Rozdział 3
Dzień 15
Minął kolejny weekend.
Namjoon i jego kumple wrócili do szkoły.
Szukają mnie.
To koniec.
K.TH.
Po raz kolejny Yoongi zaśmiał się ironicznie. Chyba sam już wariował bez swojej miłości. Żadnej poprawy od pięciu, prawie sześciu, lat. Nie wiedział już, co ma robić. Nic nie działało. Nie było sposobu, który przyniósłby chociaż mały, nic nie ważny skutek.
„Namjoon i jego kumple wrócili do szkoły". Zabawne. Wcześniej ta trójka gnębiła dzieciaka, a potem pod wpływem Yoona przestali. Gdyby tylko Min miał taki wpływ na Taehyunga... Wtedy już dawno by go sprowadził z powrotem, do właściwej rzeczywistości.
- Yoongi, ktoś do ciebie – do pomieszczenia weszła jedna z tutejszych pielęgniarek, Jennie i poinformowała go o kimś, kto zechciał go odwiedzić w pracy. Przewrócił oczami i skinął jej głową. Wstał ze swojego miejsca i wyszedł z gabinetu.
Namjoon. O wilku mowa.
Cóż, Yoongi trochę nie miał innego wyjścia, jak zakumplować się z dawnym oprawcą swojego maleństwa. A wszystko przez to, że wylądowali na jednej uczelni i nie znali nikogo. Z resztą, Jungkook z Jiminem także okazali się w porządku. Z początku Min'owi duma nie pozwalała na zadawanie się z nimi, ale skoro przeprosili jego gwiazdeczkę... Dalej mimo wszystko czuł do nich jakiś żal, bo to po części była ich wina, że Tae znalazł się w takim miejscu. Nawet nie próbował tego ukrywać, a oni akceptowali ten fakt i czasem, tak jak teraz Rap Monster, przychodzili w odwiedziny, dowiedzieć się, co tam i w ogóle. Oni także czekali na poprawę Taehyunga, razem z Yoonem. Zmienili się od tamtego roku liceum i widać po nich było, iż naprawdę żałowali swoich czynów. Teraz chcieli tylko, aby ich niegdyś ofiara, doszła do siebie. Mieli w planach wyprawić mu jakieś przyjęcie, kiedy już wyjdzie, żeby nie czuł się samotny. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że Tae nie miał już rodziny, bo ta go zostawiła.
- Czego chcesz, Namjoon? – zapytał oschle Min. Jak zwykle. Dla wyższego blondyna nie było to już nic nowego.
- Cześć Yoongi. Ciebie też miło widzieć – odpowiedział i uśmiechnął się przyjaźnie, pokazując tym samym swoje dołeczki w policzkach. Pewnie teraz, kiedy tak wydoroślał, nie mógł się opędzić od panienek, które uganiały się za nim co krok. Tak przynajmniej obstawiał Yoon.
- Tak, tak. No to, po co tu przyszedłeś?
- Myślę, że się już domyśliłeś. Przecież zawsze przychodzę w tej samej sprawie.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. To był dla Min'a naprawdę trudny temat. Nie lubił o tym rozmawiać, ale musiał, bo taki był już jego zawód. Szkoda tylko, że dotyczyło to tak bliskiej mu osoby. Naprawdę nie potrafił znieść tego, że takie straszne nieszczęście spotkało jego małe Taesiątko.
- Bez zmian – odpowiedział krótko, nawet nie patrząc na wyższego. Oparł się o framugę drzwi, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej. Wpatrywał się w jakiś punkt na podłodze, po swojej lewej. Słońce dochodziło tutaj przez tylko jedno okno, lecz tego dnia było wyjątkowo ciepłe, jak na zimowy dzień. Jeszcze trochę i będą święta...
- Yoongi, Taehyung wyzdrowieje. Na pewno. Wiem, co mówię. To silny chłopak. Na pewno się nie podda – powiedział Namjoon pewnym siebie tonem. Jeszcze nigdy nie mówił z takim przekonaniem. I podczas kiedy wszyscy doświadczeni lekarze poświadczali, że nie ma już ratunku, tak Min uwierzył zwykłemu chłopakowi, który nijak znał się na medycynie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro