Nie wiem coś mnie wzięło na angst
Stał na krawędzi.
Patrzył na rozciągające się pod jego stopami budynki. W niektórych świeciły się światła, a inne nikły w ciemnej otchłani nocy.
Chłodne jesienne powietrze muskało jego twarz, jakby tak jak cały świat chciało obchodzić się z nim delikatnie w tych ostatnich momentach na ziemi.
Było cicho, żadne dźwięki nie zamierzały zakłócać mu tego jakże długo wyczekiwanego momentu.
Widział samochody przemijające w dole, wiele metrów pod nim, pędzące z taką prędkością, że nigdy nie zostawały na horyzoncie na długo.
Sierp księżyca lśnił srebrnym blaskiem wysoko na niebie. Jeśli Artemida patrzyła na niego z nocnego, upstrzonego bielą gwiazd nieba, nie przyszła by go powstrzymać. I dobrze, i tak nie było siły która teraz mogłaby sprawić, że zawróci.
Nie rejestrował nic co działo się wokoło, jego wzrok wodził po krajobrazie miasta, ale nie obchodziło go to co widział.
Chciał tego i już nie mógł się doczekać. Wreszcie znów będzie z nim, tym razem na zawsze.
Odliczał sekundy do końca, wlepiając wzrok w wyświetlacz telefonu. Czekał do północy. Nie wiedział czemu, po prostu czuł, że tak musi.
Zostawił listy. Leżały na poduszce w jego pokoju. Napisane czarnym atramentem z plamami łez rozmywającymi tusz w niektórych miejscach. Dla najbliższych.
Uśmiechnął się do siebie.
Już czas.
Zostało 15 sekund.
Rozejrzał się jeszcze raz po okolicy.
Zaśmiał się. Na wpół, z zgryzotą na wpół ze szczęściem.
Nie będzie tęsknił, no może za paroma osobami, z którymi jednak na pewno spotka się za wiele lat gdy przyjdą do niego dołączyć.
Czyli to tak zakończy się jego życie na ziemi?
Nie płakał gdy wyświetlacz telefonu pokazał północ. Nie czuł nic, oprócz ulgi i radości spowodowanej tak niedługim spotkaniem z swoją miłością.
Rozłożył ręce i dał się pochłonąć głębi nocnego nieba.
Zaczął spadać. Czas jakby zwolnił, dając mu przemyśleć wszystko.
Przygotowywał się do tego od dawna i się udało.
Ironia losu.
Umrze w żywiole Jasona.
Na niebie, wśród huczącego powietrza, tam gdzie jego miłość czuła się najswobodniejsza. Gdyby Jason tu był, złapałby go, ale Jasona nie było, wiec nikt go nie złapał. Niedługo się spotkają.
Miał nadzieję, że doleci, aż do podziemia i nareszcie usłyszy ten ciepły głos.
Zostało mu niedużo do końca.
Zamknął oczy i wyszeptał:
"Do zobaczenia niedługo miłości"
Nie żałował swojej decyzji, lecz jedna samotna łza spłynęła z kącika jego oka i spadła na asfaltową jezdnie, a zaraz za nią podążył Leo.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czasu nie dało się cofnąć. Myślicie, że Leo dało się jeszcze uratować gdy jego nogi stanęły przy krawędzi, ale nie jest to prawdą.
Leo nie dało się już uratować. Ponieważ Leo stracił swój sens życia i nie chciał być uratowany.
Musicie wiedzieć, że dusza Leo nie żyła już od dawna. Człowieka można jeszcze uratować gdy jego wnętrze zaczyna gnić, lecz na Leo było już za późno, za późno od momentu gdy odebrano mu Jasona.
Bo prawda jest taka, że Leo nie żył już od kiedy włócznia przeszyła zbroję żeber jego miłości, a teraz jego duch przemierzał wzgórza i pola Elizjum w poszukiwaniu swojej drugiej części, która od dawna na niego czekała.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam z powrotem was i moją wenę! Nawet nie wiecie jak się cieszę, że widzę was obydwoje.
A tak serio to napiszcie co myślicie.
Godzinę temu mnie wzięło na napisanie angst, a pomysł jakoś się zrodził w weekend.
I tak nadal pisze ten rozdział Theyny, ale ma 600 słów wiec jeszcze musicie poczekać.
Myślicie ze mnie zgłoszą za promowanie treści o samobójstwie? Guys nie róbcie tego pls, ja jestem tylko pisarka i nie popieram samobójstwa. Piszę o samobójstwie, ale nie chciałabym by którekolwiek z was kiedykolwiek rozważyło taką opcję.
W każdym bądź razie
Stay safe i ily<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro