Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chop Suey

- Hej - mruknął Rogers.

- Hej - odpowiedział cicho Bucky, przesuwając się lekko w prawo, tak jakby na tych ogromnych i pustych schodach naprawdę trzeba było robić miejsce dla osoby tak drobnej jak Steve.

Rogers usiadł koło niego, nie mówił nic przez dłuższą chwilę. Barnes podał mu butelkę whisky, Steve nie odmówił.

- Co tu robisz? - powtórzył w końcu pytanie, podając jednocześnie whisky Bucky'emu.

Barnes był już w tym stanie, że nie za bardzo panował nad własnym językiem.

- Prawie zadzwoniłbym do eks, gdybyś nie przyszedł.

- Eks? - Steve nawet nie krył zdziwienia. Bucky nie wyglądał na osobę, która dzwoni po pijaku do byłych dziewczyn.

Co ten alkohol robi z ludźmi, pomyślał ciągnąc kolejnego łyka.

- Chcesz mi opowiedzieć? - zapytał Rogers.

- Nie mogę - głos Bucky'ego był aż nadto stanowczy.

Siedzieli przez chwilę w ciszy. Nagle Steve poczuł, że coś kliknęło mu w umyśle.

- To ma jakiś związek z tym całym Red Scullem i jego ekipą?

Bucky milczał, po czym pokiwał głową. Zawiał wiatr, sprawiając, że oboje schowali głowy w ramionach.

- Może nie wyglądam, ale nie boję się.

- Ja się o ciebie boję.

- Dlaczego boisz się o kogoś, kogo ledwo znasz?

Bucky nagle odwrócił się do niego i spojrzał mu głęboko w oczy.

- Nie wybaczę sobie, jeśli skrzywdzą kogoś poza mną, ok? Ja mogę mieć obitą mordę i szwy, dam sobie z tym radę, ale nie pozwolę ci się wtrącać.

- Masz szwy? - Steve wydawał się zaciąć na tej informacji.

Barnes przeklął się w myślach za głupotę i alkohol.

- To nic takiego.

Rogers zmarszczył brwi.

- Biolchema chcesz oszukać?

- Jesteś niemożliwy - to mówiąc Bucky przewrócił oczami.

- Jestem - uśmiechnął się Steve, otulając się przy okazji mocniej połami płaszcza. - Wiesz, ja po prostu nie mogę odpuścić.

- Dlaczego?

- Bo jesteś osobą z marzeniami, która dba innych, zawiązuje nieznajomemu dzieciakowi szalik i naciąga czapkę na oczy, a potem uczy tego dzieciaka, jak się bić...

- ... i odprowadzając go zgarnia tak mocny wpierdol, że ma szwy. - Dokończył Bucky.

- Brzmi jak ktoś, kogo warto trzymać przy sobie.

- Czemu ty się w ogóle nie boisz? - W głosie Barnesa zabrzmiała nutka irytacji.

Steve milczał przez dłuższą chwilę. Spojrzał na swoje zgrabiałe dłonie, zaróżowione od mrozu.

- Ja się zawsze boję, Buck - powiedział cicho. - Bałem się już tak często, że nauczyłem się z tym żyć. I wiem, że warto się bać, jeśli jest to związane z pomaganiem drugiej osobie.

Rogers myślał intensywnie o Peggy, mimo że rozrywało mu to serce na tysiąc kawałków. Ona by go zrozumiała w tym momencie, był tego niemal pewien.

Bucky patrzył, jak Steve bije się z myślami. Położył mu dłoń na ramieniu, chcąc dać mu chociaż namiastkę wsparcia. Był na niego zły, ale jednocześnie czuł się poruszony tym, co Rogers powiedział.

- Nie jestem tak dobrą osobą, za którą mnie uważasz. Robiłem paskudne rzeczy, których sam sobie nie mogę wybaczyć i nie zasługuję na coś tak dobrego, jak twoja pomoc.

- Też nie jestem kryształowy, to ludzkie popełniać błędy, Buck.

- Czyli się ciebie nie pozbędę?

- Nie, przyczepiam się jak rzep do psiego ogona.

- Tak myślałem.

Milczeli przez kilka chwil.

- To co? Możesz mi choć nakreślić sytuację?

- Yhym - mruknął Bucky. - Ale nie tutaj, tyłki nam za chwilę zamarzną. Trzeba się ogrzać.

***

Wykręcenie z imprezy okazało się o wiele łatwiejsze niż Bucky podejrzewał. Steve po prostu udał atak astmy i się strasznie rozkaszlał, a Barnes, jako przykładny kolega z klasy, powiedział, że odprowadzi go do domu.

Choć kłócili się, że nie jest to potrzebne, to do Steve'a odwiózł ich osobisty lokaj Starka - Jarvis. Milczeli całą drogę, Steve trochę pokasływał, tak dla konwenansu, a Buck, któremu dalej szumiło w głowie od whisky, przysypiał na tylnym siedzeniu.

Gdy dojechali pod domek, w którym mieszkał Steve, Rogers wyciągał Barnesa za ramię.

- Albo mi się wydaje - powiedział spokojnie Jarvis - albo to pan Barnes miał odstawić pana Rogersa, nie na odwrót.

Steve uśmiechnął się z zakłopotaniem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jarvis pomachał im zdawkowo na pożegnanie i odjechał. Steve zaciągnął Bucky'ego aż do schodów, gdzie trochę nim potrząsnął i kazał już iść samemu. Był szczęśliwy, że jakimś cudem nie obudził przy tym wszystkim swojej mamy.

Gdy dotarli już do pokoju, Barnes zwalił się na łóżko w butach.

- Bucky! - Nie mógł krzyknąć, ale powiedział to pełnym wyrzutu głosem.

- Daj mi sekundę - wybełkotał chłopak, po czym rzeczywiście zdjął glany i wraz ze skórzaną kurtką rzucił gdzieś na bok. Steve postanowił nie okrzyczeć go za hałas, jaki tym wywołał, chociaż był blisko. - Dasz mi coś do spania?

Steve najpierw wymknął się z pokoju do kuchni i przyniósł im po szklance wody. Zahaczył o łazienkę, żeby się przebrać, a następnie poszukał też w szafie jakiejś koszulki. Miał kilka takich dużo za dużych, używał ich do malowania w plastyku. Zapalił małą lampkę, w pokoju zapanował przyjemny półmrok.

Odwrócił się, gdy Bucky się przebierał w wytarty t-shirt z logiem Guns'n'Roses, ale nie powstrzymał się od krótkiego zerknięcia.

Pożałował od razu.

Miejsce gdzie proteza łączyła się z ciałem wyglądało okropnie, było sine od blizn. Całe ciało Bucky'ego było poznaczone mniejszymi i większymi bliznami. Zauważył nowy opatrunek, siniaki. Odwrócił wzrok, patrząc znowu na ścianę. Czuł, że trzęsą mu się ręce.

- Stevie? Coś się stało?

- Nie - skłamał, po czym usiadł obok Bucky'ego. Oboje siedzieli w samych koszulkach i bokserkach, w powietrzu wciąż unosił się zapach alkoholu.

- Wiesz - zaczął Bucky. - Dalej myślę, że im mniej będziesz wiedział, tym lepiej dla ciebie.

- Nat i Clint powiedzieli mi to samo.

- Próbowałeś, to od nich wyciągnąć?

- Może.

Bucky pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten chudy dzieciak był niemożliwy.

- Red Skull nazywa się Johann Schmidt, tak naprawdę - zaczął. - I jest moim ziomkiem z gimnazjum.

Steve rozsiadł się wygodniej

- Trzymaliśmy się jedną zgraną ekipą, łaziliśmy na koncerty, piliśmy tanie piwo za szkołą, przesiadywaliśmy wieczorami grając w CS'a. Dość typowo. A potem Johann wkręcił się w dilerkę. I nas też wkręcił - umilkł na chwilę. - Nie tłumaczę się, to była moja wina, że dałem się to wciągnąć. Wydawało mi się to wtedy takie... Wolnościowe. Wiesz, łamiemy zasady, ale przecież jak ktoś chce coś wziąć, to powinien mieć do tego prawo, prawda? Przejrzałem na oczy, gdy ogarnąłem, że dzieciaki też to kupują. Wiedziałem, gdzie przetrzymują towar, zniszczyłem go i podjebałem dostawcę. Tego samego dnia... - urwał. - ... miałem wypadek. Wracałem stamtąd, byłem przerażony, wiedziałem, że się w końcu dowiedzą i nie rozejrzałem się na przejściu. Głupota, prawda?

Uniósł do góry metalową rękę, przyglądając jej się uważnie. Steve czuł, jak przechodzą go dreszcze.

- Co zabawne, dostałem dobre alibi. Byłem w końcu w szpitalu, myślałem, że już mnie z tym nie połączą. Ale podczas urodzin Clinta dostałem cynka, że Skull wie. Dlatego znowu oberwałem. I myślę, że na tym jednym razie się nie skończy.

- Kto ci dał tego cynka - wydukał w końcu Steve.

- Eks.

- Ta, do której próbowałeś zadzwonić? Ona też była w tej ekipie?

Bucky uśmiechnął się boleśnie.

- Ten. I tak, dalej jest w ekipie Red Skulla, nie wiem, co go ruszyło, żeby do mnie zadzwonić, ale ostrzegł mnie.

Steve patrzył na niego tępo.

- Za dużo informacji, co? - zaśmiał się Bucky. - Gościsz przestępcę, ćpuna, dilera i jeszcze geja do tego.

- Przestań - mruknął Rogers. - Najważniejsze że się wyrwałeś z tego.

- Z tego się nigdy nie wyrywasz - powiedział smutno Bucky. Położył się na łóżku i wlepił wzrok w sufit. - Mam nadzieję, że jak mnie dopadną i zabiją, to przynajmniej ich za to zamkną. Wtedy nie będą mogli zrobić już nikomu krzywdy.

Steve po prostu go uderzył w zdrowe ramię, a Bucky aż się złapał za bolące miejsce.

- Za co? - syknął, podnosząc się do siadu.

- Idiota z ciebie! Nawet się nie waż tak mówić. Nikt cię nie zabije, rozumiesz? - to mówiąc, przytulił go mocno.

- Ja po prostu... - Zrobiło mu się głupio.

- Zamknij się już. Nic ci nie będzie. Damy sobie z tym radę. Ja, ty, Clint, Natasza. Nie jesteś sam.

Bucky przytulił się do niego mocniej, czując w tym drobnym geście jakąś zapowiedź lepszego jutra.


Dzień dobry, jak Wam mija weekend? Macie do mnie jakieś pytania? Chętnie bym Wam o czymś opowiedziała.

Chciałabym Was ponownie zaprosić na mojego Twittera (@shiruslayer) oraz na mój kanał na YTubie, gdzie niedługo wracam do robienia streamów. Może zrobię coś o fanfikach? Może macie ochotę na poruszenie jakiegoś marvelowego tematu?

PS: Kanał też nazywa się Shiruslayer. Jak każde moje social media.

Dziękuję za betowanie HaruTheLilRunaway.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro