Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wires.

Obudził się nad ranem z książką na twarzy. Od razu zmierzył sobie gorączkę, a potem zrobił śniadanie. W końcu mógł coś przełknąć, bo gardło przestało go tak boleć. Siedząc na blacie kuchennym, jedząc kanapki i popijając je gorącą kawą czuł się całkiem zdrowy. Toczka ułożyła się na jego kolanach, zwinęła w kłębek, po czym zasnęła. Odstawił puste naczynia i przeciągnął się głośno ziewając. Po chwili wyjął telefon z kieszeni, a następnie leniwie wystukał:

Barnes: O której wpadasz na trening?

Kiedy telefon w torbie zawibrował, Steve właśnie przysypiał na matmie. Spojrzał na ekran i uśmiechnął się pod nosem.

Rogers: Mam dziś zajęcia do 16.30, może koło piątej?

Buck uśmiechnął się i wysłał mu w kolejnym smsie swój adres. Nagle rozejrzał się po swoim pokoju.

O matko, musiał posprzątać.

Barnes:Możesz tu przejechać 3, 11 albo 15. Zrobię Ci obiad, jakieś preferencje?

Obiad? Rany, kiedy ostatnio ktoś, kto nie był jego mamą, przejmował się tym, czy Steve zjadł obiad

Rogers: W sumie jem wszystko, ale nie musisz się mną przejmować.

Barnes:Spaghetti, risotto, jakiś rosół... Postaram się przy okazji nie spalić kuchni.

Rogers: Mi obojętnie, ale dzięki. No i będę trzymał kciuki.

Barnes:Jesteś niezdecydowany, jak typowa laska. Weź mi coś zaproponuj, bo nie wiem czy mam robić zakupy.

Rogers: Zrób tak, żebyś nie musiał wychodzić z domu, ok?

Barnes:Jasne, jasne.

Rogers: Obiecaj.

Buck spojrzał zdziwiony na ekran telefonu. Westchnął głośno i zdjął buty.

Barnes:Dobra, chyba mam składniki na spaghetti. Ewentualnie będę improwizować.

Rogers: Spaghetti Buckaniese.

Barnes:Co Ty właśnie powiedziałeś xD

Rogers: Wybacz, umieram na matmie i nie odpowiadam za to, co przychodzi mi do głowy.

Buck zaczął przygotowywać jedzenie naprawdę ciesząc się na wizytę Steve'a.

Barnes:Ej, a przyniósłbyś mi notatki?

Rogers: Jasne. Te z wczoraj wyślę Ci jak wrócę do domu, okej?

Barnes:W ogóle to nie jest Ci za późno? Będziesz pewnie wracał po ciemku do domu

Steve parsknął.

Rogers: No tak. Przecież nigdy nie wracam po ciemku do domu. Będę się strasznie bał.

Buck przewrócił oczami, podsmażając przy okazji posiekaną cebulę i czosnek na oliwie.

Barnes:Dobra, dobra. Już nic nie mówię. Piszę. Cokolwiek.

Steve uśmiechnął się pod nosem. Zawahał się przez chwilę.

Rogers: Ej, Buck. Dzięki, że mnie zaprosiłeś. No i za obiad. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jadłem obiad.

Dorzucił mięso mielone, po czym przemieszał całą zawartość patelni. Wiadomość z niewiadomych powodów sprawiła, że posmutniał.

Barnes:Jak to? Nawet na mieście nie jesz?

Rogers: Nie zdążę między zajęciami, a wieczorem wolę wrócić do domu na kolację.

Barnes: Nic dziwnego, że jesteś taki drobny, jakbym nie jadł też bym był niski.

Rogers: Bycie drobnym ma swoje dobre strony. Łatwiej się schować w ostatniej ławce za jakimś dużym kolegą i spać.

Barnes:I tak siedzisz na przodach. Przynajmniej na lekcjach ze mną.

Rogers: Przyszedłem w połowie roku szkolnego, to za późno, żeby zaklepać dobre miejsce.

Barnes:No cóż. Sam tył zawsze zajmuję z Nataszą i Clintem. Jesteśmy znaną lożą szyderców.

Rogers: Nie macie tam przypadkiem nic wolnego? Jestem dość zdesperowany. Nie mam gdzie spać.

Barnes:Przecież wymieniłem trzy osoby na czteroosobowe ławki. Miejsce dla Ciebie było w domyśle.

Rogers: Jestem w niebie. Ratujesz mi tyłek.

Rogers: Ale wiesz, nie chcę się tam do Was wcinać, szczególnie, że nie jestem zbyt rozmownym towarzystwem. Serio śpię na lekcjach. W sumie nie ma się czym chwalić.

Barnes:Cóż. Jeśli śpisz na historii albo angielskim, to wcale nie robisz źle. Bronisz się przed bzdurami.

Rogers: Znów dzięki Tobie nie czuję się samotny w swoich spostrzeżeniach.

Rogers: Dziękuję Bucky.

Barnes:Służę gorzką opinią na temat naszej szkoły i uczniów. Napiszę później, bo zaraz spalę żarcie.

Rogers: Przeszkadzałbym dalej, ale w sumie mam w tym żarciu też swój interes... Odezwę się, jak będę się zastanawiał nad autobusem i tym, w którą stronę mam jechać.

Spojrzał na telefon, zadzwonił akurat, gdy wsypywał makaron do garnka.

Barnes:Przecież Ci napisałem, którymi możesz dojechać.

Naskrobał patrząc kątem oka na jedzenie. I oczywiście się poparzył. Jak zwykle.

- Czy nie mogę chociaż łapać gorących rzeczy metalową dłonią? - warknął wkładając oparzoną rękę pod zimną wodę. Po chwili zawinął ją prowizorycznie bandażem i dokończył obiad. Wolał go mieć przygotowanego wcześniej, żeby Steve nie musiał czekać, pewnie będzie głodny. Nagle zastanowił się nad jedną kwestią, a mianowicie - czy Rogers zauważył, że jedna jego ręka jest nie do końca sprawna? W końcu przez cały ten czas nosił długi rękaw i rękawiczkę, mógł nie zauważyć. Bucky nie lubił poruszać tego tematu, więc stwierdził, że im później Steve zauważy tym lepiej dla niego. Założył, więc czarny golf - jego ulubione ubranie na zimę, opatulił się kocem i puścił sobie kolejny odcinek Supernatural.

***

Steve nawet nie zauważył, kiedy lekcja minęła, do rzeczywistości przywrócił go dopiero dzwonek na przerwę. Szybko spakował swoje rzeczy i ruszył korytarzem w stronę kawiarenki. Miał okienko i liczył na jakąś wolną kanapę. Potwornie chciało mu się spać.

- Hej, Steve! - ktoś szarpnął go za ramię. Odwrócił się i zobaczył Bruce'a Bannera, chłopaka, obok którego usiadł na swojej pierwszej lekcji w nowej szkole.

- Bruce - uśmiechnął się.

- Idziemy z paroma osobami na kawę, chcesz iść z nami?

Steve pomyślał jeszcze o mięciutkiej kanapie, którą widział w holu, po czym westchnął cicho.

- Jasne. W sumie, prawie nie znam ludzi, z którymi chodzę do klasy, to trochę głupie. Chętnie pójdę z wami.

Przyjemny wypad na kawę między lekcjami okazał się niezręczną dla Steve'a męczarnią, chociaż w życiu by tego nie przyznał. Siedział między ludźmi, których ledwo znał i przysłuchiwał się rozmowom o chemii, biologii i innych rozszerzeniach. Byłoby to nawet przyjemne, gdyby w tych ludziach była jakaś pasja, ale nie. Rozmawiali o testach, maturze, progach procentowych i tego typu rzeczach, a Steve nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to całe ich życie. Z ulgą przyjął informację, że pora wracać na kolejną lekcję.

Reszta dnia minęła mu na wegetacji podczas kolejnych przedmiotów, później poszedł do szkoły muzycznej. Mimo zmęczenia rosło w nim jednak uczucie radości i jakiegoś podekscytowania. Cieszył się, że zobaczy Bucka. Kiedy na zegarku wybiła 16:30 wyszedł ze szkoły muzycznej szybciej niż zazwyczaj i skierował się w stronę najbliższego przystanku.

Rogers: Hej, skończyłem zajęcia i zbieram się na przystanek, w którą stronę jechać?

Barnes:Na Bronx, Stevie.

Rogers: Mogłeś mówić od razu. Będę za jakiś kwadrans.

Buck pokręcił głową. Przecież podał Rogersowi adres, jednak chłopak był jeszcze bardziej roztrzepany niż on. Ogarnął szybko pokój, dla niego było całkiem czysto, ale wiedział, że matka zabiłaby go za ten bałagan. Nałożył dwie porcje obiadu, stawiając je na stole w kuchni i czekał na dzwonek do drzwi.

Steve wysiadł z autobusu i popędził pod wskazany adres. Wbiegł po schodach przytulnej kamienicy i zadzwonił do drzwi z numerem siedemnastym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro