+ 8 +
Beverly
- Baw się dobrze, ale uważaj na siebie, skarbie. - poprawiłam Elliotowi sznurówki w butach. - I nie oddalaj się za daleko, dobrze? - spojrzałam na niego, a on tylko pokiwał głową, bo chciał pobiec do kolegów, którzy bawili się w piaskownicy na placu zabaw. Jedyne, co mnie pocieszało w tej sytuacji, to fakt, że nie byłam tu sama, więc któraś z mam na pewno będzie miała ich na oku oprócz mnie.
- Daj mu spokój, jest grzeczny i niech się bawi, gdzie chce. - zaśmiała się Jody, kiedy usiadłam obok niej z powrotem na ławce.
- Kiedy dorobisz się dziecka, to pogadamy. - odprowadziłam go wzrokiem, a później odetchnęłam z ulgą i pokręciłam głową. Obiecałam sobie, że nie stanę się przewrażliwioną matką, ale powoli tak się działo, czego nie chciałam. - Przepraszam, po prostu się martwię.
- To normalne. - posłała mi uśmiech, zakładając jednocześnie kosmyk włosów za ucho. Przyszła do parku razem ze mną i z Elliotem, ponieważ nie miałyśmy, co robić, a pogoda dopisywała i aż żal było z niej nie skorzystać. - Miałaś mi opowiedzieć wieczór z Anne. - dodała, rozsiadając się wygodniej. Odwróciła się do mnie twarzą, zakładając nogę za nogę, a łokieć oparła o ławkę. - Więc słucham.
- Faktycznie. - westchnęłam, przypominając sobie. - Ale nie wiem, od czego mam zacząć. - dodałam, poprawiając się na ławce.
- Od początku. - puściła mi oczko, a ja zaśmiałam i wróciłam pamięcią do wczorajszego wieczoru.
- Było bardzo fajnie. - przyznałam najpierw, starając się ubrać w słowa wszystko to, co chciałam powiedzieć. - Anne nadal jest taką fantastyczną kobietą, jaką ją zapamiętałam i wydaje mi się, że w dalszym ciągu mnie lubi. - ciągnęłam, obracając w palcach przywieszkę od bransoletki.
- I jak się czułaś, jako fałszywa przyszła pani Styles? - zaciekawiła się, zerkając przy okazji na rowerzystę, który zatrzymał się niedaleko, aby napić się wody.
- Nie takie najgorsze uczucie. - przyznałam, a ona szturchnęła mnie dwuznacznie w żebra. - Powiedzieliśmy, że jeszcze nie wiem, czy się 'pobrać' w święta, czy na wiosnę. - dodałam, robiąc w odpowiednim miejscu cudzysłów z palców.
- Na wiosnę. - odpowiedziała, zastanawiając się chwilę nad tym. - Tak, ja jestem za wiosną. - dodała, poprawiając kucyk jaki miała na głowę.
- Ja byłam za świętami, chociaż ten pomysł bardziej mi się podoba. - przyznałam, przyłapując się na tym, że nawet nie zauważyłam, iż to była tylko fikcja i za bardzo wkręciłam się w ten temat.
- A poza ślubem? O czym rozmawialiście? - blondynka wróciła do tematu, kiedy na krótko zapanowała cisza.
- Anne opowiedziała mi kilka historii z Harrym w jego dzieciństwie, poza tym to pytała się nas o takie rzeczy, jak gdzie się poznaliśmy, kiedy się oświadczył i tak dalej. - przyznałam, przeczesując włosy swoimi palcami i posłałam jej uśmiech. - W pewnym momencie myślałam, że jednak domyśli się, że to tylko ustawka, ale jednak chyba za bardzo cieszyła się tym, że syn sobie kogoś znalazł i że wszystko dobrze się układa. - dodałam, biorąc przy tym oddech.
- Upiekło wam się. - zaśmiała się, opierając się wygodniej o ławkę.
- I to dosłownie. - przyznałam, sprawdzając przelotnie godzinę, którą wskazywał zegarek, który leżał na moim nadgarstku. - A później, kiedy już sobie poszła zostaliśmy, żeby porozmawiać i przeanalizować ten wieczór.
- Więc tak to się teraz nazywa. - spojrzała na mnie wymownie, a później zachichotała pod nosem.
- No naprawdę. - przewróciłam oczami. - Rozmawialiśmy o tym, czy byliśmy wystarczająco wiarygodni. A Harry zrobił nam drinki. - dodałam, aby ją jakoś do tego przekonać.
- Przecież żartuje. - uniosła do góry dłonie, ale na ustach dalej miała ten dwuznaczny uśmieszek. - To dlatego przyjechałaś taka zalana. - dodała, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.
- Pierwszy i ostatni raz. - powiedziałam poważnie, unosząc nawet do góry palec, aby blondynka mi uwierzyła, a ona tylko poklepała mnie po ramieniu i pokręciła wiedząc, że nawet jeśli bym chciała, to będą następne razy.
- Każdy tak mówi. - zaśmiał się w końcu. - Ale ostatecznie, to mam rozumieć, że wieczór ci się podobał? - dodał, robiąc znowu tą swoją dwuznaczną minę.
- Powiedzmy. - wzruszyłam ramionami, a później zaśmiałam się, bo ona i tak wiedziała, że bardzo mi się podobało. Zacznijmy od tego, że ostatnio polubiłam spędzać czas z Harrym poza pracą.
- Wiedziałam. - uśmiechnęła się dumna z siebie, jakby właściwie odczytała moje myśli i odwróciła się twarzą do ścieżki, po której co chwila ktoś przechodził. - Ja też powinnam zatrudnić się w firmie byłego. Może coś by z tego wyszło.
- Żaden twój były nie pracuje, z tego co pamiętam. - rozczarowałam ją, chichocząc pod nosem.
- Cicho, daj pomarzyć. - machnęła na mnie lekceważąco ręką. - Do Ryana mogłabym wrócić, nie mów, że nie. - dodała, wspominając takiego jednego, z którym się spotykała, który jako jedyny mi się spodobał i nie miałam do niego żadnego 'ale'.
- W akcie desperacji może. - powiedziałam, zastanawiając się na tym przez chwilę. - Ja tam powiem, że dobrze się czuje w separacji. - dodałam, a później spojrzałyśmy się z siebie i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Swoją drogą, Johnny to była prawdziwa pomyłka. Przy nim, to nawet Jesse się może schować. - porównała naszych byłych, a ja nie umiałam się nie zgodzić. I cieszyłam się, że jednak wniosłam pozew o rozwód, do którego swoją drogą miałam nadzieje, że w końcu dojdzie. I Johnny w końcu da mi spokój. Raz na zawsze.
- Tutaj się z tobą zgodzę. - przytaknęłam, chcąc nie chcąc i spojrzałam na przyjaciółkę. - I na razie dobrze nam tak, jak jest, co?
- Nawet bardzo dobrze. - pokiwała głową. - Ale to nie zmienia faktu, że poznałam takiego jednego i idę z nim jutro na kawę. - spojrzała na mnie. - Więc nawet jakbym chciała, to nie popilnuje młodego.
- W porządku, zadzwonię po opiekunkę, jeśli będę chciała gdzieś wyjść, chociaż raczej w to szczerze wątpię. - przyznałam, zapamiętując sobie, że przyjaciółkę mam jutro niedostępną.
- Ale za to zrobię nam dobry obiad, albo kolację, zobaczymy, jak się wyrobię. - zaśmiała się, puszczając mi oczko.
- Trzymam cię za słowo, Holmes. - spojrzałam na nią jednak poważnie. A przynajmniej próbowałam być poważna.
- Dobrze, Watsonie. Nie zapomnę o tym. - pokiwała głową, śmiejąc się pod nosem. - A teraz chodźmy na lody.
- Wiesz, że rozpieszczasz mi dziecko, prawda? - uniosłam brew, kiedy Elliot do nas przybiegł. W prawdzie cały w piasku, ale uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Tak, ale moje sumienie nie robi mi z tego powodu wyrzutów. - powiedziała, podając małemu rękę, po tym, jak wyjaśniła mu gdzie idziemy. - Na jakie masz ochotę? - dodała, otrzepując mu koszulkę z piasku.
- Na czekoladowe! I jeszcze zjadłbym te takie dobre, co ostatnio. - powiedział, a my zachichotałyśmy pod nosem. Na swój sposób to dziecko było bardzo urocze.
- To takie dostaniesz. - obiecała mu i udałyśmy się już do wyjścia z parku. To chodzenie na lody z nią można było chyba uznać za naszą małą rutynę, która wyjątkowo podobała się Elliotowi. I to bardzo. - A mamcia coś sobie życzy? - dodała, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy.
- Kawa. Marze o kawie. - westchnęłam, potrzebując chociażby najmniejszej dawki kofeiny.
- Ja tez. Czyli dla niego znowu lody, a dla nas latte. - przytaknęła, układając już nasze zamówienie na przyszłość. - Podoba mi się to.
- Nie tylko tobie. - szepnęłam jej na ucho, za nim synek pociągnął nas za sobą do przodu. - Ale to na razie ostatni raz, kiedy tak idziemy z ciocią na lody. - dodałam, specjalnie głośniej, aby usłyszał, bo nie chciałam, aby był rozpieszczony. Wystarczy, że czasem, kiedy pozwalałam Johnny'emu spędzić z nim trochę czasu, bo wyjątkowo był trzeźwy, to mały wracał później z jakąś nową zabawką, czy inną rzeczą, przez którą mój mąż, czy jakkolwiek go teraz nazywać próbował go przekupić i przeciągnąć na swoją stronę.
- Wcale, że nie. - Jody wyszeptała małemu na ucho i zaśmiali się cicho, kiedy wchodziliśmy do kawiarni. Pokręciłam tylko głową, a później poprowadziłam synka do stolika, bo blondynka poszła złożyć zamówienie.
Posiedziałyśmy tam jeszcze jakiś czas. Mały zjadł swoje lody, brudząc się przy tym jak nigdy, ale postanowiłam już nie mówić mu, że tak nie wolno w miejscu publicznym i po prostu wytarłam mu buźkę z nadmiaru czekolady z przysmaku. Poza tym Jody sama mu pomogła się tak ubrudzić i wina leżała w większej części po jej stronie, ale już nie miałam ochoty się na nich złościć. Chyba za bardzo ich kochałam. Chyba na pewno i miałam nadzieje, że oni mnie też, bo dobrze było mi mieć przyjaciółkę i dziecko przy boku. Jednak, kiedy zaczęło robić się późno musiałyśmy już wracać do domu. Znaczy ja musiałam wrócić do domu i położyć Elliota spać, bo zrobił się markotny i doskonale widziałam, że był zmęczony po całym dniu. Jody powiedziała, że musi załatwić coś jeszcze na mieście, więc rozstałyśmy się po wyjściu z kawiarni, a później już powoli doszłam z małym na rękach, który prawie zasypiał do domu. Chociaż po tym, co tam zastałam, a raczej kogo, wolałam, aby zasnął mi na rękach, kiedy byłabym z Holmes.
Przed blokiem czekał na mnie nie kto inny, jak Johnny. Z butelką wódki w ręce i jakiś brudnych ubraniach, z co najmniej kilkudniowym zarostem. Wyglądał gorzej niż zazwyczaj, a na to musiał sobie naprawdę mocno zapracować.
- Co tu robisz? - zapytałam beznamiętnie, gdy przestał chociaż na moment dobijać się do drzwi. - Dziewczyna cię rzuciła? - dodałam, mając na myśli kolejną, z którą mnie zdradził. Przestałam liczyć po Crystal, bo później lista była dłuższa niż mur chiński.
- B-Beverly... - zaczął, a kiedy stanął przede mną i chuchnął mi w twarz, stwierdziłam, że mogłabym się upić samym jego oddechem. - C-Chce pogadać... - wymamrotał, kiedy jego nogi się plątały i nie mógł ustać prosto na nich oraz utrzymać równowagi.
- Nie obchodzi mnie, co chcesz, a czego nie. - rzuciłam obojętnie, gładząc synka po włoskach, aby się nie stresować i zasnął. - Mój prawnik powiedział, że masz rozmawiać ze mną tylko przez niego. Nie rozumiem, więc po co tu jesteś. Ja nie mam zamiaru marnować na ciebie czasu. - dodałam, patrząc się na niego, a raczej to, jak bardzo się stoczył i rozpił, bo inaczej nie dało się tego ująć.
- Daj mi jeszcze jedną s-szansę, proszę. - spojrzał na mnie i złapał za dłoń.
- Czy ty siebie słyszysz, do cholery? - prychnęłam, odsuwając się, jak najdalej mogłam. Gdyby nie Elliot, to pewnie dalej by czegoś próbował. - Mam ci wybaczyć, to jak mnie zdradzałeś na lewo i prawo? Albo to, że któraś z tobą zaszła, nawet nie wiesz, która i znowu jesteś ojcem? - dodałam, wypominając mu to wszystko. Nie zdradził mnie ten jeden raz i odszedł do tej drugiej, o nie. Zdradzał nałogowo, aż któregoś razu w drzwiach naszego starego mieszkania stanęła jakąś nastolatka, tłumacząc się, że nosi w sobie jego dziecko. I ja tak po prostu miałam o tym zapomnieć i rzucić mu się w ramiona? Jeszcze czego.
- T-To nie prawda!
- Och, skończ pieprzyć głupoty i spadaj stąd, za nim wezmę policję i trafisz na izbę wytrzeźwień. - zagroziła mu, szukając wolną dłonią w torebce telefonu razem z kluczykami.
- Chyba nie zrobisz tego własnemu m-mężowi.
- Byłemu. - poprawiłam go, kręcąc zrezygnowana głową. - Jedyne, co nas łączy to Elliot, a kiedyś małżeństwo. To drugie potraktuj jako największy błąd w moim życiu. - dodałam, wsuwając klucze w zamek do drzwi i przekręciłam je, a później weszłam do środka. On oczywiście za mną. Kiedy nimi trzasnął, mały się obudził i tylko skulił się, chowając w moich ramionach, kiedy zobaczył ojca. A chciałam mu tego oszczędzić i sprawić, żeby nie musiał tego oglądać. - I nie waż się robić szopek przy dziecku. - dodałam, a raczej warknęłam.
- Co ty powiedziałaś?
- Mam ci powtórzyć? - zatrzymałam się na półpiętrze i spojrzałam wściekła na niego. On także był wściekły, mogłabym nawet powiedzieć, że wkurwiony. - To, że się pobraliśmy, to był największy błąd w moim życiu. Musiałam być wtedy zdesperowana, jak cholera. - dodałam, kręcąc głową, a on uderzył pięścią w ścianę, obok mnie. - Powiedziałam, żebyś nie robił szopek, bo mnie to nie rusza, a dziecko się boi. - dodałam, prychając.
- Myślałem, że mnie kochasz.
- Bo kochałam. Ale kiedy wbiłeś mi nóż w plecy, zaczynając pieprzyć się po kątach, to nie dziw się, że przestałam i wniosłam pozew o rozwód. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego i postaram się, aby Elliot też nie miał. Nie po tym, jak próbowałeś go bezczelnie przekupić. - pokręciłam głową, docierając na swoje piętro.
- P-Przepraszam... - zaczął, kładąc dłoń na moim ramieniu, przez co zaczęłam tracić nad sobą kontrolę. Nie potrzebowałam pomocy, aby go spławić, o nie. Potrzebowałam pomocy w przytrzymywaniu mnie samej, bo przysięgam, że jeszcze chwila i naprawdę rzucę mu się do gardła.
- Nie dotykaj mnie. - rzuciłam chłodno. - I naprawdę idź stąd, póki jeszcze mam w sobie resztki cierpliwości i cię o to proszę. No chyba, że wolisz, aby zrobiła to policja. Bo naprawdę nie zawaham się zadzwonić, zapamiętaj to sobie. - dodałam, wsuwając klucz od mieszkania w zamek. Ręce zaczęły mi się trząść i zrobiłam to z lekkim trudem.
- Daj mi moment. Jeden moment. Proszę. - uniósł do góry palec dłoni, w której trzymał butelkę, a później schował ją za plecami, zauważając, że coś mu nie wyszło. Cały śmierdział i wyglądał tak, jakby nie chciał już o siebie dbać. Cóż, jego wybór.
- Miałeś już swój moment, a teraz idź stąd. - ostatnie dwa słowa powtórzyłam mu bardzo dobitnie i powoli, aby zrozumiał. - Nie wrócimy do siebie, nawet jeśli stanąłbyś tu teraz na rzęsach, albo cofnął się w czasie i mnie jednak nie zdradził. To koniec. - dodałam poważnie. - Koniec.
- Beverly...
- Nie zaczynaj. Proszę. I daj mi spokój. Powiedziałam już wszystko, co miałam powiedzieć, nadal nie rozumiem, po co tutaj przyszedłeś, ale nie utrudniaj tego wszystkiego i po prostu wracaj tam, gdzie sobie teraz mieszkasz, czy pijesz. - dodałam, wchodząc do mieszkania i nawet nie czekając na jego reakcje. Jednak chyba zrozumiał, o co mi chodzi i odszedł, dając nam spokój.
- Poszedł już? - zapytał Elliot, a raczej wyszeptał, kiedy zdejmowałam buty.
- Tak, skarbie, jesteś już bezpieczny. - pocałowałam jego czoło i odetchnęłam z ulgą. - Teraz się wykąpiemy i idziemy spać, tak?
- Tak. - pokiwał głową i znowu wtulił się we mnie, kiedy po odłożeniu torebki i kluczy ruszyłam do łazienki. Zostawiłam go tam na moment, aby nalał sobie wody do wanny i poszłam po jego piżamkę. Wiedziałam, że w nocy pewnie obudzi się z koszmarem i później będzie spał ze mną, ale nie mogłam nic na to poradzić i to bolało mnie najbardziej. Miałam tylko nadzieje, że to była jednorazowa sytuacja i Johnny tego dnia nie wróci i nie zrobi kolejnej szopki, bo naprawdę nie miałam na nią ochoty, byłam zmęczona i potrzebowałam odpocząć. Zwłaszcza od niego. A najlepiej dostać już ten przeklęty rozwód i w końcu zapomnieć. O tym epizodzie w swoim życiu, o nim, o tym co nas kiedyś łączyło i skupić się na Ellocie oraz swojej przyszłości, która czy chcecie wierzyć czy nie dosyć pozytywnie mnie zaskoczyła, jak się okazało po czasie i jeszcze się okażę. A wszystko dzięki temu brunetowi, z którym kiedyś byłam i z którym obecnie pracuje.
~*~
hejka, jak się wam podoba? i co sądzicie o johnnym, albo o zachowaniu bevy w stosunku do niego?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro