rozdział dziewiętnasty
- Co tam oglądasz?
Liam zerknął na mnie, oderwając wzrok od telefonu wyłącznie na sekundę. Uniosłem kieliszek z winem, pociągając z niego mały łyk, odrobinę zirytowany tym, że mimo iż rozpoczęliśmy już drugą butelkę, ja wciąż nie byłem pijany.
Przygotowałem dla nas obiad, który zjedliśmy, nie wymieniając ani słowa, póki komórka mężczyzny nie zawibrowała w jego kieszeni.
- Nagranie z kamer w domu - mruknął, zanim odwrócił w moją stronę ekran czarnego iPhone'a, a ja zakrztusiłem się winem, widząc mojego przyjaciela pieprzącego się w jacuzzi z Zaynem. Spojrzałem szeroko otwartymi oczami, na rozbawionego Payne'a, który ostatecznie zablokował telefon, odkładając go na stół obok swojego talerza - Mam zamontowany system i dostaję powiadomienie za każdym razem, gdy ktoś wchodzi do mojego domu czy chociaż na dach, który należy do mnie - wytłumaczył rozbawiony, a ja nie mogłem pozbyć się z głowy widoku Nialla do połowy zanurzonego w wodzie, opierającego się o ścianę wanny i Zayna będącego tuż za nim i pieprzącego się.
- Niedobrze mi - wymamrotałem, przymykając oczy, od razu tego żałując, gdy pod powiekami znów zobaczyłem Zayna i Nialla.
Poczułem też ucisk w gardle, nie pozwalający mi przełknąć kolejnego łyku wina. Z tyłu głowy miałem myśl, że nawet trochę zazdrościłem przyjacielowi. Przynajmniej on się dobrze bawił w obecnej sytuacji.
- Bez przesady - mruknął z uśmiechem wciąż igracającym na jego wargach.
Opuściłem wzrok na swój kieliszek z zaledwie resztą czerwonej cieczy w środku. Szkło było delikatne, gdybym mocniej je ścisnął, pękłoby od razu.
- Co było na tej karcie? - spytałem nagle, bez zastanowienia. Powoli uniosłem wzrok, napotykając zaciekawiony wzrok Liama.
Często myślałem o tej karcie pamięci. Co na niej było i czemu było tak ważne. Przecież to był tylko ciąg znaków.
- Czemu miałbym ci powiedzieć?
- A czemu nie? - wyszeptałem, przełykając ślinę. Możliwe, że właśnie przekraczałem pewną granicę. Może jeden maleńki krok dzielił mnie od zmienienia tego na pozór miłego wieczoru w koszmar.
Liam sięgnął po otwartą butelkę wina, stojącą na stole i dolał mi wina, wypełniając również swój kieliszek. Odstawił ją i westchnął cicho, splatając dłonie razem i odchylając się, przylegając plecami do oparcia krzesła.
Wpatrywałem się w niego, starając rozszyfrować wyraz jego twarzy. Może już przesadziłem i nie powinienem był w ogóle poruszać tematu tej karty. Przecież tylko cudem nie uniknąłem śmierci, przez to, że miałem ją w rękach.
- Żeby mieć władzę, trzeba nie tylko mieć kontakty, ale też haki na ludzi - powiedział, nie patrząc na mnie, a na kieliszek, który znalazł się w jego dłoni. Poruszył lekko nadgarstkiem, a czerwona ciecz zawirowała, przykuwając też moją uwagę.
Zagryzłem wargę, znów unosząc wzrok na twarz Payne'a. Jego zarost był coraz gęstszy, dodawał mu powagi i męskości. Zabłądziłem spojrzeniem na jego szyję, zarost kończył się tuż nad znamieniem, odkrytym przez trzy rozpięte guziczki koszuli. Szybko wróciłem wzrokiem do jego brązowych oczu, nie chcąc być przyłapanym na mierzeniu go wzrokiem.
- Haki? - wykrztusiłem w końcu.
Liam kiwnął głową, a ja mimowolnie podążyłem wzrokiem za kieliszkiem aż do jego warg, gdy uniósł go. Przez przeźroczyste szkło widziałem jak wino znika w jego zaróżowionych wargach.
Cholera.
- Jest ogromna konkurencja. Każdy walczy o pozycję, wpływy czy ludzi. A każdy ma swój sekret, coś co mogłoby zniszczyć mu życie lub przynajmniej je uprzykrzyć, gdyby to wyszło na jaw. Warto to wiedzieć - powiedział, a ja nie odezwałem się ani słowem, starając się ułożyć sobie to wszystko w głowie. Nie chciałem by coś mi umknęło, skoro już zdecydował się ze mną tym podzielić - Świętej Pamięci Joseph Waterford zdobył naprawdę wiele informacji, miał w garści każdego dostawcę, komendanta i swoich wrogów. Wiele lat pracował na swoją pozycję.
- Świętej Pamięci? - wyszeptałem, ściskając dłonie pod stołem. Tamten policjant wspominał o tym, że Liam podejrzany jest o morderstwo. Zabił tego mężczyznę?
- Każdy chciał mieć te informacje, spadkobierca wpływów Waterforda mógłby mieć monopol. Nie miał dzieci, jego żona zmarła rok temu. To było jak fortuna spadająca z nieba, dla tego, kto pierwszy je zdobędzie.
W moim gardle rosła potworna gula, stworzona ze strachu i niepewności o co mogę spytać lub nie. Które słowa w tej rozmowie są zakazane lub te, które szybko by ją zakończyły i sprawiły, że musiałbym znów błagać o życie.
Miałem wrażenie jakbym słuchał bajki lub jakieś bardzo starej historii. Teoretycznie mnie to nie dotyczyło, przecież nawet nie znałem Josepha Waterford, a jednak czułem niepokój. Wiedziałem, że przede mną siedzi mężczyzna, który go znał. Który mógł go.. zabić.
- Czyli.. na tej karcie są wszystkie informacje jak zostać największym z gangsterów? - spytałem niepewnie, a na wargach bruneta pojawił się uśmieszek. Miałem nadzieje, że to dobry znak.
- Niezłe porównanie.
Nie powiedział nic więcej, a gula wciąż rosła, powoli dusząc mnie.
- Zabiłeś Waterforda? - zapytałem cicho. Tak cicho, że przez moment nie byłem pewien, czy w ogóle otworzyłem usta. Wiedziałem kim jest Payne, domyślałem się, jakie rzeczy robił, a jednak przerażała mnie myśl, że odebrał komuś życie. Dla czegoś tak trywialnego jak pieniądze.
- Nie, Harry - odparł, ale nie patrzył na mnie. Wszystko w nim krzyczało, że kłamie. Albo był beznadziejnym kłamcą albo nie chciał powiedzieć tego otwarcie. Nie chciał przyznać się przede mną do zabicia kogoś.
- Czy kazałeś komuś go zabić? - moje serce się zatrzymało, gdy uniósł na sekundę wzrok, spoglądając mi w oczy. Nie odpowiedział. Przymknąłem oczy, biorąc mały oddech. Nagle coś we mnie uderzyło. Pewna myśl - Czemu.. Czemu mi to wszystko mówisz? - wyszeptałem, otwierajac szeroko oczy i spoglądając na niego.
- Spytałeś - odparł powoli, unosząc jedną brew. Pokręciłem głową.
- Czy teraz mnie zabijesz? Chciałeś to zrobić nawet, gdy nie wiedziałem co jest na tej karcie, a teraz..
Dlaczego o to spytałem? Jak głupi byłem..
- Nie Harry. Myślałem, że znamy się już na tyle długo, że mogę ci zaufać.
- To głupota - wyszeptałem.
- Ty mi nie ufasz?
- Nie - rzuciłem bez wahania, na co Payne zaśmiał się cicho - Dziwisz mi się? - spytałem. Liam pokręcił głową z uśmiechem, a ja wstałem z miejsca. Kątem oka widziałem, że zrobił to samo - Powinieneś już iść.
- Nie chcę.
- Wyjdź.
- Nie musisz się mnie bać Harry.
- Wyjdź - wyszeptałem, robiąc krok w tył, by uciec od niego. Podszedł do mnie. Z każdym krokiem, który ja zrobiłem w tył, on robił jeden ku mnie. Dół moich pleców zetknął się z blatem. Brak ucieczki.
Moje serce, które dotychczas uderzało leniwie w żebra, przyspieszyło, gdy poczułem dłoń na biodrze. Wypuściłem drżący oddech, spoglądając na jego twarz. Czułem jak przesuwa dłoń na dół moich pleców, przyciskając mnie do swojego ciała. Opuszkami palców przesunął po moim policzku, delikatnie ujmując moją twarz. Ta jego była zaledwie milimetry od mojej, czułem jego oddech na wargach, zanim połączył nasze usta w pocałunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro