciała. Stała za Harrym, który tak jakby coś krzyczał, jednak nic nie słyszałem.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko, położyła palec na ustach. Była piękna.

Mamo?


____________________________________________


ELOELOELOELOELOELOELO.

A więc chciałabym na wstępie zaznaczyć, że druga część jest już zaplanowana, także nie zabijajcie mnie, proszę!!

I chciałam Wam w sumie podziękować.

Dziękuję za to, że wytrwaliście i motywowaliście mnie swoimi komentarzami i w ogóle, że to miało jakiekolwiek ręce i nogi. Jestem bardzo związana z tym ff i chciałam je zakończyć jak najlepiej, więc piszę ten prolog już z piąty raz, nie żartuję. Czuję, że kończę rozdział w soim życiu, dziwne, to tylko ff. A może aż?

A dzisiaj siedziałam od 17 do 21 nad nim i mam nadzieję, że jakoś to ma ręce i nogi, ale no

Pamiętajcie, że Was kocham i o podlewaniu roślinek, i o życiu pełnią życia.

A i wiem, że miały być jeszcze dwa rozdziały, ale to idealny moment

serce mi bije jak patrzę na przycisk "publikuj"

Dziękuję jeszcze raz
Możecie podsumować to jakimś komentarzem, bo nie wiem co mam myśleć.

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro