Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Pomijając, że chyba zjadłaś całą miskę nachosów

Cóż, co mogę powiedzieć o wydarzeniach w noc imprezy w bractwie? Chyba jedyna rzecz, która może mnie usprawiedliwić to alkohol... Nie no, dupa, gadam głupoty. Wewnętrznie chciałam tego. Dawno nie byłam z nikim tak blisko. Nie tylko faceci mają swoje potrzeby.

Jeszcze pięć miesięcy temu spotykałam się z Willem z mojego liceum. Jasne, że z nim sypiałam. Bardziej trzymał się ze mną ze względu na to. Ja również. Miłości to tu nie było, lecz coraz częściej się nie dogadywaliśmy, więc zakończyliśmy naszą relację.

Nate zapewne teraz jest zachwycony, że jednak mnie przeleciał, choć mówiłam mu, iż może tylko o tym marzyć. Zdecydowanie nie żałuje braku trzymaniu się postanowień.

Jest poniedziałek. Pierwszy dzień na uczelni, jestem podekscytowana. Umówiłam się z Wendy przed wejściem na nasz wydział, żeby pokazała mi gdzie znajdują się poszczególne sale oraz aule. Ogarnia mnie również lęk, że coś odwalę. Mam sporego pecha do nowych miejsc. Pamiętam pierwsze lata u cioci Molly oraz wujka Arisa. Nie wiedziałam jeszcze, gdzie co się znajduje i bardzo często wiązało się to z tym, iż rozwalałam porządek ciotki. Przeważnie jak wyjmowałam coś z szafek inne rzeczy na mnie spadały. Wtedy wolałam wujka, żeby tylko Molly nie widziała. Albo sytuacja na pierwsze święta jak rozwaliłam lampki na choince. Po prostu się moja noga zahaczyła o kabel...

— O, jesteś! — Wendy przytula mnie na powitanie. — Mamy jeszcze jakieś pół godziny do zajęć, więc wyrobimy się. Potem cię odprowadzę pod sale.

— Super.

Przechodzimy prawie każdym korytarzem, abym mogła zapamiętać każdą część budynku. Nie jest on jakiś wielki, więc raczej będzie to proste. Ostatecznie zatrzymujemy się pod salą, gdzie mają odbywać się moje zajęcia.

— Dobra — Wendy poprawia ramię torby. — Zostawię cię już, gdyż trochę dalej mam zajęcia.

— I tak dzięki za pomoc — przytulam ją na pożegnanie.

— Nie ma sprawy! Widzimy się na lunchu! — macha mi jeszcze zanim zniknie za zakrętem.

Mam jakieś pięć minut, więc wchodzę na Instagrama. Przeglądam relacje celebrytów, dopóki ktoś mnie nie popycha.

— Kurczę, przepraszam bardzo!

Przede mną pojawia się dziewczyna w okularach o czarnych włosach ściętych do ramion. Ma na sobie ogrodniczki, a jej torba jest szmaciana. Trafiam, iż to jakiś typ „eco girl". Jest coś takiego? Cóż, najwyżej tworzę nowe nazwy na style.

— Spokojnie — odpowiadam jej, ponieważ widzę jej zdenerwowanie na twarzy. — Jestem Josephine, a ty?

— Bridgette — jej usta unoszą się w delikatnym uśmiechu. — Czasami zawieszam się i niestety kończy to się zderzeniami z przypadkowymi ludźmi.

— Znam to. Mam tak jak się zamyślę, nie jesteś sama. Ty też na dietetykę?

Kiwa głową. Świetnie, poznanie osoby z roku mam zaliczone.

Pojawia się nasza profesor, pani Canavagh. Wpuszcza nas na salę, a my niepewnie drepczemy do środka. Widzę zdenerwowanie na wielu twarzach.

— Usiądziesz obok mnie? — pyta Bridgette.

— Chętnie.

Pierwszy wykład mija w bardzo miłej atmosferze. Kobieta opowiada nam o sposobach na zdrowe odżywianie.

Po trzech wykładach kieruję się w to samo miejsce, gdzie jadłam sałatkę z Meadow. Wendy oraz Flora już na mnie czekają.

— Jak tam pierwszy dzień, Świeżuchu? — droczy się ta druga.

— Bardzo dobrze — wystawiam jej język.

Czuję się bardzo swobodnie przy nich. Choć znam je dopiero kilka dni. Mam również wrażenie, że one mają tak samo. Oprócz Tamary, to w liceum trzymałam się tylko ze starszymi.

— Wzięłam ci kanapkę z kurczakiem — Wendy przysuwa spore zawiniątko w moją stronę. — Kazałam nie dodawać papryki.

— Skąd wiedziałaś, że jej nie lubię?

— Na imprezie unikałaś talerza z warzywami, jednak sięgałaś czasami tylko po marchewkę — tłumaczy. — Pomijając, że chyba zjadłaś całą miskę nachosów.

Mojej towarzyszki śmieją się. Wywracam oczami, lecz mnie to także bawi.

Zjadamy nasze jedzenie, kiedy akurat dołączają do nas chłopaki. Louise całuje w policzek Bladwin, ta delikatnie się rumieni. Uroczo. Josh siada obok Flory, a Kai obok niego.

Powiedzieć wam gdzie siada Nate? Tak? Chcecie tego? Dobra! Z mojej lewej strony, ha! Zaskoczyłam was? Mhm, wiem, że nie.

Collins posyła mi cwaniacki uśmiech. W weekend nie mieliśmy okazji pogadać lub po prostu się spotkać, gdyż mieli sporo roboty przez treningi. Zaczynało rekrutację nowych zawodników. Świadoma jestem, iż ten wytatuowany buntownik nie odpuści mi tematu naszej małej przygody.

— Jo, jak pierwszy dzień? — Josh naprawdę jest ciekawy, czy mi się podobało.

— Dobrze oraz spokojnie — odpowiadam, szczerząc się jak dziecko, które właśnie zjadło za dużo słodkości. — Podobają mi się zajęcia o zdrowym odżywianiu oraz o wpływie różnych składników odżywczych.

Lowell uśmiecha się na moje słowa. Przypomina mi się nasz pocałunek. Raju...

Czuję, że dłoń Nate'a powędrowała na moje kolano. Spoglądam na niego, nadal utrzymuje ten cholerny uśmiech. Jego oczy błyszczą, a ja nie wiem, czy to dobry znak.

— Ile zostało wam jeszcze zajęcia? — odzywa się Weppler, który od początku siedział cicho. Zapalił papierosa.

—  Jeszcze trzy godziny — Flora krzywi się.

— Ja podobnie — Wendy dołącza do drużyny „dłuższe poniedziałki".

— Mi tylko jedna godzina została — chwale się, przez co obrywam korkiem od butelki z wodą. — Ej! To nie ja układałam plan!

Baldwin wzrusza ramionami, a następnie chichocze, wtulając się w Richardsa.

— Jutro wpadnijcie na nasz trening — proponuje Josh. — Zobaczycie jak kapitan Kai prowadzi rekrutacje świeżych.

— Mmm, świeże mięso — śmieje się Nate. — Będzie lala się krew!

— Nie jestem taki okrutny — Kai wyrzuca peta do kosza. — Wielu się nadaje.

— Jednak mamy tylko dwa miejsca.

— Wiem, Lowell, dlatego może i krew się poleje...

— Kurwa, krwawa jadka!

Czy tylko mnie już nie dziwi podniecenie Collinsa tą dziwną sytuacją?

W sumie, dziwne sytuacje to konik chłopka.

Kiedy ja wracam do akademika, Hale jeszcze nie wróciła. Przebieram się w dresy i top, bo jest dosyć ciepło w pomieszczeniu. Wszyscy mają zajęcia, więc mam czas na leniuchowanie w samotności. Poczytać książkę? Nie. Biorę laptopa, żeby odpalić Netflixa. Dzięki losowi mamy darmowe wifi. Stwierdzam, że Rick&Morty to odpowiedni serial na wyluzowania się.

Daję radę obejrzeć dwa odcinki, gdy ktoś zaczął dobijać się w wiadomościach na Messengerze.

Nate: Jose

Nate: JOOOSEEE

Nate: JOsePHinE

Nate: Laseczkooo

Josephine: omg, Nate, to cringowe

Josephine: czego?

Nate: Masz coś słodkiego?

Josephine: Może...

Nate: proszeee, podziel się!

Josephine: ugh, ok

Coś jeszcze wysłał, ale postanawiam nie odczytywać, tylko wyciągnąć moje pudełko ze słodkościami. Chwytam paczkę żelek, które najmniej lubię ze wszystkich zebranych. Nakładam kapcie i ruszam do pokoju chłopaków. Puka dwa razy, po czym otwiera mi upierdliwy chłopak.

— Witaj słońce.

Wpuszcza mnie do środka.

— Gdzie Kai i Josh?

— Josh na plaży, ratuje niewinne foki, a Kai pewnie rucha się z jakąś laską z pierwszego roku.

Marszczę brwi. Nie chce nigdy więcej zobaczyć, jak jakaś dziewczyna obciąga Wepplerowi.

— Masz — daję mu żelki. Chcę już wychodzić, lecz on zamyka drzwi. — Mam wrażenie, że bardzo lubisz zamykać drzwi. To trochę dziwne hobby.

— Zamknij się, Jose.

Rzuca paczkę na stolik, a mnie pociąga do pocałunku. Jednak mam dzień bycia wkurzającą.

— Myślałam, że wolisz zjeść żelki.

— Mogę ciebie zjeść — mruczy prawie jak kot.

Cholercia. Czy mam się skusić drugi raz? Nie będę mogła zwalić winy na alkohol.

Wiecie, co?

Jebać.

Układam ręce na jego karku i ponawiam pocałunek. On trzyma mnie za biodra. Idziemy w stronę jego łóżka.

— Nie przyjdą nagle?

— Nie.

Tyle mi wystarcza. Kurwa, jak on dobrze całuje. Niespodziewanie mnie podnosi i kładzie na łóżko.

— Ktoś mówił, że tylko mogę śnić o przespaniu się z nią... — droczy się, ale zdejmując mi dresy.

— Dreams come true.

Prycha pod nosem. Pozbywa mnie majtek, a sobie zdejmuje koszulkę. Całuje wnętrze moich ud idąc coraz wyżej. Przechodzą mnie ciarki, kiedy całuje mnie tam na dole. Jego język sunie wzdłuż, a mi wyrywa się jęk. Na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wsuwa język do środka i zaczyna nim poruszać. Oddycha mi się ciężej, jest to strasznie przyjemne. Łapie go za włosy i przysuwam jeszcze bliżej. Przyspiesza ruchy.

Nagle przerywa.

— Chcesz dojść?

Kiwam głową.

— Poproś.

— P... Proszę...

O dziwo więcej nie potrzebował. Ponownie się pochylił i zaczął zabawę od nowa. Kiedy byłam blisko, zacisnęłam palce na jego czuprynie oraz wygięłam plecy do góry. Gdy fala ciepła nadeszła, opadłam szybko oddychając.

— Kurwa — mruczę, zamykając oczy.

— Ej, wypraszam sobie — śmieje się Collins i podchodzi do telefonu, na który właśnie przyszła wiadomość. — Akurat, Kai napisał, że wraca i czy coś chce ze sklepu.

Dobrze, że napisał. Sklep jest tuż pod akademikiem. Ubieram się, aby wyjść stąd jak najszybciej, lecz on łapie mnie i cmoka w usta.

— Widzimy się jutro na treningu.

Mówi to zanim wyjdę. Mój pokój jest otwarty, czyli Meadow wróciła. Wchodzę i spoglądam na nią, rozczesuje włosy.

— Cześć, jak minął dzień? — zadaje mi pytanie.

— Hej, w porządku — tylko tyle daję radę z siebie wyrzucić, gdyż nadal jestem lekko oszołomiona. — Idziesz jutro na trening futbolistów?

Zastanawia się, poprawiając crop top.

— Myślę, że tak. Chętnie popatrzę, jak chłopaki biegają bez koszulek.

Uśmiecham się na jej odpowiedź.

— Weźmiesz Laurę i Billa?

— Tak — wstaje od biurka, po czym chwyta telefon. — No dobra, jak tam z Nate'em?

Co?

— Co?

— Oj, Jose, nie udawaj — dziewczyna chichocze. — Widziałam, jak na imprezie wróciliście razem z pokoju gier. Do tego teraz masz na odwrót nałożony dres.

Kurwa.

— Em... Co ci mam powiedzieć? Tak wyszło - wzruszam ramionami, ponownie przyciągając na kolana laptopa. Nie przejmuje się źle nałożonym dresem. — Pocałował mnie i coś tak wyszło.

— Mhm... Świeżyno, a to dopiero sam początek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro