Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Hej, jestem tu, mała

Zaspałam! Cholera jasna! Dosłownie wskoczyłam w pierwsze lepsze ciuchy i pędzę właśnie na zajęcia. Jest okropnie zimno, a zdążyłam narzucić na siebie tylko kurtkę, bo nigdzie nie widziałam czapki i szalika. Przynajmniej torba była spakowana na dzisiejszy dzień. Ciotka Molly zawsze powtarza, że jestem spóźnialska, a tym razem pierwszy raz nie wstałam na dźwięk budzika. Biegnę slalomem, wymijając studentów przemieszczających się po dziedzińcu. Oni to sobie mogą. Wpadam, jakby się paliło, do budynku, gdzie mam pierwsze zajęcia. Omijanie ludzi staje się coraz trudniejsze. Czemu jest ich tyle na korytarzu, a nie w salach? W końcu dostrzegam drzwi od pomieszczenia, w którym to zaczęła się matematyka. Uspokajam oddech przed wejściem i delikatnie pukam, a następnie wchodzę.

— Przepraszam za spóźnienie!

Profesor Backston odrywa wzrok od tablicy, na której pisze jakieś równanie. Mężczyzna uśmiecha się do mnie. Mam przerąba... co? Uśmiecha się?

— Dzień dobry, panno McKee — staruszek nie wygląda na wściekłego. — Ma pani szczęście, listę dzisiaj sprawdzam na końcu. Proszę zająć swoje miejsce.

Mrugam szybko powiekami, a za razem wykonuję polecenie. Siadam obok Bri, która usiadła niżej niż zwykle przy Benie.

— Co tam, śpiochu? — Clark nie da mi spokoju.

— Nie mogłam zasnąć i najwidoczniej mój organizm nie chciał pozwolić mi na ruszenie się z łóżka.

Prawda. Od paru nocy nie mogę zmrużyć oka. Ta wiadomość, co przyszła w Dziękczynienie, doprowadza mnie do paranoi. Nie wierzę, że napisał do mnie. Po takim czasie. Po tym, co zrobił. Zostawił mnie. Zostawił. Samą.

— Ziemia do Jo — mówi Bri. — Ostatnio często łapiesz takie zawiehy.

— Mam za dużo na głowie — kładę głowę na blacie.

— Spokojnie, wytrzymaj jeszcze trochę i będą święta — Ben klepie mnie po plecach, przysuwają drugą dłonią swoje notatki bliżej mnie. — Przepisz, oddasz mi potem.

— Dzięki.

Myśl, że tylko pare tygodni dzieli nas od Bożego Narodzenia, nie poprawia mi humoru. Założę się, że o to chodziło mu. Wróci. Znowu przyjedzie do Arcadii. Nie chcę go widzieć. Przypomniał o sobie w najgorszym momencie. Zbierają mi się łzy, gdy wspomnienia o nim przejdą przez moją głowę.

— Jo, wszystko dobrze? — Bri nic nie umknie. Zawsze bacznie wszystkich obserwuje. — Chcesz wyjść?

— Nie. Jest wszystko w porządku.

Wyciągam zeszyt i długopis, aby notować cokolwiek. Nie wychodzi mi to. Kiedy zaczynam nowe równanie, odpływam. Czemu wraca? Niemożliwe, że sumienie ruszyło jego serce. Nie podoba mi się to. Mam ochotę zakopać się pod kołdrą i nie wychodzić aż do nowego roku. Wiem, że Ben oraz Bri spoglądają na mnie, ale nie mam siły tłumaczyć im, co się dzieje. Tylko chłopaki wiedzą. Nie porozmawiam o tym z Joshem, nie zamieniamy wiele zdań miedzy sobą. Nate wysłuchałby mnie, a potem by się wściekł. Napisałby do niego. Nie chcę tego. Dlaczego nie może być tak, jak było przez większość tego semestru? Było spokojnie, zabawnie. Teraz nie mam ochoty na nic.
Kai też wie. Tak, to odpowiednia osoba. Muszę się komuś wyżalić. Muszę poprosić o radę, o pomoc.

Przez praktycznie wszystkie zajęcia jestem nieobecna. Staram się chociaż zakodować to, o czym mowa była na biochemii. Porażka.

— Bri, czy...

— Tak, Jo. Wrócę do mieszkania i wyślę ci notatki.

Przytulam dziewczynę najmocniej, jak tylko potrafię. Żegnam się z nią oraz Benem. Nie mam siły na pogaduszki. Muszę znaleźć Wepplera.

Ja: Gdzie jesteś?

Kai: Co ci do tego?

Ja: Muszę z tobą porozmawiać.

Kai: To napisz.

Ja: Kai... proszę

Kai: wychodzę z hali sportowej

Od razu kieruję się w wymienione przez niego miejsce. Czekam dosłownie chwilę, gdy zauważam go schodzącego po schodach. Ma naburmuszony wyraz twarzy. Nie wiem, co u niego to wywołało, lecz zmienia się ona w momencie, kiedy patrzy na mnie. Jego rysy twarzy wygładzają się, a oczy są spokojniejsze.

— Co się dzieje?

Musiał to ze mnie wyczytać.

— Nic nie mów — dodaje. — Idziemy do akademika.

Troskliwie obejmuje mnie ramieniem. Idziemy tak całą drogę. Puszcza mnie dopiero, gdy otwiera drzwi do pokoju. Zdejmujemy kurtki i siadamy na przeciwko siebie. Oboje jesteśmy cicho.

— Jo, ktoś ci coś zrobił?

— Nie... znaczy to...

Czuję gulę w gardle. Głos zawiesił się. Nie mogę powiedzieć tego, co chcę. Łzy przeszkadzają w poprawnym widzeniu. Chłopak zmienia miejsce, znowu mnie obejmuje, a także mocno przytula do siebie.

— Hej, jestem tu, mała. Oddychaj głęboko.

Robię tak, jak powiedział. Uspokajam się, jednak łzy spływają po policzkach.

— Kai... O-on wrócił — daję radę wydusić z siebie. — Przysłał mi wiadomość, że się niedługo zobaczymy.

Słyszę, jak wciąga powietrze nosem. Jego mięśnie napinają się. W końcu odzywa się.

— Zajebię tego skurwiela.

(Dobra, teraz robię Polsat ;))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro