Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

+ 21 +

Harry

Delegacja skończyła się szybciej niż przypuszczałem. Wcale mi się to nie podobało, bo czas jaki tam spędziłem z Beverly był bardzo miły. Z wielką chęcią bym to powtórzył i szczerze mówiąc przeszło mi przez myśl, aby wkręcać się częściej w takie wyjazdy, ale z drugiej strony nie miałem zamiaru zabierać ciągle Elliotowi mamy i zostawiać go samego z Jody, bo nie było to fair. Poza tym sama King powiedziała, że jednak to bywa męczące i marzy już o tym, aby wyspać się w swoim łóżku. Oboje jednak wróciliśmy do Chicago w dobrych nastrojach, a blondynka nawet dała mi odwieść się do domu. Po drodze rozmawialiśmy jeszcze i wspominaliśmy mnóstwo rzeczy, jakie spotkały nas w liceum, co na swój sposób też było bardzo miłe. W ten sposób dojechałem na miejsce szybciej niż się spodziewałem i trzeba było się pożegnać.

- To co, do zobaczenia w poniedziałek? - zapytała, zabierając swoją torebkę. Uśmiechnąłem się zerkając na nią, po czym pokiwałem głową.

- Pewnie tak, chyba, że jutro będzie w miarę znośnie to wpadnę do was i zabiorę Elliota do parku - obiecałem, na co zachichotała pod nosem.

- W porządku - zgodziła się, wysiadając już z samochodu. - Śpij dobrze, Harry.

- Ty też - odprowadziłem ją wzrokiem, po czym pomachałem na pożegnanie i odjechałem w swoją stronę. 

Drogi o tamtej godziny - a była dwudziesta - zaczynały robić się puste, więc dosyć szybko dotarłem do siebie. Czasem tylko raz, czy dwa zatrzymały mnie jakieś światła, albo pieszy, ale nie było to nic takiego, nad czym mógłbym się denerwować. Miałem na to zbyt dobry nastrój i wiedziałem, że pani Dawson na pewno to zauważy. Postanowiłem jej wszystko powiedzieć, bo prędzej czy później i tak musiałbym to zrobić, a skoro była do tego okazja, to jej nie zmarnuje. Zbliżając się już do swojej bramy nacisnąłem odpowiedni przycisk, aby się odsunęła i po odczekaniu może dziesięciu sekund zaparkowałem już na podjeździe. Westchnąłem z ulgą, ciesząc się, że moja podróż dobiegła końca i otworzyłem bagażnik, aby wyjąć z niego swoją torbę. Znowu czekało mnie pranie, ale tym zajmę się jutro, albo jeszcze później.

- Hej, laluś! Do ciebie mówię! - usłyszałem za sobą i odwróciłem się na pięcie, marszcząc w dodatku brwi. Powoli się ściemniało więc nie dostrzegłem od razu, kto to jest. Jednak brzdęk butelki o podjazd i ten charakterystyczny dźwięk bijącego się szkła uświadomił mi, że to nie kto inny, jak Johnny. - Mamy do pogadania - wymamrotał, zbliżając się do mnie. Lekko utykał na prawą nogę, a poza tym nie prezentował się zbyt dobrze. 

- Johnny - rzuciłem tylko i to dosyć oschle. - Co ty tu robisz i kto cię tu wpuścił? 

- Niech cię to nie interesuję - warknął i stanął na przeciwko mnie. - Posłuchaj, masz się odpieprzyć od Beverly. Ona jest moja, rozumiesz to? Moja.

Nie wytrzymałem i wybuchnąłem mu śmiechem w twarz. Dawno nie słyszałem czegoś takiego, a moja reakcja chyba zbiła go z tropu. Nie było ciężko, zważając na to, że był już mocno pijany i miał trudności ze złapaniem równowagi. Poza tym prawdopodobnie miał podbite oko, ale nie byłem tego do końca przekonany. Nie chciałem wiedzieć skąd to wszystko, ale najprawdopodobniej dał się pobić, albo wplątał się w jakąś bójkę i wyszedł z niej z prezentami. 

- Posłuchaj samego siebie, o czym ty w ogóle mówisz? - uniosłem brew, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. - Spójrz na siebie, wyglądasz jak skończony alkoholik, który jedyne, co widzi to szansa na napicie się. 

- P-Pójdę na terapię i ją odzyskam, zobaczysz! - agresja w jego tonie minęła, ale nadal miał zaciśnięte w pięści dłonie, które jeszcze chwilę temu trzymały jakąś butelkę z procentami. 

- Przestań się pogrążać, proszę - zacząłem, kręcąc głową. Nie miałem ochoty go słuchać i mocno zdziwiłem się, widząc go tutaj. - Ona jedyne, czego od ciebie chce, to rozwodu. Zasługuje na spokojnie życie, którego ty jej nie dałeś. Ciągle tylko ją nachodzisz i straszysz, a dziecko ma przez to traumę. Opanuj się, Johnny.

- Jak zostawisz ją w spokoju, to się zastanowię - prychnął podchodząc do mnie. Był nieco niższy, a gdy sobie to uświadomił, to nagle przestał się zachowywać, jak jadowita żmija kąsająca wszystkich dookoła. 

- Nie zostawię, bo nie chce - odpowiedziałem spokojnie. - Zależy mi na niej i zrobię wszystko, aby ją od ciebie uwolnić i sprawić, że już nie zbliżysz się do niej, ani do Elliota choćby na dziesięć metrów. Zrozum to, chłopie. Ona. Nie. Chce.Cię.Znać. 

- Kłamca! Pierdolony kłamca!

- Nie kłamię, mówię tylko to, co widzę i wiem - pokręciłem głową. - Idź stąd, póki jeszcze nie mam ochoty wezwać policji. Kolejna wizyta na komisariacie na pewno nie przyniesie ci niczego dobrego.  

- Nie pójdę, dopóki nie powiesz, że zostawisz ją w spokoju.

- Nie zostawię, zrozum to, alkoholiku - rzuciłem, robiąc się zirytowany całą tą rozmową. - Spadaj stąd, chyba, że chcesz dostać i wylądować w szpitalu. Policja wtedy z radością znowu się tobą zainteresuje - warknąłem i wystawiłem dłoń w kierunku bramy, której jeszcze nie zamknąłem. - Już. 

- Nie.

- Nie słyszałeś, co powiedziałem?! Jazda mi stąd! - krzyknąłem wściekły i popchnąłem go w tamtą stronę. - Nie wkurwiaj mnie już więcej! Jeśli jeszcze raz tu przyjdziesz to osobiście postaram się wsadzić cię do pierdla i dopilnować abyś nie wyszedł do końca swojego marnego życia! - słowa, które do niego skierowałem chyba nareszcie poskutkowały, bo zaczął odchodzić szybkim krokiem, mamrocząc pod nosem jakieś przekleństwa pod nosem. Wziąłem głębszy oddech, aby się opanować i odprowadziłem go wzrokiem. Co za matoł. - I żebym cię tu więcej nie widział! 

Prychnąłem znowu i to z wyczuwalną pogardą, po czym podniosłem swoją torbę i nacisnąłem przycisk, dzięki któremu brała zaczęła się zasuwać. Jutro będę musiał jeszcze posprzątać rozbitą butelkę, bo nie miałem zamiaru wydawać pieniędzy na nowe pony przez tego idiotę. Odwróciłem się na pięcie, zamykając z hukiem bagażnik, po czym wszedłem po schodkach do drzwi. Wyjąłem z kieszeni spodni klucze i przekręciłem je w zamku, po czym w końcu znalazłem się w domu. Zmarnowałem na tego alkoholika kilkanaście minut. 

- Wszystko w porządku, Harry? - pani Dawson wyjrzała z salonu, trzymając na rękach Taco. - Słyszałam jakieś krzyki z zewnątrz. 

- Teraz już tak - kiwnąłem głową, zdejmując swoje buty. - Proszę się nie przejmować, to tylko Johnny, ten cały mąż Beverly - przewróciłem oczami.

- Czego od ciebie chciał? - zapytała, gdy podszedłem bliżej. Taco zaczął jej się wyrywać, chcąc się ze mną przywitać, więc oddała mi go i skrzyżowała dłonie na piersi. - Nic ci nie zrobił, prawda?

- Nie, jestem cały i zdrowy. Trochę zmęczony, ale cały - zaśmiałem się i posłałem jej przy okazji uśmiech. - Przyszedł tutaj całkiem pijany i zaczął się rzucać, bo z Beverly spędzamy ze sobą ostatnio dużo czasu. Liczył, że mu ją odpuszczę i zostawię w spokoju. A ja się zdenerwowałem i dałem mu to zrozumienia, że ona nie chce mieć z nim nic wspólnego i jedyne, co oczekuje to rozwód, którego nie chce jej dać.

- Mogłeś wezwać policję, oni są od zajmowania się takimi typkami - powiedziała, gdy usiadłem na kanapie. - Zrobię ci herbatki, co ty na to? - dodała, na co pokiwałem z wdzięcznością. 

- Mogłem, ale powiedziałem mu, aby po prostu spieprzał. I tak ma wystarczająco dużo problemów.

- Harry!

- Przepraszam - westchnąłem i uśmiechnąłem się niewinnie. - Nie spodziewałem się go tutaj i dałem się wyprowadzić z równowagi. Ale mam nadzieje, że już więcej się tutaj nie pojawi. 

- Beverly wie, że tu przyszedł? - uniosła brew, kiedy również znalazłem się w kuchni. Chciałem porozmawiać, bo szczerze zdążyłem się stęsknić za tą kobietą. 

- Pewnie nie ma pojęcia - oparłem się o blat, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. - Ale niech tak zostanie, nie będę już jej teraz niepotrzebnie martwił. Była zmęczona po podróży i zasługuje na odpoczynek. 

- Powiesz jej o tej sytuacji?

- Nie mam pojęcia, pewnie tak - przeczesałem palcami włosy. - Na pewno będzie się tym martwić, więc też nie chce, ale nie lubię ukrywać pewnych rzeczy przed ludźmi. 

- Będzie wszystko dobrze, zobaczysz - uśmiechnęła się, podając mi jeden z kubków z herbatą.

- Mam taką nadzieje - westchnąłem i upiłem łyk napoju. - Działo się coś, gdy mnie nie było.

- Taco pogryzł trochę fotel, ale z tyłu, więc nie bardzo to widać - zachichotała, a ja zerknąłem oskarżycielsko na mopsa. 

- Wstydź się, psie.

:::

Następnego dnia wstałem i zadzwoniłem do Beverly. Trochę porozmawialiśmy i ustaliliśmy, że z naszego spotkania nic nie wyjdzie. Znowu padało i nie zamierzało przestać, a moja ochota do zostania w łóżku wyniosła ponad sto procent. Wiedziałem jednak, że czeka na mnie trochę obowiązków i prędzej, czy później będę musiał się nimi zająć. Na pierwszym miejscu na pewno był spacer z Taco, bo już od zeszłego wieczora robił te swoje błagalne oczy. Miałem nadzieje, że pięć minut, pod jeden z zakrętów mu wystarczy i będziemy mogli wrócić, a ja się nie rozchoruje. Następnie musiałem napisać kolejną umowę i wysłać ją King do sprawdzenia i dorzucenia czegoś od siebie, pranie i inne takie domowe sprawy, którymi nie chciałem obciążać pani Dawson. 

- Powinieneś mnie wielbić za to, że aż w takim stopniu się dla ciebie poświęcam, Taco - powiedziałem do niego, gdy przypinałem smycz do jego szelek. Wyrywał się, chcąc wyjść już na dwór, ale nie wypuściłem go dopóki sam nie ubrałem na siebie czegoś, co tak szybko nie przemoknie i zapewni mi względne ciepło. Kiedy otworzyłem drzwi, zatrzymał się na progu, kuląc się w sobie. - O nie ma tak dobrze, kolego. Sam chciałeś, więc idziemy - powiedziałem kręcąc głową. Spojrzał na mnie, aby jednak zostać w domu, ale nie było ze mną tak łatwo.

Po jakiś kilkunastu minutach wróciliśmy jednak, mając serdecznie dość. Liczyłem, że pies odpuści mi już spacery i nie będziemy wychodzić dopóki pogoda się nie poprawi. Taco był cały mokry, więc od razu zabrałem go ze sobą i wytarłem porządnie ręcznikiem, aby się nie przeziębił. Nie miałem zamiaru jeździć z nim potem do weterynarza i ze sobą do lekarza. Kiedy był suchy, zeszliśmy na dół, bo chciałem zrobić sobie herbaty. Wolałem nie zostawiać go samego na górze, zwłaszcza w mojej sypialni, gdzie leżało mnóstwo potrzebnych mi dokumentów. Mops od samego początku ich nie lubił i już nawet przestałem liczyć ile zniszczył, bo po jakiś pięciu, czy sześciu razach mi się odechciało. 

Pani Dawson zostawiła mi karteczkę, na której napisała, że pojechała do miasta i mam sobie przygotować coś do zjedzenia, bo to sprawdzi. Uśmiechnąłem się pod nosem czytając ten fragment, po czym rzeczywiście zajrzałem do lodówki. Burczało mi w brzuchu i skończyło się na tym, że zjadłem jajecznicę ze szczypiorkiem. Po posiłku zmyłem po sobie naczynia i usiadłem przed kanapą. Telewizor się uruchomił, a ja z nudów zacząłem skakać po kanałach w tę i z powrotem, szukając czegoś, co ewentualnie mnie zainteresuje i przykuje uwagę. O dziwo znowu to był jakiś program przyrodniczy na Discovery i nawet Taco się do mnie przyłączył. Drapałem go za uchem i na plecach, a najprzeróżniejsze węże i jaszczurki Amazonii pojawiały się na ekranie. Mops od czasu do czasu warczał, gdy zobaczył jakąś papugę na gałęzi, czy w locie, co nieco mnie śmieszyło. Wiedziałem, że jest zbyt leniwy, aby w ogóle poderwać się do jakiejś pogoni za ptakami w parku, więc o dżungli i papugach nie było nawet mowy. Chyba miał to po mnie, bo ostatnio również opuściłem się w bieganiu, bo po prostu mi się nie chciało, w dodatku pogoda również zachęcała mnie, abym zostawał w domu i sobie odpuszczał. 

Kiedy gosposia wróciła, postanowiłem jej pomóc. Rozpakowałem zakupy i zacząłem kroić warzywa, z których miała powstać zupa i coś jeszcze, o co nie pytałem, bo uznałem, że lepiej będzie, jak skupię się na nożu, bo jeszcze poucinam sobie palce. Szło mi całkiem dobrze, zważając na to, że nie byłem nawet w połowie tak dobrym kucharzem, jakim była Pani Dawson, czy chociaż moja mama, albo Beverly. Wolałem nie próbować niczego doprawiać, czy pilnować, bo jeszcze mogłoby się komuś coś stać, albo mogłem to przypalić, a nikomu nie było to do szczęścia potrzebne. Lepiej czułem się, sprzedając domy i mieszkania, czasami nawet działki niż z patelnią w ręku oraz fartuchem na sobie. 

- Spróbuj - wystawiła w moją stronę łyżkę, na której był jakiś czerwony sos. Złapałem ją w swoją dłoń i oblizałem, starając się wyczuć dokładnie smak. Skończyło się na kiwaniu głową z uznaniem. Z resztą jak zwykle. 

- Pyszne - powiedziałem. - Nie wiem, jak pani to robi, pani Dawson - dodałem, na co zarumieniła się lekko.

- Oj już przestań, powinieneś komplementować Beverly, a nie mnie - machnęła ręką, wracając do gotowania.

- Ale jej tutaj nie ma, a pani również na to zasługuje. Chociażby za trzymanie mnie przy dobrym jedzeniu, a nie tym byle jakim z knajpek w mieście - zerknąłem na nią i posłałem uśmiech.

- No dobrze, tu mnie masz - zaśmiała się, dorzucając do garnka jeszcze trochę świeżych warzyw. - Na razie nie jesteś mi potrzebny, idź pooglądać te swoje gady z Amazonki - dodała, wyganiając mnie z kuchni.

- Całkiem przyjemne są, prawda?

- Za ekranem tak, w rzeczywistości już nieco mniej - skrzywiła się, kręcąc głową. - Dobrze, że masz Taco, bo po nim jeszcze mogę sprzątać, ale po jakimś pająku, czy wężu to już nie dałabym rady. Sam byś to robił. I w dodatku trzymał pod kluczem, żeby nie uciekło.

- Może sprawię sobie na święta taką tarantulę, hm?

- Żeby cię jeszcze ugryzła - prychnęła. - Od razu zainwestuj w nagrobek i trumnę, dobrze cię pochowam. Nie musisz się o nic martwić. Wytłumacz wszystkim tylko, dlaczego chciałeś tego głupiego pająka.

- Bo pani mi to zasugerowała.

- Ja?

- Tak.

- W życiu - stanęła przy kanapie z dłońmi założonymi na biodra. W jednej trzymała łyżkę, z której przed chwilą jadłem. - Ja ci tylko mówiłam, co mogłoby się stać, gdybyś takiego stwora kupił - wskazała na ekran, bo akurat były bliskie ujęcia na jakiegoś pytona. - Jeszcze by cię udusił i co wtedy?

- Nie musiałaby pani w końcu po mnie sprzątać - zaśmiałem się, a pies zaczął się wiercić po kanapie, szukając dobrego i wygodnego miejsca do spania. Wspominałem już coś o jego leniwości, prawda?

- I tak w większości robisz to sam, więc się nudzę. A gotować cały czas mi się nie chce i nie mam na tyle produktów - wzruszyła ramionami, po czym pokręciła głową. - Oj Harry, Harry... Co ja z tobą mam?

- Też mnie to zastanawia - przyznałem, robiąc zamyśloną minę. - Chociaż mi się nie chce - dodałem po chwili i zaśmiałem się. Kobieta przyłączyła się do mnie, a potem wróciła już do kuchni, aby skończyć posiłek, a ja skupiłem się na oglądaniu. Oczywiście dalej dużo rozmawialiśmy, w prawdzie już nie za bardzo go egzotycznych pupilach, ale na każdy inny temat jaki się nawinął. Zacząłem nawet opowiadać jej, jak minęła nam delegacja z Beverly, bo w końcu tego nie zrobiłem, a wiedziałem, że chciała to usłyszeć, tylko po prostu o nic nie pytała. 

- O wilku mowa - zaśmiałem się, gdy wyjąłem z kieszeni telefon. Poczułem, jak zaczyna wibrować. Na ekranie pojawił się numer Beverly. - Przepraszam, pani Dawson. Odbiorę - dodałem i wstałem z kanapy, aby pójść na górę. - Cześć, kochanie.

~*~

skacze z tymi perspektywami, ale mam nadzieje, że wam to nie przeszkadza:")

mogę wam zdradzić, że za jakiś czas na moim profilu pojawi się nowy cudak z zaynem, jestem ciekawa, co mi z tego wyjdzieXDDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro