Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Kiedyś myślałam, że to piosenka o miłości

Przerzucam wszystkie ubrania z walizki na łóżko. Co z tego, że przed chwilą robiłam to na odwrót. Jestem zdenerwowana, bo wrzuciłam gdzieś oświadczenie z uczelni, które muszę dostarczyć do akademika. Zawsze wszystko gubię i zostawiam na ostatnią chwile. Mogłam je wysłać już miesiąc wcześniej, a jednak oddam je w dzień meldunku.

— Jo!

Krzywię się na głos cioci Molly. Jak zauważy bałagan, będzie widziała, iż coś znowu zgubiłam. Właściwie, gdzie są moje AirPods?

Postanawiam zejść do niej do salonu, zanim ona zdąży wspiąć się po schodach. W kilka sekund przebywam drogę dzielącą nas. Nie jest sama. Obok ciotki popija herbatę nasz sąsiad Josh. Jest dwa lata starszy i również studiuje na uniwersytecie w Miami. Znaczy, ja dopiero będę za trzy dni, ale to bez różnicy. Rumienie się na jego widok, gdyż jestem nadal ubrana w piżamę, na której widnieją obrazki z Marvela,

— Hej, Jose — chłopak uśmiecha się do mnie. — Słyszałem, że widzimy się na uczelni.

— Hej, tak — również unoszę kąciki ust. — Właśnie kończę się pakować. Mam busa za dwie godziny.

— W sprawie tego cię zawołałam — odzywa się Molly. — Josh dowiedział się od Dolores, że będziecie uczyć się w tym samym miejscu i chciał ci zaproponować podwózkę.

Mrugam szybko, będąc w totalnym szoku. To oznacza, iż nie będę dusić się w śmierdzącym busie pełnym dziwnych ludzi.

— Czy to nie problem? — zwracam się do blondyna.

Macha przecząco głową.

— Żaden. Wyjedziemy po trzynastej, więc masz sporo czasu.

Ta informacja sprawia, iż czuję więcej energii i chęci do ogarnięcia się.

— Świetnie! — klaszczę w dłonie. Idę skończyć się pakować i...

Mam już kierować się na górę, gdy ponownie słyszę ciotkę.

— Josephine...

— Mhm?

Kobieta podnosi do góry kartkę, na której na samej górze zauważam napis „OŚWIADCZENIE".

Szlak.

Przygryzam od środka policzek i zabieram od niej dokument. Chciałabym spytać, gdzie był, ale wtedy będzie wiedziała, że go zgubiłam.

— Leżał na blacie w kuchni.

Ona wie wszystko. Ta kobieta zdecydowanie czyta mi w myślach. Uśmiecham się szeroko, po czym macham do Josha. Znikam im z przed oczu, żeby nie słyszeć nabijającej się ze mnie cioci.

Ponownie układam ubrania w walizce, do tego pakuje wszystkie kosmetyki i inne potrzebne mi bzdety. Składam swój koc, na którym następnie kładę poduszkę z podobizną Tony'ego Starka. Kiedy zbieram biżuterię, zerkam w lustro.

— Wyglądam jakby ktoś mnie przejechał — mruczę sama do siebie. — Szkoda, że nie przeleciał.

Zbieram bieliznę oraz dresy, aby ruszyć w kierunku łazienki. Mam jakieś cztery godziny. Wykorzystam to, żeby pogadać z Tamarą.

W łazience włączam playlistę z piosenkami 5 Seconds of Summer. Biorę prysznic oraz myję głowę. Myśle o tym wszystkim, o zmianie miasta, otoczenia. Po prostu mojego życia. Nie jestem przywiązana do Arcadii. Nic się tutaj nie dzieje, oprócz co corocznego festiwalu wiosennego. Chce doświadczyć czegoś nowego, poznać ludzi oraz Miami. Pragnę chodzić codziennie na plażę i nauczyć się surfować.

Praktycznie gotowa znoszę swoje bagaże. Tamara, moja najlepsze przyjaciółka, mieszka przecznicę ode mnie. Chwytam bluzę, którą zostawiłam na podróż, i mam już wychodzić kiedy dopada mnie ciocia Molly.

— Dokąd to?

— Do Tammy — szczerze się. — Posiedzę z nią trochę i wrócę przed wyjazdem.

— Jo...

— Tak, wiem. Zdarza mi się spóźniać, lecz tym razem nie zawiodę.

— Zdarza ci się? Ty praktycznie zawsze nie jesteś na czas — krzywię się na jej komentarz, jednak miała rację. — Aris wróci wcześniej z pracy. Uznał, że musi się z tobą pożegnać.

— Dobrze, będę najpóźniej o dwunastej!

Cmokam ją w policzek i wylatuję z prędkością światła z domu. Muszę zapamiętać, że punkt dwunasta być z powrotem.

Pukam do drzwi, a po kilku sekundach otwiera mi dziewczyna mniej więcej mojego wzrostu. Tamara nadal jest w piżamie. Też bym była, gdyby nie przeprowadzka.

— Nie masz za godzinę busa? — wpuszcza mnie do środka i wraca do pochłaniania cheetosów na śniadanie.

— Nie, bo jadę ze swoim sąsiadem.

Rudowłosa wytrzeszcza oczy, a chrupka, którego miała zjeść, zatrzymuje w połowie drogi.

— Josh Lowell zawozi cię do pieprzowego Miami?!

— Tak!

— Nadal jest taki przystojny?

— Sto razy bardziej niż wcześniej! — informuję, podbierając chrupki z paczki.

— Kurwa, pamiętam te imprezy u niego z przed dwóch lat — wzdycha. — Byłyśmy zawsze zaproszone, bo albo miał mieć na ciebie oko podczas nieobecności ciotki oraz wujka, albo po prostu polubił nasze towarzystwo.

— Raczej to pierwsze.

— Tak czy siak, farciara z ciebie, Jose.

Czas minął nam niezmiernie szybko. W domu cioci Molly oraz wujka Arisa byłam dokładnie dwie minuty przed dwunastą. Zaskoczyłam ciotkę, ale oczywiście była zadowolona. Siedzę z wujkiem przy stole, a ciocia podaje nam talerz gofrów. Pomyślała, że to musi być ostatni idealny posiłek przed wyjazdem do Miami.

— Smacznego — stawia przed nami bitą śmietanę.

Zdecydowanie będzie smaczne. Nie opieram się przed zjedzeniem trzech gofrów. Wujek przebija mnie ilością pięciu. Jednak jest trzy razy większy ode mnie i niedawno wrócił z roboty na budowie. Po posiłku postanawiam sprawdzić, czy wszystko zebrałam z pokoju. Dostrzegam coś jeszcze, co koniecznie powinnam zabrać. Chwytam ramkę ze zdjęciem i wkładam ją do podręcznej torby. Czy spakowałam AirPodsy? Cholera, nie pamiętam. Nigdzie ich nie ma. Pewnie wrzuciłam je do walizki. Zamykam drzwi od pokoju oraz wracam na dół do Molly i Arisa.

Mam wrażenie, że kobieta zaraz się popłacze. Mocno ściskam ich oboje.

— Przyjadę na Dziękczynienie — mówię, uśmiechając się delikatnie.

— To strasznie dużo czasu!

— Molly... — wujek kładzie dłoń na ramieniu żony. — Jo jest już dorosła. Dajmy jej wyfrunąć z gniazda.

— Oh, racja... Będziemy ci co miesiąc przesyłać pieniądze.

— Postaram się znaleźć pracę — odpowiadam, kiedy w końcu dają mi dojść do głosu.

— Nie ma problemu, skarbie. Jesteś całym naszym światem.

Rozczulam się na ostatnie słowa ciotki. W końcu słyszymy klakson, co oznaczało, iż Josh już na mnie czeka. Wuj pomaga mi wynieść bagaż. Josh oczywiście od razu podchodzi do mnie i zabiera wszystko, co trzymam.

— Masz szczęście, że jedziesz ze mną, bo raczej z taką ilością rzeczy nie przyjęliby cię do busa — żartuje sobie.

— Zdecydowanie mam szczęście.

Żegnam się z ciocią i wujkiem. Molly ledwo mnie puszcza, jednak musi to zrobić. Siadam z przodu. Josh rozmawia jeszcze chwile z nimi, ale zaraz sam zajmuje miejsce kierowcy.

— Kierunek: Miami.

Próbuje znaleźć słuchawki w torbie, ale to bezskuteczne.

— Będziemy musieli wstąpić w pare miejsc — objaśnia chłopak po wyjechaniu z Arcadii. — Muszę zabrać trójkę znajomych po drodze.

— Jasne.

— Chcesz się podłączyć do Bluetootha? Możesz puścić, co chcesz.

— O tak!

Robię to natychmiast, gdyż uwielbiam słuchać muzyki w samochodzie. Pierwsze leci „Do it again".

— Kiedyś myślałam, że to piosenka o miłości — mówię, obserwując jak brunet prowadzi. — Musiałam się w słuchać w tekst, aby zrozumieć, że jest to o jednej nocy.

Josh parska śmiechem na moje słowa. Nie wiem, czemu mu to powiedziałam. Zawsze czułam się przy nim swobodnie. Jak byłam młodsza, a ciocia nie chciała zostawiać mnie samej, zostawiała mnie u Lowellów, a Josh po prostu ze mną siedział. Pamiętam, gdy cała dzielnica zebrała się na jakimś bankiecie, więc zostałam u Josha, który urządził bardzo huczną imprezę. Wtedy pierwszy raz się całowałam z jego kumplem, ale nie pamiętam, jak się nazywa...

— Pierwszy na liście do zgarnięcia jest Nate Collins.

Oh. No właśnie z nim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro