Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I write sins no tragedies.

Wesołych Świąt kochani. Dziękuję za te ostatnie miesiące razem. Życzę Wam dużo szczęścia, spokoju i wiary w siebie. Nigdy nie dajcie sobie wmówić, że coś jest z Wami nie tak, że się do czegoś nie nadajecie. Możecie wszystko. Pamiętajcie o tym.

Rodzice Barnesa jeszcze nie wrócili dziś oboje mieli nocną zmianę. Przyzwyczajał się do tego, że ostatnio rzadziej ich widział, choć była to dla niego nowość. Ojciec dostał awans, a matka zmieniła pracę, przez co oboje musieli siedzieć więcej w robocie. Potrząsnął głową zdając sobie sprawę, że przecież Steve na niego czeka.
Ubrał się dość ciepło żeby znowu się nie przeziębić i wyszedł z mieszkania uprzednio mówiąc Toczce, że wróci za dwadzieścia minut. Czując na sobie spojrzenie Steve'a powiedział:

- Zawsze to robię - wzruszył ramionami - Choć nie jestem do końca pewny dlaczego.

- Nic dziwnego, ja też to zawsze robię. Tylko, że ja mam psa. - odparł, idąc za Buckym.

- Serio? Jak się wabi? - zapytał przywołując windę przyciskiem.

- Brutus - odparł, przewracając oczami. - Winda? - zapytał niepewnie.

- Nie mów mi, że się boisz - Bucky uniósł brew, a na jego ustach pojawił się wredny uśmieszek. W tej chwili winda wjechała na ich piętro, a Barnes otworzył ciężkie, metalowe drzwi z lekkim trudem. Był to stary typ windy, jeszcze z kratownicą, która zasuwała się, gdy drzwi się zamknęły. - Nie wystawiaj dłoni przez kraty, jeśli chcesz zachować łapy - uśmiechnął się krzywo poruszając mechanicznie palcami lewej ręki.

Steve przełknął ślinę, po czym westchnął cicho i wszedł do środka. Nienawidził wind.

- Jeździsz tym codziennie? - zapytał.

- Oczywiście. Tylko mi nie mów, że wszedłeś tu wcześniej po schodach.

- Pewnie, że wszedłem po schodach. Nie przepadam za windami. Na szczęście mieszkam na pierwszym piętrze.

Skrzypienie zamykającej się kraty zabrzmiało jak jęk potępieńców. Steve wzdrygnął się.

- Buu - mruknął Bucky popychając go lekko w stronę kraty. Chłopak zachwiał się lekko.

- Nie rób tak - odparł cicho. Rozejrzał się po klaustrofobicznym wnętrzu. Nie było nawet lustra. Cudownie. Spojrzał na Bucka i pochwycił jego rozbawiony wzrok. W tym momencie winda zatrzymała się, a krata zniknęła w głębi szybu.

- Ludzie z klaustrofobią przodem.

Steve prychnął, ale nie zwlekał. Gdy tylko przekroczył próg windy odetchnął z ulgą. Ruszył w stronę wyjścia, za oknem było już zupełnie ciemno.

- Daleko stąd do przystanku? - zapytał... Po czym potknął się o sznurówkę, o mało nie zaliczając bliskiego spotkania z podłogą.

- Jak?! - Buck nie był pewny, czy bardziej chce mu się śmiać, czy śmiać. Steve spojrzał na niego krzywo.

- Nie mam pojęcia o co ci chodzi - odparł, chociaż w sumie było mu trochę głupio. Nie lubił, kiedy jego nieprzeciętny talent do robienia sobie krzywdy wychodził na jaw przy nowo poznanych ludziach. Wyszedł z budynku przeklinając w myślach swój brak koordynacji ruchowej. Buck natomiast zeskoczył wesoło ze schodów, wbijając się glanami w miękki biały puch. Lubił zimę, naprawdę zaliczała się do jego ulubionych pór roku. Zaraz po jesieni, oczywiście. Ruszył przed siebie wsłuchując się w przyjemne chrupanie i kierując się w stronę drogi oświetlonej przez latarnie. Normalnie szedłby skrótem, ale widząc "specjalny talent" Rogersa wolał go nie narażać na wpadnięcie do rowu. Steve ruszył za nim.

- To daleko do tego przystanku? Nie doczekałem się odpowiedzi - odezwał się. Kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie w cieniu po drugiej stronie ulicy, ale kiedy odwrócił głowę w tamtą stronę, nic nie zobaczył.

- Chwilkę, gdyby nie to, pewnie nie docierałbym do szkoły. - również dostrzegł ruch - widziałeś coś?

- Wydawało mi się, że tak. Ty też? - zapytał.

- To mógł być kot - mruknął. - Dużo ich się tu kręci.

- Ciekawe dlaczego - powiedział cicho. - Może wiedzą, że pewien zamieszkujący w pobliżu osobnik zawsze rzuci coś do jedzenia? - dodał z łobuzerskim uśmieszkiem.

- Koty są bardzo ludzkie. Dlatego ludzie ich nie lubią - zrobił pauzę, ukradkiem lustrując cienie - Choć w sumie ja wolę koty od ludzi.

- Nie są tacy źli - odparł Steve, wsuwając dłonie w kieszenie kurtki. - zależy na kogo trafisz. Moim zdaniem każdy ma w sobie coś wartościowego.

- Myślę, że nie każdy. Może na początku, kiedy ktoś był jeszcze dzieckiem. Wiesz, nim świat zdążył sprowadzić kogoś do parteru i stworzyć potwora. Wtedy rzadko w człowieku zostaje człowiek.

Latarnie dawały lekko chorobliwie wyglądające, przyćmione światło. W oddali majaczył ich przystanek.

- Może to zabrzmi, jakbym był naiwnym idealistą, ale wydaje mi się, że nawet wtedy coś zostaje. Nawet, kiedy czujesz się pusty, śpi w tobie człowiek, którym byłeś kiedyś.

Latarnia, obok której przechodzili, zamrugała i zgasła. W tym momencie przed oczami Steve'a stanęło milion takich scen z Supernatural, za co skarcił się w myślach. Wracał po ciemku tyle razy i nigdy nic wielkiego się nie stało, czego niby miał się obawiać? Tymczasem mimo wszystko miał jakieś nieprzyjemne przeczucie, że coś jest nie w porządku.

Buck bardzo chciał mu powiedzieć "Uwierz, znam takich ludzi", ale ugryzł się w język. Bo po co? Steve nie musiał wiedzieć o Red Skullu, byłoby wręcz lepiej, gdyby nikt nie został wciągnięty w tę chorą sytuację. Spojrzał na godzinę w telefonie. Idealnie, autobus miał przyjechać za kilka minut. Zatrzymali się na przystanku, Bucky stanął na krawężniku i zaczął bujać się na podeszwach swoich glanów.

I w tym momencie ich zobaczył.

Stali po drugiej stronie ulicy. Rozejrzał się w panice, zobaczył autobus na końcu drogi. Za daleko, będzie u nich za trzy minuty, jeśli światła dobrze się ułożą.

Steve zauważył, że Buck zamarł nagle i zaczął się rozglądać z przerażeniem w oczach.

- Bucky? Co się stało?

- Nic. - odparł, zupełnie bezwiednie przesuwając się przed niego, jakby w ten sposób mógł go odgrodzić od tego wszystkiego. Od Red Skulla. I od tego, co sam zrobił. - Twój autobus już jedzie.

Szli tutaj.

Adrenalina ruszyła, krew płynęła znacznie szybciej. Zdążą przed autobusem. Nie ma bata, żeby uciekli.

Steve, zdumiony jego zachowaniem, rozejrzał się i nagle zobaczył grupkę ludzi idącą bez pośpiechu w ich stronę. Poczuł lekkie ukłucie strachu i spojrzał na Bucky'ego pytająco, on jednak wpatrywał się nieruchomo w tych ludzi. Z jego spojrzenia nic nie dało się odczytać. Była ich czwórka, dopiero, gdy podeszli bliżej zauważył, że wszyscy byli podobnie ubrani - w skórzane kurtki o wojskowym kroju. Na samym przodzie szedł chłopak z włosami zafarbowanymi na czerwono.

- Baaarnes! - przeszły ich ciarki. Autobus nadjeżdżał. Może zdążą.

- Steve, wsiadaj.

- Buck, kto to jest? - zapytał, zupełnie ignorując jego słowa. Sposób, w jaki ten facet wypowiedział jego nazwisko bardzo mu się nie spodobał.

Autobus był już tylko kilkanaście metrów od nich. Bucky spojrzał na Red Skulla. Za blisko. Zdąży wsadzić Steve'a do autobusu, ale sam nie ucieknie. A jeśli wsiądzie z nim, te szuje pójdą za nimi. Przygryzł wargę. To była jego sprawa. Steve nic do tego nie miał.

- Zamknij się i wsiadaj.

- Hej, znasz tych ludzi? Masz z nimi jakieś problemy? Skąd wiedzą, jak się nazywasz? - dopytywał się. Czuł narastającą panikę, ale ani myślał zostawić Bucka samego z nimi. On jednak nie odpowiadał, wciąż wpatrzony w nadchodzącą grupkę, więc Steve szarpnął go za rękaw, kiedy autobus był kilka metrów od nich. - Chodź, wsiadamy.

Buck szybko ogarnął sytuację i skinął głową. Gdy drzwi się otworzyły poczekał, aż Steve wejdzie, udając na początku, że też wsiada po czym wyskoczył z pojazdu i odsunął się od autobusu dając kierowcy do zrozumienia, aby ten jechał. Steve chyba chciał wyskoczyć za nim, ale gdy znalazł się przy wejściu Bucky najzwyczajniej w świecie wepchnął go do środka, a sekundy później drzwi się zatrzasnęły. Barnes odetchnął głęboko, czując coś na kształt ulgi, która od razu zniknęła, gdy odwrócił się w kierunku Red Skulla.

Jego ręce odruchowo uniosły się do gardy. Spróbował się uśmiechnąć kpiąco, ale sekundy później spadły na niego pierwsze ciosy.

Najwidoczniej Red Skull nie miał dziś zamiaru z nim gadać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro