22. Spin the fuckin' buttle?
— Otwieraj drzwi! — ktoś usilnie stara się dostać do mojego pokoju.
Przecież nie zamknęłam ich na klucz. Ten krzyk obudził mnie. Która jest godzina? Ostatnie, co pamiętam, to ja i Josh na leżący na łóżku.
— Otwieraj, suko! — no oczywiście, Tamara. — Przepraszam Molly!
Moja kochana przyjaciółka ma jedną zasadę. Nie wchodzi nigdzie bez zaproszenia. Dziwię się do tej pory temu, ale ona ma tak od podstawówki.
— Wchodź, piszczałko — mówię, przecierając oczy dłonią.
Wparowuje do pokoju, jakby się gdzieś paliło lub miałabym się okazać martwa, chociaż w takim przypadku by nie pukała.
— Dlaczego cała okolica pierdoli o powrocie twojego brata?
— Miło cię widzieć, Tam. Jak tam studia?
Siada na moim łóżku i ściąga ze mnie kołdrę. Jest sfrustrowana.
— Pani Bling widziała go dzisiaj, jak podjeżdżał swoim mercedesem — wyrzuca to z siebie na jednym wydechu. — Natomiast pan Henderson spotkał Milesa w sklepie. Chcesz mi coś powiedzieć?
— Przecież już wiesz. Kiedy przywiózł mnie Josh, on tu już był — tłumaczę i chwytam telefon, aby ujrzeć godzinę. — Mówiłaś, że będziesz o siedemnastej. Jest osiemnasta. Co ty, do cholery, tu robisz?
— Zjadłam kolacje i przybiegłam tutaj. Mamy tyle do obgadania, że nie możemy tracić czasu.
Zgadzam się. Niewiele pisałyśmy ze sobą przez ten semestr. Mniej więcej obie wiemy, co robiłyśmy, ale te najciekawsze szczegóły musimy sobie nawzajem opowiedzieć.
Kiedy daje mi się trochę ogarnąć z drzemki, opowiadam jej o sytuacji z bratem. To, co napisał w Dziękczynienie, moim płaczu przy Kaiu i dzisiejszym dniu. Gdy przeanalizuje wszystko, zmieniam temat. Chcę wiedzieć, co robiła przez ostatnie trzy miesiące. Zaczyna opisywać każdy festiwal i koncert, na którym była. Marudzi na niektórych profesorów, ale tez wspomina o przystojnym trenerze z sekcji pływackiej. Miała już dwa romanse i nie narzeka na powodzenie. Jest jeden chłopak, który szczególnie przyciąga jej uwagę. Nazywa się Kyler i jest „niesamowicie seksownym baseballistą". Wierzę jej na słowo. Ma trzy kumpele, z którymi chodzi na wszystkie imprezy. Victorię, Sophie i Ninę.
— Teraz ty. Jak życie z Seksowną Trójcą?
— Od kiedy mówimy na nich Seksowna Trójca, a nie Złota?
— Od teraz, bo uświadomiłam sobie, że tak mówili w Harrym Potterze, a Ron i Hermiona spali ze sobą. Chyba żaden z nich nie spał ze sobą?
Parskam śmiechem. Nie dowierzam w jej słowa.
W końcu mogę wyrzuć wszystko z siebie, co działo się w Miami. Zaczynam od początku, od picia piwa w barze, przez seks z Natem, pocałunek z Joshem, wszystkie imprezy i wyjścia, aż po dowiedzenie się, iż Collins pieprzył się ze mną i Betty w tym samym czasie. Wiecie, nie że naraz, tylko przez te miesiące. Ugh... przecież każdy to ogarnia, a ja to tłumaczę jak głupia.
Tamara siedzi z rozdziawionymi ustami i patrzy prosto w moje oczy.
— Dobra, wygrałaś — stwierdza. — Twój semestr był o wiele ciekawszy niż mój.
Wyciągam dłoń w jej stronę. Doskonale wie, o co mi chodzi. Wyjmuje z tylnej kieszeni spodni dwadzieścia dolarów. Oczywiście, że założyłyśmy się o to.
— Josh to słodziak — ciągnie dalej. — Dba o ciebie, jak o nikogo innego.
— Zostało mu to po tych wszystkich latach niańczenia mnie.
— Robił to z własnej woli.
Ma rację. Nigdy nie narzekał na moje towarzystwo. Nie miał nic przeciwko, gdy przyprowadzałam Tammy. Był najlepszym zastępcą Milesa. Po prostu był najlepszy.
— Powinnaś przespać się z nim.
— Co?! — krztuszę się własną śliną.
— Zdecydowanie leci na ciebie. Nie rób takiej zdziwionej miny, Jo. Czujesz to! — szturcha mnie w ramię, robiąc jednoznaczny ruch brwiami. — Ten pocałunek mówi sam za siebie.
— Sama nie wiem... — przypominam sobie dotyk jego ust. — To nie byłoby dziwne przez to, że robiłam to z Natem?
— Zróbmy tak: jeśli przelecisz go, nieważne kiedy, to oddajesz mi dwie dychy.
— A jak tego nie zrobię?
— Ja dam ci kolejne dwie.
Zakłady to nasza tradycja. Nie mogę jej odmówić. Nigdy tego nie zrobiłam i ona też nie. Trwa to od siedmiu lat. Namówiłam ją na zjedzenie całej paczki z piankami smerfowymi. Wymiotowała wtedy na niebiesko i wygrała pięć dolarów.
Przypieczętowujemy zakład uściskiem ręki i buziakiem w usta.
Rozmawiamy ze sobą do późna. Jeszcze raz o tym wszystkim i także o niczym. Pokazujemy zdjęcia. Ostatecznie Tammy zostaje na noc. Ma tu masę swoich ciuchów, więc to nie problem. Ciotka zawsze ma zapasowe szczoteczki do zębów, a różowa zawsze jest mojej przyjaciółki. Po co jej tyle tych szczoteczek, to nie wiem. Tammy informuje krótkim SMS - em swoją mamę, że nie wróci na noc. Julia spodziewała się tego, bo wysłała tylko kciuka w górę. Typowe. Zasnęłyśmy dopiero przed czwartą.
*
O dziesiątej ciotka woła nas na śniadanie. Ledwo zwlekamy się, aby zejść na dół. Moje włosy są strasznie pokołtunione i nawet pasemek nie widać. Rude włosy Tam odstają jej na każdą stronę. Na pewno będzie chciała pożyczyć prostownice. W takim wydaniu, tylko narzucając bluzy na piżamy, kierujemy się do kuchni. Wchodzę do niej ziewając, gdy nagle dostrzegam siedzącą mamę Josha.
— Dzień dobry, pani Lowell — mówimy na raz z Tamarą.
Wstyd. Gdybym wiedziała, to przynajmniej uczesałabym się.
— Witajcie, dziewczyny — uśmiecha się do nas życzliwie, ale to raczej przez nasz zaspany jeszcze stan. — Jak tam studia?
Zajmujemy miejsca przy wyspie kuchennej. Ciotkę Molly gdzieś wywiało. Na szczęście zostawiła pancake'i na blacie razem ze syropem klonowym i musem truskawkowym.
— Wszystko dobrze — odpowiada przyjaciółka. — Z niektórych przedmiotów jest łatwiej, a z niektórych trudniej.
Rudowłosa wciąga w rozmowę Dolores Lowell, kiedy ja układam po kilka placków na dwóch talerzach dla nas.
— Poczęstuje się pani? — pytam, gdybym tego nie zrobiła, ciotka uznałaby mnie za niekulturalną.
— Dziękuję, Jose, ale jestem po sporym śniadaniu.
Kiedy sięgam po szklanki, czuję się obserwowana przez mamę Josha. Chyba nie mam za krótkich spodenek do spania. Jestem ciekawa, czemu przyszła o tej godzinie.
— Macie jakichś chłopaków na oku?
Zaskakuje mnie. Niby zwyczajne pytanie, ale spinam się. W nocy założyłyśmy się z Tammy, że prześpię się z jej synem. Cholera.
— Oh, jest taki baseballista — mogłam spodziewać się, że Tammy podchwyci temat. — Boskie ciemne loki i niebieskie oczy. Do tego ma super tatuaże!
Jestem pewna, iż moja przyjaciółka zakochała się. Nigdy o nikim nie mówiła w ten sposób, nawet o swojej miłości licealnej.
— A ty?
Prawie wylewam sok pomarańczowy na blat. Co ja mam jej powiedzieć?
— Aktualnie nie. Jako singielka jestem szczęśliwa.
Dolores ma równie hipnotyzujące błękitne oczy, co Josh. Jakżeby inaczej. Bardzo jest do niej podobny, tylko blondyn jest po ojcu. Patrzy na mnie z uśmiechem. Mam wrażenie, że wie o naszym zakładzie lub pocałunku podczas butelki i tym w moim pokoju.
NIEKOMFORTOWO.
I to bardzo.
W końcu do pomieszczenia wchodzi ciocia. Dzięki losowi. Myślałam, że posikam się ze stresu. Moja kochana opiekunka trzyma pod pachą trzy jakieś książki.
— Smacznego, dziewczynki — zwraca się do nas, po czym podchodzi do swojego gościa. — To te trzy, Dolly. Może pogadasz z dziewczynami, to byśmy chociaż jedną omówiły na kolejnym spotkaniu klubu.
Molly zajęła się Dolores, rozmawiały o tym swoim klubie książki, obgadywały jakąś parę (raczej to ciotka plotkowała), co wprowadziła się do domu po wdowcu, panu Felixie. Z Tammy kończymy jeść śniadanie, gdy telefon rudej zaczyna dzwonić.
— Muszę wracać — informuje mnie. — Mam zawiesić w domu wszystkie lampki świąteczne.
— Jo, pomożesz mi w kuchni — wiedziałam, że ciocia nie da mi spokoju. — Upieczesz pierniki, ciasto jest gotowe.
Tammy patrzy na mnie z zazdrością. Taka robota podoba mi się. Współczuję lampkom, które będą się z nią użerać. Żegnamy się z ciocią i Dolores, po czym znikamy w pokoju. Dziewczyna przebiera się w swoje ciuchy. Spotkamy się jutro rano, aby dać sobie prezenty. Kolejna tradycja. W każdą Wigilię rano wybiegamy na dwór i wymieniamy się upominkami.
Zostaję sama. Biorę pierwszy lepszy dres z szafy, włosy związuję w wysokiego kucyka. Ciocia nie pozwoli sobie czekać, więc ogarniam się najszybciej jak potrafię. Wszystko przygotowała mi na stole. Piekarnik nastawiła na odpowiednią temperaturę.
— Lecę do galerii, aby kupić jeszcze pare rzeczy przed jutrem — nakłada swój najlepszy płaszcz, który dostała na urodziny ode mnie i wujka. — Nie wiem, ile mnie nie będzie.
Całuje mnie w czoło i macha na pożegnanie. Cały dom i pierniki są moje. Nakładam fartuch i zabieram się za rozwałkowywanie ciasta. Uwielbiam to robić. Odprężam się. Pięć lat temu zamówiłam masę foremek na Amazon, aż potrzebowałam wielkiego pudła na nie. Mam nawet taką w formie penisa. Piekę je w tajemnicy przed opiekunami. Zawsze zjadamy wszystkie razem z Tammy.
Wychodzi mi sześć tacek. Jestem dumna z siebie, bo ciastek jest bardzo dużo. Wyjmuję z szafki posypki, pisaki, lukry. Oczywiście, że z nikim nie podzielę się ozdabianiem ich. Zajmie mi to do wieczora, ale nic innego nie mam do roboty. Podłączam telefon do głośnika i nie, nie puszczam świątecznych piosenek. Lubię je, ale wolę swoją playlistę do pracy. „Do It Again" Pia Mii leci pierwsze. Przypomina mi się nasz wyjazd na studia, jak powiedziałam Joshowi, co sądziłam o tej piosence. Dekoruję pierniki i kołyszę się w rytm muzyki, też śpiewam co trzecią linijkę. Jestem jak w transie. Transie pierniczkowym.
Kiedy za mną jedna tacka, leci „This Could Be Us" Rae Sremmurd.
— Spin the fuckin' buttle?
Gdy słyszę to za swoimi plecami, a lukier nie oblewa pierniczka, a mnie. Blondyn wybucha śmiechem na widok zalukrowanego mojego fartuszka.
— Josh! Pukać nie umiesz?!
— Drzwi nie były zamknięte i słychać na dworze muzykę — wyjaśnia, — myślałem, że to jakaś impreza, gdzie mnie nie zaproszono.
— Ha ha ha...
— W ramach przeprosin pomogę ci dekorować.
Bierze z wieszaka fartuch i po chwili jest już ubrany. On nawet w fartuchu wygląda dobrze...
Mówiłam, że z nikim się nie podzielę tym zadaniem?
Niech będzie, że tylko z nim, ok?
— Masz tu wszystko, co możesz użyć — tłumaczę. — Penisków nie ruszaj, bo w każdej chwili może przyjść ciotka.
— Jasne, szefowo.
Nie ukrywa swojego rozbawienia, ale nic więcej nie mówi. Robimy to w ciszy, słuchając mojej muzyki. Nic nowego. Uwielbiam przebywać z nim. Czuję się bezpieczna. On był, kiedy nie było Milesa. Jest teraz.
— Przyjedzie później ze swoją narzeczoną — odzywam się pierwsza. — Jeszcze wczoraj by mnie to przerażało, ale w tej chwili mi to obojętne.
— Bardzo dobrze, Josie. Jesteś twarda.
— Spędzałam czas z trzeba bad boyami, nie mogę być inna.
Unosi jedną brew do góry.
— Jestem bad boyem?
— Może nie w tej chwili, bo lukrujesz pierniki — uśmiecham się szeroko. — Jesteś teraz słodki.
Mruży oczy, a jeden kącik ust ma uniesiony. Nie wróży to nic dobrego. Nagle wydusza cały lukier na mnie. Rechocze tak głośno, że nie zauważa, jak chwytam po kolejną tubkę i idealnie wycelowane mu w twarz. Automatycznie się zamyka. Stoi i nie wie, co ma zrobić, więc chwytam posypkę, obrzucam go nią.
— Przegięłaś, McKee.
Kurwa, nazwał mnie po nazwisku.
Kurwa, zaczyna mnie gonić.
Krzyczę głośno, niby rozbawiona, a również przerażona. Mam nadzieję, iż nie będzie mnie łaskotał.
Biegnięcie dookoła wyspy kuchennej było błędem, gdyż on nagle zmienił kierunek. To zdecydowanie wyglądało, jakbym sama wpadła mu w ramiona. Chwyta mnie mocno, lecz próbuję się wyrwać. Niespodziewanie Josh potyka się o tubkę, którą sam opuścił śmiejąc się.
— Dzięki, że to ty upadłeś na podłogę — nie mogę opanować śmiechu, choć przed chwilą darłam się w niebogłosy. — Ze mnie nic by nie zostało.
— Cała przyjemność po mojej stronie — uśmiecha się szeroko.
Cholerny uśmiech. Patrzymy sobie prosto w oczy. Co mam zrobić? Wstać? Tak, to dobry pomysł.
Jednak nie robię tego, ponieważ nie wpadłam na tak prostą rzecz w tamtym momencie. Zamiast wstać, kciukiem zaczęłam wycierać jego twarz z lukru. Jego dłonie nadal znajdują się na moich biodrach. W tle leci „Good For You" Seleny Gomez.
- Jebać.
Słowo opuszcza tak szybko opuszcza jego usta, że nawet nie rejestruję kiedy wpija się nimi w moje. Od razu odwzajemniam pocałunek, nasze języki dotykają się. Nie trzyma mnie już za biodra, tylko niżej. Całuje mnie tak mocno, aż ledwo oddycham. Rozpływam się. Układam ręce na jego policzkach, aby bardziej pogłębić pocałunek. Nie myślę o niczym innym.
O losie, czuję, jak jego przyrodzenie twardnieje. Jeszcze chwila i przegram zakład z Tammy.
— Jose?
— Josh?
O nie nie nie nie nie nie...
Ciocia wróciła. Wróciła z Dolores.
Natychmiast podnoszę się. Kobiety patrzą na mnie zdziwione.
— Co ty robisz? Jesz pierniczki, a powinnaś je najpierw skończyć!
Za mną staje Josh i zestresowany przeczesuje swoje włosy palcami. Mam lukier na twarzy, który był na jego twarzy.
Molly patrzy z szeroko otwartymi oczami i ustami. Pani Lowell patrzy na nas z rozbawieniem.
Potrafią powiązać ze sobą punkty. Ciotka nabiera powietrza do płuc. Zaraz zacznie krzyczeć, jednak jestem szybsza.
— Telefon dzwoni na górze! Muszę odebrać!
Chwytam tackę z piernikami - penisami, potem uciekam z nimi do pokoju.
— JOSEPHINE, NIE UCIEKNIESZ. MYŚLISZ, ŻE NIE WIEM, W JAKIM KSZTAŁCIE SĄ TE PIERNIKI?
Piszę w końcu rozdział, który do tego rozgrywa się w grudniu, a zaczęły się właśnie wakacje...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro