6
Otworzyłem jedno oko. Dookoła mnie było jasno. Uznałem że trafiłem za tęczowy most.
-Wreszcie przeszedłem za tamten tęczowy most...! - powiedziałem ale ktoś przerwał mi tę chwilę rozkoszy.
-Nie... nie przeszedłeś za teczowy most... - odpowiedział meski, lskko zachrypnięty głos.
-C-co...? - podniosłem głowę z przymrużonymi oczami.
-Nie jestes samobojcą... White co się stało? - spytał Red.
-Nie ważne... - powiedziałem i wstałem powoli. Spojrzałem na nadgarstek.
-Dla mnie ważne... to Violet...? - spytał, zadał cios w czuły punkt.
-Nie... nie chce jej znać... - wymruczałem.
Red popatrzył na mnie i usiadł obok. Jestem Ommegą, zasługuję na takie traktowanie. Jestem najniższym stopniem w stadzie, wszyscy sie wyżywają.
Położyłem uszy po sobie, Red to widocznie zauważył i się lekko przybliżył. Ja sie oddaliłem. Nie chciałem aby on mnie dotykał, nie chciałem aby znów mnie skrzywdził, tak jak wtedy... na imprezie...
-Wiem że się mnie boisz... ale to było...
-Było... nie wiesz co przeżywałem w domu... - podniosłem się - przez ciebie i tych twoich durnych ziomków mialem depresje... leczyłem się... a teraz?! Mowisz mi że to było?! - krzyknąłem a Red poderwał się z łóżka i mnie przytulił.
-Ja... źle zrobiłem... wiem... możesz mnie... eh... ukarać... - odepchnąłem go od siebie kiedy poczułem jego ręce na moim ogonie.
-Z-ostaw m-mnie... -chciał mna zagrać... jak Violet...
-To jest... to jest silniejsze ode mnie... White jestesmy przyjaciółmi... no nie..? - powiedział a ja zaprzeczyłem.
Ubrałem bluzę na siebie, czarne trampki i wyszedłem z akademika. Poszedłem w miejsce w labiryncie, w którym zostałem spoliczkowany. Usiadłem na tej ławce. Zacząłem mysleć. To przez moją inna rase? To przez to że moj kolor to biały? Przez to że jestem obojetny? Czy przez to że ku*wa jestem tą piep*zoną Ommegą?!
-Cholera! - krzyknąłem.
~Wszystko w porzadku...? - zapytała jakaś dzoewczyna z lekko piskliwym głosem.
-C-co...? - zająknąłem się - myślałem że sam jestem... - dodałem.
-Jestem Rosemary, Rosie albo Mary... mów mi Rosie - powiedziała i usiadła obok.
-Czym jesteś...? - spytałem - White... - przedstawiłem się.
-Wilkiem... tak jak ty, tylko że Bettą... - powiedziała a ja automatycznie posmutniałem.
-Wszytko w porzadku? - spytała pocierając moje plecy dla udpokojenia sie.
-N-nic... - powiedziałem i wstałem.
-White... ktos cię wykorzystał...? - spytała jakby wiedziała.
-...tak... a teraz śmie się nazywać moim przyjacielem... - powiedziałem i włożyłem ręce do kieszeni od białej bluzy.
Spojrzałem na blondynkę. Miała zielono - czerwone oczy i włosy. Tak samo jak róża którą miała na koszulce
-Skad o tym wiesz...? - spytałem.
-Dar Betty - odpowiedziała i rozłożyła ręce - choć... wiem że teho chcesz - zaśmiała sie.
Miała rację. Potrzebowałem sie do kogos przytulić. Poczuć czyjeś ciepło. Ona o tym wiedziała i ja też. Kiedy sie od siebie odkleliliśmy wzięła moją rękę i odkryła nadgarstek.
-Zabije szmate... - powiedziała i prubowałem ja zatrzymać, lecz ta sie za kaczdym razem wyrywała.
Co mi tam... pocałuje ją.
Odwróciłem ją w swoich rękach i przygwodziłem do swoich ust. Widziałem jak jej sie podoba.
-Rosie... nie b-bij... - powiedziałem i położyłem uszy po sobie.
-No cos ty! - krzyknęła i znów złączyła nasze usta.
Zamerdałem swoim białym ogonem i nastawiłem uszy. Usłyszałem ciche jęknięcie a po chwili i ona miała uszy i naturalny ogon.
-Aww! - krzyknąłem - masz uszy! - dodałem a dziewczyna podskoczyła z radości obejmując mnie w pasie.
-Jestem taka jak ty! - powiedzjała wciąż czerwona na buzi.
Ująłem jej twarz i naprostowałem jej zwrok na swój.
-Rosie... ja się chyba zakochałem... - powiedziałem a dziewczyna ujęła z kolei moją twarz.
-Ja chyba w tobie też... - przytuliłem ja mocna do siebie.
Wrócilismy do akademika razem. Zgłosiłwm zmianię partnera i pokoju. Trafiłem na Rosie. Pobiegłem do siebie do pokoju. Zabrałem wszystkie swoje rzeczy, zasłałem swoje łóżko, i zabrałem przede wszystkim swoje kosmetyki i...
-Już... - dziewczyna z impetem we mnie wleciała i mocno się przytuliła - mhm... m-mogłabyś... - wysapałem kiedy poczółem jej ręce na moich uszach.
-A tak... - powiedziała i wzięła mnie za rękę.
Minąłem Red'a który na mnie nawet uwagi nie zwrócił. Uznałem że pewnie znów skimś sie przespał.
Szturchnął mnie a wtem zasyczałem z bólu. Miał mnie gdzieś, i to co sie z nim dzieje i dookola.
Po chwili usłyszęlismy cichy krzyk.
-White! - ruszyliśmy szybszym krokiem w stronę pokoju Rosie.
Rano
-Mmmhm... - wymruczałem wtulajac sie w ciepłą kołdrę.
-Widze że komus ciepło! - oznajmila mi Rosie.
-Co...? - spytałem zaspany.
Otrzepałem się, postawiłem uszy i usiadłem.
-Nic, twoje uszka są takie... Awww - zachwycała się moimi uszami i puszystym ogonkiem.
-Taak, ale nie lubie ogona... źle sie z nim śpi -,- - zaśmiałem się a dziewczyna usiadła obok.
-White... - powiedziała i spojrzała - nie wiem jak ktoś mógł skrzywdzić taką... słodka Ommegę jak ty...? - powiedziała i przytuliła się do mnie.
-Ale zimne masz ręce - wziałem jej ręce w swoje i ogrzałem.
Usmiechnęła się w moją stronę.
-Pora na zajęcia! - powiedziała z entuzjazmem.
-Ja chyba nie ide... - powiedziałem i spojrzałem na mleczne drzwi od pokoju.
-Ej no choć, usiądziesz ze mną. Nie będziesz z nimi gadał... co ty na to? - powiedziała patrząc na mnie.
-No okej...
-Awww! - powiedziała z usmiechem i poszla wziasc jakies ciuchy.
- - - Na - Zajeciach - - -
Wszedłem do wielkiej sali, zaraz po Rosie. Na samej górze w rogu znajdowałam sie nasza grupa. Stara paczka. Zauważyłem w niej blondynkę. Nie była to Yellow. Tylko zwykła dziewczyna. Red mnie dostrzegł i automatycznie wstał ze swojego miejsca. Szepnąłem do Rosie aby szybciej poszla na swoje miejsce. Odsapnalem kiedy usiadlem na miejscu obok Rosie.
Na wyklad wszedl, sam, we wlasnej osobie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro