Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział siódmy

- Wyprowadźcie go, nie chcę tu krwi - mruknął, a ja zamarłem. Otworzyłem szeroko oczy, wlepiając je w mężczyzn podnoszących się z miejsc i idących w moim kierunku.

- Nie, nie, nie - wymamrotałem, kręcąc głową - Błagam, nie - moje oczy wypełniły się łzami, gdy jeden z nich złapał mnie za rękę. Wyszarpałem ramię z jego uścisku, wpatrując się w ich szefa, unoszącego się z krzesła po drugiej stronie stołu - Proszę, żałuję, że ukradłem ten portfel, potrzebowaliśmy z przyjacielem pieniędzy, bo inaczej wyrzucą nas z mieszkania - zacząłem wypluwać z siebie słowa, jakby moje zwierzenia co do problemów finansowych miały jakiekolwiek znaczenie - Gdybym wiedział, że jest w nim coś tak cennego, nie zrobiłbym tego - prawie wykrzyczałem, gdy zostałem za ramiona podniesiony z krzesła. Próbowałem znów uwolnić ramię z uścisku, jednak nie miałem wystarczająco siły.

Moje serce biło jak szalone, boleśnie obijając się o żebra, a po policzkach spływały strumienie łez.

- Szefie - usłyszałem czyjś niepewny głos i poznałem, że to ten mężczyzna, który czatował dziś pod moim domem i przywiózł mnie tu.

Brunet spojrzał na niego, wsuwając dłonie do kieszeni. Zaparłem się nogami, jednak ci kolesie nic sobie z tego nie zrobili, praktycznie unosząc mnie w powietrzu, by zacząć prowadzić do drzwi.

- Nie - wyszeptałem, wpatrując się w mężczyznę, który uważnie słuchał tego, co blondyn mówił mu ściszonym głosem. Przeniósł na mnie wzrok, unosząc dłoń by niosący mnie ludzie się zatrzymali.

- Tak bardzo ci się to spodobało? - spytał, spoglądając na niego z uniesioną jedną brwią.

Chciałem wiedzieć o czym rozmawiali. Czy to blondyn chciał mnie zabić? Co mu się spodobało? Sposób mordowania?

Wzruszył ramionami, a brunet westchnął w końcu i spojrzał mi w oczy.

- No dobrze - kiwnął głową, a ja zacisnąłem dłonie w pięści, obawiając się tego, co mógłby powiedzieć. Zamknąłem oczy, modląc się w myślach, by jakimś cudem zmienił zdanie i mnie oszczędził - Uśpijcie go i wsadźcie do samochodu.

- Co? - wyszeptałem, nawet nie zwracając uwagi na to, że już nie trzyma mnie dwóch mężczyzn a jeden - Co to znaczy? - spytałem, jednak brunet odwrócił się plecami do mnie i podszedł znów do stołu bilardowego. Spoglądałem to na niego to na blondyna, którzy przypatrywał mi się. A raczej komuś za mną.

Materiał nasączony słodką, usypiającą substancją przylgnął znów do moich warg, sprawiając, że moje powieki stały się ciężkie, a myśli wolne, aż osunąłem się na ziemię.

Myśl, że przeżyję tę noc była tak nieprawdopodobna, że mimo iż tego pragnąłem tego jak niczego w życiu, to nie wierzyłem, gdy obudziłem się w samochodzie pod swoim domem.

Mruknąłem cicho, czując jak obolały jest mój kark przez niewygodną pozycję, w której spałem. Obróciłem się na plecy, odrywając policzek od szorstkiej tapicerki i zmrużyłem oczy na ostre światło wpadające przez przednią szybę. Powoli podniosłem się do siadu, opuszczając nogi na podłogę i zadrżałem, na panujący w aucie chłód.

Zmarszczyłem brwi, rozglądając się i zauważając wschodzące słońce. Otworzyłem szeroko oczy, widząc blondyna za kierownicą, kiwającego głową w rytm muzyki grającej w jego słuchawkach. W dłoni miał długiego, czerwonego żelka, którego co chwila odgryzał kawałek, obserwując, niezmieniający się, widok za oknem.

Oblizałem koniuszkiem języka spierzchnięte wargi i sięgnąłem do klamki drzwi obok. Zacisnąłem powieki, powstrzymując się od przeklnięcia, gdy zrozumiałem, że są zamknięte. Wbiłem wzrok w deskę rozdzielczą, zauważając guzik odpowiadający za blokadę drzwi. Niepewnie wyciągnąłem w jego stronę dłoń, zauważając jak bardzo się trzęsie.

Opuszek mojego palca, a guzik dzieliły już milimetry, gdy blondyn złapał mnie za nadgarstek, spoglądając przez ramię.

- I jaki to by miało sens? - spytał, puszczając moją rękę i wyjmując z ucha słuchawke - Przecież wiem gdzie mieszkasz, na co ci uciekanie z samochodu?

- Też byś nie myślał racjonalnie, gdybyś przeżył to wszystko co ja w niecałe dwadzieścia cztery godziny - burknąłem, zakładając ramiona na klatce piersiowej i osuwając się na siedzeniu.

- Spałeś dłużej niż zwykle, już się zacząłem martwić - powiedział, wyraźnie rozbawiony - Chciałem sprawdzać ci puls.

- Nie spieszyłeś się - mruknąłem - Zrobicie mi w końcu krzywdę tym usypianiem - wymamrotałem i skrzywiłem się, czując jak burczy mi w brzuchu - Wypuść mnie, chcę iść do domu.

- Więc tak dziękujesz komuś, kto prawdopodobnie uratował ci życie? - obrócił się w bok na swoim siedzeniu, patrząc na mnie jakby urażony. Zmarszczyłem brwi, dopiero po chwili przypominając sobie, że rozmawiał o czymś z szefem, zanim znów mnie uśpili, decydując się mnie nie zabijać. Nie od razu.

- Co masz na myśli?

- To, że poprosiłem by cię nie zabijali i zaproponowałem, że będę cię pilnował, dopóki nie wymyślą sposobu by zadbać o to byś trzymał buzię na kłódkę. Coś co nie obejmowało morderstwa.

Zastraszyli mnie do tego stopnia, że uciekłbym na widok jakiegokolwiek policjanta, nawet nie myśląc by wspomnieć mu o porwaniu czy tajemniczej karcie pamięci. Być może powinienem to zgłosić, a mężczyzna powinien był dostać to na co zasłuży, ale jakie było prawdopodobieństwo, że tak się stanie? Już bardziej pewne było to, że zginąłbym w przeciągu godziny od wniesienia oskarżenia.

Chciałem wyłącznie świętego spokoju. Chciałem zapomnieć o tej sytuacji, o brunecie.

- Czemu to zrobiłeś?

Blondyn wzruszył ramionami, sięgając do paczki żelków leżącej na półeczce pod przednią szybą. Dopiero teraz doszedł do mnie ich przyjemny, słodki zapach. Mój brzuch znowu się odezwał, przypominając, że ostatnim co jadłem, była kanapka na śniadanie poprzedniego dnia.

- Sam nie wiem. Myślę, że będzie z tobą jeszcze trochę zabawy - powiedział uśmiechając się szeroko, ukazjąc białe zęby.

Rozchyliłem wargi, ale nawet nie wiedziałem co powiedzieć. Ostatecznie, przewróciłem tylko oczami.

- Jasne, jak zabawnie będzie po raz piąty czy szósty uśpić Harry'ego czy przestraszyć go na śmierć i sprawić, że płacze - prychnąłem.

- Czyli wolałbyś żeby teraz cię zakopywali w jakimś polu lub wrzucali do rzeki z kamieniami w kieszeniach? - uniósł jedną brew. Pokręciłem powoli głową - Tak właśnie myślałem.

Przygryzłem dolną wargę, opuszczając wzrok na swoje kolana. Cholera, wszystko było lepsze niż bycie martwym.

- Dzięki za przekonanie go by mnie nie zabijał - powiedziałem cicho. Blondyn uśmiechnął się, mrugając do mnie z uśmiechem. Patrzyłem jak sięga do guzika odblokowującego drzwi i naciska go, spoglądając znów na mnie.

- Jestem Andrew.

- Dzięki za przekonanie go, by mnie nie zabijał, Andrew - powtórzyłem, akcentując jego imię i uśmiechając się słabo. Naprawdę byłem wdzięczny, choć może nie potrafiłem tego okazać.

Wysiadłem z auta, nie spoglądając nawet przez ramię, gdy ruszyłem w kierunku wejścia do mojego bloku.

Miałem nadzieje, że najgorsze już za mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro