Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I've given up on you

Steve długo zastanawiał się, czy przyjść na urodziny Starka. Nie przepadał za bardzo za imprezami tego typu. To nie tak, że nie lubił pić, po prostu tłumy ludzi to niekoniecznie było to, za czym przepadał, a Tony wydawał się być tą osobą, która miała masę znajomych. Steve był pewny, że będzie tam przynajmniej z trzydzieści osób.

Sam próbował go namówić, nawet prawie mu się udało i gdyby nie goniące go zaliczenie w szkole muzycznej, na pewno by poszedł. Wilson na szczęście zrozumiał, że jeśli Rogers chce zdać, to musi nawalać w te głupie klawisze.

Dlaczego więc teraz stał przed drzwiami do domu Starka, zastanawiając się czy zapukać, czy zadzwonić, bo muzyka była tak głośna, że słyszał wokalistę AC/DC, jakby stał zaraz przy nim?

Przełożył torebkę z prezentem do drugiej dłoni, po czym wyjął z kieszeni telefon i jeszcze raz spojrzał na smsa, którego dostał dzisiaj po szkole.

Dekiel dzisiaj będzie, tak jakbyś miał ochotę z nim pogadać.
Nie wiesz tego ode mnie.
C.B."

Po otrzymaniu smsa, próbował się skupić na nutach, ale wszystkie jego plany szlag trafił. Myśl o tym, że go zobaczy, wznieciła mu we wnętrzu iskrę, która sprawiała, że nie mógł usiedzieć przed fortepianem, wiercił się, a jego głowę zalewały sceny z imprezy, na którą przecież nie szedł.

W końcu poderwał się z krzesła i zbiegł po schodach do salonu. Jego mama siedziała w fotelu, czytając książkę.

- Mamo? Mogę iść na urodziny kolegi?

Włożył komórkę z powrotem do piaskowego prochowca i wziął głęboki wdech. Nacisnął dzwonek. Odczekał dłuższą chwilę, po której otworzył mu Stark, wieszając mu się na szyi. Steve przez sekundę zamarł, nie wiedząc co zrobić. Na szczęście uratowała go Pepper, zdejmując z niego Tony'ego i puszczając mu krótki ochrzan. Rogers zdjął w tym czasie buty i odwiesił płaszcz.

- Cześć Steve – powiedziała, uśmiechając się do niego ciepło. – Impreza już się rozkręciła, jakbyś czegoś potrzebował, to pytaj.

- Dzięki – odpowiedział, po czym wręczył pijanemu Starkowi prezent. Nie wiedział, czy Tony ucieszył się bardziej z płyty Black Sabbath, czy butelki whisky. Stark podziękował mu, jednocześnie wkładając mu do ręki kieliszek wódki.

Steve przeciskał się przez tańczących ludzi, nie wiedząc do końca, gdzie prowadzą go własne stopy. Tak jak podejrzewał, dom Tony'ego był ogromny, a gości było dużo więcej niż te zakładane przez niego trzydzieści osób.

Gdy zauważył drzwi do kuchni, zaśmiał się w duchu. Jego imprezy bardzo często się tam kończyły. Przekroczył jej próg, z radością zauważając, że jest niemal pusta, po czym spojrzał na lewo i zamarł.

Bucky był blady, miał podkrążone oczy, uśmiechał się lekko, jego dolna warga dalej była opuchnięta, koło kącika ust widniał siniak. W przeraźliwie jasnym świetle jarzeniówki, widział wszystko z niezwykłą wręcz dokładnością.

Barnes stał oparty o blat kuchenny z pustym, pewnie przed chwilą wychylonym, kieliszkiem w ręku. Patrzył prosto na niego. Steve zastygł w bezruchu, nie mając zielonego pojęcia, jak się zachować.

Na widok Bucky'ego poczuł setkę sprzecznych emocji - ulgę, radość, wściekłość. Nie miał pojęcia, co zrobić, Barnes też nie kwapił się do jakiegoś ruchu, więc po prostu stali i patrzyli na siebie, jakby widzieli się pierwszy raz w życiu.

Nagle Bucky otworzył usta, wziął wdech, nim zaczął mówić. Z tej lekko nierzeczywistej sytuacji wyrwał Rogersa strzał w plecy, zadany przez olbrzymią dłoń Sama.

- Hej, Steve!

Chłopak aż podskoczył i odwrócił się do Wilsona.

- O, hej Sam. - uśmiechnął się. Szczerze, choć dalej był rozkojarzony. Na szczęście Falcon nie zwrócił uwagi na wyraz jego twarzy, bo od razu zaczął mówić. Dużo. I długo. O wszystkim. Steve spojrzał kątem oka na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Barnes, ale już go tam nie było. Słuchał Sama jednym uchem ciesząc się, że ma chwilę czasu, by ochłonąć. Jednocześnie zastanawiał się, czy mu się przypadkiem nie zdawało, że go widział.

***

- Buck?

Clint pstryknął mu palcami przed twarzą, co troszkę otrzeźwiło Barnesa. Potrząsnął głową i odwrócił się do przyjaciela.

- Obecny.

- Coś się stało? Źle się czujesz? - Jego spojrzenie od razu się wyostrzyło, zaczął sprawdzać bok Barnesa w poszukiwaniu braku opatrunku, choć przecież sprawdzał już wielokrotnie.

- No nie macaj mnie – parsknął śmiechem Barnes.

Clint uniósł dłonie, jednocześnie zastanawiając się, czy na pewno dobrym pomysłem było pozwolenie Buckowi tu przyjść. Oczywiście, jego przyjaciel miał własną wolę i rozsądek, ale drugie ostatnio u niego szwankowało, więc czuł się w obowiązku, żeby myśleć trochę za niego.

Z jednej strony, Bucky nie przyjmował już żadnych leków, przeciwzapalne Clint kazał mu brać tylko przez trzy dni. Rana ładnie się goiła, prawdopodobnie zostanie z niej tylko ładna, cienka blizna i nie widział potrzeby, żeby Barnes szprycował się czymś więcej poza Apapem. Tak profilaktycznie. Z drugiej cholernie się martwił. Z trzeciej wiedział, że wyjście do ludzi poprawi mu humor, bo od chwili zdarzenia chłopak chodził jak zbity pies. Cóż. Dosłownie zbity.

- Wszystko gra - skłamał Bucky, po czym poszukał wzrokiem Steve'a, żeby trafić akurat na moment, gdy śmiał się z Samem. Barton wyłowił jego spojrzenie, podobnie zresztą jak Natasza, oboje spojrzeli po sobie, ale postanowili nie komentować.

Natasza wiedziała o smsie, którego Barton wysłał. W końcu to był także jej pomysł. Obojgu zdawało się, że Rogers zasługuje na jakieś wyjaśnienia. Nie mogli mu ich dać, obiecali to Buckowi. Mieli jednak świadomość, że Steve sam je sobie wyciągnie, jeśli tylko nadarzy mu się okazja. Clint po cichu liczył też na to, że Rogers przemówi Bucky'ego, może nawet sprawi, że ten zmieni zdanie i przestanie się ukrywać z całą sytuacją. Natasza podsumowała ten pomysł jako marzenia ściętej głowy, ale mimo to pytała go kilkukrotnie, czy Steve mu odpisał. Bawiło go, że dziewczyna nigdy nie przyznałaby się do dbania o Barnesa, ale jej czyny świadczyły o czymś kompletnie innym.

- Ziemia do Clinta, pij, bo kolejka czeka - mruknął Buck, szturchając go w ramię.

Barton pokręcił głową, po czym się napił.

***

Jakoś tak się stało, że Buck nie miał okazji porozmawiać ze Stevem, aż Stark nie kazał im wszystkim zebrać się w jednym miejscu, no bo tort, toast i takie tam czerwono-złote bajery.

W tym właśnie momencie, jakoś się tak stało, że stanęli idealnie naprzeciw siebie, więc ciężko było Barnesowi udawać, iż nie widzi małego Rogersa. Nawet jeśli miał metr sześćdziesiąt pięć w kapeluszu. Więc po prostu się do niego uśmiechnął, ciepło i jakby trochę z przeprosinami. Bo za cholerę nie wiedział, co innego miałby zrobić.

Steve napotkał spojrzenie Bucka, stojącego przy stole, w tym momencie, kiedy Tony wznosił toast. Barnes patrzył na niego i uśmiechał się, ale nie tym swoim cwaniackim uśmieszkiem, tylko szczerze. Steve nie za bardzo wiedział, jak na to zareagować, więc tylko opuścił głowę, starając się skupić na tym, o czym mówi Stark, bo nie miał pojęcia z czego wszyscy dookoła się śmieją, ale założyłby się, że to jedna z tych jego osławionych, imprezowych historyjek.

Bucky'emu trochę zrzedła mina.

Natasza i Barton, którzy obserwowali wszystko z boku, prawie nie uderzyli się symultanicznie w czoło.

- Oni są ułomni – mruknęła Natasza.

- Są i to bardzo – potwierdził Clint.

Nie potrafiliby jednak zaprzeczyć, że czerpali trochę grzesznej przyjemności z tej sytuacji.

Bucky wbił wzrok w swoje skarpetki, puszczając wszystkie żarty Starka mimo uszu i myśląc intensywnie: No super. Zapamiętaj Barnes, nie szczerz się do ludzi, gdy mimo wszystko twoja morda wygląda jakby miała spotkanie z kibolami po przegranym meczu.

Poczuł nagłą potrzebę przejścia się, małej ucieczki od tego całego zgiełku i wrzasku. Ale właśnie ten moment wybrał sobie Stark żeby zakomenderować grę w prawdę czy wyzwanie, a Clint złapał go mocno za ramię mówiąc:

- O nie, nie.

- Puszczaj, Clint.

- Nie uciekniesz przed tym bracie, ja też ubolewam.

Barnes śmiał wątpić, widząc ogromny uśmiech, który wpełzł na usta jego przyjaciela.



Tego plot twistu, to ja też się nie spodziewałam. Ale wróciłam. Z przytupem, a co.

Tęskniliście?

Następny rozdział wrzucę za tydzień. Słowo daję, już go napisałam. Piszczcie co u Was. W końcu minęły dwa lata, nie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro